Miarowe kołysanie. Czuła się, jakby dryfowała; raz po raz coś przesuwało ją to w jedną, to znów w drugą stronę. Unosiła się, całkowicie bezwiednie i bez choćby cienia wpływu na to, co działo się z jej ciałem.
– Już dobrze.
Już… dobrze…
Słowa
dochodziły z oddali, przytłumione i pozbawione znaczenia. Prześlizgiwały
się przez jej umysł, by po chwili zniknąć, niczym sen wraz z pierwszymi
promieniami słońca. Chciała się ich uchwycić, ale nim zdążyła się skupić,
miarowy szept ucichł. W gruncie rzeczy Lexi sama nie miała pewności, czy faktycznie
go usłyszała.
Spróbowała
otworzyć oczy, ale powieki okazały się równie ociężałe, co i całe ciało.
Coś ciągnęło ją w dół, wprost w ciemność, z której wynurzyła się
z takim trudem. Spróbowała znaleźć cokolwiek, czego mogłaby się uchwycić,
jednak również to okazało się bezskuteczne. Dużo prościej było dryfować w ciemnościach.
Ale ten
głos… Kto…?
Myśli
wirowały, mieszając się ze sobą. Plątały się i umykały, rozpraszając zbyt
szybko, by mogła wyciągnąć sensowne wnioski. Wiedziała jedynie, że… wydarzyło
się coś złego. Coś, co nie powinno mieć miejsca i…
Zapadał już
zmrok. A ona spotkała kogoś, od kogo rozsądniej było trzymać się z daleka.
Przez chwilę znów widziała mignięcie blond włosów – znajomych, chociaż nie
potrafiła stwierdzić dlaczego. Wkrótce złocisty odcień zmienił się w czerń,
ale ta wydawała się inna i dziwna. Lexi już nie wspominała włosów, ale coś
innego, o wiele bardziej niepokojącego, co…
Nie,
proszę…
Nie.
Uniosła
powieki. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, nagle prostując niczym struna. Spróbowała
się szarpnąć, ale nie była w stanie, co dotarło do niej z opóźnieniem.
Unosiła się, przytrzymywana nie przez przypominające macki włosy, ale cudze
ramiona – ciepłe i wystarczająco silne, by poczuła się bezpiecznie.
Ktoś ją
niósł. Zrozumiała to nagle, w końcu pojmując, skąd brało się miarowe
kołysanie. Bezwładnie przelewała się komuś w rękach, zdolna co najwyżej
nieznacznie unieść głowę i…
Zamarła,
kiedy napotkała spojrzenie ledwo widocznych w mroku, niemalże całkowicie
czarnych oczu.
Ktokolwiek
ją niósł, zatrzymał się, bez ostrzeżenia zamierając w miejscu. Wpatrywał
się w nią z intensywnością, która sprawiła, że Lexi poczuła się nieswojo.
Rozchyliła wargi, ale nie wydobył się z nich z żaden dźwięk. W zamian
coś przekręciło jej się w żołądku, w efekcie oma nie przyprawiając o mdłości.
Te oczy…
Spoglądały na nią tak dziwnie i…
Wyczuła
ruch, a potem oczy się przybliżyły. Na policzku poczuła ciepły, przyśpieszony
oddech. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania.
– Śpij,
Lexi – rozbrzmiał ponownie głos, który
słyszała wcześniej. Już nie miała wątpliwości, że należał do mężczyzny.
Skąd…?
Ale nie
potrafiła dokończyć pytania. Nie była w stanie choćby się poruszyć, nagle
przytłoczona i senna, jakby w słowach nieznajomego kryło się coś
więcej – rodzaj niewidzialnej siły, z którą nie była w stanie
walczyć. Ta myśl wydała jej się dziwna i niedorzeczna, ale Lexi nie miała
czasu, by się nad tym zastanawiać. Bez znaczenia pozostawało nawet to, skąd ten
mężczyzna mógłby znać jej imię.
Było też
coś jeszcze, choć w oszołomieniu nie potrafiła tego nazwać. Dziwne
uczucie, które uderzyło z nią całą mocą, intensywniejsze niż strach czy
dezorientacja. Wydawało się wypełniać jej ciało; kumulować gdzieś wewnątrz,
podsycając ucisk, który wciąż czuła w żołądku. Przełknęła, bezskutecznie
próbując pozbyć się guli w gardle.
Ten
mężczyzna… Nie chciała, żeby ten mężczyzna…
Nie
chciała…
– Nie… –
wychrypiała. Przynajmniej próbowała, zdolna wyłącznie nieznacznie poruszyć
zdrętwiałymi wargami. – Nie… dotykaj…
Reszta słów
zamarła na jej ustach, kiedy dookoła znów zapanowała ciemność.
Obudziła się, tłumiąc krzyk.
Poderwała się na łóżku, palce bezwiednie zaciskając na pościeli. Przez chwilę
czuła się tak, jakby ktoś ją obejmował, krępując ruchy, ale prawie natychmiast uświadomiła
sobie, że to poplątana kołdra. Oddychając szybko i płytko, świadoma
wyłącznie kołaczącego się w piersi serca, ostrożnie oswobodziła nogi, po
czym z westchnieniem opadła na poduszkę.
– Znów…?
Zacisnęła
wargi. Jej głos brzmiał dziwnie, zachrypnięty i zbyt cichy. Przełknęła,
ale niewiele pomogło, to zresztą wydało się Lexi najmniej istotne w tej
sytuacji.
Powoli usiadła,
tym razem o wiele ostrożniej. Odgarnęła włosy z wilgotnego czoła,
przez chwilę zatrzymując na nim dłoń, to jednak okazało się chłodne. Dopiero wtedy
pozwoliła sobie na to, żeby rozejrzeć się dookoła, choć doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, gdzie się znajdowała. Widok znajomej sypialni powinien ją
uspokoić, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Znów…?
Potrząsnęła
głową, ale natrętna myśl nie zniknęła. To był kolejny raz, kiedy budziła się
jak gdyby nic, chociaż za nic w świecie nie potrafiła przypomnieć sobie
momentu, w którym się położyła. Czy oglądała telewizję do późna i to
ojciec przeniósł ją do pokoju, prawie jak wtedy, gdy była mała? Wydało jej się
to mało prawdopodobne, zwłaszcza że wszystko w niej krzyczało, że minionego
dnia robiła coś zupełnie innego.
Tym razem
przynajmniej nie śniła, a przynajmniej nie coś takiego, co wzbudziłoby w niej
niepokój. Zawahała się, marszcząc brwi i próbując przywołać w pamięci
niespójne obrazy, które wydawały się majaczyć gdzieś w jej głowie. Coś jej
umykało. Coś ważnego, ale…
Wsunęła palce
we włosy, raz po raz szarpiąc za poplątane kosmyki. Potarła skronie, czując
nadciągający ból głowy. Chwilę trwała w bezruchu, skupiona wyłącznie to na
nabieraniu, to znów wypuszczaniu powietrza. Serce wciąż tłukło jej się w piersi,
uderzając tak szybko i mocno, że okazało się to niemalże bolesne.
– Susie –
wykrztusiła w końcu. Przez ułamek sekundy znów widziała znajomą sylwetkę,
poruszającą się na tle płomieni. Wspomnienie snu wróciło, choć z jakiegoś
powodu wydawało się niewłaściwe. – Miałam pojechać do…
Och.
Poderwała
się gwałtownie, omal nie spadając z łóżka. Stanęła na równe nogi, drżąc
tak bardzo, że niewiele brakowało, by kolana ugięły się pod jej ciężarem.
Poruszając się trochę jak w transie, zrobiła kilka chwiejnych kroków, w pośpiechu
dopadając do okna. Dłonie zacisnęła na parapecie, po czym wyjrzała na zewnątrz,
napawając się wpadającym przez szybę blaskiem dnia. Było coś kojącego w jasności
i widoku znajomej, spokojnej ulicy. Lexi obserwowała majaczące w oddali
drzewa, raz po raz powtarzając sobie, że wszystko w porządku.
Samochód
stał na podjeździe, dokładnie tam, gdzie go zostawiła. Z jakiegoś powodu
wydało jej się to niewłaściwe.
Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że pociera nadgarstki – wystarczająco gwałtownie, by
pojawiły się na nich czerwone ślady.
Zaczynam
wariować…, pomyślała, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Jak nic
zaczynam…
Wycofała się
w głąb pokoju, wciąż oszołomiona. Myślami była daleko, bezskutecznie
próbując dotrzeć do tego, co jej umykało. Wciąż rozpamiętywała sen o Susie,
choć im więcej uwagi my poświęcała, tym bardziej niepewnie się czuła. Jakby to w ogóle
miało znaczenie! Rozwodziła się nad kimś, kto nie żył. I choć naturalnym
wydawało się, że śmierć koleżanki z klasy kładła się cieniem na dotychczas
spokojne życie w Rosewood, na dłuższą metę rozwodzenie się nad umarłymi
prowadziło donikąd.
Zmarli nie
wracali. Tym bardziej nie mieli próśb zza grobu, zwłaszcza że…
Mogłabym
znowu tam pojechać.
Zatrzymała
się gwałtownie, zupełnie jakby na jej drodze pojawiła się jakaś niewidzialna
przeszkoda. Z wrażenia aż zatoczyła się, w następnej sekundzie ciężko
osuwając na kolana. Przycisnęła drżącą dłoń do ust, walcząc z mdłościami,
które na dłuższą chwilę przysłoniły wszystkie inne odczucia. Poczuła wilgoć na
policzkach, ale prawie nie była tego świadoma, zbytnio oszołomiona obrazami,
które nagle pojawiły się w jej głowie.
Już
pamiętała. Wspomnienie minionego dnia uderzyło w nią z całą mocą, tak
intensywne i pełne kolorów, że nie mogłaby go pominąć ze snem. Lexi
stłumiła krzyk, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że coś zaciska się wokół
jej nadgarstków. Czarne włosy i rozdzierający wrzask – nic innego się nie
liczyło, przynajmniej do momentu, w którym przypomniała sobie dodatkowe,
rozwierające się usta.
Ta
dziewczyna… Ta dziewczyna chciała…
Nie
potrafiła dokończyć tej myśli.
– Nie… Nie,
nie, nie… – wykrztusiła, przyciskając obie dłonie do uszu. – Niemożliwe,
prawda? Takie rzeczy się nie dzieją…
Tyle że wcale
nie była tego taka pewna. Klęczała na dywanie, miarowo kołysząc się w przód
i w tył, i walcząc z mętlikiem w głowie. Powtarzała
kolejne słowa niczym mantrę, ale zamiast ulgi, czuła przede wszystkim coraz to
silniejsza frustrację. Okłamywała samą siebie i była tego boleśnie
świadoma. Nie miała pojęcia, skąd brała się ta pewność, ale wrażenie nie
opuszczało jej nawet na moment.
Ta
dziewczyna tam była. Lexi pamiętała jej głos i szloch, który wyrwał się z piersi
nieznajomej, gdy ta próbowała powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego
nie chciała. Robiło jej się niedobrze na samo wspomnienie ust, które pojawiły
się na tyle głowy nieznajomej, ale nie potrafiła wyrzucić tego obrazu z pamięci.
Wspomnienie okazało się zbyt świeże i wyraźne, inne niż senny majak czy
wytwór wyobraźni. Pamiętała każdy szczegół, choć nie sadziła, że to okaże się
możliwe.
W całym tym
szaleństwie było coś jeszcze, ale nie odważyła się do tego sięgnąć. Jeszcze nie.
Nie była
pewna, jak długo klęczała na ziemi, trzymając się za głowę. Kiedy w końcu
zapanowała nad drżeniem dłoni, przymusiła ciało do współpracy i powoli
dźwignęła się na nogi. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, ale
prawie natychmiast obraz wyostrzył się, a wszystko wróciło do normy. Lexi
otarła wciąż wilgotne policzki, po czym jak gdyby nigdy nic – wciąż poruszając
się trochę jak w transie – ruszyła ku drzwiom.
Zastała
ojca w kuchni, popijającego kawę i przeglądającego poranną gazetę. Przystanęła
w progu, zaciskając palce na framudze.
– Tato…
– Co tam,
aniołku? – rzucił i chciał dodać coś jeszcze, ale wszystko zmieniło się w chwili,
w której w końcu na nią spojrzał.
Mogła tylko
zgadywać, jak wyglądała – blada, w pomiętym ubraniu i z zaczerwienionymi
oczami. Natychmiast poderwał się z miejsca, szybkim krokiem ruszając w jej
stronę.
– Lexi. –
Tym razem jego głos zabrzmiał inaczej. Zmiana była aż nadto wyczuwalna, zresztą
dobrze znała ten ton, choć tak rzadko go słyszała. – Lexi, co się stało?
Potrząsnęła
głową. Nie zaprotestowała, kiedy ojciec ją objął, ale nie zamierzała pozwolić na
nic więcej. To nie był odpowiedni moment na rozmowę, nie wspominając o tym,
że nawet nie wiedziała, co miałaby mu powiedzieć.
Przez
chwilę stali w bezruchu, ona w jego objęciach, prawie jak w dzień,
w którym usłyszała, o śmierci Susie.
– Gdzie
jest klucz do gabinetu mamy? – zapytała cicho.
Reakcja
była natychmiastowa. Wyczuła, że zesztywniał, zamierając z dłonią wsuniętą
w jej włosy. Cisza, która między zapadła, miała w sobie coś
nienaturalnie ciężkiego. Lexi nie widziała twarzy ojca, ale mowa jego ciała była
dla niej wystarczająco wymowna.
– Dlaczego?
Zamknęła
oczy. Oczywiście, że go zaskoczyła. Nie poruszali tego tematu od dawna, zwłaszcza
że tak było dużo wygodniej.
– Nie wiem –
przyznała zgodnie z prawdą. – Po prostu chcę tam wejść… Ufasz mi, prawda?
– Och,
Lexi…
Wiedziała,
że to cios poniżej pasa, a jednak nie mogła powstrzymać się przed
wypowiedzeniem tych słów. „Ufasz mi?”. Jak często jej matka zamykała się w pokoju,
wcześniej uśmiechając się i żegnając tymi właśnie słowami…?
Przez
moment Lexi czuła się, jakby jakimś cudem wróciła do przeszłości. Obudziła się,
by stwierdzić, że najwyższa pora otworzyć dawno nie uchylane drzwi – tak po
prostu, całkowicie posłuszna nagłemu impulsowi. Nie miała pojęcia, dlaczego
wejście do gabinetu matki stało się dla niej aż tak ważne. W zasadzie nie
miała pewności, skąd brało się przeświadczenie, że powinna to zrobić. Ta myśl
pojawiła się nagle, uciążliwa i trudna do zignorowania. Wystarczyła
chwila, by Lexi mogła wręcz przysiąc, że po nocnych doświadczenia powinna
znaleźć się właśnie tam.
Czekała, w napięciu
obserwując ojca. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim ten oswobodził
ją ze swojego uścisku.
– Jeśli
będziesz chciała porozmawiać… – zaczął, jednocześnie wysuwając jedną z kuchennych
szuflad. Lexi natychmiast wyciągnęła rękę po pęk kluczy, który stamtąd wyjął. –
Cóż, wiesz, gdzie mnie szukać… – Zawahał
się na moment. – Masz ochotę na śniadanie?
–
Przygotuję coś, kiedy skończę.
Ojciec skinął
głową, choć nie wyglądał na przekonanego. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie,
kiedy wbiegała po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz.
Idąc
korytarzem na piętrze, wciąż czułą się tak, jakby śniła. Wrażenie to nie ustąpiło
ani na moment, nawet gdy już zatrzymała się przed dobrze jej znanymi, od dawna
nie otwieranymi drzwiami. Mocniej zacisnęła palce na kluczach, ale nie
poruszyła się choćby o milimetr, nie wspominając o próbie uporania
się z zamkiem. Po prostu stała, spoglądając na drzwi, jakby w nadziei,
że te w magiczny sposób zniknął, pozwalając jej zajrzeć do środka.
Westchnęła,
ciężko opierając się plecami o ścianę. Co ja robię?, jęknęła w duchu.
Gdyby w ogóle potrafiła odpowiedzieć na to pytanie! Och, na którekolwiek! W którymś
momencie świat stanął na głowie, a może to ona z dnia na dzień
oszalała, coraz bliższa przekroczenia granicy, zza której nie było już powrotu.
Sama nie
miała pewności, która perspektywa bardziej ją satysfakcjonowała.
Odetchnęła,
po czym w końcu zdecydowała się otworzyć drzwi. Zamek ustąpił od razu; klucz
gładko przekręcił się w prawo. Lexi pośpiesznie wślizgnęła się do
gabinetu, poruszając się tak powoli, jakby sądziła, że przez przypadek zakłóci czyjś
spokój swoją obecnością.
Tyle że
pokój od dawna stał pusty.
Z jakiegoś
powodu to odkrycie całkowicie ją poraziło. Stanęła na środku pomieszczenia, rozszerzonymi
oczyma wodząc po znajomym, opustoszałym pomieszczeniu.
Nic nie
zmieniło się od dnia, w którym była tutaj po raz ostatni. Pod ścianą wciąż
ciągnął się rząd zastawionych książkami regałów. Mama kochała książki,
wielokrotnie powtarzając, że dom bez nich nie miał duszy. Kłamstwo. Co mi po
nich, skoro nie ma cię obok?, pomyślała z goryczą, machinalnie
obejmując się ramionami. Choć przez okna wpadało światło dnia, Lexi czuła wyłącznie
chłód.
Podłogę
wyściełała znajoma granatowa wykładzina. Pamiętała, że kiedy była mała, wylała
na nią kakao – dokładnie pod oknem, kiedy nieudolnie próbowała postawić kubek
na parapecie. Plama nigdy w pełni nie zeszła, a kiedy Lexi dla
pewności przyjrzała się podłodze, dostrzegła odcinające się na jednolitej
powierzchni ciemne ślady.
Ucisk w gardle
powrócił, silniejszy niż do tej pory. Z jakiegoś powodu brak zmian okazał
się bardziej przygnębiający, niż gdyby odkryła, że w którymś miejscu ojciec
zdecydował się zrobić przemeblowanie. Wrażenie było takie, jakby czas w tym
pokoju nagle się zatrzymał, a gabinet w nienaruszonym stanie czekał
na powrót swojej właścicielki.
– Weź się w garść
– wymamrotała gniewnie.
Nie
przyszła tutaj po to, żeby się zadręczać. Z tą myślą przeniosła wzrok z powrotem
na zapełnione książkami regały, nie pozwalając sobie na myślenie o czymkolwiek
innym.
Książki.
Przyszła tu
wyłącznie z tego powodu, choć dopiero patrząc na zastawione półki, w pełni
zdołała ukształtować tę myśl.
Z wrażenia
omal nie zderzyła się z oddzielającym ją od biblioteczki biurkiem.
Skrzywiła się, kiedy obiła sobie biodro o blat. W roztargnieniu
spojrzała na mebel, po czym z wolna obeszła go, próbując ignorować
pozostawione nań drobiazgi. Tata nie ruszył nawet komputera, pozwalając, by ten
tkwił w tym miejscu i zbierał kurz. Lexi zawahała się, mimochodem
zastanawiając nad tym, czy po zniknięciu mamy, ojciec próbował przeglądać
pliki, w nadziei na znalezienie jakiejkolwiek informacji. Szczerze w to
wątpiła, w zamian skłaniając się ku wersji, w której po prostu
zamknął gabinet na klucz, jakby to mogło rozwiązać wszelakie problemy.
Na biurku
wciąż stało oprawione w ramkę zdjęcie. Lexi nawet na nie nie spojrzała,
ale oczami wyobraźni aż nazbyt dobrze widziała trzy pary obserwujących ją oczu.
Nie po to
tutaj przyszła.
Nie po to…
– To coś z lasu…
– wyszeptała, nie odrywając wzroku od grzbietów książek. – Do cholery, to coś z lasu…
Wciąż miała
ją przed oczami – dziewczynę, której włosy nagle zaczęły żyć własnym życiem. To
i krzyczące, wygłodniałe usta, które – och, była tego pewna – aż rwały się
do tego, żeby ją pożreć.
Dłoń
zadrżała jej, kiedy ostrożnie przesunęła palcami po jednej z półek. W ciszy
odczytywała kolejne tytuły, gotowa przysiąc, że gdy tylko dostrzeże odpowiedni z nich,
będzie o tym wiedziała. Ta historia, ta dziewczyna… Jakkolwiek niedorzecznie
by nie brzmiała, wydawała się Lexi dziwnie znajoma. Im dłużej o tym
myślała, tym pewniejsza była, że spotkała taki motyw w którejś z książek
mamy. Gdy do tego wszystkiego zapamiętała w której…
Jej palce
samoistnie zatrzymały się na jednym z tomów. To było niczym impuls,
któremu poddała się bez cienia wahania, równie instynktownie, co i w
chwili, w której zadecydowała, że powinna tutaj przyjść. Książka zaciążyła
jej w dłoni, kiedy ostrożnie wysunęła ją, zupełnie jakby tom w każdej
chwili mógł rozpaść się jej w rękach.
Lexi
zawahała się, z powątpiewaniem spoglądając na podniszczoną, pożółkłą już
okładkę. Tomik nie był gruby; mógł liczyć co najwyżej sto stron. Na poszarpanej
okładce dostrzegła jedynie dwa splecione ze sobą sylwetki lisów, owijające się
wokół prostego tytułu: Japońskie Legendy. Kiedy przerzuciła kilka
pierwszych stron, przekonała się, że książka wyglądała raczej jak zbiór pośpiesznie
wydrukowanych fragmentów z internetu – nieformatowany tekst i niekoniecznie
wyraźne ilustracje.
Dlaczego
mama miałaby dołączyć do kolekcji coś takiego? Nie miała pojęcia, nie
wspominając o tym, że sama nie była pewna, czy kiedykolwiek trzymała tę
książkę w rękach. Wiedziała jedno – zdecydowanie nie czuła się, jakby
odnalazła wiarygodne źródło informacji.
– No, tak… –
Lexi wywróciła oczami. – Bo przecież powinnam skorzystać z Wikipedii.
Nawet się
nie uśmiechnęła.
A potem już
tylko stała i patrzyła, kiedy na jednej ze stron w końcu dostrzegła
coś, co przykuło jej uwagę.
Rysunek był
prosty, ale staranny. Lexi z rozmysłem przesunęła palcami po papierze, jak
urzeczona wpatrując się w kobiecą sylwetkę. Czarne włosy i usta. Postać
stała zwrócona plecami, dzięki czemu bez trudu dało się wypatrzeć dodatkową
parę ust. Choć rysunek pozostawał nieruchomy, dziewczyna mimowolnie się spięła,
niemalże wyczekując, że czarne kosmyki nagle ożyją i spróbują ją
zaatakować.
W rzeczywistości
wygląda to dużo gorzej…
Natychmiast
odrzuciła od siebie tę myśl. Spojrzenie utkwiła w podpisie pod rysunkiem.
– Futakuchi-onna – odczytała, starannie
wypowiadając kolejne słowa. Nie dbała o to, że najpewniej kaleczyła
akcent, nie będąc w stanie odczytać tytułu we właściwy sposób. To nie
miało znaczenia. – Cokolwiek to oznacza – mruknęła, z rozczarowaniem
odkrywając, że poza ryciną na stronie nie znajdowało się nic więcej.
– Kobieta z dwojgiem
ust. Wiecznie nienasycony byt, który nigdy w pełni nie zaspokoi głodu.
Krzyknęła. Książka
wyślizgnęła się z rąk Lexi, z cichym pacnięciem lądując na podłodze.
Natychmiast wyprostowała się niczym struna, rozszerzonymi oczyma spoglądając na
postać, która znikąd pojawiła się w pokoju, jak gdyby nigdy nic siedząc na
parapecie.
– C-co…? Co
ty tu robisz?
Adrien nie
od razu odpowiedział. Jak gdyby nigdy nic poderwał się na równe nogi, po czym
bez pośpiechu ruszył w jej stronę.
Jego twarz
nie wyrażała żadnych emocji, kiedy zatrzymał się tuż przy biurku. Lexi uświadomiła
sobie, że pomijając masywny mebel, absolutnie nic nie chroniło ją przed tym
mężczyzną.
Nie widziała
go od nocy, w którą umarła Susie. A teraz jak gdyby nigdy nic stał w gabinecie
jej nieobecnej matki, zachowując tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Nie rób
takiej miny, co? Mnie też nie jest to na rękę – westchnął Adrien, bez pośpiechu
obchodząc biurko. W napięciu obserwowała, kiedy schylił się po książką i odłożył
ją na blat. – Obawiam się, że musimy porozmawiać…
Także tego. W końcu udało mi się sklecić nowy szablon. Te kolorki to życie, okej? Jestem zadowolona, tym bardziej że jakoś zdołałam okiełznać odmienionego bloggera. Może nie będzie z nim aż tak źle.
Dziękuję za obecność. Na razie zostawiam Was z tym rozdziałem i… do napisania. ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz