– Lexi, no… Nie daj się
prosić!
Podekscytowany
głos Susie zaczynał działać jej na nerwy. Który to już raz? Nie potrafiła
zliczyć, ile czasu spędziła na unikaniu dziewczyny, specjalnie odwlekając
konieczność wyjścia z domu. Zakupy mogły poczekać, a na kolację
zawsze przecież mogła zamówić pizzę, zwłaszcza że tata nie miał nic przeciwko.
No i tak naprawdę nie miała nic ciekawszego do roboty, może poza
wyglądaniem listonosza, ale…
Tyle że nie
doceniła Susie. Wiedziała co prawda, że dziewczyna była typem osoby, która
niewpuszczona drzwiami, znajdzie sposób na wejście oknem, ale dopiero gdy
koleżanka zaczęła dobijać się do jej drzwi, Lexi na własnej skórze przekonała
się, co to oznaczało. I – cholera – naprawdę zastanawiała się, jakim cudem
przez wszystkie te lata nikt przypadkiem biedaczki nie zabił.
– Nie –
wymamrotała, siląc się na cierpliwość. O Boże, pomocy,
jęknęła w duchu, modląc się o choć odrobinę silnej woli, ale
i ta była już na wyczerpaniu. – Miło, że o mnie pamiętałaś, ale ja
naprawdę…
– Alexandro!
Zazgrzytała
zębami. Tym razem miała problem z tym, by w przypływie frustracji
przypadkiem nie powiedzieć czegoś, czego później przyszłoby jej żałować. Mając
nadzieję, że irytację zdradzała co najwyżej zaciśnięte w pięści dłonie
i napięte mięśnie, z wolna zwróciła się ku drobnej, podrygującej
nerwowo blondyneczce.
Susie Jonas
– choć dorosła, a przynajmniej na tyle dojrzała, by móc pochwalić się
ukończeniem liceum, na dodatek z nieprzeciętnymi wynikami – niezmiennie
kojarzyła jej się z dzieckiem. Ewentualnie ze zbyt radosnym, skorym do
zabawy szczeniaczkiem. Właśnie to drugie wydało się Lexi adekwatne
w tamtej chwili; miała przed sobą podekscytowaną, zdecydowanie zbyt
rozentuzjazmowaną istotę, która z powodzeniem mogłaby ją udusić w przypływie
radości. Zawsze się uśmiechała, życzliwa i kochana dla wszystkich wokół –
w tym również osób, z którymi na co dzień nie utrzymywała kontaktu.
To był ten typ popularnej, uroczej dziewczyny, która tańczyła w szkolnym
zespole, zawsze ratowała dobrym słowem albo zapasowym ołówkiem, udzielała się
społecznie, a przy tym nie była zimną suką. Wręcz przeciwnie, bo słodką
Susie lubili dosłownie wszyscy.
Właśnie to
przekonało Lexi, by trzymać język za zębami. Gdyby przed sobą miała fałszywą
szkolną gwiazdę (Jak Maddie. Ani trochę nie lubiła Maddie…), bez wahania
wskazałaby jej drzwi, wcześniej nie przebierając w słowach. Nie musiałaby
być ani miła, ani tym bardziej zważać na każde kolejne słowo w obawie
przed tym, że kogoś zrani. Problem polegał na tym, że przyszła do niej Susie,
a potraktowanie akurat tej dziewczyny w taki sposób, byłoby jak
kopanie szczeniaka.
– Lexi –
poprawiła z opóźnieniem. Jej głos zabrzmiał łagodniej, niemalże poddańczo.
– To imię nie jest skrótem. Po prostu Lexi – powtórzyła, a błękitne oczy
Susie rozszerzyły się nieznacznie.
– Och. –
Lekko przekrzywiła głowę, z zaciekawieniem obserwując swoją rozmówczynię.
– A to ciekawe. Nie wiedziałam.
Niby
skąd? Ile razy gadałyśmy przez tych kilka lat, co?
– Mhm –
rzuciła bez większego zainteresowania Lexi. – Zresztą to nieważne. Jak mówiłam,
miło, że pomyślałaś – podjęła, próbując raz jeszcze przemówić dziewczynie do
rozsądku – ale nic z tego. Nie jestem wam do niczego potrzebna.
– Wcale
nie! – zaoponowała natychmiast Susie. Przesunęła się bliżej, zaskakując tym Lexi
na tyle, że ta cofnęła się o krok, chcąc nie chcąc wpuszczając koleżankę
do przedpokoju. Teraz już nie mogła nawet zatrzasnąć Susie drzwi przed nosem,
na co w zasadzie miała ochotę od chwili, w której zorientowała się,
kto przyszedł złożyć jej wizytę. – Wszyscy będą na ognisku. Wszyscy! To nasza
ostatnia okazja, żeby spotkać się w takim gronie! Wiesz jak będzie, jeśli
się nie pojawisz?
– Ehm…
Dokładnie tak jak zawsze?
Tym
argumentem choć na moment zamknęła dziewczynie usta. Twarz Susie wykrzywił
grymas, jakby dopiero w tamtej chwili uświadomiła sobie, że Lexi trafiła
w sedno. Wciąż nie pojmowała, co podkusiło koleżankę, by z takim
uporem próbowała zaciągnąć ją na imprezę, którą ostatnia klasa zadecydowała się
zorganizować, by uczcić zakończenie lata i nadchodzący rok akademicki. Tak
przynajmniej brzmiała oficjalna wersja, bo Lexi i tak wiedziała swoje. Nie
chodziło o wspominki, ale zwykłą zabawę – trochę procentów, muzyki
i okazję do zabawy dla tych, których czekało rozstanie z ludźmi,
których znali właściwie od maleńkości.
Tyle że jej
to nie dotyczyło. Nie przyjaźniła się z nikim, wręcz błogosławiąc fakt, że
cały ten cyrk na kółkach dobiegł końca. Nie czuła żalu, kiedy w końcu
odebrała świadectwo i opuszczała mury szkoły, w której spędziła
minione lata. Nic nie łączyło jej ani z tymi ludźmi, ani miastem, choć
przecież spędziła tu całe życie.
Swoją
drogą, może właśnie w tym leżał problem – w rutynie, obojętności
i tym, że dosłownie mdliło ją na widok znajomych twarzy, ulic i tego,
że w Rosewood wszystko było… po prostu nijakie. Może byłoby inaczej, gdyby
przez dobrych osiemnaście lat życia zdołała się tu odnaleźć, ale w tej
sytuacji? Czuła się jak piąte koło u wozu. Podczas gdy wszyscy wokół od
zawsze mieli zgraną paczkę przyjaciół, dużą rodzinę albo chociaż jakiś klub
zainteresowań, w którym regularnie się udzielali, ona po prostu trwała
w zawieszeniu, czekając na coś, co nie nadchodziło. Trwała w tym
wystarczająco długo, by uwierzyć, że w tej mieścinie już i tak nie
czekało jej nic wartego uwagi.
W efekcie nie
rozumiała, czego oczekiwała od niej Susie. Jaki cel miała jej obecność na
imprezie z ludźmi, którzy pozostawali dla niej znajomymi ze szkoły –
i nikim więcej? Chciała zamknąć ten etap, w gruncie rzeczy traktując
go jako zakończony od chwili rozdania świadectw, a jednak…
Susie
spuściła wzrok. W końcu się uspokoiła, poważniejąc i wyglądając
przede wszystkim na bardzo smutną.
–
Pomyślałam, że będzie fajnie. Choć jeden raz, zwłaszcza że ten etap już do nas
nie wróci – oznajmiła z powagą. – Zawsze trzymałaś się na uboczu.
Dlaczego?
Dobre
pytanie.
Lexi
zacisnęła usta. Chwilę mierzyła dziewczynę wzrokiem, próbując zrozumieć, co
właśnie się wydarzyło. Zainteresowanie ze strony Susie nie było niczym dziwnym,
ale to i tak nie miało dla niej sensu. Nie chciała żadnej imprezy,
zamieszania i poczucia, że ktokolwiek zapraszał ją gdzieś z litości.
Nigdy tego nie potrzebowała, przyzwyczajona do siedzenia w domu
i samotnych wieczorów. Teraz tym bardziej nie była nikomu niczego winna.
Nikt nie
byłby zaskoczony, gdyby odmówiła. Albo nie przyszła. I tak niczego by nie
zauważyli.
– Pomyślę.
