Zareagowała instynktownie.
Wystarczyła chwila, by bez zastanowienia rzuciła się do biegu. Nie obejrzała
się przez ramię; nie zastanowiła nad tym, że jasnowłosa postać zniknęła jej
z oczu równie nagle, co się pojawiła, z równym powodzeniem mogąc okazać
się złudzeniem.
To był zły
pomysł. Zrozumiała to już w chwili, w której otoczyły ją drzewa,
a ona wylądowała na wyjeżdżonej ścieżce, bezradnie oglądając się dookoła.
Nigdzie nie widziała żywej duszy, zaś perspektywa błądzenia poza znajomymi
drogami zdecydowanie nie brzmiała dobrze.
– Susie?! –
rzuciła w pustkę.
Jej głos
zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. Lexi skrzywiła się, mimowolnie
wzdrygając. Nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak dobry pomysł – stać pośrodku
niczego i wołać kogoś, kto… Cóż, był martwy. Dobry Boże, przecież dobrze
wiedziała. Osobiście była na cmentarzu, kiedy…
Nie chciała
o tym myśleć.
To nie
ma sensu.
Uczepiła
się tej myśli, próbując przekonać samą siebie do powrotu na polanę. Powinna
udać się prosto do samochodu, a potem do domu. Przyjazd tutaj wydawał się
najgłupszym pomysłem, na jaki tylko mogła wpaść. Zabawa w detektywa
z powodu głupiego snu…
Coś
poruszyło się między drzewami. Lexi wyprostowała się niczym struna, natychmiast
zwracając w odpowiednim kierunku. Była gotowa przysiąc, że w półmroku
dostrzegła przebłysk jasności – jak… włosy kogoś, kto poruszał się bardzo,
bardzo szybko.
Podjęła
marsz, nie dając sobie czasu na wątpliwości.
Tym razem
postać nie od razu zniknęła jej z oczu. Pędziła przed siebie, zmuszając do
tego samego wciąż podążającą za nią Lexi. Jasne włosy raz po raz pojawiały się,
to znów znikały z zasięgu wzroku. Tyle wystarczyło, by dziewczyna znów
zapragnęła zawołać imię zmarłej, ale nie odważyła się tego zrobić. Nie po raz
kolejny, nie z tym dziwnym przeczuciem, że popełniała błąd, podążając za…
czymś.
Zatrzymała
się nagle, dysząc ciężko i walcząc o każdy oddech. Blond włosy
zniknęły, a może nigdy ich nie było – nie miała pewności. Zaklęła w duchu,
nerwowo wodząc wzrokiem dookoła. Już nie widziała ścieżki ani niczego, co
świadczyłoby o obecności jakiejkolwiek innej osoby. Widziała tylko drzewa
– rosnące gęsto, bliźniaczo podobne i sięgające ku górze, gdzie ich
rozłożyste gałęzie plątały się ze sobą, tworząc nad głową Lexi ledwo
przepuszczający światło dnia baldachim.
Niech to
szlag.
Mieszkała
w Rosewood odkąd tylko sięgała pamięcią. Już jako dziecko wielokrotnie
biegała po okolicy, ale zawsze trzymała się jednej, jedynej zasady, którą od
małego wpajali jej rodzice: zawsze należało trzymać się ścieżek. Zawsze.
Cholera, każdy znał bajkę o Czerwonym Kapturku. Co prawda nie miała
pelerynki, koszyczka ani ciężko chorej babci – zmarli nie potrzebowali
smakołyków – a w okolicy nikt nigdy nie widział wilków, ale czy to
było ważne.
Klnąc na
czym świat stoi, obejrzała się przez ramię. Zmrużyła oczy, próbując wypatrzeć
własne ślady – mimo wszystko wyraźne po tym jak przedarła się przez
nienaruszone dotychczas nienaruszone chaszcze. Dopiero wtedy dotarło do niej,
jak głupie było to, co zrobiła. Rzucenie się w pogoń, właściwie bez powodu
i w głąb lasu, którego wcale nie znała tak dobrze…
Ale przez
chwilę to wydawało się mieć sens. Wcale nie zastanawiała się nad tym, co mogła
nieść ze sobą ta decyzja. Podjęła ją instynktownie, tak naturalnie, jakby
wcześniej wielokrotnie stawała w takiej właśnie sytuacji.
Była taka
głupia.
Zrobiła
krok wstecz, po czym zawahała się, wątpiąc czy dalsze zagłębianie się w gęstwinę
miało sens. Wyjęła telefon, z niejakim zaskoczeniem przekonując się, że
zasięg i bateria miały się dobrze. Tego jeszcze potrzebowała, by okazało
się, że utknęła niczym bohaterka jednego z tych głupich horrorów, które
czasami widywała w telewizji. Znała ten motyw na pamięć; niczym fatum albo
złośliwość rzeczy martwych, które sprawiały, że baterie ot tak się rozładowywały,
a zasięg spadał do zera.
Mimo
wszystko czuła się nieswojo, wciąż mając wrażenie, że ktoś uważnie ją
obserwował, kiedy przesuwała palcem po ekranie, próbując dostać się do listy
kontaktów. Zawahała się z kciukiem nad tym najważniejszym – „tata”.
Zabrała samochód ze sobą i to niejako wszystko komplikowało. Wątpiła, by
był zadowolony, gdyby oznajmiła mu, że ot tak wpadła na „genialny” pomysł
spaceru po lesie i utknęła w samym środku niczego. Zresztą ściąganie
go tutaj wydało się Lexi jeszcze bardziej nierozsądne niż pogoń za kimś, kogo
być może wcale nie widziała.
Nie
powinnam go mieszać.
Bez słowa
wsunęła telefon z powrotem do kieszeni spodni – tak po prostu, niczym wiedziona
impulsem równie naturalnym, co i ten, który doprowadził ją do tego
miejsca. Zaraz po tym wyprostowała się i jak gdyby nigdy nic ruszyła
w drogę powrotną.
Tylko po
to, by zatrzymać się w pół kroku.
Dreszcze
wróciły, silniejsze niż do tej pory. Lexi napięła mięśnie, rozdarta między
pragnieniem ucieczki a czymś, co… miało się wydarzyć. Cokolwiek to
znaczyło. Skądkolwiek to wiedziała. Mimo wszystko czuła to równie wyraźnie, co
i przesycające powietrze zapachy.
Las. Nic
ponadto. Znajomy las…
To oraz
coś, czego nie powinno tutaj być.
Uciekaj.
Ta myśl
dręczyła ją, przenikając umysł; powracała raz za razem, jakby w rytmie
wybijanym przez trzepoczące się w piersi serce. Spróbowała wyrównać
oddech, ale jej ciało wiedziało swoje. Myśl wracała, coraz bardziej natrętna,
zupełnie jakby ktoś stał tuż obok niej, raz po raz szepcąc wprost do ucha.
Uciekaj…
Uciekaj, Lexi.
Nie ruszyła
się z miejsca.
Uniosła
dłoń, by oprzeć ją o pień najbliższego drzewa. Trzymała się blisko,
traktując szorstką korę niczym gwarancję bezpieczeństwa. Wzrokiem po raz
kolejny czujnie powiodła dookoła, nasłuchując, choć poza własnym oddechem
i szumem igrającego z liśćmi wiatru, nie usłyszała niczego.
Ale coś
tutaj było… Coś czaiło się w ciemnościach.
– Susie? –
szepnęła, choć nie oczekiwała odpowiedzi.
Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle. Przybrał na sile, równie intensywny, co
i dreszcz, który przemknął wzdłuż kręgosłupa dziewczyny. Przez chwilę
pomyślała o koszmarze i tym, co usłyszała na cmentarzu. O ciele,
które znaleziono w lesie – tym lesie. O tym, że nigdy go nie
pokazano przez… „nieciekawy widok”.
„Podobno
została zgwałcona. No i te znaki…”.
Żołądek
podjechał jej aż do gardła. Przez krótką chwilę była pewna, że zwymiotuje.
Z trudem przymusiła się do ruszenia z miejsca, chwiejąc przy tym tak
bardzo, że tylko cudem udało jej się nie wywrócić.
Właśnie
wtedy gdzieś za sobą usłyszała szmer. To i niewyraźny, ledwo słyszalny
szept, który – mogła to przysiąc – należał do kobiety.
Poruszając
się trochę jak w transie, powoli się odwróciła.
– Och… –
wyrwało jej się.
Poczuła,
jak uchodzi z niej całe napięcie. Przez moment miała ochotę histerycznie
się roześmiać, ale powstrzymała się, nie chcąc bardziej się pogrążyć. W zamian
z nieopisaną ulgą spojrzała na stojącą na wyciągnięcie ręki, spoglądającą
na nią z zaciekawieniem dziewczynę.
Nieznajoma
nie była blondynką. Miała za to długie czarne włosy, bladą karnację i niepewny
wyraz twarzy. Obdarowała Lexi bliżej nieokreślonym spojrzeniem – zaskoczona
i zaniepokojona zarazem. Mogła mieć co najwyżej piętnaście lat, choć Lexi
nigdy nie była dobra w określaniu cudzego wieku po samym tylko wyglądzie.
Mimo wszystko w drobnej posturze i delikatnych rysach twarzy
sprawiło, że nie potrafiła postrzegać przybyszki inaczej niż jak dziecko.
Zwiesiła ramiona.
Z wolna odsunęła się od drzewa, robiąc ostrożny krok ku wpatrzonej w niej
dziewczynie.
–
Wystraszyłaś mnie – przyznała, siląc się na uśmiech. Nie doczekała się
odpowiedzi, ale to jej nie zraziło. Jeśli ta mała też się zgubiła, miała prawo
być przerażona. – Co tutaj robisz? To ciebie widziałam wcześniej?
Być może
wcale nie dostrzegła blond włosów, ale po prostu świetlne refleksy w czarnych
lokach nieznajomej? To nie wyjaśniało, dlaczego ta miałaby przed nią uciekać,
ale z drugiej strony… Kto by tego nie zrobił, gdyby jakaś obca wariatka
najpierw kręciła się w tak dziwnym miejscu jak to, w którym
zorganizowali imprezę, a później bez powodu zaczęła gonić pierwszą lepszą
osobę? Co prawda to nie wyjaśniało obecności tej dziewczyny, ale czy to było
ważne? Nastolatki miały to do siebie, że czasem postępowały głupio. Perspektywa
przyjścia na „miejsce zbrodni” na pewno musiało wzbudzać sensację wśród
młodzieży.
I nie
tylko, pomyślała z przekąsem Lexi. Ja po prostu upadłam na głowę…
Czekała,
wciąż siląc się na uśmiech, choć ten przyszedł jej z trudem. Nie miała
ręki do dzieci. Och, nawet ich nie lubiła. Co prawda stojąca przed nią
dziewczyna wydawała się wystarczająco dorosła, by być w stanie o siebie
zadbać, ale to nie czyniło sytuacji mniej niezręcznie. Wręcz przeciwnie –
z każdą kolejną sekundą atmosfera wydawała się bardziej napięta.
Dziewczynka
ani nie odpowiedziała, ani się nie poruszyła. Stała w bezruchu, taksując
Lexi wzrokiem. W jej spojrzeniu było coś niepokojącego – z każdą
sekundą coraz bardziej i bardziej, zwłaszcza w przeciągającej się
ciszy.
– Okej –
wymamrotała Lexi, nerwowym ruchem zagarniając niesforny kosmyk za ucho. –
Dobra… Nie jesteś zbyt rozmowna, co? – drążyła, ale nie była szczególnie
zaskoczona, kiedy i tym razem doczekała się wyłącznie ciszy. – Zgubiłaś
się? Mogę ci pomóc.
Cóż, to
była naciągana teoria, ale przynajmniej miała telefon, prawda? Gdyby okazało
się, że utknęły tu razem, nie miałaby innego wyboru. Nawet telefon na policję
wydawał się lepszym rozwiązaniem niż ciąganie tej małej po okolicy. Przez
moment nawet przyszło jej do głowy, że mogła zadzwonić do tego miłego detektywa
– i to choćby i kosztem tego, że będzie musiała tłumaczyć się z wycieczki
akurat w tę okolicę.
Tyle że
kolejne sekundy mijały, a dziewczynka wciąż milczała, jakby głucha na
wypowiedziane słowa. Do Lexi z opóźnieniem dotarło, że coś zmieniło się
w wyrazie jej twarzy. To była subtelna różnica, przynajmniej początkowo,
wciąż jednak wystarczająco rzucała się w oczy. Blada cera, sposób w jaki
nieznajoma zaciskała usta i jej wzrok…
Twarz
nieznajomej wykrzywił grymas. W tym samym momencie Lexi ponownie usłyszała
głos – znajomy szept, który wcześniej nakłonił ją do odwrócenia się.
– … daj…
pozwól…
Ledwo
rozumiała poszczególne słowa. Gniewne mamrotanie wydawało się pozbawione sensu
i zbyt niewyraźne, by miała szansę zrozumieć przekaz.
