11 czerwca 2020

Rozdział VII

Zareagowała instynktownie. Wystarczyła chwila, by bez zastanowienia rzuciła się do biegu. Nie obejrzała się przez ramię; nie zastanowiła nad tym, że jasnowłosa postać zniknęła jej z oczu równie nagle, co się pojawiła, z równym powodzeniem mogąc okazać się złudzeniem.
To był zły pomysł. Zrozumiała to już w chwili, w której otoczyły ją drzewa, a ona wylądowała na wyjeżdżonej ścieżce, bezradnie oglądając się dookoła. Nigdzie nie widziała żywej duszy, zaś perspektywa błądzenia poza znajomymi drogami zdecydowanie nie brzmiała dobrze.
– Susie?! – rzuciła w pustkę.
Jej głos zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. Lexi skrzywiła się, mimowolnie wzdrygając. Nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak dobry pomysł – stać pośrodku niczego i wołać kogoś, kto… Cóż, był martwy. Dobry Boże, przecież dobrze wiedziała. Osobiście była na cmentarzu, kiedy…
Nie chciała o tym myśleć.
To nie ma sensu.
Uczepiła się tej myśli, próbując przekonać samą siebie do powrotu na polanę. Powinna udać się prosto do samochodu, a potem do domu. Przyjazd tutaj wydawał się najgłupszym pomysłem, na jaki tylko mogła wpaść. Zabawa w detektywa z powodu głupiego snu…
Coś poruszyło się między drzewami. Lexi wyprostowała się niczym struna, natychmiast zwracając w odpowiednim kierunku. Była gotowa przysiąc, że w półmroku dostrzegła przebłysk jasności – jak… włosy kogoś, kto poruszał się bardzo, bardzo szybko.
Podjęła marsz, nie dając sobie czasu na wątpliwości.
Tym razem postać nie od razu zniknęła jej z oczu. Pędziła przed siebie, zmuszając do tego samego wciąż podążającą za nią Lexi. Jasne włosy raz po raz pojawiały się, to znów znikały z zasięgu wzroku. Tyle wystarczyło, by dziewczyna znów zapragnęła zawołać imię zmarłej, ale nie odważyła się tego zrobić. Nie po raz kolejny, nie z tym dziwnym przeczuciem, że popełniała błąd, podążając za… czymś.
Zatrzymała się nagle, dysząc ciężko i walcząc o każdy oddech. Blond włosy zniknęły, a może nigdy ich nie było – nie miała pewności. Zaklęła w duchu, nerwowo wodząc wzrokiem dookoła. Już nie widziała ścieżki ani niczego, co świadczyłoby o obecności jakiejkolwiek innej osoby. Widziała tylko drzewa – rosnące gęsto, bliźniaczo podobne i sięgające ku górze, gdzie ich rozłożyste gałęzie plątały się ze sobą, tworząc nad głową Lexi ledwo przepuszczający światło dnia baldachim.
Niech to szlag.
Mieszkała w Rosewood odkąd tylko sięgała pamięcią. Już jako dziecko wielokrotnie biegała po okolicy, ale zawsze trzymała się jednej, jedynej zasady, którą od małego wpajali jej rodzice: zawsze należało trzymać się ścieżek. Zawsze. Cholera, każdy znał bajkę o Czerwonym Kapturku. Co prawda nie miała pelerynki, koszyczka ani ciężko chorej babci – zmarli nie potrzebowali smakołyków – a w okolicy nikt nigdy nie widział wilków, ale czy to było ważne.
Klnąc na czym świat stoi, obejrzała się przez ramię. Zmrużyła oczy, próbując wypatrzeć własne ślady – mimo wszystko wyraźne po tym jak przedarła się przez nienaruszone dotychczas nienaruszone chaszcze. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak głupie było to, co zrobiła. Rzucenie się w pogoń, właściwie bez powodu i w głąb lasu, którego wcale nie znała tak dobrze…
Ale przez chwilę to wydawało się mieć sens. Wcale nie zastanawiała się nad tym, co mogła nieść ze sobą ta decyzja. Podjęła ją instynktownie, tak naturalnie, jakby wcześniej wielokrotnie stawała w takiej właśnie sytuacji.
Była taka głupia.