To jedno
słowo wystarczyło, żeby wszystko wróciło do normy. Susie wydała z siebie
entuzjastyczny pisk, po czym bezceremonialnie rzuciła się zaskoczonej Lexi na
szyję, by móc ją uściskać. Zanim dziewczyna zdążyła choćby zastanowić się nad
tym czy powinna ją odsunąć, odwzajemnić uścisk czy może jednak zabić, koleżanka
sama zdecydowała się wycofać, uśmiechając się przy tym w szczery,
entuzjastyczny sposób.
– Zaczynamy
w sobotę o osiemnastej. Wiesz gdzie, prawda? W tym fajnym
miejscu – wyjaśniła, po czym zaśmiała się cicho. Fajne miejsce…
W końcu grunt to konkrety, prychnęła w duchu Lexi. – Możesz
przyprowadzić, kogo tylko chcesz. Zobaczysz, że będzie cudownie i… Och, brat
mnie zawozi. Mamy po ciebie przyjechać? – zaproponowała, kolejny raz
uśmiechając się słodko.
– Poradzę
sobie – zapewniła pośpiesznie Lexi. – Wiesz… Nie żebym cię wyganiała, ale jest
już późno. A ja mam do zrobienia kolację.
– Tak,
oczywiście! Wybacz to najście – zreflektowała się pośpiesznie Susie. Jeszcze
kiedy mówiła, w końcu ruszyła ku wyjściu. Lexi była gotowa zamknąć za nią
drzwi, ale – ku jej irytacji – niechciany gość przystanął w progu, raz
jeszcze zwracając się ku niej. – Do zobaczenia, Lexi. Ale na pewno nie chcesz,
żebym…
Nawet nie
pozwoliła jej do kończyć.
– Wezmę
auto taty. A teraz dobranoc.
Zatrzasnęła
drzwi zdecydowanie zbyt gwałtownie i mocno, by uznać to za uprzejme, ale
nie dbała o to. Oparła się o nie plecami, po czym przekręciła zamek,
tak dal pewności, na wypadek gdyby Susie przypomniała sobie o kolejnej
ważnej rzeczy, którą koniecznie musiała jej powiedzieć. Już i tak
pozwoliła na dziewczynie na więcej, niż początkowo planowała. A na domiar
złego na własne życzenie wplątała się w coś, na co nie miała najmniejszej
ochoty.
Jasna
cholera, co to było?
Ze świstem
wypuściła powietrze. Wciąż nie dowierzając, z wolna ruszyła w głąb
domu, kierując się prosto do kuchni.
Najpierw
kolacja. W trakcie mogła raz jeszcze to przemyśleć, ubolewając nad własną
głupotą. Och, albo od razu poszukać w szafce patelni na tyle dużej
i masywnej, by porządnie zdzielić się nią po głowie. Kto wie, może wtedy
w zrozumiałaby, czego chce i gdzie tak naprawdę leżał problem.
Dopiero
stojąc przy kuchennym blacie i zdecydowanie zbyt starannie siekając
cebulę, zdążyła ochłonąć na tyle, by zacząć sensownie myśleć. Cóż, na tyle, na
ile było to możliwe przy cisnących się do oczu łzach, ale przynajmniej miała je
jak usprawiedliwić. Słowa Susie nie dawały jej spokoju, zresztą tak jak i jej
zachowanie. W tamtej chwili zastanawiała się, w jakim świecie żyła ta
dziewczyna, skoro wierzyła w idealne scenariusze i cukierkowe
obrazki. Zupełnie jakby wspólne spotkanie przy ognisku mogło zmienić…
cokolwiek. Spowolnić czas albo spowodować, że nagle wszyscy rozstaną się
w absolutnej zgodzie, żałując, że więcej nie przyjdzie im spotkać się
w jednym gronie.
Prawda była
taka, że za kilka tygodni każde z nich miało ruszyć w swoją stronę.
Niektórzy co prawda zostawali w rodzinnej mieścinie, planując darować
sobie studia i skupić na rodzinnych działalnościach. Mogli sobie na to
pozwolić, zresztą Lexi było tak naprawdę wszystko jedno, co kto robił ze swoim
życiem. Należała do tej grupy, która zamierzała jak najszybciej wyjechać – czy
to na najbliższą Rosewood uczelnię, czy nawet na drugi kraniec kraju.
Sama jak
najbardziej planowała to drugie.
Uśmiechnęła
się pod nosem. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za jakiś czas miała być w drodze
do słonecznego Miami. Może i nie oferowało uczelni o tak wyszukanym,
światowym poziomie jak Oxford czy Harvard, ale przecież nie o to chodziło.
Poświęcała całe dnie na siedzenie w książkach i naukę do egzaminów,
by mieć pewność, że dostanie się na studia wystarczająco dobre, by wyjazd miał
sens. Prawda była taka, że z powodzeniem zadowoliłaby się dosłownie
czymkolwiek, ale skoro i tak nie miała nic lepszego do roboty…
A
architektura brzmiała dobrze. Nawet bardzo.
– Co tam,
aniołku?
Poczuła na
ramionach nacisk ciepłych, znajomych dłoni. Odłożyła nóż i – w końcu
w pełni rozluźniona – poderwała głowę, by móc spojrzeć wprost w roześmianą
twarz ojca.
– Jeszcze
nie wiem. Stawiam na jajecznicę, bo chwilowo i tak nie mam składników na
nic innego. – Wywróciła oczami. – Nie zdążyłam zrobić zakupów.
– Och, doprawdy?
– rzucił zaczepnym tonem.
Lexi
westchnęła. Okej, to nie do końca była prawda, ale…
– Uciekałam
przed Susie – przyznała w końcu, aż nazbyt świadoma, że jedynie bardziej
tym ojca rozbawi. – Nie wyszło.
– Właśnie
mógłbym przysiąc, że słyszałem ten anielski głosik… Co jak co, ale energii to
tej dziewczynie nie brakuje. I tak, możesz pożyczyć samochód.
Tym razem
Lexi nie powstrzymała się od grymasu. Okręciła się, by móc stanąć z ojcem
twarzą w twarz. Ramiona skrzyżowała na piersiach, próbując sprawiać wrażenie
choć po części zagniewanej albo przynajmniej stanowczej.
– Słyszałeś
wszystko i zostawiłeś mnie z nią samą? – obruszyła się. – Wiesz co,
tato? Tak się nie robi. Normalny ojciec stanowczo protestuje, kiedy jego
ukochana córka planuje włóczyć się po nocach… I to nie wiadomo gdzie
i z kim – dodała, ale doczekała się wyłącznie serdecznego śmiechu z jego
strony.
– Możliwe,
ale obawiam się, że nie wpasowujemy się w schemat. Nie każdy ojciec ma
córkę, która pewnie i tak będzie w domu przed wieczorynką –
stwierdził, w zamyśleniu pocierając zarośnięty podbródek.
Otworzyła
usta, gotowa zaprotestować, ale nie dał jej po temu okazji. Zanim zdążyła
powiedzieć cokolwiek, energicznym gestem zmierzwił jej włosy, nie reagując na
to, że natychmiast spróbowała go odepchnąć.
– Ej! –
obruszyła się, próbując osłonić się ramionami. – To nie fair. Nabijanie się ze
mnie też nie.
–
Przepraszam cię bardzo, aniołku.
Wywróciła
oczami.
– Mógłbyś
przynajmniej udawać – rzuciła z pretensją, choć i to wyszło jej marnie.
W rzeczywistości ledwo powstrzymywała uśmiech. – No i powiedziałeś,
że nie wpasowujemy się w schemat. Nie jestem twoją ukochaną córką?
– Jesteś
moją jedyną córką – wyjaśnił z pobłażliwym uśmiechem. Lśniące, brązowe
oczy, których zawsze mu zazdrościła, zalśniły figlarnie. – Liczy się?
Trzepnęła
go w ramię. Nie żeby zrobiło to na nim wrażenie, ale to już nie miało
znaczenia. Próbując sprawiać wrażenie choć trochę urażonej, z powrotem
zwróciła się ku desce do krojenia, sięgając po nóż.
Nie zdążyła
nawet właściwie chwycić za plastikową rączkę, gdy za plecami znów usłyszała
głos ojca.
– Pizza?
Odetchnęła.
Tym razem nie powstrzymała się od uśmiechu.
–
Oczywiście.
~*~
Biegła. Przynajmniej
próbowała, raz po raz potykając się na nierównościach terenu i niezgrabnie
przeskakując nad kolejnymi wystającymi z ziemi konarami. Raz po raz
musiała odgarniać położone zbyt nisko gałęzie, by nie oberwać nimi w twarz,
ale te i tak wplątywały jej się we włosy albo szarpały ubranie. Wrażenie
było takie, jakby nawet gęstwina próbowała powstrzymać ją od ucieczki –
spowalniała, zmuszając do zawrócenia. Wszystko, byleby tylko nie dać szansy
dotarcia do miejsca, które było jej jedyną nadzieją.
Płuca
paliły żywym ogniem, nie tylko ze zmęczenia. Rzadko tego doświadczała, ale tym
razem sytuacja była inna, przez co nawet najlepsza kondycja okazywała się
niewystarczająca. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w boku, kiedy obolałe żebra
znów zaczęły dawać jej się we znaki. To i dziwne mrowienie, które
uprzytomniło jej, że poranione ciało próbowało się zregenerować, ale na to
potrzebowała więcej czasu.
Cennych
minut, których przecież nie miała.
Zaklęła,
kiedy omal nie wylądowała na ziemi. W ostatniej chwili odzyskała
równowagę, ratując się wyłącznie doskonałym refleksem i prędkością,
których mógłby pozazdrościć jej niejeden człowiek. Nie tak dawno temu była z nich
niezwykle dumna, ale uciekając przed zagrożeniem, które mogło nadejść dosłownie
z każdej strony, wcale nie czuła się jak ktoś wyjątkowy. Wręcz przeciwnie –
nagle dotarło do niej, że śmierć w jej przypadku pozostawała pojęciem równie
realnym, co i u wszystkich innych. A może nawet bardziej.
Spróbowała
przyśpieszyć, choć to okazało się wyzwaniem. Już i tak dawała z siebie
wszystko, ryzykując, że za którymś razem po prostu upadnie. Gdyby do tego
doszło, to byłby koniec, a na to nie zamierzała pozwolić. Nie, skoro była
tak bliska celu.
Most. Jeśli
uda jej się przekroczyć rzekę, szanse na przeżycie znacznie wzrosną.
Taką
przynajmniej miała nadzieję. Pamiętała o zasadach, którymi rządził się ten
świat – o tym, że wielkie możliwości oznaczały równie wiele ograniczeń.
Sama była młoda, słaba i w niedoświadczona, ale zdecydowanie nie dało się
tego powiedzieć o istocie, która za nią podążała. Albo istotach. Co prawda
myśl o jakimkolwiek stworzeniu nocy, które ulegało tylko dlatego, że na drodze
nagle napotkało bieżącą wodę, brzmiała jak marny żart, ale przecież równie
abstrakcyjnie brzmiała niemożność przekroczenia progu cudzego domu bez uprzedniego
zaproszenia.
Szalone czy
nie, musiała spróbować. I modlić o to, by nagle sama nie napotkała na
drodze jakiejś niewidzialnej ściany, której nie zdoła wyminąć.
Dookoła
panowała niemalże nieprzenikniona cisza. Słyszała wyłącznie swój przyśpieszony
oddech i głuchy odgłos błyskawicznie stawianych kroków. Próbowała
wychwycić cokolwiek jeszcze – jakiekolwiek oznaki tego, że ktoś za nią podążał –
ale nie była w stanie. To i tak nie miało znaczenia, bo jakoś nie
wątpiła, że przeciwnik sobie odpuścił. Zresztą dopiero co zdążyła się na
własnej skórze przekonać, że był prawdziwy, a przy tym w pełni żywy i zdecydowanie
zbyt zawzięty, by tak po prostu zostawić ją w spokoju.
Wiedziała,
że zagrożenie czai się gdzieś w pobliżu. Czuła je całą sobą – trochę jak
napięcie w pobliżu; tę dziwną, poprzedzającą burzę atmosferę, która nigdy
nie zwiastowała niczego dobrego. Niewiele brakowało, by wręcz popłakała się z ulgi,
gdy pomiędzy drzewami w końcu dostrzegła to, czego przez tyle czasu wypatrywało
– solidny, drewniany most, prowadzący na drugą stronę rzeki. Strumień może i nie
był okazały, a najbardziej imponował u kresu zimy, gdy wraz z topniejącym
śniegiem przybierał na objętości, ale musiał wystarczyć.
Była gotowa
przysiąc, że w chwili, w której przekroczyła granicę, gdzieś za
plecami usłyszała gniewny, potężny ryk.
Napięcie
zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło. Dziewczyna zrobiła jeszcze
kilka chwiejnych kroków, zanim z jękiem osunęła się na kolana. Zgięła się
wpół, zanosząc kaszlem i bezskutecznie próbując zapanować nad
przyśpieszonym oddechem.
Ile czasu
sobie kupiła? Gdzie kończyła się rzeka i jak długo tej istocie miało zająć
znalezienie miejsca, w którym będzie w stanie swobodnie ją
przekroczyć? Nie miała pojęcia, ale zdecydowanie nie zamierzała tego sprawdzać.
Podniosła
się z trudem. Tym razem nie próbowała już biec, w zamian z wolna
ruszając przed siebie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że kilkanaście
metrów od mostu znajdowała się droga, ale nie była pewna, czy wypadnięcie na
nią i próby zatrzymania przypadkowego samochodu, byłyby dobrym pomysłem.
Już raz tak zrobiła i… nie skończyło się to dla niej szczególnie dobrze.
Drżącymi palcami
wyszukała w kieszeni telefon. Z ulgą zauważyła, że nie tylko miała
zasięg, ale i prawie pełną baterię.
No dalej, dalej…
Przycisnęła
telefon do ucha, wcześniej wybierając numer, który miała pod szybkim
wybieraniem. Zaklęła, kiedy doczekała się wyłącznie informacji o tym, że
abonent znajdował się poza zasięgiem.
– Kurwa,
Caine… – wyrwało jej się.
Nie miała
wyboru. Zdecydowała się na drugi numer, co jedynie dowodziło, że była
zdesperowana – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Adrien dla
odmiany odebrał niemalże natychmiast.
– Zbłądziłaś?
– rzucił zaczepnym tonem, nawet nie trudząc się przywitaniem. W zasadzie
zdziwiłaby się, gdyby doczekała się jakiejkolwiek innej reakcji.
Gdyby
sytuacja była inna, powiedziałaby mu coś złośliwego. Mogła się założyć, że na
to właśnie liczył – na kolejną uszczypliwą uwagę, przez którą w najlepszym
wypadku skończyliby na kłótni i obietnicach wzajemnego skoczenia do
gardeł.
Jednak nie
tym razem. W odpowiedzi na jego znajomy, w pełni rozluźniony głos,
coś ostatecznie w niej pękło. Zamarła w bezruchu, ciężko dysząc i z
uporem trwając w ciszy.
– Grace? –
ponaglił mężczyzna. Tym razem jego głos zabrzmiał ostrzej, bardziej poważnie.
Wystarczyła chwila, by zorientował się, że wydarzyło się coś złego. – Jesteś
tam? Co się…?
–
Przyjedziesz po mnie? – wyszeptała, bez zastanowienia wchodząc mu w słowo.
jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, ale nie dbała o to. – Proszę.
Odpowiedziała
jej cisza. Słyszała wyłącznie jego oddech – szybszy niż do tej pory, co
uświadomiło jej, że się zdenerwował. Z drugiej strony, może jak zwykle
wiedziała takie rzeczy, bo był jej stwórcą. Kimś, z kim mimo wszystko
łączył ją rodzaj specyficznej, wciąż zagadkowej dla niej więzi, której z wielką
chęcią pozbyłaby się przy pierwszej możliwej okazji. Och, mogła się założyć, że
Adrien tym bardziej.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się
odpowiedzi.
– Gdziekolwiek
jesteś, nie ruszaj się. Sam cię znajdę – zapowiedział nieznoszącym sprzeciwu
głosem. Ten jeden raz nie zamierzała się z nim kłócić. – A jeśli właśnie
zrobiłaś to, co mi się wydaje, że zrobiłaś, to wiedz, że osobiście cię zabiję.
Jesteś kretynką, Grace – dodał, a potem po prostu się rozłączył.
Kolejny raz
została sama w ciszy, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Wciąż
przyciskając telefon do piersi, ciężko oparła się o pień najbliższego
drzewa, by osunąć się po nim aż do pozycji siedzącej.
Zamknęła
oczy. Choć przez krótką chwilę mogła udawać, że była bezpieczna.
Dzień dobry! Co tu dużo mówić – rozdział pierwszy, o którym absolutnie nie wiem, co myśleć. Czuję za to, że to opowiadanie tworzy się samo i wciąż ewoluuje, chociaż trudno mi stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. W najgorszym wypadku skończy się kolejną trylogią, ale czy kogoś w moim wykonaniu by to zadziwiło? ¯\_(ツ)_/¯Dziękuję za komentarze i takie pozytywne przyjęcie. Zobaczymy, co będzie dalej, bo ambitne plany są, ale efekt jak zwykle wyjdzie z czasem. Jeśli nie zepsuję tego, co sobie umyśliłam, będzie ciekawie. Chyba, bo ocenę jak zawsze pozostawiam Wam.Więc ja to tutaj zostawiam i do napisania! Och, no i na koniec, tu też ostatnio wpadła taka cudna jedyneczka: [KLIK]. Opowiadanie polecam mocno i szczerze, zresztą jak wszystko od tej pani. ;>
Hejka! Super się zapowiada. Kiedy następny? Informuj mnie na moim blogu https://przeznaczenisobiee.blogspot.com i przy okazji też zapraszam do siebie, może spodoba ci się moje opowiadanie :) Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam A. :D
Dziękuję Ci ślicznie za miłe słowa, to taki cudny akcent po dniu pracy. <3 Kolejny rozdział powinien się pojawić jakoś w przyszłym tygodniu, chociaż nie lubię niczego obiecywać. Ostatnio trochę plany mi się pokrzyżowały, zresztą przy kilku opowiadaniach na raz… Ale pomysł i wena są, więc coś powoli się pisze. ;)
UsuńO nowych rozdziałach niestety nie mam czasu informować. Zachęcam za to do zaobserwowania bloga – w lewym dolnym rogu jest taka mała strzałeczka. :3
Również pozdrawiam!
Nessa
Cześć. :*
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu rozdziału uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi Twojego pisania. <3 Mam nadzieję, że Into The Dark to miłe wprowadzenie i niedługo zacznę nadrabiać zaległości, które mam. Trzeba wierzyć, racja? I małymi kroczkami do celu, takie tam.
Rozdział zaczął się w słodki, cukierkowy wręcz sposób. Sama wiesz, że jestem świeżo podczas maratonu The Vampire Diaries i Susie od razu skojarzyła mi się z taką słodką-idiotką Caroline z pierwszego sezonu, ale Twoja wyszła bardziej... cukierkowa. Ale to tylko jedno powiązanie, a raczej skojarzenie. Sama nie trawię wiecznie szczęśliwych ludzi, czasem dla zasady takiemu wesołkowi chciałoby się dać w zęby, aby przestał się szczerzyć, ale nie można. A szkoda. Lexi mi się skojarzyła z Tobą i Twoją sympatią do imprezowania, od razu jako pierwsza myśl. Taki spokojny początek mi nie pasował, bo przecież nie robisz mrocznego opowiadania po to, aby pisać o nastoletnich imprezach i krojeniu cebuli na jajecznicę i... Oczywiście, że się nie rozczarowałam. ;> Od spokojnego wieczoru przeszłaś do ucieczki, jednej wielkiej niewiadomej i zastanawiania się, co będzie dalej. Jak na razie jestem zachwycona, ale nie, żebym oczekiwała, że będzie jakkolwiek inaczej. Na pewno nie zawiedziesz i będę równie zachwycona przy kolejnych rozdziałach, co jestem i teraz. ;>
A teraz hop hop, proszę mi tu pisać, bo ja chcę wiedzieć co dalej. ;]
Buźki, weny i takie tam.
Gabbie xoxo
Patrzę na migający kursor w polu tekstowym, zastanawiając się, co napisać. Jezu. Jestem taka opóźniona przez to słońce i maraton egzaminów, czy co?
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od przywitania. Witam, dobry wieczór. Dawno mnie tu nie było, ale postanawiam poprawę.
Kiedy formalności za nami... ja wciąż nie wiem, co napisać. Jakoś mi tak dziwnie. I to nie dlatego że z opowiadaniem jest coś nie tak, skądże znowu. Po prostu wytrąciłaś mnie z równowagi. Rozdział zaczynasz nadejściem cukrowopudrowej bomby, która wjeżdża z obcasa do domu głównej bohaterki i prosi ią o to, by wpadła na pożegnalne ognisko (swoją drogą, przeszłabym się na jakieś), przechodzisz przez słodko-pierdzącą pogawędkę ojca z córką, ostatecznie serwując... TO. Co to, kurde, było? Czytałam ten drugi fragment dwukrotnie - bez większego skutku. Nadal nie wiem, co się dzieje. Za pierwszym chciałam oskarżyć Cię o to, że coś pomieszałaś i wkleiłaś w drugiej części fragment z innego, znacznie późniejszego rozdziału. Z kolei za drugim razem przypomniałam sobie, gdzie jestem i że Niespodzianka! to Twoje drugie imię literackie, więc no, zostałam z jednym wielkim mindfuckiem ¯\_(ツ)_/¯
Ale cieszę się, że opowiadanie ewoluuje i nabiera kształtów, bo to oznacza, że będę miała co czytać :D
Lecę dalej, naiwnie łudząc się, że dwójka coś mi wyjaśni...
Pozdrawiam!
Klaudia xo
„W cudzysłowie” czy „w cudzysłowiu”
OdpowiedzUsuńJak ja nie lubię właśnie takich cukierkowych dziewcząt... :P już od dziecka działały mi na nerwy i nic się nie zmieniło, więc współczuję Lexi. Druga część rozdziału trzymała nieco w napięciu, co bardzo lubię. Zastanawiam się przed kim uciekała dziewczyna i co takiego zrobiła, że tajemniczy mężczyzna chce ją za to zabić? :) Pozdrawiam!
Lecę czytać dalej, choć nie wiem, ale nie obiecuję, że skomentuję dzisiaj, bo akurat mam sporo pracy :/
Susie, oh Susie... Mam taką jedną jako jedną z 3ch przyjaciółek i cóż tu dużo mówić. Człowiek się męczy od samego stania obok takiej energii 😂
OdpowiedzUsuńA zamiast Lexi mogę wstawić tam swoje imię: niechęć do imprez, ślęczenie w książkach, brak bliższych kolegów, jedynie znajomi no i bliżej nieokreślona perspektywa na przyszłość. Sprawiło to, że jeszcze bardziej się wczułam w postać i świat wokół niej :). Tak ze spraw subiektywnych. A obiektywnie rzecz ujmując to rozdział 1 taki przyjemny i dość tajemniczy, co chodzi o drugą część, co lubię. Owa Grace musiała nieźle napytać sobie biedy, że coś, co ją goniło zapewne i jej stwórca, chcą ją zabić. Stwórca tutaj kojarzy mi się z byciem "papą wampirem" ;) czy się mylę?
Przyznam, że nieco trudno było mi się połapać w drugiej części (może przez to, że jestem w trakcie covida i ciężko mu się skupić heheh), ale jak się zgubiłam to cofnęłam się zdanie, dwa w tył i brnęłam na przód, co na końcu złączyło się w całość. Uwielbiam takie opisy odczuć, emocji tego, co dzieje się wewnątrz bohatera/ki!
Jak na razie powieść jest owiana tajemniczą atmosferą, co przyciąga i sprawia, że chce się poznać odpowiedzi na wszystkie pytania. I zastanawia mnie, dlaczego Grace mogła przekroczyć most żeby uratować się od tych istot nocy, a one ulegały bieżącej wodzie, i z tego, co wywnioskowałam, mostu przekroczyć nie mogły?
Lecę dalej poznać odpowiedzi 😁
Pozdrawiam cieplutko
anielskie-dusze.blogspot.com
O, no i znów mi miło. Dziękuję!
UsuńJa również bardzo utożsamiam się z Lexi. Mam wrażenie, że sporo z nas doświadczyło albo wciąż doświadcza czegoś podobnego. Czy to złe? Ani trochę. A jeśli do tego z bohaterką da się utożsamić, to tym bardziej się cieszę.
Ach, Grace… Ze stwórcą dobrze kombinujesz. Więcej na razie nie zdradzę, bo nie bez powodu wrzuciłam ten fragment akurat tu, całkiem wyrwany z kontekstu. Jeśli trochę zamieszał, to przepraszam i… Och, co ja będę ukrywać – osiągnęłam cel. Podobno po czasie idzie do mojego mieszania przywyknąć, ale nie wiem, nie znam się. ;P
W temacie bieżącej wody, jest taki przesąd, tak jak i o tym, że wampiry – jako istoty pozbawione duszy – potrzebują zaproszenia, by przekroczyć próg domu, w którym zamieszkują żywi. Zawsze mnie to fascynowało. Większe możliwości kosztem ograniczeń w tak… zwyczajnych okolicznościach.
A Tobie dużo zdrowia. I wszystkiego, co najlepsze w nowym roku! :3
Ness