Siedziała na kuchennym
krześle, nerwowo postukując palcami w blat. Wbiła wzrok w przestrzeń,
po cichu marząc tylko o jednym – by poderwać się na równe nogi, zaszyć w pokoju
i nie wychodzić przez kilka następnych godzin. Perspektywa snu nagle
wydała się czymś równie kuszącym, co i znalezienie sobie jakiegokolwiek
wymagającego skupienia zajęcia. Czegokolwiek, co pozwoliłoby jej nie myśleć.
– Panno
Reed, jeszcze raz – poleciła stojąca przed nią, wyraźnie coraz bardziej
zniecierpliwiona kobieta. – Proszę opowiedzieć nam, co działo się wczorajszego
wieczora.
Lexi z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk. Poderwała głowę, by chcąc nie chcąc spojrzeć w stalowoszare
oczy pochylonej nad stołem, opartej o blat policjantki. Pani detektyw,
poprawiła się w myślach, przez moment mając ochotę wywrócić oczami. Meyers
i Dixon, dodała, kątem oka spoglądając na chwilowo milczącego, nie
zwracającego większej uwagi na swoją partnerkę mężczyznę. Jego jednego mogłaby
polubić za to, że nie próbowała zadawać wciąż i wciąż tych samych pytań,
jakby w przekonaniu, że każdy kolejny świadek musiał kłamać.
Kobieta –
Alexandra, jak głosiła legitymacja, którą przywitała Lexi w progu – była o wiele
mniej taktowna. To ona mówiła i podejmowała decyzje. Bez wątpienia również
to właśnie pani detektyw musiała znęcać się nad dzwonkiem, raz po raz wciskając
przycisk, póki ktoś nie otworzył jej drzwi. I choć Lexi nie miała żadnego
powodu, by unikać rozmowy ze śledczymi, coś w postawie tej kobiety od
pierwszej chwili sprawiło, że zapragnęła zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. Z jakiegoś
powodu była pewna, że ich przybycie oznaczało kłopoty.
Pojawili
się przed południem. Jeszcze przed usłyszeniem hasła „wczorajsza impreza”, Lexi
była pewna powodów ich wizyty. Oczywiście, że tak. To, że prędzej czy później
ktoś miał się pojawić, było do przewidzenia, zwłaszcza po tym, co usłyszała w telewizji.
W zasadzie wciąż nie potrafiła stwierdzić, który scenariusz okazałby się
gorszy – to, że dowiedziała się wcześniej i wciąż przeżywała śmierć Susie,
próbując uporać się z nadmiarem uczuć pod przenikliwymi spojrzeniami
dwójki detektywów, czy może gdyby poznała prawdę dopiero z ich ust. Nie
miała pewności, a natarczywe pytania ani trochę jej w tym nie
pomagały.
–
Powiedziałam już wszystko – mruknęła, próbując ukryć zmęczenie. – Niczego nie
widziałam. Wyszłam wcześniej.
– Jak
wcześnie?
Lexi
potrząsnęła głową.
– Skąd mam
wiedzieć? Nie spojrzałam na zegarek. Wiem jedynie, że kiedy odjeżdżałam,
parking wciąż był pełny – wyjaśniła, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. – W ogóle nie miałam ochoty tam jechać, ale Susie… – Coś
ścisnęło ją w gardle, ledwo tylko wypowiedziała imię koleżanki. Przełknęła
z trudem. – Susie mnie poprosiła. Zgodziłam się, więc pojechałam, żeby
dotrzymać słowa.
Teraz to
brzmiało dziwnie błaho, jakby nierzeczywiście. Susie, impreza… W pamięci
wciąż miała poczucie frustracji, które towarzyszyło jej, kiedy dziewczyna
podążała za nią krok w krok, powtarzając, że przybycie wszystkim jest
nader istotne – że to ostatnia szansa, zanim wszyscy rozejdą się w swoją
stronę. Cóż, poniekąd miała rację, choć Lexi szczerze wątpiła, by Susie brała
pod uwagę taki właśnie scenariusz – to, że dla niej samej impreza w „fajnym
miejscu” okaże się ostatnim doświadczeniem w życiu.
Znów
usłyszała natarczywy głos pani detektyw, ale nie była w stanie skupić się
na poszczególnych słowach. W zamian sama zadała pytanie, które dręczyło ją
od samego początku.
– Co się
tak naprawdę stało? – zapytała, nie dbając o to, że właściwie weszła
kobiecie w słowo. Zauważyła, że jej twarz wykrzywił grymas. – Z Susie.
Jak ona…?
– Tę
kwestię dla dobra śledztwa na razie zostawimy dla siebie – ucięła detektyw.
– Ale…
–
Wczorajszy wieczór – przerwała jej Meyers. – Skup się i powiedz, co
pamiętasz. Jakikolwiek szczegół, coś dziwnego w zachowaniu panny Jonas…
Przyjaźniłyście się, czyż nie?
– Nie.
Brwi
kobiety powędrowały ku górze. Lexi wydała z siebie przeciągłe,
sfrustrowane westchnienie.
– Rozumiem.
– Coś w tonie detektyw wzbudziło w dziewczynie jeszcze silniejsze
wątpliwości. – W porządku. Więc co widziałaś? Może jednak zauważyłaś czy
twoja… koleżanka – podjęła, tym razem staranniej dobierając słowa – zachowywała
się dziwnie? Czy był ktoś, kogo mogła się obawiać albo źle jej życzył?
Nie za
dużo pytań na raz?, jęknęła w duchu Lexi, przez moment mając ochotę
skulić się na krześle albo przynajmniej odchylić na tyle, by twarz nachylonej
nad nią kobiety nie była tak blisko jej własnej. Nie mogła zaprzeczyć, że wciąż
młoda, co najwyżej trzydziestokilkuletnia detektyw była urodziwa, ale w tamtej
chwili przypominała raczej dyszącego na potencjalną ofiarą, niebezpiecznego
pitbulla – i to ze zwłaszcza ze swoją okrągłą twarzą i krótko
ściętymi, ciemnymi włosami.
– Nie
stresuj dziewczyny, Alex – odezwał się pojednawczym tonem drugi z detektywów.
Jego partnerka drgnęła i rzuciła mu poirytowane spojrzenie. Lexi
mimowolnie się rozluźniła, nieco tylko zaskoczona tym, że mężczyzna w końcu zdecydował się wtrącić. – Panno Reed… Lexi –
dodał, siląc się na blady uśmiech – chcemy po prostu ustalić tyle, ile to
możliwe. Nie wątpię, że to, co się stało, jest szokujące, ale musimy działać
szybko.
Dziewczyna
zawahała się, wciąż pełna wątpliwości. Detektyw Dixon wydawał się o wiele
bardziej w porządku, niż mogłoby sugerować jego nazwisko. Na pewno
wyglądał łagodniej – co prawda przynajmniej dziesięć lat starszy od
towarzyszącej mu Meyers, ale wciąż przystojny. Był wysokim, ciemnowłosym
mężczyzną o przenikliwych, intensywnie zielonych oczach. I chociaż
początkowo Lexi poczuła się nieswojo, gdy na nią spojrzeć, słysząc z jakim
spokojem zadawał kolejne pytania, chociaż trochę zdołała się uspokoić.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Wbiła wzrok w swoje dłonie, przy okazji odkrywając, że w którymś
momencie zacisnęła je na krawędzi blatu – tak mocno, że aż pobladły jej
kłykcie. Spróbowała poluzować uścisk, ale dłonie skutecznie odmówiły jej
posłuszeństwa.
Adrien…
Powinna im o nim powiedzieć? Wierzyła, że prędzej czy później ktoś wspomni
o tajemniczym nieznajomym, zwłaszcza że okoliczności w jakich trafił
na imprezę nagle wydały się co najmniej niepokojące. Susie naprawdę go znała?
Nawet jeśli, był jedyną osobą, która nijak pasowała do głównego zamysłu imprezy
– starszy od pozostałych, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie
skończył z nimi szkoły. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale myśląc o minionym
wieczorze pod czujnymi spojrzeniami detektywów, to właśnie Adrien wydał jej się
najbardziej podejrzaną osobą ze wszystkich. No i miał w sobie coś
drapieżnego, o tej dziwnej tendencji do mieszania w głowach nie
wspominając…
Poza tym
odesłał ją do samochodu, jakby podejrzewając, że wydarzy się coś niedobrego. A ona
jak ostatnia idiotka go posłuchała, posłusznie kiwając głową, kiedy stwierdził,
że wszystkim się zajmie.
– W zasadzie…
– Tak? –
ponagliła natychmiast detektyw Meyers.
Lexi
wzdrygnęła się, znów mając wrażenie, że stalowoszare oczy kobiety dosłownie
przeszywają ją na wskroś.
– Nic
takiego. – Ze świstem wypuściła powietrze. – Tak sobie teraz pomyślałam, że
kiedy wychodziłam, Susie odprawiała jakieś dzikie tańce. Chyba się upiła. Jak
tak o niej myślę, to do niej nie podobne… Z drugiej strony, to ona
wymyśliła tę imprezę. Mogła chcieć się zabawić.
Detektyw
podejrzliwie zmrużyła oczy.
– I to
wszystko?
– Owszem.
Kobieta
wyglądała na chętną, by wypytywać dalej, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Lexi
zamrugała nieco nieprzytomnie, kiedy Meyers tak po prostu wyprostowała się, w końcu
zwiększając dzielącą je odległość. Wciąż wydawała się wzburzona, gdy chwilę
później przesunęła po blacie niewielki skrawek pokrytego tekstem papieru.
– Gdybyś
coś sobie przypomniała, koniecznie daj znać – poleciła, spoglądając na
dziewczynę w taki sposób, jakby wątpiła, czy ta była w stanie ją
zrozumieć.
– O…
Oczywiście.
Lexi z powątpiewaniem
spojrzała na ciąg składających się na numer telefonu cyfr. Przeniosła wzrok na
panią detektyw, po czym ujęła wizytówkę, by ostentacyjnie wsunąć ją do kieszeni
spodni. Czuła się dziwnie spięta, wytrącona z równowagi, a jakby tego
było mało…
– Nic tu po
nas. – Meyres wycofała się do drzwi. – Jedziemy dalej, Marcus.
Potrzebowała
chwili, by pojąć, że zwracała się do partnera. Marcus brzmiało o wiele
bardziej sympatycznie, niż dalsze określanie detektywa nazwiskiem. Uczepiła się
tej myśli, zwłaszcza że mężczyzna nie od razu ruszył się z miejsca,
wydając się czekać aż jego partnerka w końcu opuści kuchnię i zniknie
im z oczu.
–
Przepraszam za nią. Jest świetna w tym, co robi, ale czasami zbyt mocno
się angażuje – oznajmił nieoczekiwanie. Jego zielone oczy znów spoczęły na
Lexi. – Dziękujemy, że poświęciłaś nam chwilę.
– Nie mogłabym
inaczej.
Nie żeby w ogóle
miała wybór, skoro najpewniej mieli przepytać wszystkich obecnych na imprezie.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogłaby pozostać obojętna wobec tego, co
się wydarzyło. Dobry Boże, chodziło o kogoś, kogo znała! Zawsze uważała
Rosewood za nudną, choć bezpieczną przystań – miejsce zbyt nudne i odległe,
by działo się w nim coś interesującego. Myśl, że gdzieś w okolicy
doszło do zbrodni…
Susie.
Susie nie
żyła.
Lexi
gwałtownie zaczerpnęła powietrza, przez moment czując się tak, jakby ktoś
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. To wciąż brzmiało tak nierzeczywiście,
odlegle i… niewłaściwie. Niczym głupi żart albo fakt z życia kogoś
zupełnie innego, nie mający żadnego związku z nią i tym, co działo
się dookoła.
Tyle że to
była prawda. Obecność detektywa w jej kuchni mówiła sama za siebie.
– Hej. –
Wyczuła ruch u swojego boku. Zanim zdążyła się zastanowić, Marcus nagle
znalazł się tuż obok, kucając przy krześle, które zajmowała. – Ktokolwiek jest
za to odpowiedzialny, znajdziemy go. Na razie postaraj się odpocząć… I uważaj
na siebie, dobrze? Byłoby dobrze, gdybyś nie włóczyła się sama po zmroku, póki
nie ustalimy, co się stało. Przekaż to swoim koleżankom, Lexi – dodał i tych
kilka słów wystarczyło, by dziewczynie momentalnie zrobiło się zimno.
Jak
zginęła Susie?, pomyślała po raz wtóry, ale nagle zwątpiła, czy chciała
poznać odpowiedź na to pytanie. Zawahała się, przez moment zdolna co najwyżej
patrzeć w przenikliwe oczy Marcusa. W jego obecności było coś
kojącego, ale z drugiej strony…
Skinęła
głową. Tylko na tyle było ją stać.
– Pamiętaj o wizytówce.
– Mężczyzna posłał jej jeszcze jeden nikły uśmiech, po czym w pospiechu
poderwał się do pionu. Sama również podniosła się i lekko zachwiała,
dziwnie zesztywniała od trwania w miejscu. Miała wrażenie, że minęła cała
wieczność, odkąd została zmuszona do zajęcia kuchennego krzesła i wysłuchiwania
kolejnych pytań detektyw Meyers. – Ach, jeszcze jedno… Spotkaliśmy się
wcześniej?
Zesztywniała,
przez moment czując się tak, jakby nagle wpadła na jakąś niewidzialną ścianę.
Zamarła w pół kroku, pośpiesznie zwracając się ku mężczyzny. Potrzebowała
dłuższej chwili, by zastanowić się nad jego pytaniem.
– Nie sądzę
– przyznała zgodnie z prawdą. – Dlaczego?
– Miałem
takie wrażenie… – Mężczyzna potrząsnął głową. – Nieważne. Jestem na nogach od
wczoraj… Do widzenia, Lexi.
Sądziła, że
kamień spadnie jej z serca, kiedy w końcu zamknęła za nim drzwi.
Usłyszała przytłumione głosy jego i Alexandry Meyers, ale nie była w stanie
rozróżnić poszczególnych słów. Mimo wszystko tkwiła przy drzwiach, palce
nerwowo zaciskając na zamku aż do momentu, w którym usłyszała dźwięk
odpalanego silnika. Dopiero gdy samochód odjechał na tyle daleko, by już nie
była w stanie go usłyszeć, Lexi ze świstem wypuściła powietrze. Wciąż dziwnie
oszołomiona dopiero co odbytą rozmową, ciężko opadła się o drzwi.
Odchyliła głowę, spojrzenie na moment wbijając w bliżej nieokreślony punkt
na suficie.
Co to było?
Wciąż czuła się roztrzęsiona – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Próbowała jakkolwiek usprawiedliwić siebie i te dziwne przeczucia,
starając się przekonać samą siebie, że po takim poranku każdy miał prawo czuć
się w ten sposób, ale to nie pomagało. Cholera, ktoś zginął! Tu, w Rosewood!
Ktoś, kogo znała i widziała zaledwie kilka godzin wcześniej, kto…
Zamrugała,
czując cisnące się do oczu łzy. Nie chciała płakać, ale zapanowanie nad ciałem
okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
I Adrien…
Dlaczego nie wspomniała o Adrienie…?
– Lexi? Oj,
kochanie…
Nawet się
nie zawahała. Wystarczyła chwila, by wpadła wprost w ramiona ojca, ledwo
ten pojawił się w zasięgu jej wzroku. Westchnął, po czym przygarnął ją do
siebie, głaskając po głowie tak, jakby znów była małą dziewczynką. Poniekąd
właśnie w ten sposób się czuła.
– Wciąż nie
wierzę – wymamrotała, wtulając twarz w jego tors. – To chyba jakiś
koszmar.
– Śmierć
mało kiedy wydaje się logiczna – padło w odpowiedzi. Zadrżała, więc ojciec
ucałował ją we włosy. – Wybacz, że cię z tym zostawiłem. Zastanawiałem się
czy zejść, ale… Najważniejsze, że sobie poradziłaś.
Miała
ochotę roześmiać się histerycznie. Och, wcale nie czuła się tak, jakby z czymkolwiek
sobie radziła. No i przemilczała Adriena… Czy to podchodziło już pod
utrudnianie śledztwa?
Wątpliwości
wróciły i to ze zdwojoną siłą. Przecież ktoś jak nic widział, że przez
cały wieczór towarzyszyła obcemu, podejrzanemu mężczyźnie. Jakoś nie wątpiła,
że prędzej czy później detektywi wrócą, a Marcus Dixon już nie będzie
zachowywał się w ten dobrotliwy, wyrozumiały sposób.
Nagle
wydało jej się, jakby wizytówka w jej kieszeni ważyła tonę, nieustanie
ciągnąć ją ku dołowi. Gdyby nie znajomy, pewny uścisk ojca, Lexi jak nic
wylądowałaby na ziemi.
– Chodź,
zajmiemy się czymś. Może obejrzymy jakiś film… Dzisiaj ja gotuję.
Jedzenie
było ostatnim, o czym miała ochotę myśleć, ale nie próbowała protestować.
Wyczuła, że tata próbował jakkolwiek rozproszyć jej uwagę i choć była
pewna, że to strata czasu, nie zamierzała niweczyć jego planów. Wysiliła się na
uśmiech, choć była pewna, że ten przypominał raczej karykaturę jakiegokolwiek
przyjaznego dla oka gestu.
Jej myśli
raz po raz uciekały tam, gdzie nie powinny. Myślała o Susie, imprezie,
wszystkim na raz – a zwłaszcza o Adrienie. Zaprzątał jej umysł, nagle
będąc niczym najgorsza odmiana rozprzestrzeniającego się wirusa. Dręczył,
wzbudzając poczucie winy i sprawiając, że miała ochotę tylko na jedno: nie
tyle zadzwonić po detektywów i uzupełnić zeznania, co spróbować odnaleźć
samego zainteresowanego, a potem porządnie nim potrząsnąć i zażądać
wyjaśnień. Jakkolwiek miałyby brzmieć.
Cóż, nie
zrobiła tego.
Ostatnie –
mimo jej obaw – żadne z detektywów więcej nie zapukało do drzwi jej domu.
~*~
Pogrzeb Susie odbył się trzy
dni później. Dzień wydawał się nieznośnie zwyczajny – pogodny, upalny i w żaden
sposób nie sugerujący, że dopiero co w pobliskich lasach doszło do
tragedii. Natury to nie interesowało.
Kolejny piękny
dzień przemijającego lata.
Ceremonia
odbyła się w samo południe, w centrum wystawionego na działanie
słońca cmentarza. Lexi miała wrażenie, że tkwi w jakimś koszmarnym śnie –
zbyt jaskrawym, groteskowym i nierzeczywistym, by w niego uwierzyć.
Stała w tłumie odzianych na czarno postaci, raz po raz mnąc w palcach
materiał sukienki. Słuchała, ale kolejne słowa niezmiennie umykały z jej
umysłu – najpierw w dusznej kapliczce, później już przy mogile.
Miała
wrażenie, że tego jednego popołudnia w jednym miejscu zgromadziło się
dosłownie całe Rosewood i kilka osób spoza. Lexi była pewna, że powinna rozpoznawać
znaczą część znajdujących się w zasięgu jej wzroku twarzy, ale kiedy
rozglądała się dookoła, te wydawały się rozmazywać i zamieniać w trudne
do zidentyfikowania smugi. Również słowa brzmiały inaczej – trochę jak szum
grającego gdzieś w tle radia, które swoją obecnością bardziej irytowały
niż przynosiły jakiekolwiek ukojenie.
Był taki
moment, w którym po prostu pragnęła wstać i wyjść. Siedzenie na
niewygodnej, drewnianej ławce okazało się udręką, ale to wydawało się niczym w porównaniu
do słuchania, jak kolejne osoby – mniej lub bardziej łamiącym się głosem –
zaczynały wspominać. „Susie, Susie, Susie” – wydawało się rozbrzmiewać ze
wszystkich stron. Jej przyjaciółki płakały, znajomi niczym mantrę opowiadali
wyłącznie dobre rzeczy, a rodzina działała jak automaty. Lexi mogła tylko
zgadywać, ile rodziców dziewczyny musiało kosztować nie tylko urządzenie całej
uroczystości, ale uporanie się z czymś tak nienaturalnym, jak konieczność
chowania dziecka. To, przebywanie w samym środku ogólnego zamieszania i znoszenie
współczujących spojrzeń oraz szeptów za plecami.
W jakiś
pokrętny sposób nic nie było takie, jakie powinno. Wtedy też Lexi nabrała
pewności, że nienawidzi pogrzebów – za sztuczność zarówno całej ceremonii, jak i ludzi
wokół. O kim padało więcej dobrych słów, jeśli nie o zmarłym – a więc
kimś, kto już i tak nie był w stanie słuchać?
– Susie
była…
To też
bolało – czas przeszły okazał się nawet gorszy niż nieczułość natury. Lexi
miała wrażenie, że ceremonia ciągnęła się w nieskończoność i to nawet
wtedy, gdy wszyscy w końcu wylądowali w pobliżu mogiły. Stanęła gdzieś
z tyłu, biernie obserwując ludzi i bezskutecznie próbując znaleźć
ukojenie w panującej dookoła ciszy. Wciąż słyszała szepty, ale już nie
musiała zwracać uwagi na poszczególne słowa.
Przez większość
czasu nie mogła pozbyć się wrażenia, że rodzice Susie zachowywali się w zdecydowanie
zbyt spokojny sposób. Na pierwszy rzut oka mogło się to wydawać co najmniej nie
na miejscu, aż do momentu, w którym nadmiar emocji ostatecznie sprawił, że
pani Jones wybuchła niepochamowanym wręcz płaczem. Tyle wystarczyło, by wyrwać
Lexi z letargu, nagle czyniąc zarówno ten dzień jak i uroczystość
jeszcze trudniejszymi do zniesienia. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek
wcześniej słyszała coś takiego – tak rozdzierającego i pełnego bólu. Jakby
tego było mało, dziewczyna momentalnie poczuła się jak intruz, nie mogąc pozbyć
się wrażenia, że cudza żałoba była zdecydowanie zbyt wrażliwym tematem; czymś,
co powinno rozgrywać się z daleka od jakichkolwiek świadków.
Właśnie z tym
zaczęła utożsamiać pogrzeb: z eksponowaniem cudzego bólu, wszechobecnym
współczuciem i ciągnącymi się w nieskończoność obrzędami.
A potem
wszystko się skończyło. Trumana – zamknięta przez całą uroczystość, ku
olbrzymiej uldze Lexi – spoczęła w ziemi. Przez chwilę obserwowała jak
kolejni ludzie przesuwają się bliżej, by rzucić na wieko garść ziemi, jednak
sama nie ruszyła się z miejsca.
Stała w miejscu
tak długo, aż rytuał dobiegł końca i pierwsi żałobnicy zaczęli się
rozchodzić. Nagle po prostu stała w środku przerzedzającego się tłumu,
bezmyślnie spoglądając w przestrzeń.
Dobry
Boże…
Poruszając
się trochę jak w transie, ruszyła się z miejsca. Przy grobie wciąż krążyli
ludzie, zostawiając wieńce, pojedyncze kwiaty i znicze tuż obok dopiero co
powstałego kopca ziemi. Lexi poczuła się dziwnie, kiedy dotarło do niej, że
przyszła z pustymi rękami, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę
myśl. Nie miała do tego głowy, zresztą wątpiła w to, by jakiekolwiek
kwiaty czy świece sprawiły, że cokolwiek stanie się lepsze albo bardziej znośne.
Jak w ogóle
do tego doszło? I… co tak naprawdę się stało?
Te dwa
pytania dręczyły ją od dłuższego czasu. W tamtej chwili wróciły ze
zdwojoną mocą, dręcząc bardziej niż do tej pory. Przed grobem, patrząc na wypisane
na niewielkiej tabliczce imię i nazwisko szkolnej znajomej, trudno było
udawać, że pewne rzeczy nie miały miejsce. Wręcz przeciwnie – momentalnie stały
się równie prawdziwe, co i panująca na zewnątrz duchota.
– Nie pokazali
jej ciała. To ciekawe, nie? – usłyszała gdzieś za plecami. Tych kilka słów
wystarczyło, by nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. –
Myślicie, że…?
– Daj
spokój – zaoponował ktoś. – To złe miejsce… Na sianie plotek też.
Mówca –
chłopak, jak zdążyła zarejestrować w oszołomieniu Lexi – nie zwrócił na te
słowa najmniejszej uwagi.
– Jakich
plotek? Policja nic nie mówi… Nie bez powodu. Słyszałem, że… widok nie był za
ciekawy – podjął i choć początkowo nikt nie chciał słuchać, dookoła jak na
zawołanie zapanowała pełna napięcia cisza. – Podobno została zgwałcona. No i te
znaki…
Nie chciała
słuchać. Z sercem w gardle, błyskawicznie odwróciła się na pięcie i niemalże
biegiem ruszyła ku bramy cmentarza, wcześniej przepychając tuż obok grupki
znajomych ze szkoły. Nawet nie próbowała przypominać sobie ich imion.
Och, tak –
to był piękny, letni dzień.
Idealny
żeby chować zmarłych.
Ja to tu tylko zostawię. Z wielkim dziękuję za obecność i komentarze. :)
Ach, śledztwo to jest to, o czym lubię czytać. Akurat w przypadku Lexi, to słabo ją przemaglowali :P
OdpowiedzUsuń"Śmierć mało kiecy wydaje się logiczna" - tutaj literówka rzuciła mi się w oczy. Chyba miało być "kiedy", jak dobrze wnioskuję.
Dziwi mnie, że nie wspomniała o Adrienie. Chociaż zastanawiam się, czy sama bym o nim powiedziała, gdybym była na jej miejscu. Hmm... W sumie podejrzana postać, a zarazem tajemnicza.
Końcóweczka trochę mroczna. Czy naprawdę została zgwałcona? Zapewne stoją za tym jakieś nadludzkie istoty. Adrien mnie intryguje. Czyżby on maczał w tym palce?
Teraz tylko ostatnie pytanie: kiedy dalsze części jak sie pytam? :D Nadrobiłam w jeden dzień i chcę więcej! :P
Pozdrowionka i życzę duużo weny. ;)