Zrobiła krok wstecz, po czym zawahała się, wątpiąc czy dalsze zagłębianie się w gęstwinę miało sens. Wyjęła telefon, z niejakim zaskoczeniem przekonując się, że zasięg i bateria miały się dobrze. Tego jeszcze potrzebowała, by okazało się, że utknęła niczym bohaterka jednego z tych głupich horrorów, które czasami widywała w telewizji. Znała ten motyw na pamięć; niczym fatum albo złośliwość rzeczy martwych, które sprawiały, że baterie ot tak się rozładowywały, a zasięg spadał do zera.
Mimo wszystko czuła się nieswojo, wciąż mając wrażenie, że ktoś uważnie ją obserwował, kiedy przesuwała palcem po ekranie, próbując dostać się do listy kontaktów. Zawahała się z kciukiem nad tym najważniejszym – „tata”. Zabrała samochód ze sobą i to niejako wszystko komplikowało. Wątpiła, by był zadowolony, gdyby oznajmiła mu, że ot tak wpadła na „genialny” pomysł spaceru po lesie i utknęła w samym środku niczego. Zresztą ściąganie go tutaj wydało się Lexi jeszcze bardziej nierozsądne niż pogoń za kimś, kogo być może wcale nie widziała.
Nie powinnam go mieszać.
Bez słowa wsunęła telefon z powrotem do kieszeni spodni – tak po prostu, niczym wiedziona impulsem równie naturalnym, co i ten, który doprowadził ją do tego miejsca. Zaraz po tym wyprostowała się i jak gdyby nigdy nic ruszyła w drogę powrotną.
Tylko po to, by zatrzymać się w pół kroku.
Dreszcze wróciły, silniejsze niż do tej pory. Lexi napięła mięśnie, rozdarta między pragnieniem ucieczki a czymś, co… miało się wydarzyć. Cokolwiek to znaczyło. Skądkolwiek to wiedziała. Mimo wszystko czuła to równie wyraźnie, co i przesycające powietrze zapachy.
Las. Nic ponadto. Znajomy las…
To oraz coś, czego nie powinno tutaj być.
Uciekaj.
Ta myśl dręczyła ją, przenikając umysł; powracała raz za razem, jakby w rytmie wybijanym przez trzepoczące się w piersi serce. Spróbowała wyrównać oddech, ale jej ciało wiedziało swoje. Myśl wracała, coraz bardziej natrętna, zupełnie jakby ktoś stał tuż obok niej, raz po raz szepcąc wprost do ucha.
Uciekaj… Uciekaj, Lexi.
Nie ruszyła się z miejsca.
Uniosła dłoń, by oprzeć ją o pień najbliższego drzewa. Trzymała się blisko, traktując szorstką korę niczym gwarancję bezpieczeństwa. Wzrokiem po raz kolejny czujnie powiodła dookoła, nasłuchując, choć poza własnym oddechem i szumem igrającego z liśćmi wiatru, nie usłyszała niczego.
Ale coś tutaj było… Coś czaiło się w ciemnościach.
– Susie? – szepnęła, choć nie oczekiwała odpowiedzi.
Poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Przybrał na sile, równie intensywny, co i dreszcz, który przemknął wzdłuż kręgosłupa dziewczyny. Przez chwilę pomyślała o koszmarze i tym, co usłyszała na cmentarzu. O ciele, które znaleziono w lesie – tym lesie. O tym, że nigdy go nie pokazano przez… „nieciekawy widok”.
„Podobno została zgwałcona. No i te znaki…”.
Żołądek podjechał jej aż do gardła. Przez krótką chwilę była pewna, że zwymiotuje. Z trudem przymusiła się do ruszenia z miejsca, chwiejąc przy tym tak bardzo, że tylko cudem udało jej się nie wywrócić.
Właśnie wtedy gdzieś za sobą usłyszała szmer. To i niewyraźny, ledwo słyszalny szept, który – mogła to przysiąc – należał do kobiety.
Poruszając się trochę jak w transie, powoli się odwróciła.
– Och… – wyrwało jej się.
Poczuła, jak uchodzi z niej całe napięcie. Przez moment miała ochotę histerycznie się roześmiać, ale powstrzymała się, nie chcąc bardziej się pogrążyć. W zamian z nieopisaną ulgą spojrzała na stojącą na wyciągnięcie ręki, spoglądającą na nią z zaciekawieniem dziewczynę.
Nieznajoma nie była blondynką. Miała za to długie czarne włosy, bladą karnację i niepewny wyraz twarzy. Obdarowała Lexi bliżej nieokreślonym spojrzeniem – zaskoczona i zaniepokojona zarazem. Mogła mieć co najwyżej piętnaście lat, choć Lexi nigdy nie była dobra w określaniu cudzego wieku po samym tylko wyglądzie. Mimo wszystko w drobnej posturze i delikatnych rysach twarzy sprawiło, że nie potrafiła postrzegać przybyszki inaczej niż jak dziecko.
Zwiesiła ramiona. Z wolna odsunęła się od drzewa, robiąc ostrożny krok ku wpatrzonej w niej dziewczynie.
– Wystraszyłaś mnie – przyznała, siląc się na uśmiech. Nie doczekała się odpowiedzi, ale to jej nie zraziło. Jeśli ta mała też się zgubiła, miała prawo być przerażona. – Co tutaj robisz? To ciebie widziałam wcześniej?
Być może wcale nie dostrzegła blond włosów, ale po prostu świetlne refleksy w czarnych lokach nieznajomej? To nie wyjaśniało, dlaczego ta miałaby przed nią uciekać, ale z drugiej strony… Kto by tego nie zrobił, gdyby jakaś obca wariatka najpierw kręciła się w tak dziwnym miejscu jak to, w którym zorganizowali imprezę, a później bez powodu zaczęła gonić pierwszą lepszą osobę? Co prawda to nie wyjaśniało obecności tej dziewczyny, ale czy to było ważne? Nastolatki miały to do siebie, że czasem postępowały głupio. Perspektywa przyjścia na „miejsce zbrodni” na pewno musiało wzbudzać sensację wśród młodzieży.
I nie tylko, pomyślała z przekąsem Lexi. Ja po prostu upadłam na głowę…
Czekała, wciąż siląc się na uśmiech, choć ten przyszedł jej z trudem. Nie miała ręki do dzieci. Och, nawet ich nie lubiła. Co prawda stojąca przed nią dziewczyna wydawała się wystarczająco dorosła, by być w stanie o siebie zadbać, ale to nie czyniło sytuacji mniej niezręcznie. Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą atmosfera wydawała się bardziej napięta.
Dziewczynka ani nie odpowiedziała, ani się nie poruszyła. Stała w bezruchu, taksując Lexi wzrokiem. W jej spojrzeniu było coś niepokojącego – z każdą sekundą coraz bardziej i bardziej, zwłaszcza w przeciągającej się ciszy.
– Okej – wymamrotała Lexi, nerwowym ruchem zagarniając niesforny kosmyk za ucho. – Dobra… Nie jesteś zbyt rozmowna, co? – drążyła, ale nie była szczególnie zaskoczona, kiedy i tym razem doczekała się wyłącznie ciszy. – Zgubiłaś się? Mogę ci pomóc.
Cóż, to była naciągana teoria, ale przynajmniej miała telefon, prawda? Gdyby okazało się, że utknęły tu razem, nie miałaby innego wyboru. Nawet telefon na policję wydawał się lepszym rozwiązaniem niż ciąganie tej małej po okolicy. Przez moment nawet przyszło jej do głowy, że mogła zadzwonić do tego miłego detektywa – i to choćby i kosztem tego, że będzie musiała tłumaczyć się z wycieczki akurat w tę okolicę.
Tyle że kolejne sekundy mijały, a dziewczynka wciąż milczała, jakby głucha na wypowiedziane słowa. Do Lexi z opóźnieniem dotarło, że coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy. To była subtelna różnica, przynajmniej początkowo, wciąż jednak wystarczająco rzucała się w oczy. Blada cera, sposób w jaki nieznajoma zaciskała usta i jej wzrok…
Twarz nieznajomej wykrzywił grymas. W tym samym momencie Lexi ponownie usłyszała głos – znajomy szept, który wcześniej nakłonił ją do odwrócenia się.
– … daj… pozwól…
Ledwo rozumiała poszczególne słowa. Gniewne mamrotanie wydawało się pozbawione sensu i zbyt niewyraźne, by miała szansę zrozumieć przekaz.
Usta dziecka się nie poruszyły. Ale przecież słyszała… Słyszała głos dobiegający od strony dziewczynki. Niespójne mamrotanie, które…
Dziewczyna poruszyła się, nagle z jękiem chwytając za głowę. Jej twarz wykrzywił grymas. Zgięła się wpół, przyciskając obie dłonie do uszu, w dziecinnym geście próbując bronić przed czymś, co wydawało się sprawiać jej ból.
A szept…
Szept wydawał się coraz głośniejszy.
Lexi cofnęła się o krok. Uciekaj, rozbrzmiało po raz kolejny w jej umyśle, ale nie odważyła się ruszyć z miejsca. Wciąż napinając mięśnie, przywarła plecami do drzewa, niespokojnie obserwując dziewczynę. Ciemne włosy przysłoniły twarz, ale nawet mimo tego dało się dostrzec, że nieznajoma była przerażona.
– Proszę… – wydyszała. – Nie… Nie znowu…
Reszta jej słów zabrzmiała jak urywany szloch. Kołysała się w przód i w tył, raz po raz potrząsając głową. Na Lexi nie spojrzała nawet razu, ale to wcale nie sprawiło, że ta poczuła się bezpieczniej.
Chciała uciekać. Ale przecież nie mogła…
– Co się…? – zaczęła z wahaniem Lexi. Próbując zmusić ciało do współpracy, z wolna przesunęła się bliżej. Wyciągnęła rękę, po czym zaraz ją cofnęła. Wciąż znajdowała się zbyt daleko, by ot tak móc dziewczyny dotknąć, ale i tak wolała zachować dystans. – C-co ci jest? Mogę ci…? – zaryzykowała, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
W ułamku sekundy wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Nieznajoma odskoczyła, jakby w obawie przed niechcianym dotykiem. Gwałtownie odwróciła się, rzucając do ucieczki, ale tylko po to, by zatrzymać po kilku zaledwie krokach. Znów zgięła się wpół, chwytając za głowę i wydając z siebie rozdzierający wrzask.
Nie tylko ona krzyczała.
Lexi nigdy wcześniej nie słyszała czegoś takiego. Ludzkie krzyki zaginęły w trudnym do zidentyfikowania, przyprawiającym o dreszcze ryku. Głośny – z każdą sekundą coraz bardziej – przenikliwi dźwięk, który wydawał się rozrywać ją od środka. Nie sądziła, by jakikolwiek człowiek mógł osiągnąć jaką skalę. By cokolwiek z tego świata mogło, a jednak przez moment miała wrażenie, że wrzask ją ogłusza, osiągając poziom, przy którym doświadczało się tylko jednego: przenikliwego bólu.
Sama również krzyknęła. Zachwiała się, przez moment mając ochotę zrobić to, co dziewczynka i zakryć uszy, byleby obronić się przed niechcianym doświadczeniem.
Może gdyby to zrobiła, wszystko stałoby się prostsze.
Tyle że nie miała okazji. Wystarczyła krótka chwila, by sprawy przybrały najmniej oczekiwany obrót. Ułamek sekundy, ciche westchnienie – tylko tyle i aż tyle, nim została wrzucona w sam środek koszmaru.
Coś oplotło się wokół jej nadgarstków. Oczy Lexi rozszerzyły się w geście niedowierzania. Spojrzała wprost na ciasno oplatające przedramiona pęta – coś, co w pierwszym odruchu uznała za grube liny, nim uświadomiła sobie, z czym w rzeczywistości miała do czynienia.
Włosy.
Długie – wręcz nienaturalnie, zdecydowanie zbyt długie, by ot tak uwierzyć w to, co się widziało – wijące się niczym żywy organizm włosy. Czarne loki, dokładnie jak te nieznajomej, choć nie przypominała sobie, by wcześniej sięgały aż tak daleko. Nie powinny.
Strach przybrał na sile, paraliżując całe ciało. W panice szarpnęła się, ale jej ruchy wydawały się spowolnione i zbyt ociężałe. Spróbowała raz jeszcze, walcząc ze sparaliżowanymi mięśniami. Jakaś jej cząstka z uporem odsuwała to, co sugerowały zmysły – długie włosy, coraz silniejszy uścisk i…
A potem uniosła głowę, zaś z jej gardła wyrwał się rozdzierający wrzask.
Szarpnęła się, ale uścisk nie ustąpił. Miała wręcz wrażenie, że przybrał na sile, a dziwne macki ciągnęły ją ku sobie, wprost ku istocie, której nie mogła nazwać człowiekiem. Już nie słyszała krzyków dziewczyny, choć jej szloch wciąż wydawał się rozbrzmiewać w jej głowie. W pewnym momencie przestałą słyszeć nawet własne wrzaski, zbytnio oszołomiona. Umysł w pierwszym odruchu odmówił przetworzenia tego, co pod każdym względem wydawało się irracjonalne – niemożliwe, zbyt przerażające, zbyt…
Lexi zachwiała się, w następnej sekundzie ciężko opadając na kolana. Serce jak szalone tłukło się jej w piersi, próbując wyrwać się na zewnątrz, ale to działo się jakby poza nią, zbyt odległe i mało znaczące.
Całą uwagę poświęcała układającym się w upiorny uśmiech, szczerzących się wprost w jej stronę ustom.
Ale to wciąż nie było wszystko. Coś nadal się nie zgadzało, choć myśli Lexi okazały się zbyt rozbiegane i niespójne, by pozwolić jej w pełni uświadomić sobie to, czego było świadkiem. Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe…, powtarzała niczym mantrę, zaś ta myśl tłukła się w jej umyśle niczym jakiś natrętny owad. Tyle że już nie miało znaczenia, co próbowała sobie wmówić.
Nie, skoro widziała.
Bezimienna dziewczyna w którymś momencie zwróciła się do niej tyłem. Jej włosy żyły własnym życiem, zachowując się niczym osobny organizm, ale to wydawało się niczym w porównaniu do ziejącego otworu, który pojawił się w jej głowie. Dodatkowe usta pojawiły się znikąd. Szczerzyły się, by po chwili rozchylić i znów zacząć rozdzierająco zawodzić. Bełkotały coś niezrozumiale i wtedy do Lexi dotarło, że to właśnie ten głos słyszała wcześniej. Teraz jęki wypełniały powietrze, wibrując dookoła i przeszywając jej umysł, mieszając się z krzykami…
Poczuła kolejne szarpnięcie i tym razem niewiele brakowało, by wylądowała twarzą na ziemi. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że rozwarte usta próbowały przyciągnąć ją do siebie. Nie musiała zgadywać, by zorientować się po co.
Tyle wystarczyło, by przestała zastanawiać się nad czymkolwiek. Szok nie ustąpił, ale znalazła w sobie dość siły, by zacząć walczyć. W panice spróbowała się odsunąć, bezskutecznie próbując zerwać otaczające jej nadgarstki pęta. Otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale z gardła Lexi wyrwał się wyłącznie niezidentyfikowany jęk. „Puść” – pragnęła zawołać, ale nawet sformułowanie tego jednego polecenia okazało się wyzwaniem, które ją przerosło.
Śniła. Musiała śnić – trwać w środku koszmaru, który nie miał prawa być prawdziwy. Ale skoro to wiedziała, czy nie powinna być w stanie się obudzić?
Musiała się obudzić…
Płacz, warczenie, jej krzyk. Niespójne słowa, zdradzające tylko jedno: niezaspokojony głód. Pragnęła się przed tym bronić – zasłonić usta i przestać słyszeć – ale wciąż nie była w stanie poruszyć nadgarstkami. Zaparła się o ziemię, starając się choć trochę zaciążyć i w ten sposób spowolnić przyciągająca ją siłę, ale wtedy poczuła jak coś powoli owija się wokół jej kostki.
Zacisnęła powieki. Obraz i tak rozmazywał się przed oczami, przez co ciemność nie zrobiła na Lexi aż takiego wrażenia. Obudzić się, obudzić… Ale przytomność nie nadchodziła. A może właśnie jej doświadczała – każdego szarpnięcia i rozpaczliwych jęków wygłodniałych ust, gotowych w każdej chwili ją pochłonąć. Bodźce przebijały się przez warstwę przerażenia, wyraźniejsze niż mogłaby sobie tego życzyć. Tak prawdziwe, że nawet gdyby chciała, nie zdołałaby podważyć ich znaczenia.
Czy to spotkało Susie?
Ta myśl pojawiła się nagle, zaskakująca i niepokojąca zarazem. Nie pasowała do plotek, które krążyły na pogrzebie, ale…
Coś poruszyło się tuż za plecami Lexi. Wyczuła to resztkami świadomości, ale z jakiegoś powodu nie potrafiła uznać, że to wyłącznie efekt panikującego umysłu. W jakiś pokrętny sposób dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej chłonęła każdy, nawet najmniej istotny szczegół.
Otworzyła oczy w chwili, w której jakiś cień przemknął tuż przed nią. Przez moment miała wrażenie, że jednak był wytworem wyobraźni – ostatnim krzykiem oszalałego umysłu – zwłaszcza że wciąż widziała przede wszystkim oplatające ją włosy.
A potem uścisk zelżał, kiedy poplątane kosmyki opadły bezwładnie, już tylko zwisając z jej zdrętwiałych nadgarstków.
Wrzask, który wydały z siebie upiorne usta, niemalże ją ogłuszył. Tym razem zasłoniła uszy, krzywiąc się, kiedy włosy otarły się o jej policzki. Wzdrygnęła się ze wstrętem, po czym spróbowała je strząsnąć i wtedy pojęła, że zostały ścięte. Już nie stanowiły części istoty o upiornym uśmiechu, majaczącej na tyle głowy tej dziwnej dziewczyny, która…
– Uciekaj stąd.
Lexi poderwała głowę. Rozszerzonymi oczami spojrzała na przyczajoną w pobliżu postać – całkiem obcą, która pojawiła się znikąd i…
Mężczyzna stał zwrócony do niej plecami, nachylony ku wciąż zawodzącej istocie. W dłoni dzierżył podłużny kształt, który – ku własnemu przerażeniu – skojarzył jej się z ostrzem. Może z mieczem, może… z czymś równie śmiercionośnym.
Uzbrojony facet. Albo dziewczyna z dwiema parami ust, w tym jednymi, które pragnęły ją pożreć. Nie miała pojęcia, która perspektywa bardziej ją przerażała.
Nie poruszyła się. Nie miała odwagi nawet odetchnąć.
– Uciekaj, Lexi – powtórzył przybysz.
W oszołomieniu zdążyła pomyśleć, że brzmiał prawie jak nękające ją od samego początku myśli. Jeśli miała przed sobą głos zdrowego rozsądku we własnej osobie, zdecydowanie było z nią źle.
Skąd, do diabła, znasz moje imię…?
A potem na nią spojrzał – tylko na chwilę – i to wystarczyło, by zrobił jej się jeszcze bardziej zimno. Para ciemnych, intensywnie czarnych oczu, wydawała się jarzyć w mroku, niczym dwa rozjarzone węgliki. Jego wzrok spoczął wprost na niej, przenikliwy i pusty, choć w chwil, w której ich oczy się spotkały, doszukała się w nich czegoś więcej – dziwnego błysku, którego nie potrafiła zinterpretować. Całej mieszanki skrajnych emocji, która poraziła ją bardziej niż cokolwiek innego.
Sama też coś poczuła. Coś dziwnego, niespodziewanego i tak gwałtownego, że przez moment miała ochotę znów zacząć krzyczeć – z frustracji i zmęczenia, wszystkiego na raz. Oddech Lexi przyśpieszył, nierówny i coraz bardziej płytki. Skrzywiła się, przez krótką chwilę bliska tego, żeby zwymiotować.
Jego spojrzenie… To cholerne spojrzenie…
Dlaczego ja…?
A potem jej umysł ostatecznie stwierdził, że ma dość. Zdołała zaledwie rozchylić wargi, nim zmęczenie pociągnęło ją za sobą w ciemność.
Zaraz po tym wszystko zniknęło.
Ja to tylko tu zostawię, okej? Także tego. Miałam… dłuższą przerwę, ale może wyszła tej historii na dobre. Wciąż mam ją w głowie, wciąż jestem jej pewna. A w międzyczasie skończyłam „Blank Dream”, więc teraz aż się prosi, żeby poświęcić pełnię uwagi wszystkim innym tytułom. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz