13 maja 2019

Rozdział I

– Lexi, no… Nie daj się prosić!
Podekscytowany głos Susie zaczynał działać jej na nerwy. Który to już raz? Nie potrafiła zliczyć, ile czasu spędziła na unikaniu dziewczyny, specjalnie odwlekając konieczność wyjścia z domu. Zakupy mogły poczekać, a na kolację zawsze przecież mogła zamówić pizzę, zwłaszcza że tata nie miał nic przeciwko. No i tak naprawdę nie miała nic ciekawszego do roboty, może poza wyglądaniem listonosza, ale…
Tyle że nie doceniła Susie. Wiedziała co prawda, że dziewczyna była typem osoby, która niewpuszczona drzwiami, znajdzie sposób na wejście oknem, ale dopiero gdy koleżanka zaczęła dobijać się do jej drzwi, Lexi na własnej skórze przekonała się, co to oznaczało. I – cholera – naprawdę zastanawiała się, jakim cudem przez wszystkie te lata nikt przypadkiem biedaczki nie zabił.
– Nie – wymamrotała, siląc się na cierpliwość. O Boże, pomocy, jęknęła w duchu, modląc się o choć odrobinę silnej woli, ale i ta była już na wyczerpaniu. – Miło, że o mnie pamiętałaś, ale ja naprawdę…
– Alexandro!
Zazgrzytała zębami. Tym razem miała problem z tym, by w przypływie frustracji przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej żałować. Mając nadzieję, że irytację zdradzała co najwyżej zaciśnięte w pięści dłonie i napięte mięśnie, z wolna zwróciła się ku drobnej, podrygującej nerwowo blondyneczce.
Susie Jonas – choć dorosła, a przynajmniej na tyle dojrzała, by móc pochwalić się ukończeniem liceum, na dodatek z nieprzeciętnymi wynikami – niezmiennie kojarzyła jej się z dzieckiem. Ewentualnie ze zbyt radosnym, skorym do zabawy szczeniaczkiem. Właśnie to drugie wydało się Lexi adekwatne w tamtej chwili; miała przed sobą podekscytowaną, zdecydowanie zbyt rozentuzjazmowaną istotę, która z powodzeniem mogłaby ją udusić w przypływie radości. Zawsze się uśmiechała, życzliwa i kochana dla wszystkich wokół – w tym również osób, z którymi na co dzień nie utrzymywała kontaktu. To był ten typ popularnej, uroczej dziewczyny, która tańczyła w szkolnym zespole, zawsze ratowała dobrym słowem albo zapasowym ołówkiem, udzielała się społecznie, a przy tym nie była zimną suką. Wręcz przeciwnie, bo słodką Susie lubili dosłownie wszyscy.
Właśnie to przekonało Lexi, by trzymać język za zębami. Gdyby przed sobą miała fałszywą szkolną gwiazdę (Jak Maddie. Ani trochę nie lubiła Maddie…), bez wahania wskazałaby jej drzwi, wcześniej nie przebierając w słowach. Nie musiałaby być ani miła, ani tym bardziej zważać na każde kolejne słowo w obawie przed tym, że kogoś zrani. Problem polegał na tym, że przyszła do niej Susie, a potraktowanie akurat tej dziewczyny w taki sposób, byłoby jak kopanie szczeniaka.
– Lexi – poprawiła z opóźnieniem. Jej głos zabrzmiał łagodniej, niemalże poddańczo. – To imię nie jest skrótem. Po prostu Lexi – powtórzyła, a błękitne oczy Susie rozszerzyły się nieznacznie.
– Och. – Lekko przekrzywiła głowę, z zaciekawieniem obserwując swoją rozmówczynię. – A to ciekawe. Nie wiedziałam.
Niby skąd? Ile razy gadałyśmy przez tych kilka lat, co?
– Mhm – rzuciła bez większego zainteresowania Lexi. – Zresztą to nieważne. Jak mówiłam, miło, że pomyślałaś – podjęła, próbując raz jeszcze przemówić dziewczynie do rozsądku – ale nic z tego. Nie jestem wam do niczego potrzebna.
– Wcale nie! – zaoponowała natychmiast Susie. Przesunęła się bliżej, zaskakując tym Lexi na tyle, że ta cofnęła się o krok, chcąc nie chcąc wpuszczając koleżankę do przedpokoju. Teraz już nie mogła nawet zatrzasnąć Susie drzwi przed nosem, na co w zasadzie miała ochotę od chwili, w której zorientowała się, kto przyszedł złożyć jej wizytę. – Wszyscy będą na ognisku. Wszyscy! To nasza ostatnia okazja, żeby spotkać się w takim gronie! Wiesz jak będzie, jeśli się nie pojawisz?
– Ehm… Dokładnie tak jak zawsze?
Tym argumentem choć na moment zamknęła dziewczynie usta. Twarz Susie wykrzywił grymas, jakby dopiero w tamtej chwili uświadomiła sobie, że Lexi trafiła w sedno. Wciąż nie pojmowała, co podkusiło koleżankę, by z takim uporem próbowała zaciągnąć ją na imprezę, którą ostatnia klasa zadecydowała się zorganizować, by uczcić zakończenie lata i nadchodzący rok akademicki. Tak przynajmniej brzmiała oficjalna wersja, bo Lexi i tak wiedziała swoje. Nie chodziło o wspominki, ale zwykłą zabawę – trochę procentów, muzyki i okazję do zabawy dla tych, których czekało rozstanie z ludźmi, których znali właściwie od maleńkości.
Tyle że jej to nie dotyczyło. Nie przyjaźniła się z nikim, wręcz błogosławiąc fakt, że cały ten cyrk na kółkach dobiegł końca. Nie czuła żalu, kiedy w końcu odebrała świadectwo i opuszczała mury szkoły, w której spędziła minione lata. Nic nie łączyło jej ani z tymi ludźmi, ani miastem, choć przecież spędziła tu całe życie.
Swoją drogą, może właśnie w tym leżał problem – w rutynie, obojętności i tym, że dosłownie mdliło ją na widok znajomych twarzy, ulic i tego, że w Rosewood wszystko było… po prostu nijakie. Może byłoby inaczej, gdyby przez dobrych osiemnaście lat życia zdołała się tu odnaleźć, ale w tej sytuacji? Czuła się jak piąte koło u wozu. Podczas gdy wszyscy wokół od zawsze mieli zgraną paczkę przyjaciół, dużą rodzinę albo chociaż jakiś klub zainteresowań, w którym regularnie się udzielali, ona po prostu trwała w zawieszeniu, czekając na coś, co nie nadchodziło. Trwała w tym wystarczająco długo, by uwierzyć, że w tej mieścinie już i tak nie czekało jej nic wartego uwagi.
W efekcie nie rozumiała, czego oczekiwała od niej Susie. Jaki cel miała jej obecność na imprezie z ludźmi, którzy pozostawali dla niej znajomymi ze szkoły – i nikim więcej? Chciała zamknąć ten etap, w gruncie rzeczy traktując go jako zakończony od chwili rozdania świadectw, a jednak…
Susie spuściła wzrok. W końcu się uspokoiła, poważniejąc i wyglądając przede wszystkim na bardzo smutną.
– Pomyślałam, że będzie fajnie. Choć jeden raz, zwłaszcza że ten etap już do nas nie wróci – oznajmiła z powagą. – Zawsze trzymałaś się na uboczu. Dlaczego?
Dobre pytanie.
Lexi zacisnęła usta. Chwilę mierzyła dziewczynę wzrokiem, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Zainteresowanie ze strony Susie nie było niczym dziwnym, ale to i tak nie miało dla niej sensu. Nie chciała żadnej imprezy, zamieszania i poczucia, że ktokolwiek zapraszał ją gdzieś z litości. Nigdy tego nie potrzebowała, przyzwyczajona do siedzenia w domu i samotnych wieczorów. Teraz tym bardziej nie była nikomu niczego winna.
Nikt nie byłby zaskoczony, gdyby odmówiła. Albo nie przyszła. I tak niczego by nie zauważyli.
– Pomyślę.
To jedno słowo wystarczyło, żeby wszystko wróciło do normy. Susie wydała z siebie entuzjastyczny pisk, po czym bezceremonialnie rzuciła się zaskoczonej Lexi na szyję, by móc ją uściskać. Zanim dziewczyna zdążyła choćby zastanowić się nad tym czy powinna ją odsunąć, odwzajemnić uścisk czy może jednak zabić, koleżanka sama zdecydowała się wycofać, uśmiechając się przy tym w szczery, entuzjastyczny sposób.
– Zaczynamy w sobotę o osiemnastej. Wiesz gdzie, prawda? W tym fajnym miejscu – wyjaśniła, po czym zaśmiała się cicho. Fajne miejsce… W końcu grunt to konkrety, prychnęła w duchu Lexi. – Możesz przyprowadzić, kogo tylko chcesz. Zobaczysz, że będzie cudownie i… Och, brat mnie zawozi. Mamy po ciebie przyjechać? – zaproponowała, kolejny raz uśmiechając się słodko.
– Poradzę sobie – zapewniła pośpiesznie Lexi. – Wiesz… Nie żebym cię wyganiała, ale jest już późno. A ja mam do zrobienia kolację.
– Tak, oczywiście! Wybacz to najście – zreflektowała się pośpiesznie Susie. Jeszcze kiedy mówiła, w końcu ruszyła ku wyjściu. Lexi była gotowa zamknąć za nią drzwi, ale – ku jej irytacji – niechciany gość przystanął w progu, raz jeszcze zwracając się ku niej. – Do zobaczenia, Lexi. Ale na pewno nie chcesz, żebym…
Nawet nie pozwoliła jej do kończyć.
– Wezmę auto taty. A teraz dobranoc.
Zatrzasnęła drzwi zdecydowanie zbyt gwałtownie i mocno, by uznać to za uprzejme, ale nie dbała o to. Oparła się o nie plecami, po czym przekręciła zamek, tak dal pewności, na wypadek gdyby Susie przypomniała sobie o kolejnej ważnej rzeczy, którą koniecznie musiała jej powiedzieć. Już i tak pozwoliła na dziewczynie na więcej, niż początkowo planowała. A na domiar złego na własne życzenie wplątała się w coś, na co nie miała najmniejszej ochoty.
Jasna cholera, co to było?
Ze świstem wypuściła powietrze. Wciąż nie dowierzając, z wolna ruszyła w głąb domu, kierując się prosto do kuchni.
Najpierw kolacja. W trakcie mogła raz jeszcze to przemyśleć, ubolewając nad własną głupotą. Och, albo od razu poszukać w szafce patelni na tyle dużej i masywnej, by porządnie zdzielić się nią po głowie. Kto wie, może wtedy w zrozumiałaby, czego chce i gdzie tak naprawdę leżał problem.
Dopiero stojąc przy kuchennym blacie i zdecydowanie zbyt starannie siekając cebulę, zdążyła ochłonąć na tyle, by zacząć sensownie myśleć. Cóż, na tyle, na ile było to możliwe przy cisnących się do oczu łzach, ale przynajmniej miała je jak usprawiedliwić. Słowa Susie nie dawały jej spokoju, zresztą tak jak i jej zachowanie. W tamtej chwili zastanawiała się, w jakim świecie żyła ta dziewczyna, skoro wierzyła w idealne scenariusze i cukierkowe obrazki. Zupełnie jakby wspólne spotkanie przy ognisku mogło zmienić… cokolwiek. Spowolnić czas albo spowodować, że nagle wszyscy rozstaną się w absolutnej zgodzie, żałując, że więcej nie przyjdzie im spotkać się w jednym gronie.
Prawda była taka, że za kilka tygodni każde z nich miało ruszyć w swoją stronę. Niektórzy co prawda zostawali w rodzinnej mieścinie, planując darować sobie studia i skupić na rodzinnych działalnościach. Mogli sobie na to pozwolić, zresztą Lexi było tak naprawdę wszystko jedno, co kto robił ze swoim życiem. Należała do tej grupy, która zamierzała jak najszybciej wyjechać – czy to na najbliższą Rosewood uczelnię, czy nawet na drugi kraniec kraju.
Sama jak najbardziej planowała to drugie.
Uśmiechnęła się pod nosem. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za jakiś czas miała być w drodze do słonecznego Miami. Może i nie oferowało uczelni o tak wyszukanym, światowym poziomie jak Oxford czy Harvard, ale przecież nie o to chodziło. Poświęcała całe dnie na siedzenie w książkach i naukę do egzaminów, by mieć pewność, że dostanie się na studia wystarczająco dobre, by wyjazd miał sens. Prawda była taka, że z powodzeniem zadowoliłaby się dosłownie czymkolwiek, ale skoro i tak nie miała nic lepszego do roboty…
A architektura brzmiała dobrze. Nawet bardzo.
– Co tam, aniołku?
Poczuła na ramionach nacisk ciepłych, znajomych dłoni. Odłożyła nóż i – w końcu w pełni rozluźniona – poderwała głowę, by móc spojrzeć wprost w roześmianą twarz ojca.
– Jeszcze nie wiem. Stawiam na jajecznicę, bo chwilowo i tak nie mam składników na nic innego. – Wywróciła oczami. – Nie zdążyłam zrobić zakupów.
– Och, doprawdy? – rzucił zaczepnym tonem.
Lexi westchnęła. Okej, to nie do końca była prawda, ale…
– Uciekałam przed Susie – przyznała w końcu, aż nazbyt świadoma, że jedynie bardziej tym ojca rozbawi. – Nie wyszło.
– Właśnie mógłbym przysiąc, że słyszałem ten anielski głosik… Co jak co, ale energii to tej dziewczynie nie brakuje. I tak, możesz pożyczyć samochód.
Tym razem Lexi nie powstrzymała się od grymasu. Okręciła się, by móc stanąć z ojcem twarzą w twarz. Ramiona skrzyżowała na piersiach, próbując sprawiać wrażenie choć po części zagniewanej albo przynajmniej stanowczej.
– Słyszałeś wszystko i zostawiłeś mnie z nią samą? – obruszyła się. – Wiesz co, tato? Tak się nie robi. Normalny ojciec stanowczo protestuje, kiedy jego ukochana córka planuje włóczyć się po nocach… I to nie wiadomo gdzie i z kim – dodała, ale doczekała się wyłącznie serdecznego śmiechu z jego strony.
– Możliwe, ale obawiam się, że nie wpasowujemy się w schemat. Nie każdy ojciec ma córkę, która pewnie i tak będzie w domu przed wieczorynką – stwierdził, w zamyśleniu pocierając zarośnięty podbródek.
Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek, energicznym gestem zmierzwił jej włosy, nie reagując na to, że natychmiast spróbowała go odepchnąć.
– Ej! – obruszyła się, próbując osłonić się ramionami. – To nie fair. Nabijanie się ze mnie też nie.
– Przepraszam cię bardzo, aniołku.
Wywróciła oczami.
– Mógłbyś przynajmniej udawać – rzuciła z pretensją, choć i to wyszło jej marnie. W rzeczywistości ledwo powstrzymywała uśmiech. – No i powiedziałeś, że nie wpasowujemy się w schemat. Nie jestem twoją ukochaną córką?
– Jesteś moją jedyną córką – wyjaśnił z pobłażliwym uśmiechem. Lśniące, brązowe oczy, których zawsze mu zazdrościła, zalśniły figlarnie. – Liczy się?
Trzepnęła go w ramię. Nie żeby zrobiło to na nim wrażenie, ale to już nie miało znaczenia. Próbując sprawiać wrażenie choć trochę urażonej, z powrotem zwróciła się ku desce do krojenia, sięgając po nóż.
Nie zdążyła nawet właściwie chwycić za plastikową rączkę, gdy za plecami znów usłyszała głos ojca.
– Pizza?
Odetchnęła. Tym razem nie powstrzymała się od uśmiechu.
– Oczywiście.
~*~
Biegła. Przynajmniej próbowała, raz po raz potykając się na nierównościach terenu i niezgrabnie przeskakując nad kolejnymi wystającymi z ziemi konarami. Raz po raz musiała odgarniać położone zbyt nisko gałęzie, by nie oberwać nimi w twarz, ale te i tak wplątywały jej się we włosy albo szarpały ubranie. Wrażenie było takie, jakby nawet gęstwina próbowała powstrzymać ją od ucieczki – spowalniała, zmuszając do zawrócenia. Wszystko, byleby tylko nie dać szansy dotarcia do miejsca, które było jej jedyną nadzieją.
Płuca paliły żywym ogniem, nie tylko ze zmęczenia. Rzadko tego doświadczała, ale tym razem sytuacja była inna, przez co nawet najlepsza kondycja okazywała się niewystarczająca. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w boku, kiedy obolałe żebra znów zaczęły dawać jej się we znaki. To i dziwne mrowienie, które uprzytomniło jej, że poranione ciało próbowało się zregenerować, ale na to potrzebowała więcej czasu.
Cennych minut, których przecież nie miała.
Zaklęła, kiedy omal nie wylądowała na ziemi. W ostatniej chwili odzyskała równowagę, ratując się wyłącznie doskonałym refleksem i prędkością, których mógłby pozazdrościć jej niejeden człowiek. Nie tak dawno temu była z nich niezwykle dumna, ale uciekając przed zagrożeniem, które mogło nadejść dosłownie z każdej strony, wcale nie czuła się jak ktoś wyjątkowy. Wręcz przeciwnie – nagle dotarło do niej, że śmierć w jej przypadku pozostawała pojęciem równie realnym, co i u wszystkich innych. A może nawet bardziej.
Spróbowała przyśpieszyć, choć to okazało się wyzwaniem. Już i tak dawała z siebie wszystko, ryzykując, że za którymś razem po prostu upadnie. Gdyby do tego doszło, to byłby koniec, a na to nie zamierzała pozwolić. Nie, skoro była tak bliska celu.
Most. Jeśli uda jej się przekroczyć rzekę, szanse na przeżycie znacznie wzrosną.
Taką przynajmniej miała nadzieję. Pamiętała o zasadach, którymi rządził się ten świat – o tym, że wielkie możliwości oznaczały równie wiele ograniczeń. Sama była młoda, słaba i w niedoświadczona, ale zdecydowanie nie dało się tego powiedzieć o istocie, która za nią podążała. Albo istotach. Co prawda myśl o jakimkolwiek stworzeniu nocy, które ulegało tylko dlatego, że na drodze nagle napotkało bieżącą wodę, brzmiała jak marny żart, ale przecież równie abstrakcyjnie brzmiała niemożność przekroczenia progu cudzego domu bez uprzedniego zaproszenia.
Szalone czy nie, musiała spróbować. I modlić o to, by nagle sama nie napotkała na drodze jakiejś niewidzialnej ściany, której nie zdoła wyminąć.
Dookoła panowała niemalże nieprzenikniona cisza. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony oddech i głuchy odgłos błyskawicznie stawianych kroków. Próbowała wychwycić cokolwiek jeszcze – jakiekolwiek oznaki tego, że ktoś za nią podążał – ale nie była w stanie. To i tak nie miało znaczenia, bo jakoś nie wątpiła, że przeciwnik sobie odpuścił. Zresztą dopiero co zdążyła się na własnej skórze przekonać, że był prawdziwy, a przy tym w pełni żywy i zdecydowanie zbyt zawzięty, by tak po prostu zostawić ją w spokoju.
Wiedziała, że zagrożenie czai się gdzieś w pobliżu. Czuła je całą sobą – trochę jak napięcie w pobliżu; tę dziwną, poprzedzającą burzę atmosferę, która nigdy nie zwiastowała niczego dobrego. Niewiele brakowało, by wręcz popłakała się z ulgi, gdy pomiędzy drzewami w końcu dostrzegła to, czego przez tyle czasu wypatrywało – solidny, drewniany most, prowadzący na drugą stronę rzeki. Strumień może i nie był okazały, a najbardziej imponował u kresu zimy, gdy wraz z topniejącym śniegiem przybierał na objętości, ale musiał wystarczyć.
Była gotowa przysiąc, że w chwili, w której przekroczyła granicę, gdzieś za plecami usłyszała gniewny, potężny ryk.
Napięcie zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka chwiejnych kroków, zanim z jękiem osunęła się na kolana. Zgięła się wpół, zanosząc kaszlem i bezskutecznie próbując zapanować nad przyśpieszonym oddechem.
Ile czasu sobie kupiła? Gdzie kończyła się rzeka i jak długo tej istocie miało zająć znalezienie miejsca, w którym będzie w stanie swobodnie ją przekroczyć? Nie miała pojęcia, ale zdecydowanie nie zamierzała tego sprawdzać.
Podniosła się z trudem. Tym razem nie próbowała już biec, w zamian z wolna ruszając przed siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kilkanaście metrów od mostu znajdowała się droga, ale nie była pewna, czy wypadnięcie na nią i próby zatrzymania przypadkowego samochodu, byłyby dobrym pomysłem. Już raz tak zrobiła i… nie skończyło się to dla niej szczególnie dobrze.
Drżącymi palcami wyszukała w kieszeni telefon. Z ulgą zauważyła, że nie tylko miała zasięg, ale i prawie pełną baterię.
No dalej, dalej…
Przycisnęła telefon do ucha, wcześniej wybierając numer, który miała pod szybkim wybieraniem. Zaklęła, kiedy doczekała się wyłącznie informacji o tym, że abonent znajdował się poza zasięgiem.
– Kurwa, Caine… – wyrwało jej się.
Nie miała wyboru. Zdecydowała się na drugi numer, co jedynie dowodziło, że była zdesperowana – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Adrien dla odmiany odebrał niemalże natychmiast.
– Zbłądziłaś? – rzucił zaczepnym tonem, nawet nie trudząc się przywitaniem. W zasadzie zdziwiłaby się, gdyby doczekała się jakiejkolwiek innej reakcji.
Gdyby sytuacja była inna, powiedziałaby mu coś złośliwego. Mogła się założyć, że na to właśnie liczył – na kolejną uszczypliwą uwagę, przez którą w najlepszym wypadku skończyliby na kłótni i obietnicach wzajemnego skoczenia do gardeł.
Jednak nie tym razem. W odpowiedzi na jego znajomy, w pełni rozluźniony głos, coś ostatecznie w niej pękło. Zamarła w bezruchu, ciężko dysząc i z uporem trwając w ciszy.
– Grace? – ponaglił mężczyzna. Tym razem jego głos zabrzmiał ostrzej, bardziej poważnie. Wystarczyła chwila, by zorientował się, że wydarzyło się coś złego. – Jesteś tam? Co się…?
– Przyjedziesz po mnie? – wyszeptała, bez zastanowienia wchodząc mu w słowo. jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, ale nie dbała o to. – Proszę.
Odpowiedziała jej cisza. Słyszała wyłącznie jego oddech – szybszy niż do tej pory, co uświadomiło jej, że się zdenerwował. Z drugiej strony, może jak zwykle wiedziała takie rzeczy, bo był jej stwórcą. Kimś, z kim mimo wszystko łączył ją rodzaj specyficznej, wciąż zagadkowej dla niej więzi, której z wielką chęcią pozbyłaby się przy pierwszej możliwej okazji. Och, mogła się założyć, że Adrien tym bardziej.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się odpowiedzi.
– Gdziekolwiek jesteś, nie ruszaj się. Sam cię znajdę – zapowiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem. Ten jeden raz nie zamierzała się z nim kłócić. – A jeśli właśnie zrobiłaś to, co mi się wydaje, że zrobiłaś, to wiedz, że osobiście cię zabiję. Jesteś kretynką, Grace – dodał, a potem po prostu się rozłączył.
Kolejny raz została sama w ciszy, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Wciąż przyciskając telefon do piersi, ciężko oparła się o pień najbliższego drzewa, by osunąć się po nim aż do pozycji siedzącej.
Zamknęła oczy. Choć przez krótką chwilę mogła udawać, że była bezpieczna.
Dzień dobry! Co tu dużo mówić – rozdział pierwszy, o którym absolutnie nie wiem, co myśleć. Czuję za to, że to opowiadanie tworzy się samo i wciąż ewoluuje, chociaż trudno mi stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. W najgorszym wypadku skończy się kolejną trylogią, ale czy kogoś w moim wykonaniu by to zadziwiło? ¯\_()_/¯
Dziękuję za komentarze i takie pozytywne przyjęcie. Zobaczymy, co będzie dalej, bo ambitne plany są, ale efekt jak zwykle wyjdzie z czasem. Jeśli nie zepsuję tego, co sobie umyśliłam, będzie ciekawie. Chyba, bo ocenę jak zawsze pozostawiam Wam.
Więc ja to tutaj zostawiam i do napisania! Och, no i na koniec, tu też ostatnio wpadła taka cudna jedyneczka: [KLIK]. Opowiadanie polecam mocno i szczerze, zresztą jak wszystko od tej pani. ;>

7 komentarzy:

  1. Hejka! Super się zapowiada. Kiedy następny? Informuj mnie na moim blogu https://przeznaczenisobiee.blogspot.com i przy okazji też zapraszam do siebie, może spodoba ci się moje opowiadanie :) Czekam na kolejny.
    Pozdrawiam A. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci ślicznie za miłe słowa, to taki cudny akcent po dniu pracy. <3 Kolejny rozdział powinien się pojawić jakoś w przyszłym tygodniu, chociaż nie lubię niczego obiecywać. Ostatnio trochę plany mi się pokrzyżowały, zresztą przy kilku opowiadaniach na raz… Ale pomysł i wena są, więc coś powoli się pisze. ;)
      O nowych rozdziałach niestety nie mam czasu informować. Zachęcam za to do zaobserwowania bloga – w lewym dolnym rogu jest taka mała strzałeczka. :3
      Również pozdrawiam!

      Nessa

      Usuń
  2. Cześć. :*
    Po przeczytaniu rozdziału uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi Twojego pisania. <3 Mam nadzieję, że Into The Dark to miłe wprowadzenie i niedługo zacznę nadrabiać zaległości, które mam. Trzeba wierzyć, racja? I małymi kroczkami do celu, takie tam.
    Rozdział zaczął się w słodki, cukierkowy wręcz sposób. Sama wiesz, że jestem świeżo podczas maratonu The Vampire Diaries i Susie od razu skojarzyła mi się z taką słodką-idiotką Caroline z pierwszego sezonu, ale Twoja wyszła bardziej... cukierkowa. Ale to tylko jedno powiązanie, a raczej skojarzenie. Sama nie trawię wiecznie szczęśliwych ludzi, czasem dla zasady takiemu wesołkowi chciałoby się dać w zęby, aby przestał się szczerzyć, ale nie można. A szkoda. Lexi mi się skojarzyła z Tobą i Twoją sympatią do imprezowania, od razu jako pierwsza myśl. Taki spokojny początek mi nie pasował, bo przecież nie robisz mrocznego opowiadania po to, aby pisać o nastoletnich imprezach i krojeniu cebuli na jajecznicę i... Oczywiście, że się nie rozczarowałam. ;> Od spokojnego wieczoru przeszłaś do ucieczki, jednej wielkiej niewiadomej i zastanawiania się, co będzie dalej. Jak na razie jestem zachwycona, ale nie, żebym oczekiwała, że będzie jakkolwiek inaczej. Na pewno nie zawiedziesz i będę równie zachwycona przy kolejnych rozdziałach, co jestem i teraz. ;>
    A teraz hop hop, proszę mi tu pisać, bo ja chcę wiedzieć co dalej. ;]
    Buźki, weny i takie tam.

    Gabbie xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrzę na migający kursor w polu tekstowym, zastanawiając się, co napisać. Jezu. Jestem taka opóźniona przez to słońce i maraton egzaminów, czy co?

    Może zacznę od przywitania. Witam, dobry wieczór. Dawno mnie tu nie było, ale postanawiam poprawę.

    Kiedy formalności za nami... ja wciąż nie wiem, co napisać. Jakoś mi tak dziwnie. I to nie dlatego że z opowiadaniem jest coś nie tak, skądże znowu. Po prostu wytrąciłaś mnie z równowagi. Rozdział zaczynasz nadejściem cukrowopudrowej bomby, która wjeżdża z obcasa do domu głównej bohaterki i prosi ią o to, by wpadła na pożegnalne ognisko (swoją drogą, przeszłabym się na jakieś), przechodzisz przez słodko-pierdzącą pogawędkę ojca z córką, ostatecznie serwując... TO. Co to, kurde, było? Czytałam ten drugi fragment dwukrotnie - bez większego skutku. Nadal nie wiem, co się dzieje. Za pierwszym chciałam oskarżyć Cię o to, że coś pomieszałaś i wkleiłaś w drugiej części fragment z innego, znacznie późniejszego rozdziału. Z kolei za drugim razem przypomniałam sobie, gdzie jestem i że Niespodzianka! to Twoje drugie imię literackie, więc no, zostałam z jednym wielkim mindfuckiem ¯\_(ツ)_/¯

    Ale cieszę się, że opowiadanie ewoluuje i nabiera kształtów, bo to oznacza, że będę miała co czytać :D

    Lecę dalej, naiwnie łudząc się, że dwójka coś mi wyjaśni...

    Pozdrawiam!
    Klaudia xo

    OdpowiedzUsuń
  4. „W cudzysłowie” czy „w cudzysłowiu”

    Jak ja nie lubię właśnie takich cukierkowych dziewcząt... :P już od dziecka działały mi na nerwy i nic się nie zmieniło, więc współczuję Lexi. Druga część rozdziału trzymała nieco w napięciu, co bardzo lubię. Zastanawiam się przed kim uciekała dziewczyna i co takiego zrobiła, że tajemniczy mężczyzna chce ją za to zabić? :) Pozdrawiam!
    Lecę czytać dalej, choć nie wiem, ale nie obiecuję, że skomentuję dzisiaj, bo akurat mam sporo pracy :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Susie, oh Susie... Mam taką jedną jako jedną z 3ch przyjaciółek i cóż tu dużo mówić. Człowiek się męczy od samego stania obok takiej energii 😂
    A zamiast Lexi mogę wstawić tam swoje imię: niechęć do imprez, ślęczenie w książkach, brak bliższych kolegów, jedynie znajomi no i bliżej nieokreślona perspektywa na przyszłość. Sprawiło to, że jeszcze bardziej się wczułam w postać i świat wokół niej :). Tak ze spraw subiektywnych. A obiektywnie rzecz ujmując to rozdział 1 taki przyjemny i dość tajemniczy, co chodzi o drugą część, co lubię. Owa Grace musiała nieźle napytać sobie biedy, że coś, co ją goniło zapewne i jej stwórca, chcą ją zabić. Stwórca tutaj kojarzy mi się z byciem "papą wampirem" ;) czy się mylę?
    Przyznam, że nieco trudno było mi się połapać w drugiej części (może przez to, że jestem w trakcie covida i ciężko mu się skupić heheh), ale jak się zgubiłam to cofnęłam się zdanie, dwa w tył i brnęłam na przód, co na końcu złączyło się w całość. Uwielbiam takie opisy odczuć, emocji tego, co dzieje się wewnątrz bohatera/ki!
    Jak na razie powieść jest owiana tajemniczą atmosferą, co przyciąga i sprawia, że chce się poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. I zastanawia mnie, dlaczego Grace mogła przekroczyć most żeby uratować się od tych istot nocy, a one ulegały bieżącej wodzie, i z tego, co wywnioskowałam, mostu przekroczyć nie mogły?
    Lecę dalej poznać odpowiedzi 😁

    Pozdrawiam cieplutko
    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, no i znów mi miło. Dziękuję!
      Ja również bardzo utożsamiam się z Lexi. Mam wrażenie, że sporo z nas doświadczyło albo wciąż doświadcza czegoś podobnego. Czy to złe? Ani trochę. A jeśli do tego z bohaterką da się utożsamić, to tym bardziej się cieszę.
      Ach, Grace… Ze stwórcą dobrze kombinujesz. Więcej na razie nie zdradzę, bo nie bez powodu wrzuciłam ten fragment akurat tu, całkiem wyrwany z kontekstu. Jeśli trochę zamieszał, to przepraszam i… Och, co ja będę ukrywać – osiągnęłam cel. Podobno po czasie idzie do mojego mieszania przywyknąć, ale nie wiem, nie znam się. ;P
      W temacie bieżącej wody, jest taki przesąd, tak jak i o tym, że wampiry – jako istoty pozbawione duszy – potrzebują zaproszenia, by przekroczyć próg domu, w którym zamieszkują żywi. Zawsze mnie to fascynowało. Większe możliwości kosztem ograniczeń w tak… zwyczajnych okolicznościach.
      A Tobie dużo zdrowia. I wszystkiego, co najlepsze w nowym roku! :3

      Ness

      Usuń