26 września 2019

Rozdział V

Siedziała na kuchennym krześle, nerwowo postukując palcami w blat. Wbiła wzrok w przestrzeń, po cichu marząc tylko o jednym – by poderwać się na równe nogi, zaszyć w pokoju i nie wychodzić przez kilka następnych godzin. Perspektywa snu nagle wydała się czymś równie kuszącym, co i znalezienie sobie jakiegokolwiek wymagającego skupienia zajęcia. Czegokolwiek, co pozwoliłoby jej nie myśleć.
– Panno Reed, jeszcze raz – poleciła stojąca przed nią, wyraźnie coraz bardziej zniecierpliwiona kobieta. – Proszę opowiedzieć nam, co działo się wczorajszego wieczora.
Lexi z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk. Poderwała głowę, by chcąc nie chcąc spojrzeć w stalowoszare oczy pochylonej nad stołem, opartej o blat policjantki. Pani detektyw, poprawiła się w myślach, przez moment mając ochotę wywrócić oczami. Meyers i Dixon, dodała, kątem oka spoglądając na chwilowo milczącego, nie zwracającego większej uwagi na swoją partnerkę mężczyznę. Jego jednego mogłaby polubić za to, że nie próbowała zadawać wciąż i wciąż tych samych pytań, jakby w przekonaniu, że każdy kolejny świadek musiał kłamać.
Kobieta – Alexandra, jak głosiła legitymacja, którą przywitała Lexi w progu – była o wiele mniej taktowna. To ona mówiła i podejmowała decyzje. Bez wątpienia również to właśnie pani detektyw musiała znęcać się nad dzwonkiem, raz po raz wciskając przycisk, póki ktoś nie otworzył jej drzwi. I choć Lexi nie miała żadnego powodu, by unikać rozmowy ze śledczymi, coś w postawie tej kobiety od pierwszej chwili sprawiło, że zapragnęła zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Z jakiegoś powodu była pewna, że ich przybycie oznaczało kłopoty.
Pojawili się przed południem. Jeszcze przed usłyszeniem hasła „wczorajsza impreza”, Lexi była pewna powodów ich wizyty. Oczywiście, że tak. To, że prędzej czy później ktoś miał się pojawić, było do przewidzenia, zwłaszcza po tym, co usłyszała w telewizji. W zasadzie wciąż nie potrafiła stwierdzić, który scenariusz okazałby się gorszy – to, że dowiedziała się wcześniej i wciąż przeżywała śmierć Susie, próbując uporać się z nadmiarem uczuć pod przenikliwymi spojrzeniami dwójki detektywów, czy może gdyby poznała prawdę dopiero z ich ust. Nie miała pewności, a natarczywe pytania ani trochę jej w tym nie pomagały.
– Powiedziałam już wszystko – mruknęła, próbując ukryć zmęczenie. – Niczego nie widziałam. Wyszłam wcześniej.
– Jak wcześnie?
Lexi potrząsnęła głową.
– Skąd mam wiedzieć? Nie spojrzałam na zegarek. Wiem jedynie, że kiedy odjeżdżałam, parking wciąż był pełny – wyjaśniła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – W ogóle nie miałam ochoty tam jechać, ale Susie… – Coś ścisnęło ją w gardle, ledwo tylko wypowiedziała imię koleżanki. Przełknęła z trudem. – Susie mnie poprosiła. Zgodziłam się, więc pojechałam, żeby dotrzymać słowa.
Teraz to brzmiało dziwnie błaho, jakby nierzeczywiście. Susie, impreza… W pamięci wciąż miała poczucie frustracji, które towarzyszyło jej, kiedy dziewczyna podążała za nią krok w krok, powtarzając, że przybycie wszystkim jest nader istotne – że to ostatnia szansa, zanim wszyscy rozejdą się w swoją stronę. Cóż, poniekąd miała rację, choć Lexi szczerze wątpiła, by Susie brała pod uwagę taki właśnie scenariusz – to, że dla niej samej impreza w „fajnym miejscu” okaże się ostatnim doświadczeniem w życiu.
Znów usłyszała natarczywy głos pani detektyw, ale nie była w stanie skupić się na poszczególnych słowach. W zamian sama zadała pytanie, które dręczyło ją od samego początku.
– Co się tak naprawdę stało? – zapytała, nie dbając o to, że właściwie weszła kobiecie w słowo. Zauważyła, że jej twarz wykrzywił grymas. – Z Susie. Jak ona…?
– Tę kwestię dla dobra śledztwa na razie zostawimy dla siebie – ucięła detektyw.
– Ale…
– Wczorajszy wieczór – przerwała jej Meyers. – Skup się i powiedz, co pamiętasz. Jakikolwiek szczegół, coś dziwnego w zachowaniu panny Jonas… Przyjaźniłyście się, czyż nie?
– Nie.
Brwi kobiety powędrowały ku górze. Lexi wydała z siebie przeciągłe, sfrustrowane westchnienie.
– Rozumiem. – Coś w tonie detektyw wzbudziło w dziewczynie jeszcze silniejsze wątpliwości. – W porządku. Więc co widziałaś? Może jednak zauważyłaś czy twoja… koleżanka – podjęła, tym razem staranniej dobierając słowa – zachowywała się dziwnie? Czy był ktoś, kogo mogła się obawiać albo źle jej życzył?
Nie za dużo pytań na raz?, jęknęła w duchu Lexi, przez moment mając ochotę skulić się na krześle albo przynajmniej odchylić na tyle, by twarz nachylonej nad nią kobiety nie była tak blisko jej własnej. Nie mogła zaprzeczyć, że wciąż młoda, co najwyżej trzydziestokilkuletnia detektyw była urodziwa, ale w tamtej chwili przypominała raczej dyszącego na potencjalną ofiarą, niebezpiecznego pitbulla – i to ze zwłaszcza ze swoją okrągłą twarzą i krótko ściętymi, ciemnymi włosami.
– Nie stresuj dziewczyny, Alex – odezwał się pojednawczym tonem drugi z detektywów. Jego partnerka drgnęła i rzuciła mu poirytowane spojrzenie. Lexi mimowolnie się rozluźniła, nieco tylko zaskoczona tym, że mężczyzna w końcu  zdecydował się wtrącić. – Panno Reed… Lexi – dodał, siląc się na blady uśmiech – chcemy po prostu ustalić tyle, ile to możliwe. Nie wątpię, że to, co się stało, jest szokujące, ale musimy działać szybko.
Dziewczyna zawahała się, wciąż pełna wątpliwości. Detektyw Dixon wydawał się o wiele bardziej w porządku, niż mogłoby sugerować jego nazwisko. Na pewno wyglądał łagodniej – co prawda przynajmniej dziesięć lat starszy od towarzyszącej mu Meyers, ale wciąż przystojny. Był wysokim, ciemnowłosym mężczyzną o przenikliwych, intensywnie zielonych oczach. I chociaż początkowo Lexi poczuła się nieswojo, gdy na nią spojrzeć, słysząc z jakim spokojem zadawał kolejne pytania, chociaż trochę zdołała się uspokoić.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Wbiła wzrok w swoje dłonie, przy okazji odkrywając, że w którymś momencie zacisnęła je na krawędzi blatu – tak mocno, że aż pobladły jej kłykcie. Spróbowała poluzować uścisk, ale dłonie skutecznie odmówiły jej posłuszeństwa.
Adrien… Powinna im o nim powiedzieć? Wierzyła, że prędzej czy później ktoś wspomni o tajemniczym nieznajomym, zwłaszcza że okoliczności w jakich trafił na imprezę nagle wydały się co najmniej niepokojące. Susie naprawdę go znała? Nawet jeśli, był jedyną osobą, która nijak pasowała do głównego zamysłu imprezy – starszy od pozostałych, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie skończył z nimi szkoły. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale myśląc o minionym wieczorze pod czujnymi spojrzeniami detektywów, to właśnie Adrien wydał jej się najbardziej podejrzaną osobą ze wszystkich. No i miał w sobie coś drapieżnego, o tej dziwnej tendencji do mieszania w głowach nie wspominając…
Poza tym odesłał ją do samochodu, jakby podejrzewając, że wydarzy się coś niedobrego. A ona jak ostatnia idiotka go posłuchała, posłusznie kiwając głową, kiedy stwierdził, że wszystkim się zajmie.
– W zasadzie…
– Tak? – ponagliła natychmiast detektyw Meyers.
Lexi wzdrygnęła się, znów mając wrażenie, że stalowoszare oczy kobiety dosłownie przeszywają ją na wskroś.
– Nic takiego. – Ze świstem wypuściła powietrze. – Tak sobie teraz pomyślałam, że kiedy wychodziłam, Susie odprawiała jakieś dzikie tańce. Chyba się upiła. Jak tak o niej myślę, to do niej nie podobne… Z drugiej strony, to ona wymyśliła tę imprezę. Mogła chcieć się zabawić.
Detektyw podejrzliwie zmrużyła oczy.
– I to wszystko?
– Owszem.
Kobieta wyglądała na chętną, by wypytywać dalej, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Lexi zamrugała nieco nieprzytomnie, kiedy Meyers tak po prostu wyprostowała się, w końcu zwiększając dzielącą je odległość. Wciąż wydawała się wzburzona, gdy chwilę później przesunęła po blacie niewielki skrawek pokrytego tekstem papieru.
– Gdybyś coś sobie przypomniała, koniecznie daj znać – poleciła, spoglądając na dziewczynę w taki sposób, jakby wątpiła, czy ta była w stanie ją zrozumieć.
– O… Oczywiście.
Lexi z powątpiewaniem spojrzała na ciąg składających się na numer telefonu cyfr. Przeniosła wzrok na panią detektyw, po czym ujęła wizytówkę, by ostentacyjnie wsunąć ją do kieszeni spodni. Czuła się dziwnie spięta, wytrącona z równowagi, a jakby tego było mało…
– Nic tu po nas. – Meyres wycofała się do drzwi. – Jedziemy dalej, Marcus.
Potrzebowała chwili, by pojąć, że zwracała się do partnera. Marcus brzmiało o wiele bardziej sympatycznie, niż dalsze określanie detektywa nazwiskiem. Uczepiła się tej myśli, zwłaszcza że mężczyzna nie od razu ruszył się z miejsca, wydając się czekać aż jego partnerka w końcu opuści kuchnię i zniknie im z oczu.
– Przepraszam za nią. Jest świetna w tym, co robi, ale czasami zbyt mocno się angażuje – oznajmił nieoczekiwanie. Jego zielone oczy znów spoczęły na Lexi. – Dziękujemy, że poświęciłaś nam chwilę.
– Nie mogłabym inaczej.
Nie żeby w ogóle miała wybór, skoro najpewniej mieli przepytać wszystkich obecnych na imprezie. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłaby pozostać obojętna wobec tego, co się wydarzyło. Dobry Boże, chodziło o kogoś, kogo znała! Zawsze uważała Rosewood za nudną, choć bezpieczną przystań – miejsce zbyt nudne i odległe, by działo się w nim coś interesującego. Myśl, że gdzieś w okolicy doszło do zbrodni…
Susie.
Susie nie żyła.
Lexi gwałtownie zaczerpnęła powietrza, przez moment czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. To wciąż brzmiało tak nierzeczywiście, odlegle i… niewłaściwie. Niczym głupi żart albo fakt z życia kogoś zupełnie innego, nie mający żadnego związku z nią i tym, co działo się dookoła.
Tyle że to była prawda. Obecność detektywa w jej kuchni mówiła sama za siebie.
– Hej. – Wyczuła ruch u swojego boku. Zanim zdążyła się zastanowić, Marcus nagle znalazł się tuż obok, kucając przy krześle, które zajmowała. – Ktokolwiek jest za to odpowiedzialny, znajdziemy go. Na razie postaraj się odpocząć… I uważaj na siebie, dobrze? Byłoby dobrze, gdybyś nie włóczyła się sama po zmroku, póki nie ustalimy, co się stało. Przekaż to swoim koleżankom, Lexi – dodał i tych kilka słów wystarczyło, by dziewczynie momentalnie zrobiło się zimno.
Jak zginęła Susie?, pomyślała po raz wtóry, ale nagle zwątpiła, czy chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Zawahała się, przez moment zdolna co najwyżej patrzeć w przenikliwe oczy Marcusa. W jego obecności było coś kojącego, ale z drugiej strony…
Skinęła głową. Tylko na tyle było ją stać.
– Pamiętaj o wizytówce. – Mężczyzna posłał jej jeszcze jeden nikły uśmiech, po czym w pospiechu poderwał się do pionu. Sama również podniosła się i lekko zachwiała, dziwnie zesztywniała od trwania w miejscu. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, odkąd została zmuszona do zajęcia kuchennego krzesła i wysłuchiwania kolejnych pytań detektyw Meyers. – Ach, jeszcze jedno… Spotkaliśmy się wcześniej?
Zesztywniała, przez moment czując się tak, jakby nagle wpadła na jakąś niewidzialną ścianę. Zamarła w pół kroku, pośpiesznie zwracając się ku mężczyzny. Potrzebowała dłuższej chwili, by zastanowić się nad jego pytaniem.
– Nie sądzę – przyznała zgodnie z prawdą. – Dlaczego?
– Miałem takie wrażenie… – Mężczyzna potrząsnął głową. – Nieważne. Jestem na nogach od wczoraj… Do widzenia, Lexi.
Sądziła, że kamień spadnie jej z serca, kiedy w końcu zamknęła za nim drzwi. Usłyszała przytłumione głosy jego i Alexandry Meyers, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Mimo wszystko tkwiła przy drzwiach, palce nerwowo zaciskając na zamku aż do momentu, w którym usłyszała dźwięk odpalanego silnika. Dopiero gdy samochód odjechał na tyle daleko, by już nie była w stanie go usłyszeć, Lexi ze świstem wypuściła powietrze. Wciąż dziwnie oszołomiona dopiero co odbytą rozmową, ciężko opadła się o drzwi. Odchyliła głowę, spojrzenie na moment wbijając w bliżej nieokreślony punkt na suficie.
Co to było? Wciąż czuła się roztrzęsiona – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Próbowała jakkolwiek usprawiedliwić siebie i te dziwne przeczucia, starając się przekonać samą siebie, że po takim poranku każdy miał prawo czuć się w ten sposób, ale to nie pomagało. Cholera, ktoś zginął! Tu, w Rosewood! Ktoś, kogo znała i widziała zaledwie kilka godzin wcześniej, kto…
Zamrugała, czując cisnące się do oczu łzy. Nie chciała płakać, ale zapanowanie nad ciałem okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
I Adrien… Dlaczego nie wspomniała o Adrienie…?
– Lexi? Oj, kochanie…
Nawet się nie zawahała. Wystarczyła chwila, by wpadła wprost w ramiona ojca, ledwo ten pojawił się w zasięgu jej wzroku. Westchnął, po czym przygarnął ją do siebie, głaskając po głowie tak, jakby znów była małą dziewczynką. Poniekąd właśnie w ten sposób się czuła.
– Wciąż nie wierzę – wymamrotała, wtulając twarz w jego tors. – To chyba jakiś koszmar.
– Śmierć mało kiedy wydaje się logiczna – padło w odpowiedzi. Zadrżała, więc ojciec ucałował ją we włosy. – Wybacz, że cię z tym zostawiłem. Zastanawiałem się czy zejść, ale… Najważniejsze, że sobie poradziłaś.
Miała ochotę roześmiać się histerycznie. Och, wcale nie czuła się tak, jakby z czymkolwiek sobie radziła. No i przemilczała Adriena… Czy to podchodziło już pod utrudnianie śledztwa?
Wątpliwości wróciły i to ze zdwojoną siłą. Przecież ktoś jak nic widział, że przez cały wieczór towarzyszyła obcemu, podejrzanemu mężczyźnie. Jakoś nie wątpiła, że prędzej czy później detektywi wrócą, a Marcus Dixon już nie będzie zachowywał się w ten dobrotliwy, wyrozumiały sposób.
Nagle wydało jej się, jakby wizytówka w jej kieszeni ważyła tonę, nieustanie ciągnąć ją ku dołowi. Gdyby nie znajomy, pewny uścisk ojca, Lexi jak nic wylądowałaby na ziemi.
– Chodź, zajmiemy się czymś. Może obejrzymy jakiś film… Dzisiaj ja gotuję.
Jedzenie było ostatnim, o czym miała ochotę myśleć, ale nie próbowała protestować. Wyczuła, że tata próbował jakkolwiek rozproszyć jej uwagę i choć była pewna, że to strata czasu, nie zamierzała niweczyć jego planów. Wysiliła się na uśmiech, choć była pewna, że ten przypominał raczej karykaturę jakiegokolwiek przyjaznego dla oka gestu.
Jej myśli raz po raz uciekały tam, gdzie nie powinny. Myślała o Susie, imprezie, wszystkim na raz – a zwłaszcza o Adrienie. Zaprzątał jej umysł, nagle będąc niczym najgorsza odmiana rozprzestrzeniającego się wirusa. Dręczył, wzbudzając poczucie winy i sprawiając, że miała ochotę tylko na jedno: nie tyle zadzwonić po detektywów i uzupełnić zeznania, co spróbować odnaleźć samego zainteresowanego, a potem porządnie nim potrząsnąć i zażądać wyjaśnień. Jakkolwiek miałyby brzmieć.
Cóż, nie zrobiła tego.
Ostatnie – mimo jej obaw – żadne z detektywów więcej nie zapukało do drzwi jej domu.
~*~
Pogrzeb Susie odbył się trzy dni później. Dzień wydawał się nieznośnie zwyczajny – pogodny, upalny i w żaden sposób nie sugerujący, że dopiero co w pobliskich lasach doszło do tragedii. Natury to nie interesowało.
Kolejny piękny dzień przemijającego lata.
Ceremonia odbyła się w samo południe, w centrum wystawionego na działanie słońca cmentarza. Lexi miała wrażenie, że tkwi w jakimś koszmarnym śnie – zbyt jaskrawym, groteskowym i nierzeczywistym, by w niego uwierzyć. Stała w tłumie odzianych na czarno postaci, raz po raz mnąc w palcach materiał sukienki. Słuchała, ale kolejne słowa niezmiennie umykały z jej umysłu – najpierw w dusznej kapliczce, później już przy mogile.
Miała wrażenie, że tego jednego popołudnia w jednym miejscu zgromadziło się dosłownie całe Rosewood i kilka osób spoza. Lexi była pewna, że powinna rozpoznawać znaczą część znajdujących się w zasięgu jej wzroku twarzy, ale kiedy rozglądała się dookoła, te wydawały się rozmazywać i zamieniać w trudne do zidentyfikowania smugi. Również słowa brzmiały inaczej – trochę jak szum grającego gdzieś w tle radia, które swoją obecnością bardziej irytowały niż przynosiły jakiekolwiek ukojenie.
Był taki moment, w którym po prostu pragnęła wstać i wyjść. Siedzenie na niewygodnej, drewnianej ławce okazało się udręką, ale to wydawało się niczym w porównaniu do słuchania, jak kolejne osoby – mniej lub bardziej łamiącym się głosem – zaczynały wspominać. „Susie, Susie, Susie” – wydawało się rozbrzmiewać ze wszystkich stron. Jej przyjaciółki płakały, znajomi niczym mantrę opowiadali wyłącznie dobre rzeczy, a rodzina działała jak automaty. Lexi mogła tylko zgadywać, ile rodziców dziewczyny musiało kosztować nie tylko urządzenie całej uroczystości, ale uporanie się z czymś tak nienaturalnym, jak konieczność chowania dziecka. To, przebywanie w samym środku ogólnego zamieszania i znoszenie współczujących spojrzeń oraz szeptów za plecami.
W jakiś pokrętny sposób nic nie było takie, jakie powinno. Wtedy też Lexi nabrała pewności, że nienawidzi pogrzebów – za sztuczność zarówno całej ceremonii, jak i ludzi wokół. O kim padało więcej dobrych słów, jeśli nie o zmarłym – a więc kimś, kto już i tak nie był w stanie słuchać?
– Susie była…
To też bolało – czas przeszły okazał się nawet gorszy niż nieczułość natury. Lexi miała wrażenie, że ceremonia ciągnęła się w nieskończoność i to nawet wtedy, gdy wszyscy w końcu wylądowali w pobliżu mogiły. Stanęła gdzieś z tyłu, biernie obserwując ludzi i bezskutecznie próbując znaleźć ukojenie w panującej dookoła ciszy. Wciąż słyszała szepty, ale już nie musiała zwracać uwagi na poszczególne słowa.
Przez większość czasu nie mogła pozbyć się wrażenia, że rodzice Susie zachowywali się w zdecydowanie zbyt spokojny sposób. Na pierwszy rzut oka mogło się to wydawać co najmniej nie na miejscu, aż do momentu, w którym nadmiar emocji ostatecznie sprawił, że pani Jones wybuchła niepochamowanym wręcz płaczem. Tyle wystarczyło, by wyrwać Lexi z letargu, nagle czyniąc zarówno ten dzień jak i uroczystość jeszcze trudniejszymi do zniesienia. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej słyszała coś takiego – tak rozdzierającego i pełnego bólu. Jakby tego było mało, dziewczyna momentalnie poczuła się jak intruz, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że cudza żałoba była zdecydowanie zbyt wrażliwym tematem; czymś, co powinno rozgrywać się z daleka od jakichkolwiek świadków.
Właśnie z tym zaczęła utożsamiać pogrzeb: z eksponowaniem cudzego bólu, wszechobecnym współczuciem i ciągnącymi się w nieskończoność obrzędami.
A potem wszystko się skończyło. Trumana – zamknięta przez całą uroczystość, ku olbrzymiej uldze Lexi – spoczęła w ziemi. Przez chwilę obserwowała jak kolejni ludzie przesuwają się bliżej, by rzucić na wieko garść ziemi, jednak sama nie ruszyła się z miejsca.
Stała w miejscu tak długo, aż rytuał dobiegł końca i pierwsi żałobnicy zaczęli się rozchodzić. Nagle po prostu stała w środku przerzedzającego się tłumu, bezmyślnie spoglądając w przestrzeń.
Dobry Boże…
Poruszając się trochę jak w transie, ruszyła się z miejsca. Przy grobie wciąż krążyli ludzie, zostawiając wieńce, pojedyncze kwiaty i znicze tuż obok dopiero co powstałego kopca ziemi. Lexi poczuła się dziwnie, kiedy dotarło do niej, że przyszła z pustymi rękami, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Nie miała do tego głowy, zresztą wątpiła w to, by jakiekolwiek kwiaty czy świece sprawiły, że cokolwiek stanie się lepsze albo bardziej znośne.
Jak w ogóle do tego doszło? I… co tak naprawdę się stało?
Te dwa pytania dręczyły ją od dłuższego czasu. W tamtej chwili wróciły ze zdwojoną mocą, dręcząc bardziej niż do tej pory. Przed grobem, patrząc na wypisane na niewielkiej tabliczce imię i nazwisko szkolnej znajomej, trudno było udawać, że pewne rzeczy nie miały miejsce. Wręcz przeciwnie – momentalnie stały się równie prawdziwe, co i panująca na zewnątrz duchota.
– Nie pokazali jej ciała. To ciekawe, nie? – usłyszała gdzieś za plecami. Tych kilka słów wystarczyło, by nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. – Myślicie, że…?
– Daj spokój – zaoponował ktoś. – To złe miejsce… Na sianie plotek też.
Mówca – chłopak, jak zdążyła zarejestrować w oszołomieniu Lexi – nie zwrócił na te słowa najmniejszej uwagi.
– Jakich plotek? Policja nic nie mówi… Nie bez powodu. Słyszałem, że… widok nie był za ciekawy – podjął i choć początkowo nikt nie chciał słuchać, dookoła jak na zawołanie zapanowała pełna napięcia cisza. – Podobno została zgwałcona. No i te znaki…
Nie chciała słuchać. Z sercem w gardle, błyskawicznie odwróciła się na pięcie i niemalże biegiem ruszyła ku bramy cmentarza, wcześniej przepychając tuż obok grupki znajomych ze szkoły. Nawet nie próbowała przypominać sobie ich imion.
Och, tak – to był piękny, letni dzień.
Idealny żeby chować zmarłych.
Ja to tu tylko zostawię. Z wielkim dziękuję za obecność i komentarze. :)

1 komentarz:

  1. Ach, śledztwo to jest to, o czym lubię czytać. Akurat w przypadku Lexi, to słabo ją przemaglowali :P

    "Śmierć mało kiecy wydaje się logiczna" - tutaj literówka rzuciła mi się w oczy. Chyba miało być "kiedy", jak dobrze wnioskuję.

    Dziwi mnie, że nie wspomniała o Adrienie. Chociaż zastanawiam się, czy sama bym o nim powiedziała, gdybym była na jej miejscu. Hmm... W sumie podejrzana postać, a zarazem tajemnicza.

    Końcóweczka trochę mroczna. Czy naprawdę została zgwałcona? Zapewne stoją za tym jakieś nadludzkie istoty. Adrien mnie intryguje. Czyżby on maczał w tym palce?

    Teraz tylko ostatnie pytanie: kiedy dalsze części jak sie pytam? :D Nadrobiłam w jeden dzień i chcę więcej! :P

    Pozdrowionka i życzę duużo weny. ;)

    OdpowiedzUsuń