Usta
dziecka się nie poruszyły. Ale przecież słyszała… Słyszała głos dobiegający od
strony dziewczynki. Niespójne mamrotanie, które…
Dziewczyna
poruszyła się, nagle z jękiem chwytając za głowę. Jej twarz wykrzywił
grymas. Zgięła się wpół, przyciskając obie dłonie do uszu, w dziecinnym
geście próbując bronić przed czymś, co wydawało się sprawiać jej ból.
A szept…
Szept
wydawał się coraz głośniejszy.
Lexi
cofnęła się o krok. Uciekaj, rozbrzmiało po raz kolejny w jej
umyśle, ale nie odważyła się ruszyć z miejsca. Wciąż napinając mięśnie,
przywarła plecami do drzewa, niespokojnie obserwując dziewczynę. Ciemne włosy
przysłoniły twarz, ale nawet mimo tego dało się dostrzec, że nieznajoma była
przerażona.
– Proszę… –
wydyszała. – Nie… Nie znowu…
Reszta jej
słów zabrzmiała jak urywany szloch. Kołysała się w przód i w tył,
raz po raz potrząsając głową. Na Lexi nie spojrzała nawet razu, ale to wcale
nie sprawiło, że ta poczuła się bezpieczniej.
Chciała
uciekać. Ale przecież nie mogła…
– Co się…?
– zaczęła z wahaniem Lexi. Próbując zmusić ciało do współpracy, z wolna
przesunęła się bliżej. Wyciągnęła rękę, po czym zaraz ją cofnęła. Wciąż
znajdowała się zbyt daleko, by ot tak móc dziewczyny dotknąć, ale i tak
wolała zachować dystans. – C-co ci jest? Mogę ci…? – zaryzykowała, ale nie
miała okazji, żeby dokończyć.
W ułamku
sekundy wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nieznajoma
odskoczyła, jakby w obawie przed niechcianym dotykiem. Gwałtownie
odwróciła się, rzucając do ucieczki, ale tylko po to, by zatrzymać po kilku
zaledwie krokach. Znów zgięła się wpół, chwytając za głowę i wydając
z siebie rozdzierający wrzask.
Nie tylko
ona krzyczała.
Lexi nigdy
wcześniej nie słyszała czegoś takiego. Ludzkie krzyki zaginęły w trudnym
do zidentyfikowania, przyprawiającym o dreszcze ryku. Głośny –
z każdą sekundą coraz bardziej – przenikliwi dźwięk, który wydawał się
rozrywać ją od środka. Nie sądziła, by jakikolwiek człowiek mógł osiągnąć jaką
skalę. By cokolwiek z tego świata mogło, a jednak przez moment miała
wrażenie, że wrzask ją ogłusza, osiągając poziom, przy którym doświadczało się
tylko jednego: przenikliwego bólu.
Sama również
krzyknęła. Zachwiała się, przez moment mając ochotę zrobić to, co dziewczynka
i zakryć uszy, byleby obronić się przed niechcianym doświadczeniem.
Może gdyby
to zrobiła, wszystko stałoby się prostsze.
Tyle że nie
miała okazji. Wystarczyła krótka chwila, by sprawy przybrały najmniej
oczekiwany obrót. Ułamek sekundy, ciche westchnienie – tylko tyle i aż
tyle, nim została wrzucona w sam środek koszmaru.
Coś oplotło
się wokół jej nadgarstków. Oczy Lexi rozszerzyły się w geście
niedowierzania. Spojrzała wprost na ciasno oplatające przedramiona pęta – coś,
co w pierwszym odruchu uznała za grube liny, nim uświadomiła sobie, z czym
w rzeczywistości miała do czynienia.
Włosy.
Długie –
wręcz nienaturalnie, zdecydowanie zbyt długie, by ot tak uwierzyć w to, co
się widziało – wijące się niczym żywy organizm włosy. Czarne loki, dokładnie
jak te nieznajomej, choć nie przypominała sobie, by wcześniej sięgały aż tak
daleko. Nie powinny.
Strach
przybrał na sile, paraliżując całe ciało. W panice szarpnęła się, ale jej
ruchy wydawały się spowolnione i zbyt ociężałe. Spróbowała raz jeszcze,
walcząc ze sparaliżowanymi mięśniami. Jakaś jej cząstka z uporem odsuwała
to, co sugerowały zmysły – długie włosy, coraz silniejszy uścisk i…
A potem
uniosła głowę, zaś z jej gardła wyrwał się rozdzierający wrzask.
Szarpnęła
się, ale uścisk nie ustąpił. Miała wręcz wrażenie, że przybrał na sile, a dziwne
macki ciągnęły ją ku sobie, wprost ku istocie, której nie mogła nazwać
człowiekiem. Już nie słyszała krzyków dziewczyny, choć jej szloch wciąż wydawał
się rozbrzmiewać w jej głowie. W pewnym momencie przestałą słyszeć
nawet własne wrzaski, zbytnio oszołomiona. Umysł w pierwszym odruchu
odmówił przetworzenia tego, co pod każdym względem wydawało się irracjonalne –
niemożliwe, zbyt przerażające, zbyt…
Lexi
zachwiała się, w następnej sekundzie ciężko opadając na kolana. Serce jak
szalone tłukło się jej w piersi, próbując wyrwać się na zewnątrz, ale to
działo się jakby poza nią, zbyt odległe i mało znaczące.
Całą uwagę
poświęcała układającym się w upiorny uśmiech, szczerzących się wprost w jej
stronę ustom.
Ale to
wciąż nie było wszystko. Coś nadal się nie zgadzało, choć myśli Lexi okazały
się zbyt rozbiegane i niespójne, by pozwolić jej w pełni uświadomić
sobie to, czego było świadkiem. Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe…,
powtarzała niczym mantrę, zaś ta myśl tłukła się w jej umyśle niczym jakiś
natrętny owad. Tyle że już nie miało znaczenia, co próbowała sobie wmówić.
Nie, skoro
widziała.
Bezimienna
dziewczyna w którymś momencie zwróciła się do niej tyłem. Jej włosy żyły
własnym życiem, zachowując się niczym osobny organizm, ale to wydawało się niczym
w porównaniu do ziejącego otworu, który pojawił się w jej głowie.
Dodatkowe usta pojawiły się znikąd. Szczerzyły się, by po chwili rozchylić i znów
zacząć rozdzierająco zawodzić. Bełkotały coś niezrozumiale i wtedy do Lexi
dotarło, że to właśnie ten głos słyszała wcześniej. Teraz jęki wypełniały
powietrze, wibrując dookoła i przeszywając jej umysł, mieszając się z krzykami…
Poczuła
kolejne szarpnięcie i tym razem niewiele brakowało, by wylądowała twarzą
na ziemi. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że rozwarte usta próbowały przyciągnąć
ją do siebie. Nie musiała zgadywać, by zorientować się po co.
Tyle
wystarczyło, by przestała zastanawiać się nad czymkolwiek. Szok nie ustąpił,
ale znalazła w sobie dość siły, by zacząć walczyć. W panice
spróbowała się odsunąć, bezskutecznie próbując zerwać otaczające jej nadgarstki
pęta. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale z gardła Lexi wyrwał się
wyłącznie niezidentyfikowany jęk. „Puść” – pragnęła zawołać, ale nawet
sformułowanie tego jednego polecenia okazało się wyzwaniem, które ją przerosło.
Śniła.
Musiała śnić – trwać w środku koszmaru, który nie miał prawa być
prawdziwy. Ale skoro to wiedziała, czy nie powinna być w stanie się
obudzić?
Musiała się
obudzić…
Płacz,
warczenie, jej krzyk. Niespójne słowa, zdradzające tylko jedno: niezaspokojony
głód. Pragnęła się przed tym bronić – zasłonić usta i przestać słyszeć –
ale wciąż nie była w stanie poruszyć nadgarstkami. Zaparła się o ziemię,
starając się choć trochę zaciążyć i w ten sposób spowolnić
przyciągająca ją siłę, ale wtedy poczuła jak coś powoli owija się wokół jej
kostki.
Zacisnęła
powieki. Obraz i tak rozmazywał się przed oczami, przez co ciemność nie
zrobiła na Lexi aż takiego wrażenia. Obudzić się, obudzić… Ale
przytomność nie nadchodziła. A może właśnie jej doświadczała – każdego
szarpnięcia i rozpaczliwych jęków wygłodniałych ust, gotowych w każdej
chwili ją pochłonąć. Bodźce przebijały się przez warstwę przerażenia,
wyraźniejsze niż mogłaby sobie tego życzyć. Tak prawdziwe, że nawet gdyby
chciała, nie zdołałaby podważyć ich znaczenia.
Czy to
spotkało Susie?
Ta myśl
pojawiła się nagle, zaskakująca i niepokojąca zarazem. Nie pasowała do plotek,
które krążyły na pogrzebie, ale…
Coś
poruszyło się tuż za plecami Lexi. Wyczuła to resztkami świadomości, ale z jakiegoś
powodu nie potrafiła uznać, że to wyłącznie efekt panikującego umysłu. W jakiś
pokrętny sposób dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej chłonęła każdy, nawet
najmniej istotny szczegół.
Otworzyła
oczy w chwili, w której jakiś cień przemknął tuż przed nią. Przez
moment miała wrażenie, że jednak był wytworem wyobraźni – ostatnim krzykiem
oszalałego umysłu – zwłaszcza że wciąż widziała przede wszystkim oplatające ją
włosy.
A potem
uścisk zelżał, kiedy poplątane kosmyki opadły bezwładnie, już tylko zwisając z jej
zdrętwiałych nadgarstków.
Wrzask,
który wydały z siebie upiorne usta, niemalże ją ogłuszył. Tym razem
zasłoniła uszy, krzywiąc się, kiedy włosy otarły się o jej policzki.
Wzdrygnęła się ze wstrętem, po czym spróbowała je strząsnąć i wtedy
pojęła, że zostały ścięte. Już nie stanowiły części istoty o upiornym
uśmiechu, majaczącej na tyle głowy tej dziwnej dziewczyny, która…
– Uciekaj
stąd.
Lexi
poderwała głowę. Rozszerzonymi oczami spojrzała na przyczajoną w pobliżu
postać – całkiem obcą, która pojawiła się znikąd i…
Mężczyzna
stał zwrócony do niej plecami, nachylony ku wciąż zawodzącej istocie. W dłoni
dzierżył podłużny kształt, który – ku własnemu przerażeniu – skojarzył jej się z ostrzem.
Może z mieczem, może… z czymś równie śmiercionośnym.
Uzbrojony
facet. Albo dziewczyna z dwiema parami ust, w tym jednymi, które
pragnęły ją pożreć. Nie miała pojęcia, która perspektywa bardziej ją przerażała.
Nie
poruszyła się. Nie miała odwagi nawet odetchnąć.
– Uciekaj,
Lexi – powtórzył przybysz.
W
oszołomieniu zdążyła pomyśleć, że brzmiał prawie jak nękające ją od samego
początku myśli. Jeśli miała przed sobą głos zdrowego rozsądku we własnej
osobie, zdecydowanie było z nią źle.
Skąd, do
diabła, znasz moje imię…?
A potem na
nią spojrzał – tylko na chwilę – i to wystarczyło, by zrobił jej się jeszcze
bardziej zimno. Para ciemnych, intensywnie czarnych oczu, wydawała się jarzyć w mroku,
niczym dwa rozjarzone węgliki. Jego wzrok spoczął wprost na niej, przenikliwy i pusty,
choć w chwil, w której ich oczy się spotkały, doszukała się w nich
czegoś więcej – dziwnego błysku, którego nie potrafiła zinterpretować. Całej
mieszanki skrajnych emocji, która poraziła ją bardziej niż cokolwiek innego.
Sama też
coś poczuła. Coś dziwnego, niespodziewanego i tak gwałtownego, że przez
moment miała ochotę znów zacząć krzyczeć – z frustracji i zmęczenia,
wszystkiego na raz. Oddech Lexi przyśpieszył, nierówny i coraz bardziej
płytki. Skrzywiła się, przez krótką chwilę bliska tego, żeby zwymiotować.
Jego
spojrzenie… To cholerne spojrzenie…
Dlaczego
ja…?
A potem jej
umysł ostatecznie stwierdził, że ma dość. Zdołała zaledwie rozchylić wargi, nim
zmęczenie pociągnęło ją za sobą w ciemność.
Zaraz po
tym wszystko zniknęło.
Ja to tylko tu zostawię, okej? Także tego. Miałam… dłuższą przerwę, ale może wyszła tej historii na dobre. Wciąż mam ją w głowie, wciąż jestem jej pewna. A w międzyczasie skończyłam „Blank Dream”, więc teraz aż się prosi, żeby poświęcić pełnię uwagi wszystkim innym tytułom. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz