Zawahała się. W pierwszym
odruchu zapragnęła odwrócić wzrok, jednak nie zamierzała sobie na to pozwolić.
Siłą woli zmusiła się do tego, żeby wytrzymać jego spojrzenie,
próbując przy tym ignorować wrażenie, że właśnie toczyli jakąś nieoficjalną wojnę.
Czemu…?
Milczała.
Próbując ignorować skręcający się żołądek, z wolna uniosła głowę. W duchu
modląc się o to, by nie wyglądać jak ktoś, kto marzy
wyłącznie o tym, żeby odwrócić się na pięcie i rzucić się
do ucieczki, ostrożnie przestąpiła z nogi na nogę. Chciała
zignorować Caina i ostentacyjnie ruszyć w kierunku auta, ale nogi
odmówiły jej posłuszeństwa, jakby wrośnięte w ziemię.
Nie chciała
z nim rozmawiać. W ogóle nie chciała przebywać w jego obecności,
najpewniej ze wzajemnością. Cóż, przynajmniej tyle wywnioskowała ze sposobu, w jaki
reagował na nią, gdy odkrył, że wraz z Adrienem i Grace
przyjechała do pensjonatu. Mogła tylko zgadywać, co się za tym
kryło, ale na dłuższą metę to i tak nie miało
znaczenia. Nie, skoro najwyraźniej się znali i zdążyła się do niego
zrazić.
Dyskretnie
zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na boleśnie wpijające się w skórę
paznokcie. Dlaczego czuła się w ten sposób? Adrien też doprowadzał ją
do szału, a jednak w jego obecności nie spinała się, ani tym
bardziej nie czuła… tego. „Nienawidzę go” – przypomniała sobie
własne słowa, choć te wciąż pozostawały dla niej zagadką. Cokolwiek zaszło
między nią a Cainem, zdecydowanie nie było dobre, ale…
– Lexi…
– Grace
jest w domu – oznajmiła bez zastanowienia. Ledwo rozpoznawała swój własny
głos, nagle obcy i bardziej piskliwy niż do tej pory. – Zasnęła. Ja muszę
załatwić coś w mieście.
Dlaczego w ogóle się
przed nim tłumaczyła? Powinna wsiąść do auta i odjechać, by nie ryzykować,
że Caine wychwyci w jej umyśle coś, czego nie powinien. Taka
możliwość wydała się Lexi nader prawdopodobna, zwłaszcza gdy przypomniała
sobie moment, w którym usłyszała mentalny głos Grace. Wampiry to robiły
– manipulowały cudzymi umysłami w równie naturalny sposób, co i na co
dzień chłeptały krew. Musiała być na to gotowa, jeśli chciała zachować
choć odrobinę prywatności.
Zrozumienie
przyszło równie łatwo, co i decyzja o telefonie do Dixona. Z wprawą
kogoś, komu wcześniej podobne czynności zdarzały się wielokrotnie, Lexi
wyobraziła sobie, jak wyrasta wokół niej szczelna bariera. Ściana wyrosła
między nią a Cianem, stanowczo odcinając wampira od jej umysłu.
Lśniła gdzieś na krawędzi świadomości, obecna, choć na swój sposób
krucha – wystarczająco, by utrzymać intruza na dystans, jeśli tylko odpowiednio się
na niej skupić.
Nie
rozpraszaj się. I odjedź, zanim zaczniesz się męczyć, nakazała
sobie stanowczo. Wolała nie sprawdzać, jak długo mogła utrzymać barierę.
Przez twarz
Caina przemknął cień. To był zaledwie ułamek sekundy, ale Lexi
zdołała wychwycić zmianę w jego postawie i wyrazie twarzy. W dotychczas
nieprzeniknionych ciemnych oczach doszukała się czegoś więcej, być może
tęsknoty, ale…
Tęsknoty?
Dlaczego miałby…?
Potrząsnęła
głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Były niebezpieczne
i zbędne, zwłaszcza jeśli chciała skrócić niechciane spotkanie do niezbędnego
minimum. Kiedy do tego wszystkiego poczuła, jak otaczająca jej umysł
osłona na moment słabnie, jedynie utwierdziła się w przekonaniu,
że powinna się pospieszyć.
– Muszę
jechać.
Tyle że to brzmiało
tak, jakby chciała przekonać przede wszystkim siebie.
Zdążyła
zrobić zaledwie jeden krok, zanim Caine zdecydował się poruszyć. Zanim
zdążyła choćby mrugnąć, zmaterializował się tuż przed nią, o wiele
bliżej niż do tej pory. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Odskoczyła,
tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Gdy do tego
wszystkiego zauważyła wyciągniętą w jej stronę dłoń…
– Zostaw! –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Natychmiast się
wycofał. Obie dłonie schował za plecami, jakby w obawie, że jednak
zrobi coś, czego nie powinien.
– Wybacz –
zreflektował się. – Ja tylko…
– To nie ma
znaczenia. Po prostu zejdź mi z drogi.
Nawet nie drgnął.
Wciąż stał przed nią, blokując dostęp do samochodu. Co więcej tkwił zbyt
blisko… o wiele za blisko i…
A potem
uświadomiła sobie coś więcej i z wrażenia omal się nie zakrztusiła.
– Czyś ty zgłupiał?!
Ty przecież…!
Urwała. W pierwszym
odruchu zapragnęła do niego doskoczyć i odepchnąć w cień, ale
nie zdobyła się na to. W zamian jedynie niecierpliwie
machnęła rękami, zupełnie jakby samym tylko gestem mogła odepchnąć go z powrotem
w bezpieczne miejsce. Przez chwilę znów pomyślała o Grace, szalonej
ucieczce przed słońcem i pośpiechu, w jakim pokonały drogę do domu.
Wtedy dopiero zaczynało świtać, ale teraz…
Zmierzyła
Caina wzrokiem, coraz bardziej zaniepokojona. Zapragnęła chwycić go za przód
koszulki, porządnie potrząsnąć i zapytać, czy upadł na głowę.
Wzrokiem niemalże w panice szukała śladów na bladej skórze, jednak
nie dostrzegła niczego, co świadczyłoby o tym, że cierpiał. Och, no
i wciąż nie doznał samozapłonu, choć przecież powinien. Ucieczka
przed światłem dnia była wpisana w codzienność jego gatunku.
Mogła tylko zgadywać,
jak prezentował się jej wyraz twarz. Jakaś cząstka Lexi aż wyrywała się
do działania, do zrobienia czegokolwiek. W duchu miotała się
na prawo i lewo, klnąc na czym świat stoi – z jego głupotą
na czele. A jednak wciąż nie potrafiła się ruszyć, porażona
bliskością i samą tylko obecnością tego mężczyzny. Kogoś, kto od pierwszej
chwili wzbudzał w niej wyłącznie niechęć. Nienawiść, której nie rozumiała,
choć przecież zawdzięczała Cainowi życie. Uratował ją, więcej niż raz, ale…
Z jękiem
chwyciła się za głowę. Pocierając skronie, wycofała się, raz po raz
potrząsając głową. Nie, nie… To nie tak. Nie tak, ale…,
pomyślała w rozgorączkowaniu, niezdolna zdobyć się na żaden
sensowny przekaz. Wszystko było nie tak, a on jedynie niepotrzebnie
to komplikował.
– Lexi… –
doszło ją jakby z oddali.
Zbyła go
machnięciem ręki. Przynajmniej nie próbował jej dotykać, ale wciąż
znajdował się o wiele za blisko – wystarczająco, by nie mogła
tego zignorować. Krążył gdzieś tam, wydając się lśnić na granicy jej świadomości.
Nawet kiedy na niego nie patrzyła, wszystko w niej aż krzyczało,
że znajdował się obok.
Ściana
runęła, ale nawet nie próbowała wznosić jej na nowo. Mętlik
w głowie i tak skutecznie utrudniał zebranie myśli. Bliskość Caina
również, wzbudzając w niej emocje zbyt skrajne, by mogła je
zrozumieć.
Pragnęła
uciekać…
Ale wciąż
tkwiła w miejscu.
Kiedy
uniosła głowę, wciąż tam był. Spojrzała na niego przez rozstawione
palce, niczym dziecko, które naiwnie wierzy, że zignorowanie problemu magicznie
sprawi, że ten zniknie. Nie pomogło, ale wciąż mogła próbować.
Cokolwiek wydawało się lepsze od pozwolenia, by Caine zbliżył się
chociaż o krok, ale…
– Musisz…
wejść do domu. Teraz.
– Dlaczego
tak ci na tym zależy?
Zacisnęła
usta, niezdolna odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego? W zasadzie… nie zależy,
pomyślała, ale wszystko w niej aż krzyczało, że okłamywała samą
siebie. Co prawda to w żaden sposób nie pasowało do niechęci,
którą wzbudzał w niej Caine, jednak nic nie mogła na to poradzić.
Mógł wzbudzać w niej te dziwne uczucia, ale to jeszcze nie znaczyło,
że życzyła mu śmierci. A może po prostu czuła się zobowiązana,
skoro ją ocalił – i to więcej niż raz.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której wampir się poruszył.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Panika powróciła, silniejsza niż do tej pory.
Lexi odsunęła się o kolejny krok, na moment tracąc równowagę.
Zatoczyła się, ale nie upadła, zresztą nawet gdyby do niego doszło,
pewnie nawet by tego nie zauważyła. Wystarczyło, że już i tak czuła się
tak, jakby spadała. Chociaż pod stopami miała lity grunt, wciąż była
gotowa przysiąc, że ten za moment zniknie. Wtedy nie było już
niczego, co unosiłoby ją na powierzchni.
– Lexi… –
podjął ponownie mężczyzna. Jego głos okazał się niezwykle łagodny,
kojący… Bez choćby śladu niechęci, którą sama czuła. – Musimy porozmawiać.
– Wcześniej się
do tego nie wyrywałeś – zauważyła przytomnie.
Nie
zaprotestował. Z drugiej strony, co zmieniłoby się, gdyby to zrobił?
To wcale nie tak, że się nim interesowała, ale…
Ale wciąż stali
na słońcu. Dla kogoś takiego jak on to nie mogło być dobre.
Tym razem
nie próbowała prosić. Wyrzuciła przed siebie obie dłonie, zupełnie jakby
tym jednym gestem mogła sprawić, że dzieląca ich odległość stanie się
jakkolwiek bardziej znośna. Poczuła przetaczającą się przez ciało energię,
jednak tym razem nie pozwoliła, by ta wymknęła się spod
kontroli. Wręcz przeciwnie – Lexi wymierzyła i uwolniła ją w pełni
świadomie, doskonale wiedząc, co i dlaczego chciała osiągnąć.
Caine
zatrzymał się gwałtownie. W ciemnych oczu doszukała się czegoś z pogranicza
zaskoczenia i… rozbawienia, choć wciąż nie miała pojęcia, skąd brało się
to drugie. Obserwowała go, gdy tak po prostu rozłożył ramiona,
pozwalając, by magia uderzyła go prosto w pierś. Nawet nie walczył,
w zamian ustępując mentalnemu naciskowi. Wciąż z uwagą obserwując
Lexi, wycofał się do cienia. Chociaż dziewczyna nie była w stanie
skupić się na jego twarzy, mogła przysiąc, że w spojrzeniu
wampira doszukała się ulgi.
– W porządku,
nie stoję na słońcu. Możesz się rozluźnić.
Parsknęła,
wciąż nie dowierzając. Przez chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie,
rozdrażniona pobrzmiewającą w jego głosie beztroską. Nawet słuchanie go
okazało się wyzwaniem, choć wciąż nie takim, jak sama tylko próba
zapanowania nad mętlikiem w głowie.
Czemu…?
Tyle że na
to pytanie nadal nie znała odpowiedzi.
– Nie zamierzam
powstrzymywać cię przed próbą samobójczą, jeśli o to chodzi – mruknęła,
siląc się na obojętność. – Ale mógłbyś znalazł sobie jakieś
lepsze miejsce.
– Oboje
wiemy, że nie o to chodzi – westchnął Caine.
– Więc o co?
Czuła, że
ją obserwował. Nawet teraz, trzymając go na względnie bezpieczną
odległość, była tego wręcz boleśnie świadoma.
– Przejmujesz
się. Wiem, że się do tego nie przyznasz, ale nie szkodzi. –
Po tonie wampira wyczuła, że się uśmiechnął. Mimo wszystko
rozbawienie nie objęło jego ciemnych oczu. – To… sporo dla mnie
znaczy – dodał i choć brzmiał przy tym tak, jakby zwracał się przede
wszystkim do siebie, Lexi poruszyła się niespokojnie.
– Do rzeczy!
Nie zwrócił
na nią większej uwagi. Spokojnie stał w cieniu, wciąż z rozłożonymi
ramionami. Nie wyglądał, jakby zamierzał szykować się do atak,
obrony… odejścia. Lexi zawahała się, wciąż nieufna i niezdolna
jednoznacznie stwierdzić, czego powinna oczekiwać po tej istocie. Na dodatek
wszystko to, co mówi…
– Nie zaszkodzi
mi chwila na słońcu. Nic się nie stanie, sama najlepiej o tym
wiesz – podjął z westchnieniem. Spojrzała na niego spod uniesionych
brwi, nagle zaniepokojona. Z drugiej strony coś w jego słowach
sprawiło, że poczuła ulgę. – Albo chciałbym, żebyś wiedziała. Poczułaś się
lepiej, kiedy to powiedziałem?
– Poczuję się
lepiej, jeśli dowiem się, czego ode mnie chcesz – wyrzuciła z siebie na wydechu.
–
Porozmawiać.
Parsknęła,
nie mogąc się powstrzymać. Ucisk w żołądku przybrał na sile
i przez moment była niemal pewna, że ją zemdli.
– Wcześniej
nie wyglądałeś na chętnego – zauważyła cicho.
Prawda była
taka, że wcale nie chciała ciągnąć tej rozmowy. To przynajmniej sobie
wmawiała, choć z jakiegoś powodu wciąż tkwiła przed domem, nieruchoma i jakby
sparaliżowana. Pragnęła odwrócić się na pięcie, wrócić do domu i starannie
zamknąć za sobą drzwi, ale jakaś jej cząstka wiedziała, że to doprowadzi
ją donikąd. Że Caine bez mniejszego problemu pokona próg, tak jak
zdarzyło mu się wiele razy wcześniej.
Kto go
zaprosił? Ja…?
Przecież
dobrze wiedziała.
Potrząsnęła
głową. Wycofała się o krok, wciąż chwiejna i coraz bardziej
niespokojna. Czuła na sobie jego spojrzenie i to jedynie
bardziej wszystko komplikowało. W efekcie już sama nie była pewna,
czy mętlik w głowie powodowała jego bliskość, spojrzenie czy może
poczucie, że odpowiedzi kryły się gdzieś na wyciągnięcie ręki –
musiała po prostu po nie sięgnąć.
– Lexi…
– Nie podchodź
– warknęła. Cóż, próbowała, bo finalnie zabrzmiało to co najmniej
żałośnie. – Proszę…
– Chcę
tylko porozmawiać – doszedł ją ponownie jego głos. – Zwłaszcza że
mamy o czym. Zaczynając od tego, że jestem ci winien
przeprosiny, ale…
– Czemu?!
Caine
jedynie westchnął.
– Bo jestem
równie uparty, co i ty. Może po prostu nie chciałem wierzyć
Grace – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Jego głos brzmiał łagodnie,
niezwykle kojąco, ale… – A teraz widzę cię tutaj. Gdzie się wybierałaś,
na dodatek sama? W sprawy na mieście nie uwierzę, więc…
– To nie twoja
sprawa – przerwała mu chłodno.
Urwała, by złapać
oddech. Trzęsła się cała, choć to przecież nie miało sensu.
Jakim cudem mogła stać przed całkowicie obcym mężczyzną i zachowywać się
jak jakaś histeryczka? Jasne, zawdzięczała mu to i owo, ale…
– Może –
podjął ze spokojem Caine. – Ale nie po to uratowałem cię już dwa
razy, byś teraz znowu ryzykowała. Już i tak nie sprawię, że stąd
wyjedziesz, prawda?
– Nawet
gdybym chciała, nie mogę tego zrobić.
W chwili, w której
pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, coś się zmieniło. Przez chwilę jeszcze
tkwiła w bezruchu, spoglądając w pustkę i próbując zapanować nad drżącym
ciałem. Wyczuła, że kolejna część układanki wskoczyła na swoje miejsce,
choć to zadziało się jakby poza nią – odległe i tak naturalne,
że początkowo nawet nie zwróciła na to uwagi. Niczym oddychanie czy mruganie.
Po prostu się działo, a ona nie była tego świadoma aż do momentu,
w którym skupiła się na odruchach.
Równie
naturalne okazało się zrozumienie – czy to wcześniej, gdy ot tak przyjęła
do świadomości, że mogłaby dysponować jakąkolwiek mocą, czy później,
bez zastrzeżeń uznając wersję Grace o tym, że się przyjaźniły.
Wciąż nie pamiętała, ale to nie miało znaczenia. Brak tych wspomnień
bolał, ale to wciąż nie zmieniało najważniejszego: tego, że Lexi dobrze
wiedziała w co i dlaczego powinna wierzyć.
Tak było i tym
razem. Nie miała wątpliwości, że słowa, które wypowiedziała, niejako
tłumaczyły wszystko. Choć przez ostatnie tygodnie marzyła, by opuścić
Rosewood, teraz czuła, że cały ten czas okłamywała całą siebie. Nie mogła.
Już nie. Gdyby na to pozwoliła, to byłoby koniec. Jak mogłaby opuścić
miejsce, które od pokoleń pozostawało pod opieką kobiet takich jak
ona, jej matka czy też Grace? Jak, skoro w mroku wciąż kryło się
coś niedobrego…?
Wyprostowała się
bez słowa, zupełnie jakby z ramion zdjęto jej jakiś olbrzymi
ciężar. Nerwowo zaciskając dłonie w pięści, spojrzała wprost na Caine’a
– w wyzywający, co najmniej gniewny sposób.
– Jak
bardzo zależało ci, żebym stąd wyjechała? – zapytała wprost.
Z niejaką
satysfakcją dostrzegła błysk niepokoju w oczach wampira. Poruszył się
niespokojnie, niczym zapędzona w kozi róg zwierzyna. Otworzył usta, ale
nie od razu zdobył się na odpowiedź, jednak milczenie w jakiś
pokrętny sposób okazało się o wiele bardziej wymowne.
– Bardzo –
przyznał w końcu Caine. Potrząsnął głowa, wyraźnie sfrustrowany. – Ale to
nie tak, jak mogłabyś sobie myśleć.
– A co
takiego myślę?
Dla
pewności sprawdziła, czy wciąż zdoła powstrzymać go przed sięgnięciem tam,
gdzie zdecydowanie nie powinna go dopuścić. Co prawda nie wyczuła niczego,
co świadczyłoby o podobnych próbach, ale wolała być ostrożna. Nie ufała
mu. Nie żeby w ogóle mogła, ale…
– Lexi…
– Mam
wrażenie, że wszyscy znacie mnie dużo lepiej niż ja samą siebie. Wiem już,
że ktoś spętał moją magię i mnie, i że najpewniej było mu to na rękę…
A Grace opowiedziała mi o Rosewood – dodała z naciskiem.
Niemalże spodziewała się doszukać grymasu na twarzy wampira, jednak nic
podobnego nie miało miejsca. Po prostu wpatrywał się wprost w nią,
siląc się na obojętność. Lexi jakoś nie wątpiła, że w tamtej
chwili oboje udawali z równie wielką zawziętością. – Jestem kimś skazanym
na to miejsce. Już dawno wkroczyłam w ciemność. Chwilowa pamięć tego
nie zmieni.
Coś we
własnych słowach sprawiło, że zapragnęła smutno się uśmiechnąć. Czy podobny
wywód słyszała od matki, kiedy ta jeszcze była obok? Spróbowała sobie
przypomnieć, ale to wciąż przypominało sięganie w pustkę. Lexi
wiedziała jedynie, że ucieczka już nie wchodziła w grę. Nawet gdyby
dostała się nawet na najlepszą uczelnię na świecie, nie mogłaby
wyjechać.
Przez
chwilę poczuła smutek, ale ten okazał się ulotny i jakby znajomy
– niczym przebłysk nostalgii, do której zdążyła się przyzwyczaić.
Jakaś jej cząstka pogodziła się z takim stanem rzeczy już dawno
temu.
– Ach… – Caine
w zamyśleniu skinął głową. – Mogłem się po tobie spodziewać. I najwyraźniej
powinienem przeprosić Grace, ale…
– Mnie nie masz
niczego do powiedzenia – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
O dziwo, wampir
jedynie gorzko się zaśmiał.
– Mógłbym,
gdybyś nie patrzyła na mnie w taki sposób.
W jaki?
Ale i to było
oczywiste. Nawet spoglądając w jego stronę, pragnęła odwrócić wzrok. Pamiętała
dreszcz obrzydzenia, który wstrząsnął nią, gdy spotkali się po raz
pierwszy… Gdy kołysała się w jego ramionach zaraz po tym, jak
uratował ją przed tamtą dziwną kobietą. Nawet to, jak odsunęła się w popłochu,
gdy wyciągnął ją z rzeki i zaoferował w swoją kurtkę. Nie panowała
nad tym, a i sam Caine nie wydawał się zaskoczony takim stanem
rzeczy, ale…
– To nic…
Nic wielkiego – doszło ją jakby z oddali. W tamtej chwili Caine
brzmiał, jakby próbował przekonać samego siebie. Nieudolnie. – Nie przyjechałem
tutaj, żeby się żalić. Ale gdybyś była na tyle dobra i postarała
się, żeby ratowanie cię nie okazało się stratą czasu…
– Nie wrócę
do domu, jeśli o to ci chodzi.
Puścił te
słowa mimo uszu, zupełnie jakby od początku spodziewał się takiej
reakcji.
– Pojadę z tobą.
Mogę trzymać się na dystans, jeśli masz takie życzenie.
Nie tego się
spodziewała. Zamrugała zaskoczona, przez chwilę niepewna, jak używać języka. „Nie
ma mowy!” – zapragnęła wykrzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle.
Od samego
początku wiedziała, że wymykanie się do lasu było niczym prośba o nieszczęście.
Zdążyła się o tym przekonać i to o wiele więcej razy,
aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Chciała tego czy też nie, Caine trafił
w sedno. Co więcej, jeśli z jakiegoś powodu on był zdolny do poruszania się
również za dnia… Och, czego w takim razie powinna się spodziewać?
Zacisnęła
usta. Nerwowo obejrzała się na zamknięte drzwi domu, dobrze wiedząc,
że powrót do Grace nie wchodził w grę. Narażanie przyjaciółki tym
bardziej.
Unikając
spoglądania Cainowi w oczy, bez słowa ruszyła do samochodu. Tym razem
nie próbował jej powstrzymywać, być może dobrze wiedząc, że finalnie
zatrzyma się przy drzwiczkach.
– Ja prowadzę.
A ty siedzisz z tyłu – zapowiedziała, wślizgując się do środka.
Nie musiała
długo czekać – wystarczył ułamek sekundy, by usłyszała trzask zamykających się
tuż za jej plecami drzwi. W chwili, w której dostrzegła w lusterku
wstecznym błysk ciemnych oczu, do Lexi dotarło, że być może jednak popełniła
błąd.
Niech to szlag.
To był zły
pomysł. Nawet bardzo, ale równie niekomfortowa wydała jej się myśl o tym,
że Caine miałby zająć miejsce pasażera na przodzie.
Wsunęła
kluczyk do stacyjki, za wszelką cenę próbując opanować drżenie rąk.
Ledwo tylko silnik zaskoczył, wrzuciła wsteczny i wcisnęła gaz –
nieco tylko zbyt gwałtownie – po czym w pośpiechu wycofała auto
z podjazdu. Choć nie sądziła, że po szaleńczym wyścigu ze
słońcem czeka ją jakkolwiek bardziej wymagająca podróż, wszystko wskazywało na to,
że jednak się pomyliła.
Kiedy w grę
wchodził wampir – na dodatek taki, który nie reagował na światło
dnia i wzbudzał w niej tak skrajne emocje – wszystko się komplikowało.
A ona nie miała pojęcia dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz