20 lipca 2022

Rozdział XIX

Zawahała się. W pierwszym odruchu zapragnęła odwrócić wzrok, jednak nie zamierzała sobie na to pozwolić. Siłą woli zmusiła się do tego, żeby wytrzymać jego spojrzenie, próbując przy tym ignorować wrażenie, że właśnie toczyli jakąś nieoficjalną wojnę.

Czemu…?

Milczała. Próbując ignorować skręcający się żołądek, z wolna uniosła głowę. W duchu modląc się o to, by nie wyglądać jak ktoś, kto marzy wyłącznie o tym, żeby odwrócić się na pięcie i rzucić się do ucieczki, ostrożnie przestąpiła z nogi na nogę. Chciała zignorować Caina i ostentacyjnie ruszyć w kierunku auta, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, jakby wrośnięte w ziemię.

Nie chciała z nim rozmawiać. W ogóle nie chciała przebywać w jego obecności, najpewniej ze wzajemnością. Cóż, przynajmniej tyle wywnioskowała ze sposobu, w jaki reagował na nią, gdy odkrył, że wraz z Adrienem i Grace przyjechała do pensjonatu. Mogła tylko zgadywać, co się za tym kryło, ale na dłuższą metę to i tak nie miało znaczenia. Nie, skoro najwyraźniej się znali i zdążyła się do niego zrazić.

Dyskretnie zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na boleśnie wpijające się w skórę paznokcie. Dlaczego czuła się w ten sposób? Adrien też doprowadzał ją do szału, a jednak w jego obecności nie spinała się, ani tym bardziej nie czuła… tego. „Nienawidzę go” – przypomniała sobie własne słowa, choć te wciąż pozostawały dla niej zagadką. Cokolwiek zaszło między nią a Cainem, zdecydowanie nie było dobre, ale…

– Lexi…

– Grace jest w domu – oznajmiła bez zastanowienia. Ledwo rozpoznawała swój własny głos, nagle obcy i bardziej piskliwy niż do tej pory. – Zasnęła. Ja muszę załatwić coś w mieście.

Dlaczego w ogóle się przed nim tłumaczyła? Powinna wsiąść do auta i odjechać, by nie ryzykować, że Caine wychwyci w jej umyśle coś, czego nie powinien. Taka możliwość wydała się Lexi nader prawdopodobna, zwłaszcza gdy przypomniała sobie moment, w którym usłyszała mentalny głos Grace. Wampiry to robiły – manipulowały cudzymi umysłami w równie naturalny sposób, co i na co dzień chłeptały krew. Musiała być na to gotowa, jeśli chciała zachować choć odrobinę prywatności.

Zrozumienie przyszło równie łatwo, co i decyzja o telefonie do Dixona. Z wprawą kogoś, komu wcześniej podobne czynności zdarzały się wielokrotnie, Lexi wyobraziła sobie, jak wyrasta wokół niej szczelna bariera. Ściana wyrosła między nią a Cianem, stanowczo odcinając wampira od jej umysłu. Lśniła gdzieś na krawędzi świadomości, obecna, choć na swój sposób krucha – wystarczająco, by utrzymać intruza na dystans, jeśli tylko odpowiednio się na niej skupić.

Nie rozpraszaj się. I odjedź, zanim zaczniesz się męczyć, nakazała sobie stanowczo. Wolała nie sprawdzać, jak długo mogła utrzymać barierę.

Przez twarz Caina przemknął cień. To był zaledwie ułamek sekundy, ale Lexi zdołała wychwycić zmianę w jego postawie i wyrazie twarzy. W dotychczas nieprzeniknionych ciemnych oczach doszukała się czegoś więcej, być może tęsknoty, ale…

Tęsknoty? Dlaczego miałby…?

Potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Były niebezpieczne i zbędne, zwłaszcza jeśli chciała skrócić niechciane spotkanie do niezbędnego minimum. Kiedy do tego wszystkiego poczuła, jak otaczająca jej umysł osłona na moment słabnie, jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że powinna się pospieszyć.

– Muszę jechać.

Tyle że to brzmiało tak, jakby chciała przekonać przede wszystkim siebie.

Zdążyła zrobić zaledwie jeden krok, zanim Caine zdecydował się poruszyć. Zanim zdążyła choćby mrugnąć, zmaterializował się tuż przed nią, o wiele bliżej niż do tej pory. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Odskoczyła, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Gdy do tego wszystkiego zauważyła wyciągniętą w jej stronę dłoń…

– Zostaw! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Natychmiast się wycofał. Obie dłonie schował za plecami, jakby w obawie, że jednak zrobi coś, czego nie powinien.

– Wybacz – zreflektował się. – Ja tylko…

– To nie ma znaczenia. Po prostu zejdź mi z drogi.

Nawet nie drgnął. Wciąż stał przed nią, blokując dostęp do samochodu. Co więcej tkwił zbyt blisko… o wiele za blisko i…

A potem uświadomiła sobie coś więcej i z wrażenia omal się nie zakrztusiła.

– Czyś ty zgłupiał?! Ty przecież…!

Urwała. W pierwszym odruchu zapragnęła do niego doskoczyć i odepchnąć w cień, ale nie zdobyła się na to. W zamian jedynie niecierpliwie machnęła rękami, zupełnie jakby samym tylko gestem mogła odepchnąć go z powrotem w bezpieczne miejsce. Przez chwilę znów pomyślała o Grace, szalonej ucieczce przed słońcem i pośpiechu, w jakim pokonały drogę do domu. Wtedy dopiero zaczynało świtać, ale teraz…

Zmierzyła Caina wzrokiem, coraz bardziej zaniepokojona. Zapragnęła chwycić go za przód koszulki, porządnie potrząsnąć i zapytać, czy upadł na głowę. Wzrokiem niemalże w panice szukała śladów na bladej skórze, jednak nie dostrzegła niczego, co świadczyłoby o tym, że cierpiał. Och, no i wciąż nie doznał samozapłonu, choć przecież powinien. Ucieczka przed światłem dnia była wpisana w codzienność jego gatunku.

Mogła tylko zgadywać, jak prezentował się jej wyraz twarz. Jakaś cząstka Lexi aż wyrywała się do działania, do zrobienia czegokolwiek. W duchu miotała się na prawo i lewo, klnąc na czym świat stoi – z jego głupotą na czele. A jednak wciąż nie potrafiła się ruszyć, porażona bliskością i samą tylko obecnością tego mężczyzny. Kogoś, kto od pierwszej chwili wzbudzał w niej wyłącznie niechęć. Nienawiść, której nie rozumiała, choć przecież zawdzięczała Cainowi życie. Uratował ją, więcej niż raz, ale…

Z jękiem chwyciła się za głowę. Pocierając skronie, wycofała się, raz po raz potrząsając głową. Nie, nie… To nie tak. Nie tak, ale…, pomyślała w rozgorączkowaniu, niezdolna zdobyć się na żaden sensowny przekaz. Wszystko było nie tak, a on jedynie niepotrzebnie to komplikował.

– Lexi… – doszło ją jakby z oddali.

Zbyła go machnięciem ręki. Przynajmniej nie próbował jej dotykać, ale wciąż znajdował się o wiele za blisko – wystarczająco, by nie mogła tego zignorować. Krążył gdzieś tam, wydając się lśnić na granicy jej świadomości. Nawet kiedy na niego nie patrzyła, wszystko w niej aż krzyczało, że znajdował się obok.

Ściana runęła, ale nawet nie próbowała wznosić jej na nowo. Mętlik w głowie i tak skutecznie utrudniał zebranie myśli. Bliskość Caina również, wzbudzając w niej emocje zbyt skrajne, by mogła je zrozumieć.

Pragnęła uciekać…

Ale wciąż tkwiła w miejscu.

Kiedy uniosła głowę, wciąż tam był. Spojrzała na niego przez rozstawione palce, niczym dziecko, które naiwnie wierzy, że zignorowanie problemu magicznie sprawi, że ten zniknie. Nie pomogło, ale wciąż mogła próbować. Cokolwiek wydawało się lepsze od pozwolenia, by Caine zbliżył się chociaż o krok, ale…

– Musisz… wejść do domu. Teraz.

– Dlaczego tak ci na tym zależy?

Zacisnęła usta, niezdolna odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego? W zasadzie… nie zależy, pomyślała, ale wszystko w niej aż krzyczało, że okłamywała samą siebie. Co prawda to w żaden sposób nie pasowało do niechęci, którą wzbudzał w niej Caine, jednak nic nie mogła na to poradzić. Mógł wzbudzać w niej te dziwne uczucia, ale to jeszcze nie znaczyło, że życzyła mu śmierci. A może po prostu czuła się zobowiązana, skoro ją ocalił – i to więcej niż raz.

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której wampir się poruszył. Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Panika powróciła, silniejsza niż do tej pory. Lexi odsunęła się o kolejny krok, na moment tracąc równowagę. Zatoczyła się, ale nie upadła, zresztą nawet gdyby do niego doszło, pewnie nawet by tego nie zauważyła. Wystarczyło, że już i tak czuła się tak, jakby spadała. Chociaż pod stopami miała lity grunt, wciąż była gotowa przysiąc, że ten za moment zniknie. Wtedy nie było już niczego, co unosiłoby ją na powierzchni.

– Lexi… – podjął ponownie mężczyzna. Jego głos okazał się niezwykle łagodny, kojący… Bez choćby śladu niechęci, którą sama czuła. – Musimy porozmawiać.

– Wcześniej się do tego nie wyrywałeś – zauważyła przytomnie.

Nie zaprotestował. Z drugiej strony, co zmieniłoby się, gdyby to zrobił? To wcale nie tak, że się nim interesowała, ale…

Ale wciąż stali na słońcu. Dla kogoś takiego jak on to nie mogło być dobre.

Tym razem nie próbowała prosić. Wyrzuciła przed siebie obie dłonie, zupełnie jakby tym jednym gestem mogła sprawić, że dzieląca ich odległość stanie się jakkolwiek bardziej znośna. Poczuła przetaczającą się przez ciało energię, jednak tym razem nie pozwoliła, by ta wymknęła się spod kontroli. Wręcz przeciwnie – Lexi wymierzyła i uwolniła ją w pełni świadomie, doskonale wiedząc, co i dlaczego chciała osiągnąć.

Caine zatrzymał się gwałtownie. W ciemnych oczu doszukała się czegoś z pogranicza zaskoczenia i… rozbawienia, choć wciąż nie miała pojęcia, skąd brało się to drugie. Obserwowała go, gdy tak po prostu rozłożył ramiona, pozwalając, by magia uderzyła go prosto w pierś. Nawet nie walczył, w zamian ustępując mentalnemu naciskowi. Wciąż z uwagą obserwując Lexi, wycofał się do cienia. Chociaż dziewczyna nie była w stanie skupić się na jego twarzy, mogła przysiąc, że w spojrzeniu wampira doszukała się ulgi.

– W porządku, nie stoję na słońcu. Możesz się rozluźnić.

Parsknęła, wciąż nie dowierzając. Przez chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie, rozdrażniona pobrzmiewającą w jego głosie beztroską. Nawet słuchanie go okazało się wyzwaniem, choć wciąż nie takim, jak sama tylko próba zapanowania nad mętlikiem w głowie.

Czemu…?

Tyle że na to pytanie nadal nie znała odpowiedzi.

– Nie zamierzam powstrzymywać cię przed próbą samobójczą, jeśli o to chodzi – mruknęła, siląc się na obojętność. – Ale mógłbyś znalazł sobie jakieś lepsze miejsce.

– Oboje wiemy, że nie o to chodzi – westchnął Caine.

– Więc o co?

Czuła, że ją obserwował. Nawet teraz, trzymając go na względnie bezpieczną odległość, była tego wręcz boleśnie świadoma.

– Przejmujesz się. Wiem, że się do tego nie przyznasz, ale nie szkodzi. – Po tonie wampira wyczuła, że się uśmiechnął. Mimo wszystko rozbawienie nie objęło jego ciemnych oczu. – To… sporo dla mnie znaczy – dodał i choć brzmiał przy tym tak, jakby zwracał się przede wszystkim do siebie, Lexi poruszyła się niespokojnie.

– Do rzeczy!

Nie zwrócił na nią większej uwagi. Spokojnie stał w cieniu, wciąż z rozłożonymi ramionami. Nie wyglądał, jakby zamierzał szykować się do atak, obrony… odejścia. Lexi zawahała się, wciąż nieufna i niezdolna jednoznacznie stwierdzić, czego powinna oczekiwać po tej istocie. Na dodatek wszystko to, co mówi…

– Nie zaszkodzi mi chwila na słońcu. Nic się nie stanie, sama najlepiej o tym wiesz – podjął z westchnieniem. Spojrzała na niego spod uniesionych brwi, nagle zaniepokojona. Z drugiej strony coś w jego słowach sprawiło, że poczuła ulgę. – Albo chciałbym, żebyś wiedziała. Poczułaś się lepiej, kiedy to powiedziałem?

– Poczuję się lepiej, jeśli dowiem się, czego ode mnie chcesz – wyrzuciła z siebie na wydechu.

– Porozmawiać.

Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Ucisk w żołądku przybrał na sile i przez moment była niemal pewna, że ją zemdli.

– Wcześniej nie wyglądałeś na chętnego – zauważyła cicho.

Prawda była taka, że wcale nie chciała ciągnąć tej rozmowy. To przynajmniej sobie wmawiała, choć z jakiegoś powodu wciąż tkwiła przed domem, nieruchoma i jakby sparaliżowana. Pragnęła odwrócić się na pięcie, wrócić do domu i starannie zamknąć za sobą drzwi, ale jakaś jej cząstka wiedziała, że to doprowadzi ją donikąd. Że Caine bez mniejszego problemu pokona próg, tak jak zdarzyło mu się wiele razy wcześniej.

Kto go zaprosił? Ja…?

Przecież dobrze wiedziała.

Potrząsnęła głową. Wycofała się o krok, wciąż chwiejna i coraz bardziej niespokojna. Czuła na sobie jego spojrzenie i to jedynie bardziej wszystko komplikowało. W efekcie już sama nie była pewna, czy mętlik w głowie powodowała jego bliskość, spojrzenie czy może poczucie, że odpowiedzi kryły się gdzieś na wyciągnięcie ręki – musiała po prostu po nie sięgnąć.

– Lexi…

– Nie podchodź – warknęła. Cóż, próbowała, bo finalnie zabrzmiało to co najmniej żałośnie. – Proszę…

– Chcę tylko porozmawiać – doszedł ją ponownie jego głos. – Zwłaszcza że mamy o czym. Zaczynając od tego, że jestem ci winien przeprosiny, ale…

– Czemu?!

Caine jedynie westchnął.

– Bo jestem równie uparty, co i ty. Może po prostu nie chciałem wierzyć Grace – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Jego głos brzmiał łagodnie, niezwykle kojąco, ale… – A teraz widzę cię tutaj. Gdzie się wybierałaś, na dodatek sama? W sprawy na mieście nie uwierzę, więc…

– To nie twoja sprawa – przerwała mu chłodno.

Urwała, by złapać oddech. Trzęsła się cała, choć to przecież nie miało sensu. Jakim cudem mogła stać przed całkowicie obcym mężczyzną i zachowywać się jak jakaś histeryczka? Jasne, zawdzięczała mu to i owo, ale…

– Może – podjął ze spokojem Caine. – Ale nie po to uratowałem cię już dwa razy, byś teraz znowu ryzykowała. Już i tak nie sprawię, że stąd wyjedziesz, prawda?

– Nawet gdybym chciała, nie mogę tego zrobić.

W chwili, w której pozwoliła tym słowom rozbrzmieć, coś się zmieniło. Przez chwilę jeszcze tkwiła w bezruchu, spoglądając w pustkę i próbując zapanować nad drżącym ciałem. Wyczuła, że kolejna część układanki wskoczyła na swoje miejsce, choć to zadziało się jakby poza nią – odległe i tak naturalne, że początkowo nawet nie zwróciła na to uwagi. Niczym oddychanie czy mruganie. Po prostu się działo, a ona nie była tego świadoma aż do momentu, w którym skupiła się na odruchach.

Równie naturalne okazało się zrozumienie – czy to wcześniej, gdy ot tak przyjęła do świadomości, że mogłaby dysponować jakąkolwiek mocą, czy później, bez zastrzeżeń uznając wersję Grace o tym, że się przyjaźniły. Wciąż nie pamiętała, ale to nie miało znaczenia. Brak tych wspomnień bolał, ale to wciąż nie zmieniało najważniejszego: tego, że Lexi dobrze wiedziała w co i dlaczego powinna wierzyć.

Tak było i tym razem. Nie miała wątpliwości, że słowa, które wypowiedziała, niejako tłumaczyły wszystko. Choć przez ostatnie tygodnie marzyła, by opuścić Rosewood, teraz czuła, że cały ten czas okłamywała całą siebie. Nie mogła. Już nie. Gdyby na to pozwoliła, to byłoby koniec. Jak mogłaby opuścić miejsce, które od pokoleń pozostawało pod opieką kobiet takich jak ona, jej matka czy też Grace? Jak, skoro w mroku wciąż kryło się coś niedobrego…?

Wyprostowała się bez słowa, zupełnie jakby z ramion zdjęto jej jakiś olbrzymi ciężar. Nerwowo zaciskając dłonie w pięści, spojrzała wprost na Caine’a – w wyzywający, co najmniej gniewny sposób.

– Jak bardzo zależało ci, żebym stąd wyjechała? – zapytała wprost.

Z niejaką satysfakcją dostrzegła błysk niepokoju w oczach wampira. Poruszył się niespokojnie, niczym zapędzona w kozi róg zwierzyna. Otworzył usta, ale nie od razu zdobył się na odpowiedź, jednak milczenie w jakiś pokrętny sposób okazało się o wiele bardziej wymowne.

– Bardzo – przyznał w końcu Caine. Potrząsnął głowa, wyraźnie sfrustrowany. – Ale to nie tak, jak mogłabyś sobie myśleć.

– A co takiego myślę?

Dla pewności sprawdziła, czy wciąż zdoła powstrzymać go przed sięgnięciem tam, gdzie zdecydowanie nie powinna go dopuścić. Co prawda nie wyczuła niczego, co świadczyłoby o podobnych próbach, ale wolała być ostrożna. Nie ufała mu. Nie żeby w ogóle mogła, ale…

– Lexi…

– Mam wrażenie, że wszyscy znacie mnie dużo lepiej niż ja samą siebie. Wiem już, że ktoś spętał moją magię i mnie, i że najpewniej było mu to na rękę… A Grace opowiedziała mi o Rosewood – dodała z naciskiem. Niemalże spodziewała się doszukać grymasu na twarzy wampira, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Po prostu wpatrywał się wprost w nią, siląc się na obojętność. Lexi jakoś nie wątpiła, że w tamtej chwili oboje udawali z równie wielką zawziętością. – Jestem kimś skazanym na to miejsce. Już dawno wkroczyłam w ciemność. Chwilowa pamięć tego nie zmieni.

Coś we własnych słowach sprawiło, że zapragnęła smutno się uśmiechnąć. Czy podobny wywód słyszała od matki, kiedy ta jeszcze była obok? Spróbowała sobie przypomnieć, ale to wciąż przypominało sięganie w pustkę. Lexi wiedziała jedynie, że ucieczka już nie wchodziła w grę. Nawet gdyby dostała się nawet na najlepszą uczelnię na świecie, nie mogłaby wyjechać.

Przez chwilę poczuła smutek, ale ten okazał się ulotny i jakby znajomy – niczym przebłysk nostalgii, do której zdążyła się przyzwyczaić. Jakaś jej cząstka pogodziła się z takim stanem rzeczy już dawno temu.

– Ach… – Caine w zamyśleniu skinął głową. – Mogłem się po tobie spodziewać. I najwyraźniej powinienem przeprosić Grace, ale…

– Mnie nie masz niczego do powiedzenia – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.

O dziwo, wampir jedynie gorzko się zaśmiał.

– Mógłbym, gdybyś nie patrzyła na mnie w taki sposób.

W jaki?

Ale i to było oczywiste. Nawet spoglądając w jego stronę, pragnęła odwrócić wzrok. Pamiętała dreszcz obrzydzenia, który wstrząsnął nią, gdy spotkali się po raz pierwszy… Gdy kołysała się w jego ramionach zaraz po tym, jak uratował ją przed tamtą dziwną kobietą. Nawet to, jak odsunęła się w popłochu, gdy wyciągnął ją z rzeki i zaoferował w swoją kurtkę. Nie panowała nad tym, a i sam Caine nie wydawał się zaskoczony takim stanem rzeczy, ale…

– To nic… Nic wielkiego – doszło ją jakby z oddali. W tamtej chwili Caine brzmiał, jakby próbował przekonać samego siebie. Nieudolnie. – Nie przyjechałem tutaj, żeby się żalić. Ale gdybyś była na tyle dobra i postarała się, żeby ratowanie cię nie okazało się stratą czasu…

– Nie wrócę do domu, jeśli o to ci chodzi.

Puścił te słowa mimo uszu, zupełnie jakby od początku spodziewał się takiej reakcji.

– Pojadę z tobą. Mogę trzymać się na dystans, jeśli masz takie życzenie.

Nie tego się spodziewała. Zamrugała zaskoczona, przez chwilę niepewna, jak używać języka. „Nie ma mowy!” – zapragnęła wykrzyczeć, ale głos uwiązł jej w gardle.

Od samego początku wiedziała, że wymykanie się do lasu było niczym prośba o nieszczęście. Zdążyła się o tym przekonać i to o wiele więcej razy, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Chciała tego czy też nie, Caine trafił w sedno. Co więcej, jeśli z jakiegoś powodu on był zdolny do poruszania się również za dnia… Och, czego w takim razie powinna się spodziewać?

Zacisnęła usta. Nerwowo obejrzała się na zamknięte drzwi domu, dobrze wiedząc, że powrót do Grace nie wchodził w grę. Narażanie przyjaciółki tym bardziej.

Unikając spoglądania Cainowi w oczy, bez słowa ruszyła do samochodu. Tym razem nie próbował jej powstrzymywać, być może dobrze wiedząc, że finalnie zatrzyma się przy drzwiczkach.

– Ja prowadzę. A ty siedzisz z tyłu – zapowiedziała, wślizgując się do środka.

Nie musiała długo czekać – wystarczył ułamek sekundy, by usłyszała trzask zamykających się tuż za jej plecami drzwi. W chwili, w której dostrzegła w lusterku wstecznym błysk ciemnych oczu, do Lexi dotarło, że być może jednak popełniła błąd.

Niech to szlag.

To był zły pomysł. Nawet bardzo, ale równie niekomfortowa wydała jej się myśl o tym, że Caine miałby zająć miejsce pasażera na przodzie.

Wsunęła kluczyk do stacyjki, za wszelką cenę próbując opanować drżenie rąk. Ledwo tylko silnik zaskoczył, wrzuciła wsteczny i wcisnęła gaz – nieco tylko zbyt gwałtownie – po czym w pośpiechu wycofała auto z podjazdu. Choć nie sądziła, że po szaleńczym wyścigu ze słońcem czeka ją jakkolwiek bardziej wymagająca podróż, wszystko wskazywało na to, że jednak się pomyliła.

Kiedy w grę wchodził wampir – na dodatek taki, który nie reagował na światło dnia i wzbudzał w niej tak skrajne emocje – wszystko się komplikowało.

A ona nie miała pojęcia dlaczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz