17 sierpnia 2020

Rozdział VIII

Miarowe kołysanie. Czuła się, jakby dryfowała; raz po raz coś przesuwało ją to w jedną, to znów w drugą stronę. Unosiła się, całkowicie bezwiednie i bez choćby cienia wpływu na to, co działo się z jej ciałem.

– Już dobrze. Już… dobrze…

Słowa dochodziły z oddali, przytłumione i pozbawione znaczenia. Prześlizgiwały się przez jej umysł, by po chwili zniknąć, niczym sen wraz z pierwszymi promieniami słońca. Chciała się ich uchwycić, ale nim zdążyła się skupić, miarowy szept ucichł. W gruncie rzeczy Lexi sama nie miała pewności, czy faktycznie go usłyszała.

Spróbowała otworzyć oczy, ale powieki okazały się równie ociężałe, co i całe ciało. Coś ciągnęło ją w dół, wprost w ciemność, z której wynurzyła się z takim trudem. Spróbowała znaleźć cokolwiek, czego mogłaby się uchwycić, jednak również to okazało się bezskuteczne. Dużo prościej było dryfować w ciemnościach.

Ale ten głos… Kto…?

Myśli wirowały, mieszając się ze sobą. Plątały się i umykały, rozpraszając zbyt szybko, by mogła wyciągnąć sensowne wnioski. Wiedziała jedynie, że… wydarzyło się coś złego. Coś, co nie powinno mieć miejsca i…

Zapadał już zmrok. A ona spotkała kogoś, od kogo rozsądniej było trzymać się z daleka. Przez chwilę znów widziała mignięcie blond włosów – znajomych, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego. Wkrótce złocisty odcień zmienił się w czerń, ale ta wydawała się inna i dziwna. Lexi już nie wspominała włosów, ale coś innego, o wiele bardziej niepokojącego, co…

Nie, proszę…

Nie.

Uniosła powieki. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, nagle prostując niczym struna. Spróbowała się szarpnąć, ale nie była w stanie, co dotarło do niej z opóźnieniem. Unosiła się, przytrzymywana nie przez przypominające macki włosy, ale cudze ramiona – ciepłe i wystarczająco silne, by poczuła się bezpiecznie.

Ktoś ją niósł. Zrozumiała to nagle, w końcu pojmując, skąd brało się miarowe kołysanie. Bezwładnie przelewała się komuś w rękach, zdolna co najwyżej nieznacznie unieść głowę i…

Zamarła, kiedy napotkała spojrzenie ledwo widocznych w mroku, niemalże całkowicie czarnych oczu.

Ktokolwiek ją niósł, zatrzymał się, bez ostrzeżenia zamierając w miejscu. Wpatrywał się w nią z intensywnością, która sprawiła, że Lexi poczuła się nieswojo. Rozchyliła wargi, ale nie wydobył się z nich z żaden dźwięk. W zamian coś przekręciło jej się w żołądku, w efekcie oma nie przyprawiając o mdłości.

Te oczy… Spoglądały na nią tak dziwnie i…

Wyczuła ruch, a potem oczy się przybliżyły. Na policzku poczuła ciepły, przyśpieszony oddech. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania.

– Śpij, Lexi –  rozbrzmiał ponownie głos, który słyszała wcześniej. Już nie miała wątpliwości, że należał do mężczyzny.

Skąd…?

Ale nie potrafiła dokończyć pytania. Nie była w stanie choćby się poruszyć, nagle przytłoczona i senna, jakby w słowach nieznajomego kryło się coś więcej – rodzaj niewidzialnej siły, z którą nie była w stanie walczyć. Ta myśl wydała jej się dziwna i niedorzeczna, ale Lexi nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Bez znaczenia pozostawało nawet to, skąd ten mężczyzna mógłby znać jej imię.

Było też coś jeszcze, choć w oszołomieniu nie potrafiła tego nazwać. Dziwne uczucie, które uderzyło z nią całą mocą, intensywniejsze niż strach czy dezorientacja. Wydawało się wypełniać jej ciało; kumulować gdzieś wewnątrz, podsycając ucisk, który wciąż czuła w żołądku. Przełknęła, bezskutecznie próbując pozbyć się guli w gardle.

Ten mężczyzna… Nie chciała, żeby ten mężczyzna…

Nie chciała…

– Nie… – wychrypiała. Przynajmniej próbowała, zdolna wyłącznie nieznacznie poruszyć zdrętwiałymi wargami. – Nie… dotykaj…

Reszta słów zamarła na jej ustach, kiedy dookoła znów zapanowała ciemność.

~*~

Obudziła się, tłumiąc krzyk. Poderwała się na łóżku, palce bezwiednie zaciskając na pościeli. Przez chwilę czuła się tak, jakby ktoś ją obejmował, krępując ruchy, ale prawie natychmiast uświadomiła sobie, że to poplątana kołdra. Oddychając szybko i płytko, świadoma wyłącznie kołaczącego się w piersi serca, ostrożnie oswobodziła nogi, po czym z westchnieniem opadła na poduszkę.

– Znów…?

Zacisnęła wargi. Jej głos brzmiał dziwnie, zachrypnięty i zbyt cichy. Przełknęła, ale niewiele pomogło, to zresztą wydało się Lexi najmniej istotne w tej sytuacji.

Powoli usiadła, tym razem o wiele ostrożniej. Odgarnęła włosy z wilgotnego czoła, przez chwilę zatrzymując na nim dłoń, to jednak okazało się chłodne. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na to, żeby rozejrzeć się dookoła, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajdowała. Widok znajomej sypialni powinien ją uspokoić, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

Znów…?

Potrząsnęła głową, ale natrętna myśl nie zniknęła. To był kolejny raz, kiedy budziła się jak gdyby nic, chociaż za nic w świecie nie potrafiła przypomnieć sobie momentu, w którym się położyła. Czy oglądała telewizję do późna i to ojciec przeniósł ją do pokoju, prawie jak wtedy, gdy była mała? Wydało jej się to mało prawdopodobne, zwłaszcza że wszystko w niej krzyczało, że minionego dnia robiła coś zupełnie innego.

Tym razem przynajmniej nie śniła, a przynajmniej nie coś takiego, co wzbudziłoby w niej niepokój. Zawahała się, marszcząc brwi i próbując przywołać w pamięci niespójne obrazy, które wydawały się majaczyć gdzieś w jej głowie. Coś jej umykało. Coś ważnego, ale…

Wsunęła palce we włosy, raz po raz szarpiąc za poplątane kosmyki. Potarła skronie, czując nadciągający ból głowy. Chwilę trwała w bezruchu, skupiona wyłącznie to na nabieraniu, to znów wypuszczaniu powietrza. Serce wciąż tłukło jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że okazało się to niemalże bolesne.

– Susie – wykrztusiła w końcu. Przez ułamek sekundy znów widziała znajomą sylwetkę, poruszającą się na tle płomieni. Wspomnienie snu wróciło, choć z jakiegoś powodu wydawało się niewłaściwe. – Miałam pojechać do…

Och.

Poderwała się gwałtownie, omal nie spadając z łóżka. Stanęła na równe nogi, drżąc tak bardzo, że niewiele brakowało, by kolana ugięły się pod jej ciężarem. Poruszając się trochę jak w transie, zrobiła kilka chwiejnych kroków, w pośpiechu dopadając do okna. Dłonie zacisnęła na parapecie, po czym wyjrzała na zewnątrz, napawając się wpadającym przez szybę blaskiem dnia. Było coś kojącego w jasności i widoku znajomej, spokojnej ulicy. Lexi obserwowała majaczące w oddali drzewa, raz po raz powtarzając sobie, że wszystko w porządku.

Samochód stał na podjeździe, dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Z jakiegoś powodu wydało jej się to niewłaściwe.

Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że pociera nadgarstki – wystarczająco gwałtownie, by pojawiły się na nich czerwone ślady.

Zaczynam wariować…, pomyślała, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Jak nic zaczynam…

Wycofała się w głąb pokoju, wciąż oszołomiona. Myślami była daleko, bezskutecznie próbując dotrzeć do tego, co jej umykało. Wciąż rozpamiętywała sen o Susie, choć im więcej uwagi my poświęcała, tym bardziej niepewnie się czuła. Jakby to w ogóle miało znaczenie! Rozwodziła się nad kimś, kto nie żył. I choć naturalnym wydawało się, że śmierć koleżanki z klasy kładła się cieniem na dotychczas spokojne życie w Rosewood, na dłuższą metę rozwodzenie się nad umarłymi prowadziło donikąd.

Zmarli nie wracali. Tym bardziej nie mieli próśb zza grobu, zwłaszcza że…

Mogłabym znowu tam pojechać.

Zatrzymała się gwałtownie, zupełnie jakby na jej drodze pojawiła się jakaś niewidzialna przeszkoda. Z wrażenia aż zatoczyła się, w następnej sekundzie ciężko osuwając na kolana. Przycisnęła drżącą dłoń do ust, walcząc z mdłościami, które na dłuższą chwilę przysłoniły wszystkie inne odczucia. Poczuła wilgoć na policzkach, ale prawie nie była tego świadoma, zbytnio oszołomiona obrazami, które nagle pojawiły się w jej głowie.

Już pamiętała. Wspomnienie minionego dnia uderzyło w nią z całą mocą, tak intensywne i pełne kolorów, że nie mogłaby go pominąć ze snem. Lexi stłumiła krzyk, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że coś zaciska się wokół jej nadgarstków. Czarne włosy i rozdzierający wrzask – nic innego się nie liczyło, przynajmniej do momentu, w którym przypomniała sobie dodatkowe, rozwierające się usta.

Ta dziewczyna… Ta dziewczyna chciała…

Nie potrafiła dokończyć tej myśli.

– Nie… Nie, nie, nie… – wykrztusiła, przyciskając obie dłonie do uszu. – Niemożliwe, prawda? Takie rzeczy się nie dzieją…

Tyle że wcale nie była tego taka pewna. Klęczała na dywanie, miarowo kołysząc się w przód i w tył, i walcząc z mętlikiem w głowie. Powtarzała kolejne słowa niczym mantrę, ale zamiast ulgi, czuła przede wszystkim coraz to silniejsza frustrację. Okłamywała samą siebie i była tego boleśnie świadoma. Nie miała pojęcia, skąd brała się ta pewność, ale wrażenie nie opuszczało jej nawet na moment.

Ta dziewczyna tam była. Lexi pamiętała jej głos i szloch, który wyrwał się z piersi nieznajomej, gdy ta próbowała powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego nie chciała. Robiło jej się niedobrze na samo wspomnienie ust, które pojawiły się na tyle głowy nieznajomej, ale nie potrafiła wyrzucić tego obrazu z pamięci. Wspomnienie okazało się zbyt świeże i wyraźne, inne niż senny majak czy wytwór wyobraźni. Pamiętała każdy szczegół, choć nie sadziła, że to okaże się możliwe.

W całym tym szaleństwie było coś jeszcze, ale nie odważyła się do tego sięgnąć. Jeszcze nie.

Nie była pewna, jak długo klęczała na ziemi, trzymając się za głowę. Kiedy w końcu zapanowała nad drżeniem dłoni, przymusiła ciało do współpracy i powoli dźwignęła się na nogi. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, ale prawie natychmiast obraz wyostrzył się, a wszystko wróciło do normy. Lexi otarła wciąż wilgotne policzki, po czym jak gdyby nigdy nic – wciąż poruszając się trochę jak w transie – ruszyła ku drzwiom.

Zastała ojca w kuchni, popijającego kawę i przeglądającego poranną gazetę. Przystanęła w progu, zaciskając palce na framudze.

– Tato…

– Co tam, aniołku? – rzucił i chciał dodać coś jeszcze, ale wszystko zmieniło się w chwili, w której w końcu na nią spojrzał.

Mogła tylko zgadywać, jak wyglądała – blada, w pomiętym ubraniu i z zaczerwienionymi oczami. Natychmiast poderwał się z miejsca, szybkim krokiem ruszając w jej stronę.

– Lexi. – Tym razem jego głos zabrzmiał inaczej. Zmiana była aż nadto wyczuwalna, zresztą dobrze znała ten ton, choć tak rzadko go słyszała. – Lexi, co się stało?

Potrząsnęła głową. Nie zaprotestowała, kiedy ojciec ją objął, ale nie zamierzała pozwolić na nic więcej. To nie był odpowiedni moment na rozmowę, nie wspominając o tym, że nawet nie wiedziała, co miałaby mu powiedzieć.

Przez chwilę stali w bezruchu, ona w jego objęciach, prawie jak w dzień, w którym usłyszała, o śmierci Susie.

– Gdzie jest klucz do gabinetu mamy? – zapytała cicho.

Reakcja była natychmiastowa. Wyczuła, że zesztywniał, zamierając z dłonią wsuniętą w jej włosy. Cisza, która między zapadła, miała w sobie coś nienaturalnie ciężkiego. Lexi nie widziała twarzy ojca, ale mowa jego ciała była dla niej wystarczająco wymowna.

– Dlaczego?

Zamknęła oczy. Oczywiście, że go zaskoczyła. Nie poruszali tego tematu od dawna, zwłaszcza że tak było dużo wygodniej.

– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Po prostu chcę tam wejść… Ufasz mi, prawda?

– Och, Lexi…

Wiedziała, że to cios poniżej pasa, a jednak nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów. „Ufasz mi?”. Jak często jej matka zamykała się w pokoju, wcześniej uśmiechając się i żegnając tymi właśnie słowami…?

Przez moment Lexi czuła się, jakby jakimś cudem wróciła do przeszłości. Obudziła się, by stwierdzić, że najwyższa pora otworzyć dawno nie uchylane drzwi – tak po prostu, całkowicie posłuszna nagłemu impulsowi. Nie miała pojęcia, dlaczego wejście do gabinetu matki stało się dla niej aż tak ważne. W zasadzie nie miała pewności, skąd brało się przeświadczenie, że powinna to zrobić. Ta myśl pojawiła się nagle, uciążliwa i trudna do zignorowania. Wystarczyła chwila, by Lexi mogła wręcz przysiąc, że po nocnych doświadczenia powinna znaleźć się właśnie tam.

Czekała, w napięciu obserwując ojca. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim ten oswobodził ją ze swojego uścisku.

– Jeśli będziesz chciała porozmawiać… – zaczął, jednocześnie wysuwając jedną z kuchennych szuflad. Lexi natychmiast wyciągnęła rękę po pęk kluczy, który stamtąd wyjął. –  Cóż, wiesz, gdzie mnie szukać… – Zawahał się na moment. – Masz ochotę na śniadanie?

– Przygotuję coś, kiedy skończę.

Ojciec skinął głową, choć nie wyglądał na przekonanego. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie, kiedy wbiegała po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz.

Idąc korytarzem na piętrze, wciąż czułą się tak, jakby śniła. Wrażenie to nie ustąpiło ani na moment, nawet gdy już zatrzymała się przed dobrze jej znanymi, od dawna nie otwieranymi drzwiami. Mocniej zacisnęła palce na kluczach, ale nie poruszyła się choćby o milimetr, nie wspominając o próbie uporania się z zamkiem. Po prostu stała, spoglądając na drzwi, jakby w nadziei, że te w magiczny sposób zniknął, pozwalając jej zajrzeć do środka.

Westchnęła, ciężko opierając się plecami o ścianę. Co ja robię?, jęknęła w duchu. Gdyby w ogóle potrafiła odpowiedzieć na to pytanie! Och, na którekolwiek! W którymś momencie świat stanął na głowie, a może to ona z dnia na dzień oszalała, coraz bliższa przekroczenia granicy, zza której nie było już powrotu.

Sama nie miała pewności, która perspektywa bardziej ją satysfakcjonowała.

Odetchnęła, po czym w końcu zdecydowała się otworzyć drzwi. Zamek ustąpił od razu; klucz gładko przekręcił się w prawo. Lexi pośpiesznie wślizgnęła się do gabinetu, poruszając się tak powoli, jakby sądziła, że przez przypadek zakłóci czyjś spokój swoją obecnością.

Tyle że pokój od dawna stał pusty.

Z jakiegoś powodu to odkrycie całkowicie ją poraziło. Stanęła na środku pomieszczenia, rozszerzonymi oczyma wodząc po znajomym, opustoszałym pomieszczeniu.

Nic nie zmieniło się od dnia, w którym była tutaj po raz ostatni. Pod ścianą wciąż ciągnął się rząd zastawionych książkami regałów. Mama kochała książki, wielokrotnie powtarzając, że dom bez nich nie miał duszy. Kłamstwo. Co mi po nich, skoro nie ma cię obok?, pomyślała z goryczą, machinalnie obejmując się ramionami. Choć przez okna wpadało światło dnia, Lexi czuła wyłącznie chłód.

Podłogę wyściełała znajoma granatowa wykładzina. Pamiętała, że kiedy była mała, wylała na nią kakao – dokładnie pod oknem, kiedy nieudolnie próbowała postawić kubek na parapecie. Plama nigdy w pełni nie zeszła, a kiedy Lexi dla pewności przyjrzała się podłodze, dostrzegła odcinające się na jednolitej powierzchni ciemne ślady.

Ucisk w gardle powrócił, silniejszy niż do tej pory. Z jakiegoś powodu brak zmian okazał się bardziej przygnębiający, niż gdyby odkryła, że w którymś miejscu ojciec zdecydował się zrobić przemeblowanie. Wrażenie było takie, jakby czas w tym pokoju nagle się zatrzymał, a gabinet w nienaruszonym stanie czekał na powrót swojej właścicielki.

– Weź się w garść – wymamrotała gniewnie.

Nie przyszła tutaj po to, żeby się zadręczać. Z tą myślą przeniosła wzrok z powrotem na zapełnione książkami regały, nie pozwalając sobie na myślenie o czymkolwiek innym.

Książki.

Przyszła tu wyłącznie z tego powodu, choć dopiero patrząc na zastawione półki, w pełni zdołała ukształtować tę myśl.

Z wrażenia omal nie zderzyła się z oddzielającym ją od biblioteczki biurkiem. Skrzywiła się, kiedy obiła sobie biodro o blat. W roztargnieniu spojrzała na mebel, po czym z wolna obeszła go, próbując ignorować pozostawione nań drobiazgi. Tata nie ruszył nawet komputera, pozwalając, by ten tkwił w tym miejscu i zbierał kurz. Lexi zawahała się, mimochodem zastanawiając nad tym, czy po zniknięciu mamy, ojciec próbował przeglądać pliki, w nadziei na znalezienie jakiejkolwiek informacji. Szczerze w to wątpiła, w zamian skłaniając się ku wersji, w której po prostu zamknął gabinet na klucz, jakby to mogło rozwiązać wszelakie problemy.

Na biurku wciąż stało oprawione w ramkę zdjęcie. Lexi nawet na nie nie spojrzała, ale oczami wyobraźni aż nazbyt dobrze widziała trzy pary obserwujących ją oczu.

Nie po to tutaj przyszła.

Nie po to…

– To coś z lasu… – wyszeptała, nie odrywając wzroku od grzbietów książek. – Do cholery, to coś z lasu…

Wciąż miała ją przed oczami – dziewczynę, której włosy nagle zaczęły żyć własnym życiem. To i krzyczące, wygłodniałe usta, które – och, była tego pewna – aż rwały się do tego, żeby ją pożreć.

Dłoń zadrżała jej, kiedy ostrożnie przesunęła palcami po jednej z półek. W ciszy odczytywała kolejne tytuły, gotowa przysiąc, że gdy tylko dostrzeże odpowiedni z nich, będzie o tym wiedziała. Ta historia, ta dziewczyna… Jakkolwiek niedorzecznie by nie brzmiała, wydawała się Lexi dziwnie znajoma. Im dłużej o tym myślała, tym pewniejsza była, że spotkała taki motyw w którejś z książek mamy. Gdy do tego wszystkiego zapamiętała w której…

Jej palce samoistnie zatrzymały się na jednym z tomów. To było niczym impuls, któremu poddała się bez cienia wahania, równie instynktownie, co i w chwili, w której zadecydowała, że powinna tutaj przyjść. Książka zaciążyła jej w dłoni, kiedy ostrożnie wysunęła ją, zupełnie jakby tom w każdej chwili mógł rozpaść się jej w rękach.

Lexi zawahała się, z powątpiewaniem spoglądając na podniszczoną, pożółkłą już okładkę. Tomik nie był gruby; mógł liczyć co najwyżej sto stron. Na poszarpanej okładce dostrzegła jedynie dwa splecione ze sobą sylwetki lisów, owijające się wokół prostego tytułu: Japońskie Legendy. Kiedy przerzuciła kilka pierwszych stron, przekonała się, że książka wyglądała raczej jak zbiór pośpiesznie wydrukowanych fragmentów z internetu – nieformatowany tekst i niekoniecznie wyraźne ilustracje.

Dlaczego mama miałaby dołączyć do kolekcji coś takiego? Nie miała pojęcia, nie wspominając o tym, że sama nie była pewna, czy kiedykolwiek trzymała tę książkę w rękach. Wiedziała jedno – zdecydowanie nie czuła się, jakby odnalazła wiarygodne źródło informacji.

– No, tak… – Lexi wywróciła oczami. – Bo przecież powinnam skorzystać z Wikipedii.

Nawet się nie uśmiechnęła.

A potem już tylko stała i patrzyła, kiedy na jednej ze stron w końcu dostrzegła coś, co przykuło jej uwagę.

Rysunek był prosty, ale staranny. Lexi z rozmysłem przesunęła palcami po papierze, jak urzeczona wpatrując się w kobiecą sylwetkę. Czarne włosy i usta. Postać stała zwrócona plecami, dzięki czemu bez trudu dało się wypatrzeć dodatkową parę ust. Choć rysunek pozostawał nieruchomy, dziewczyna mimowolnie się spięła, niemalże wyczekując, że czarne kosmyki nagle ożyją i spróbują ją zaatakować.

W rzeczywistości wygląda to dużo gorzej…

Natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. Spojrzenie utkwiła w podpisie pod rysunkiem.

 Futakuchi-onna – odczytała, starannie wypowiadając kolejne słowa. Nie dbała o to, że najpewniej kaleczyła akcent, nie będąc w stanie odczytać tytułu we właściwy sposób. To nie miało znaczenia. – Cokolwiek to oznacza – mruknęła, z rozczarowaniem odkrywając, że poza ryciną na stronie nie znajdowało się nic więcej.

– Kobieta z dwojgiem ust. Wiecznie nienasycony byt, który nigdy w pełni nie zaspokoi głodu.

Krzyknęła. Książka wyślizgnęła się z rąk Lexi, z cichym pacnięciem lądując na podłodze. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, rozszerzonymi oczyma spoglądając na postać, która znikąd pojawiła się w pokoju, jak gdyby nigdy nic siedząc na parapecie.

– C-co…? Co ty tu robisz?

Adrien nie od razu odpowiedział. Jak gdyby nigdy nic poderwał się na równe nogi, po czym bez pośpiechu ruszył w jej stronę.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, kiedy zatrzymał się tuż przy biurku. Lexi uświadomiła sobie, że pomijając masywny mebel, absolutnie nic nie chroniło ją przed tym mężczyzną.

Nie widziała go od nocy, w którą umarła Susie. A teraz jak gdyby nigdy nic stał w gabinecie jej nieobecnej matki, zachowując tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

– Nie rób takiej miny, co? Mnie też nie jest to na rękę – westchnął Adrien, bez pośpiechu obchodząc biurko. W napięciu obserwowała, kiedy schylił się po książką i odłożył ją na blat. – Obawiam się, że musimy porozmawiać…

Także tego. W końcu udało mi się sklecić nowy szablon. Te kolorki to życie, okej? Jestem zadowolona, tym bardziej że jakoś zdołałam okiełznać odmienionego bloggera. Może nie będzie z nim aż tak źle.

Dziękuję za obecność. Na razie zostawiam Was z tym rozdziałem i… do napisania. ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz