18 grudnia 2019

Rozdział VI

Obudziła się nagle, dziwnie oszołomiona. Przez chwilę leżała w ciemnościach, próbując zrozumieć niezrozumiały, napierający ze wszystkich stron chłód i… strach. Bała się, choć była gotowa przysiąc, że nie miała powodu. Była w domu, prawda? Pamiętała, że położyła się spać, ale…
Ale kiedy otworzyła oczy, nad sobą dostrzegła wyłącznie ciemność. Na atramentowym niebie tylko w niektórych miejscach dało się dostrzec łagodnie migoczące, w większości przysłonięte przez ciężkie chmury gwiazdy. Lexi nie widziała księżyca, zresztą zanim zdążyła stwierdzić, czy ten w ogóle powinien gdzieś tam być, coś innego rozproszyło jej uwagę. Łagodny szelest – coś jakby kroki – oraz intensywny, ściągający jej uwagę na bok blask. Jak mogła nie zauważyć go wcześniej?
Spróbowała się poruszyć, ale jej ciało było niczym sparaliżowane. Zesztywniałe mięśnie wydawały się ważyć tonę, ściągając oszołomioną dziewczynę w dół. Paraliż senny? To musi być sen, pomyślała, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Czuła się jakby tonęła, w każdej chwili mogąc zapaść w napierającą ze wszystkich stron pustkę. Podświadomie pragnęła dotrzeć do tego dziwnego, znajdującego się gdzieś na wyciągnięcie ręki blasku, gotowa przysiąc, że gdyby tylko jej się to udało, byłaby bezpieczna. Światło oznaczało właśnie to – świadomość, że nie mogło spotkać ją nic niedobrego.
Albo niekoniecznie… Jak to szło? Nie idź w stronę światła?
Miała nadzieję, że tym razem ta zasada jej nie obejmowała. Wolała nie myśleć, co w takim razie jej umykało, jeśli było inaczej. Zwłaszcza że wszystko było tylko i wyłącznie snem.
Śniła. Musiała śnić. A skoro to wiedziała…
Zdołała zacisnąć odrętwiałą dłoń w pięść. Poruszając się trochę jak w transie, zmuszona wkładać niebotyczny wysiłek w każdy kolejny ruch, przymusiła się do tego, by spróbować usiąść. Wrażenie było takie, jakby nagle wyrwała się z cudzego uścisku – niewidzialnych ramion, które ściśle oplatały ją przez cały ten czas. Usiadła z jękiem, drżąc i czując jak serce wali jej jak szalone, trzepocąc w piersi tak gwałtownie, że dziewczynie aż zabrakło tchu. Przez chwilę miała ochotę się obejrzeć, by upewnić się, że tuż za nią nie było kogoś (albo czegoś), czego powinna się obawiać, ale nie zdołała się do tego zmusić. Nie chciała wiedzieć. Zresztą w tamtej chwili interesowało ją wyłącznie światło.
Zmrużyła oczy w jasnym blasku, nie od razu pojmując na co patrzyła. Poruszając się całkowicie na oślep i wspierając o ziemię, spróbowała stanąć na nogi. Zachwiała się, zatoczyła i instynktownie przytrzymała czegoś, co nagle znalazło się na jej drodze. Wzdrygnęła się w odpowiedzi na chłód, który przeszył jej ciało, kiedy dotknęła nierównej powierzchni. W mroku dostrzegła nieregularny kształt – coś, co ostatecznie okazało się kamieniem, choć nie od razu pojęła dlaczego ten wydał jej się znajomy. Do czasu, bo zrozumienie pojawiło się wkrótce po tym.
Fajne miejsce, uświadomiła sobie Lexi. Odskoczyła jak oparzona, z wrażenia omal nie potykając się o własne nogi. Obraz odzyskał na ostrości, w końcu pozwalając jej dostrzec każdy, nawet najmniej istotny szczegół. Stała na znajomej polanie, tej samej, na której nie tak dawno odbyła się impreza. Na „cmentarzu”, o ile tak mogła określić skrawek zarośniętej trawą i pozastawianej kamieniami ziemi. Wiedziała, że to tylko przenośnia, ale obserwując cieniste kształty po zachodzie słońca, naprawdę czuła się tak, jakby patrzyła na groby.
To tylko sen. Tylko…
Jej uwagę znów przykuło światło – obecne, bardzo jasne i… drżące, a przynajmniej tak pomyślała obserwując falujące drżenie. Tym razem blask jej nie oślepił, a do Lexi dotarło, że zaledwie kilka metrów od niej płonęło ognisko. Płomienie strzelały ku górze, sięgając to wyżej, to znów niżej, co wyjaśniało drżenie. Dziewczyna zamarła, dygocąc równie gwałtownie, bynajmniej nie za sprawą wciąż odczuwanego chłodu. Strach, który towarzyszył jej od chwili przebudzenia, przybrał na sile.
Nie miała pojęcia, co tutaj robiła. Na dłuższą metę to, że mogłaby śnić o cmentarzu, nie było aż takie dziwnie – nie po tym, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Próbowała traktować pogrzeb Susie jako swego rodzaju zamknięcie pewnego rozdziału, ale to nie było takie proste. „Śmierć mało kiedy wydaje się logiczna” – przypomniała sobie słowa ojca, nader adekwatne w momencie, w którym tkwiła na samym środku upiornej polany, próbując uporządkować wszystko, co działo się wokół niej. Odpychała od siebie emocje i wspomnienia z takim uporem, że…
– Lexi.
Zimny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Rozpoznała ten głos, choć zabrzmiał inaczej niż zwykle – bardziej odległy, zachrypnięty i wyprany z jakichkolwiek emocji. Nie pasował do wiecznie roześmianej, irytująco wręcz słodkiej Susie. Co więcej, Lexi wiedziała, że nigdy więcej nie powinna go usłyszeć.
Choć nie chciała, spojrzała przed siebie. Przypomniała sobie ruch, który dostrzegła już wcześniej, a który uznała wyłącznie za poruszające się płomienie. Dopiero wtedy dostrzegła postać, która przystanęła tuż przed ogniskiem, w bezruchu tkwiąc w miejscu. Choć wiedziała do kogo należał ten zniekształcony głos, nie od razu rozpoznała zmarłą w stojącej tuż przed nią kobiecie. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by zauważyć coś więcej poza cieniem smukłej, oświetlonej od tyłu sylwetki. Instynktownie zrobiła krok naprzód, żeby lepiej się przyjrzeć, po czym znów zastygła w bezruchu, gdy w końcu wychwyciła szczegóły.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, było to, że Susie stała przed nią naga. Lexi wyraźnie widziała smukłą, nieskrępowaną ubraniami kobiecą sylwetkę. Zmierzwione jasne włosy wiły się dookoła twarzy dziewczyny, poplątane i wilgotne, choć do Lexi nie od razu dotarło co było tego powodem. Krew, uświadomiła sobie, a lęk, który przez cały ten czas czuła, momentalnie przybrał na sile.
Susie stała przed nią naga i umazana krwią. Świeża posoka znaczyła jej skórę, sklejała włosy i… wydawała się żyć własnym życiem. Smugi połyskiwały łagodnie w blasku płomieni, układając w dziwne, niezrozumiałe dla Lexi symbole. Wpatrywała się w nie jak urzeczona, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Były znajome. Mogła przysiąc, że gdzieś już je widziała, ale kiedy spróbowała wysilić pamięć, w głowie miała wyłącznie pustkę.
 Wciąż oszołomiona, spuściła wzrok. Prawie natychmiast tego pożałowała, zwłaszcza że jej spojrzenie mimo wszystko koncentrowało się na Susie. Coś przewróciło jej się w żołądku, kiedy dostrzegła jeszcze więcej krwi, tym razem znaczącej uda dziewczyny.
„Podobno została zgwałcona. No i te znaki…” – przypomniała sobie słowa z pogrzeby. Słyszała je tak wyraźnie, jakby chłopak z cmentarza stał tuż za nią, szepcąc wprost do jej ucha.
– Musisz mi pomóc. Słyszysz, Lexi? Musisz nam pomóc.
Głos Susie wciąż dochodził do niej jakby z oddali. Dziewczyna wzdrygnęła się i poderwała głowę, kiedy postać przy ognisku zdecydowała się przemieścić. Cienie zatańczyły na poznaczonej skórze, kiedy zmarła zrobiła krok naprzód. Choć wciąż wydawała się zimna i obojętna, Lexi doszukała się poruszenia w jej tonie – błagalnej nuty, której nie potrafiła zignorować.
Cofnęła się o krok. Jeden, a później kolejny, próbując utrzymać stałą odległość między sobą a wciąż zbliżającą się Susie. Jednocześnie poczuła się dziwnie, ledwo tylko oddaliła się od ogniska. Ciągnęło ją do płomieni – do jedynego źródła światła i ciepła, które była w stanie dostrzec w okolicy – ale nie wyobrażała sobie, że miałaby zbliżyć się do krążącej przy ogniu koleżanki. Pragnęła odwrócić się na pięcie i uciec, ale również całkowite pogrążenie się we wszechobecnym mroku napawało ją przerażeniem.
Susie przystanęła przy krawędzi rzucanego przez ogień blasku. Jej jasne oczy nie wyrażały niczego, w zamian wydając się przenikać Lexi na wskroś.
– Musisz nam pomóc – powtórzyła cicho Susie.
Nam… Znaczy komu…?
Nie miała odwagi zadać tego pytana na głos. Milczała, świadoma wyłącznie coraz to trudniejszego do zignorowania uścisku w gardle. Przystanęła w miejscu, zdolna co najwyżej spoglądać przed siebie. Kontrolowała każdy ruch Susie, gotowa w każdej chwili wycofać się jeszcze bardziej, gdyby zaszła taka potrzeba.
– To się znów zaczyna… Albo nigdy tak naprawdę nie skończyło. – Pokrwawione palce Susie zacisnęły się w pięści. – Lexi, musisz…
Nie usłyszała niczego więcej. Coś w słowach i spojrzeniu Susie sprawiło, że w pośpiechu zrobiła kolejny krok. Nie zauważyła zalegającego na ziemi, przypominającego grób kamienia. Że popełniła błąd uświadomiła sobie dopiero w chwili, w której poczuła, że traci równowagę i jak długa poleciała w tył. Spróbowała odzyskać pion, instynktownie chwytając się najbliższego z kamieni. Zdołała przytrzymać się chłodnej, chropowatej powierzchni, ale i tak wylądowała na kolanach. Przez chwilę była w stanie wyłącznie wpatrywać się w skałę przed sobą, jednak nawet kamień nie wyglądał już tak, jak Lexi go zapamiętała. Na nim również dostrzegła te dziwne, wydające się jarzyć w ciemnościach symbole – krwawe ślady jak te, które dostrzegła na ciele Susie.
Czy były tam od początku? Czy kiedykolwiek działa jakieś na którymkolwiek z kamieni? Jej myśli wirowały, coraz to bardziej niespójne i poplątane. Nie zapamiętała niczego takiego z imprezy, ale skoro znów była tutaj, a zmarła prosiła ją o pomoc…
Powinna rozumieć. Czuła to całą sobą, przez moment mając wrażenie, że spoglądała na niemalże gotową układankę, ale przez zamgloną szybę, przez co wciąż nie potrafiła dostrzec całości. Może gdyby bardziej skupiła, wszystko stałoby się jasne. Może, ale… nie miała okazji.
Albo raczej coś jej na to nie pozwoliło.
Poczuła jak cudze ramię owija się wokół jej talii, szarpnięciem pociągając w ciemność. Druga ręka znalazła drogę wprost do jej gardła – Lexi wyraźnie poczuła na szyi uścisk lodowatych palców. W panice zaczerpnęła powietrza, gotowa krzyczeć, ale oddech uleciał z jej płuc zanim zdołała wydobyć z siebie choćby zdławiony jęk.
A potem wszystko zniknęło i dookoła zapanowała nieprzenikniona ciemność.
~*~
Oszalałam. Całkiem oszalałam…
Samochód podskoczył na nierównej powierzchni. Lexi zaklęła, po czym instynktownie mocniej zacisnęła palce na kierownicy. Zahamowała, zmuszając się do wytracenia prędkości, kiedy dostrzegła zbliżający się moc. Musiała się uspokoić, zamiast pędzić przed siebie na złamanie karku. Rzeka co prawda nie była głęboka, ale wylądowanie w niej razem z samochodem zdecydowanie nie było czymś, na co dziewczyna miała ochotę. Najdelikatniej rzecz ujmując.
Ze świstem wypuściła powietrze. Oszalałam, pomyślała po raz wtóry i przez moment miała ochotę roześmiać się w nieco histeryczny sposób. Istniało jakieś inne, bardziej logiczne wyjaśnienie tego, co robiła? Że w ogóle chciała tam wracać?
Sama nie dostrzegła absolutnie żadnego. Po prostu podjęła decyzję w tak naturalny sposób, jakby wcześniej rozważała ją całe tygodnie albo dłużej. W jednej chwili krzątała się po kuchni, szykując śniadanie, by w następnej chwili rzucić wszystko i udać się prosto do samochodu. Taty nie było, więc nie miała nikogo, kto porządnie by nią potrząsnął i zapytał, co tak naprawdę planowała zrobić. Nie żeby sama Lexi wiedziała, co w tej sytuacji powinna odpowiedzieć.
Wątpliwości naszły ją dużo później, kiedy już pruła przez Rosewood, pokonując kolejne leśne zakręty. Tym razem droga do celu zajęła jej dużo mniej czasu niż w dniu imprezy, bez zbędnych ekscesów i zwierząt wybiegających na drogę. W zasadzie Lexi była tak bardzo skupiona na dotarciu na polanę, że nie zwracała uwagi na nic innego. Gdyby nie instynktowna decyzja o ostrożnym przejechaniu przez most, do głowy by jej nie przyszło, żeby zwolnić.
Oddychała szybko i płytko, nerwowo zaciskając dłonie na kierownicy. Rozsądek podpowiadał jej, że powinna zawrócić, ale stanowczo odrzuciła od siebie taką możliwość. Musiała… Zrobić co? Zobaczy, że nic nie zmieniło się po imprezie? Wiedziała, że Susie odnaleziono w środku lasu, nie zaś na otoczonej kamieniami polanie. Poza śmieciami, nie spodziewała się tam znaleźć niczego innego, a jednak…
Potrząsnęła głową. Goniła za snem i taka była prawda. Za czymś nierealnym, zawiłym i coraz to mniej wyraźnym. Jak przez mgłę pamiętała moment przebudzenia, własny krzyk i… ciszę. Tę głuchą, przenikliwą ciszę, w której trwała, siedząc skulona na łóżku i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. To i stopniowo rozjaśniającą się sypialnię, w miarę jak czas uciekła, a ona trwała w bezruchu, w pewnym momencie sama już niepewna, co tak bardzo ją przeraziło. Pamiętała, że zobaczyła Susie, ale nic ponadto. Wspomnienie snu uciekło wraz z pierwszymi promieniami słońca, pozostawiając po sobie wyłącznie dezorientację.
Mimo wszystko Lexi chciała wrócić na tę polanę. Po prostu tam pojechać i upewnić się, że nie znajdzie tam niczego wartego uwagi. Nie rozumiała tego dziwnego przekonania, że kiedy to zrobi, wszystko wróci na swoje miejsce, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Chciała jedynie pozbyć się mętliku w głowie, wręcz gotowa przysiąc, że wizyta w fajnym miejscu wystarczy, by z czystym sumieniem zamknąć ten etap wżyciu.
Kiedy odeszła mama, zachowała się bardzo podobnie. Lexi miała zaledwie siedem lat, kiedy okazało się, że została sama z ojcem. „Mama musiała wyjechać” – usłyszała pewnego dnia, nagle zmuszona przejść do porządku dziennego z całkowicie nowym stanem rzeczy. Najpierw zadawała pytania, zainteresowana przede wszystkim tym, kiedy mama miała wrócić, ale szybko przekonała się, że to nie miało sensu. Tata zawsze wtedy się spinał, smucił i nie odpowiadał, przy pierwszej okazji zbywając córkę jakimś lakonicznym, niezwiązanym z tematem terminem. Z czasem przestała pytać, ale wcześniej wielokrotnie chodziła po domu, zaglądała do niegdyś wspólnej sypialni rodziców albo kuchni, jakby w nadziei, że znajdzie matkę w którymś z tych miejsc. Tam albo na ganku, jak zawsze rozłożoną na ławce przed domem i z książką w ręce.
Nigdy do tego nie doszło, a do Lexi z biegiem czasu dotarło, że czekała na próżno. Więc przestała, w końcu przyjmując do wiadomości, że mamy już nie ma – cokolwiek to znaczyło. Liczyła, że prędzej czy później ojciec wyjawi jej prawdę, ale ten wyraźnie się do tego nie palił. „Po prostu odeszła. Zostawiła nas” – słyszała za każdym razem i to bolało bardziej, niż gdyby okazało się, że mama nie żyła. Sęk w tym, że tego ojciec nie musiałby przed nią ukrywać.
Tak czy siak, już jako dziecko musiała zobaczyć, żeby uwierzyć. Jadąc na polanę, kierowała się dokładnie tą samą zasadą. Tak naprawdę nie spodziewała się znaleźć tam niczego wartego uwagi, wręcz przeciwnie – wierzyła, że miejsce pozostanie niezmienione. Zwłaszcza po tym śnie musiała się upewnić.
Właściwie sama nie była pewna, czego oczekiwała. Poczuła się dziwnie, kiedy zaparkowała w pobliżu lasu, dokładnie w miejscu, w którym zrobiła to w dniu imprezy. Tym razem w pobliżu nie zauważyła żadnego samochodu czy choćby żywej duszy. W oddali widziała polanę i znajome kształty, zwłaszcza w panującej ciszy przypominające groby. Tylko one i nic poza tym. Spokój sprawiał, że Lexi czuła się nieswojo, ale zarazem wydawał się o wiele właściwszy od rozmów i grającej muzyki.
Przez chwilę trwała w bezruchu, bez większego zastanowienia spoglądając przed siebie. Dopiero po chwili zdołała się poruszyć, przy okazji uświadamiając sobie, że podświadomie mimo wszystko na kogoś czekała. Wysiadając, niemalże spodziewała się, że zauważy zmierzającego ku niej Adriena. Jego wspomnienie wciąż ją dręczyło, zwłaszcza od rozmowy z detektywami, kiedy ot tak pominęła spotkanie z mężczyzną. Przez chwilę miała ochotę poszukać wizytówki, którą dostała i naprostować zeznania, ale odrzuciła od siebie tę myśl równie szybko, co i ta się pojawiła.
Nie po to tutaj przyjechała. Adrien z kolei nie był jej do niego potrzebny.
Zatrzasnęła drzwiczki auta o wiele gwałtowniej niż zamierzała. Dźwięk zabrzmiał niemalże jak wystrzał w panującej ciszy; serce Lexi zabiło jeszcze szybciej, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz. Bez słowa – nie dając sobie czasu na wątpliwości – dziewczyna ruszyła szybkim krokiem przed siebie, nawet nie oglądając się za siebie.
Na polanie wciąż walały się śmieci. Wywróciła oczami na widok porzuconych plastikowych kubków i papierków, będących jedyną pozostałością po imprezie. To, zadeptana trawa i nic ponadto. Szczegóły, które nijak pasowały do okolicy, pokaźnych rozmiarów kamieni i zalanej światłem dnia polany. Lexi i tak nie miałaby odwagi, żeby przyjechać po zmroku, tym bardziej że nawet za dnia miejsce miało w sobie coś, co przyprawiało dziewczynę o dreszcze. Natychmiast zrzuciła to na świadomość tego, co stało się zaledwie kilka godzin po tym, jak opuściła to miejsce po imprezie. Może gdyby została…
Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Czuła się winna? Nie miała powodów, zwłaszcza że nawet nie przyjaźniła się z Susie. Co zmieniłoby się, gdyby nie posłuchała Adriena i dłużej obserwowała pijaną koleżankę?
Wszystko.
Ta myśl przyprawiła ją o dreszcze. Nie chciała dopuścić jej do siebie wcześniej, ale i tak nie mogła pozbyć się wątpliwości względem Adriena – jedynego obcego, którego ot tak dopuścili do swojego towarzystwa. Jedynego, który ją odprawił i – co gorsza – być może widział jako ostatni albo…
Zacisnęła dłonie w pięści tylko po to, by prawie natychmiast poluzować uścisk. Przyśpieszyła, nie tyle chcąc dotrzeć w jakieś konkretne miejsce, ale uciec przed niechcianymi myślami. Zupełnie jakby to było takie proste! Z uwagą śledziła wzrokiem ziemię, skupiona na stawianiu kolejnych kroków. Zatrzymała się dopiero w chwili, w której tuż przed nią dosłownie wyrósł jeden z zalegających na ziemi kamieni – gładki, pozbawiony jakichkolwiek napisów czy symboli.
Lexi przystanęła przed nim w milczeniu. Czego się spodziewałam…?, pomyślała po raz wtóry, ale i tym razem nie doczekała się odpowiedzi. W głowie miała wyłącznie pustkę, choć i ta wydawała się czymś więcej niż tylko wątpliwościami. Do dziewczyny dotarło, że zaczęła drżeć, choć sama nie była pewna dlaczego – przez tę ciszę, widok miejsca ze snu czy może… coś innego.
Nerwowo obejrzała się przez ramię. W oddali widziała swój samochód i linię rosnących w pobliżu drzew. Słyszała łagodny szelest poruszanych liści, na swój sposób kojący i niepokojący zarazem.
Nic ponadto. Trawa, śmieci i odległe wspomnienie czegoś, co nawet nie było prawdziwe.
Nie przypominała sobie, by tamtej nocy palili ognisko. Pamiętała muzykę, śmiechy i to, że ludzie dobrze bawili się przy kilku mocniejszych trunkach, ale na pewno nie ogień i to pomimo tego, że właśnie taki był pierwotny plan. Susie zmieniła zdanie? To nie było do niej podobne, przynajmniej zdaniem Lexi. Mimo wszystko badała wzrokiem trawę, wypatrując choćby śladu świadczącego o tym, że coś jej umknęło. Była gotowa przysiąc, że tak właśnie się stało – że gdzieś na środku otoczonego kamieniami terenu miała szansę znaleźć coś, co mogłaby uznać za wskazówkę.
To wcale nie tak, że policja na pewno już tutaj była…
– Strata czasu – wymamrotała, ale nie odważyła się wycofać.
Zamrugała kilkukrotnie, czując pieczenie pod powiekami. Niecierpliwym ruchem otarła twarz, co najmniej zaskoczona tym, że mogłoby zbierać jej się na płacz. Nie czuła smutku, ale frustrację, nagle poirytowana brakiem jakiegokolwiek powodzenia. Przez chwilę niemalże słyszała błagalny głos Susie, domagającej się pomocy.
Ale to był tylko sen, prawda? Tylko sen…
Wyprostowała się. W zamyśleniu wciąż koncentrowała się na tym krótkim stwierdzeniu, wciąż próbując przywołać do siebie szczegóły nocnego koszmaru. Jak przez mgłę widziała twarz Susie, krew na jej skórze i… te znaki; pokrywające skórę, ziemię i pobliskie kamienie. Te same, które teraz znajdowały się gdzieś na wyciągnięciu ręki, ale pozostawały nieskazitelnie gładkie.
To nie miało sensu. Dlaczego w ogóle tutaj przyszła, skoro nie spodziewała się niczego znaleźć? I dlaczego czuła się aż do tego stopnia poirytowana niepowodzeniem, które…?
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle. Lexi natychmiast poderwała głowę, spoglądając wprost w miejsce, w którym zostawiła samochód.
A potem zamarła, napotkawszy spojrzenie smukłej, skrytej tuż przy linii lasu dziewczyny – smukłej, dziwnie znajomej blondynki.
Susie…?
To nie było możliwe, a jednak…
Ledwo zmusiła się do zrobienia kroku naprzód, skryta za drzewami postać odwróciła się i zniknęła między drzewami.
Dobry wieczór? Zeszło mi, tak, ale ostatnio bardziej żyję pracą i świętami niż czymkolwiek. Sporo zmian u mnie, ale nie ma tego złego, zresztą do pisania wrócę zawsze. Tak więc rozdział jest i chyba nawet mi się podoba.
Z dedykacją dla Nosferatu, bo wiem, że czekałaś. :3

1 komentarz:

  1. Ale mnie zaszczyt kopnął z tą dedykacją :D ha!
    Faktycznie miałam Ci już pisać, że coś chyba zapomniałaś o tym rozdziale, bo czekałam, czekałam :P

    Ja też ostatnio sama mało czasu miewam na pisanie i cokolwiek. Praca mnie strasznie absorbuje.

    Rozdział jak zwykle bardzo ciekawy, trzymał w napięciu do samego początku, bo przeczytałam chyba jednym tchem.
    Och, nie... znowu Susie :D Ale przynajmniej już nie taka irytująca :P Intryguje mnie ten fakt z tą dziewczyną, dlaczego Lexi musi "im" pomóc? No i oczywiście kim są "oni". Mam nadzieję, że nie będzie trzeba długo czekać na dalszą część :D

    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny :3

    OdpowiedzUsuń