20 kwietnia 2021

Rozdział IX

 

Milczała, w gruncie rzeczy sama niepewna, co powiedzieć. W jakiś pokrętny sposób Adriena w jej domu, na dodatek w tym zamkniętym pokoju, wydawała się normalniejsza niż wszystko inne. Jakby to, że okazyjnie mógłby wskakiwać na parapet na pierwszym piętrze, pozostawała najnormalniejszą rzeczą na świecie.

Wciąż o tym myślała, kiedy mężczyzna podszedł bliżej. Lexi spięła się, ale coś w obecności przybysza sprawiło, że mimowolnie się rozluźniła. Miał w sobie coś takiego… Prawie jak podczas tamtej imprezy, gdy ot tak zdecydowała się za nim pójść.

– Nie zapytasz o nic? – zniecierpliwił się Adrien. Bez pośpiechu schylił się, by podnieść porzuconą na podłodze książkę, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął ją w jej stronę. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, kiedy zajrzał do środka, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonego tym, jak wyglądały zawarte wewnątrz informacje. – Ja na twoim miejscu pewnie miałby kilka pytań.

– A na ile szczerze mi na nie odpowiesz? – zapytała pod wpływem impulsu.

Spojrzał na nią z zaciekawieniem, bardziej zafascynowany niż faktycznie urażony tym, że mogłaby podważyć jego prawdomówność. Takie przynajmniej odniosła wrażenie, bo co tak naprawdę mogła wiedzieć o tym mężczyźnie?

– Słuszna uwaga. – Zachęcającym gestem wyciągnął rękę z tomikiem. Z uporem tkwiła w miejscu, nie zamierzając tak po prostu go przyjąć. – Dobra, więc zacznijmy od początku. Dlaczego tutaj przyszłaś?

Tym razem prychnęła, przez moment mając ochotę roześmiać się w głos. Żartował sobie? Obserwowała go z niedowierzaniem, kiedy jak gdyby nigdy nic przysiadł na skraju biurka, najwyraźniej czując się w gabinecie o wiele zbyt swobodnie, by mogła uznać to za normalne. Tylko to, że krzykami jak nic ściągnęłaby tatę, powstrzymało ją od podniesienia głosu.

– Pytasz mnie, co robię we własnym domu? To chyba ja powinnam od tego zacząć! – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Kim ty, na litość boską…?

– Obawiam się, że on nie ma z tym nic wspólnego.

Coś w tonie Adriena momentalnie zamknęło jej usta. Zwłaszcza w chwili, w której spoważniał, nagle podrywając się na równe nogi i zaczynając niespokojnie krążyć, całą sobą poczuła, że było poważny. Miała wrażenie, że taki stan nie był u niego normą. Zdecydowanie nie przypominał tego rozluźnionego gościa, którego poznała na ognisku i który wydawał jej się wystarczająco beztroski, żeby…

Ale był tutaj. Tak po prostu, jakby to stanowiło najnormalniejszą rzecz na świecie. Kiedy pierwszy szok minął, do Lexi w końcu dotarło, że odpowiedzi, których potrzebowała od tamtego wieczoru, najpewniej znajdowały się na wyciągnięcie ręki. Pal licho, że Adrien dopiero co wkradł się do jej domu, zdecydowanie nie zachowując jak ktoś, kto nie miał niczego na sumieniu.

– Ty – wyszeptała, bez zastanowienia doskakując do niego, by móc chwycić go za ramię. Odskoczył od niej jak oparzony, pośpiesznie chowając obie ręce za plecami. – Co wiesz? Tylko szczerze, bo naprawdę…

– Naprawdę co?

– Kryłam cię przed policją. Przestanę to robić – oznajmiła bez zastanowienia.

Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że skwituje jej słowa śmiechem – przyjemnym dla ucha, melodyjnym i… na swój sposób niepokojącym. Coś w tej reakcji sprawiło, że włoski na ramionach i karku momentalnie stanęły jej dęba. Zadrżała, instynktownie cofając się o krok. Możliwe, że popełniała błąd, zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, kto zadeklarował się zająć Susie, kiedy ta zaczęła się dziwnie zachowywać. Kto widział ją jako ostatni…

Niepojąco łatwo mogła wyobrazić sobie kogoś takiego jak Adrien w roli potencjalnego mordercy. Miał w sobie coś, co momentalnie utożsamiła z polującym drapieżnikiem, dostrzegając to tym wyraźniej w chwili, w której znów się do niej zbliżył. Może chodziło o jego śmiech, sposób, w jaki się poruszał, a może świadomość, że tam był – i że faktycznie widział ofiarę po raz ostatni. Teraz zaś wylądowała z nim sam na sam w zamkniętym pokoju, bynajmniej nie mając w planach wołać o pomoc, gdyby zaszła taka potrzeba. Narażanie ojca było ostatnim, na co mogłaby się zdobyć.

Nie zarejestrowała momentu, w którym Adrien dosłownie przygwoździł ją do regału z książkami. Nie miała pojęcia kiedy i w jaki sposób do tego doszło. Nagle po prostu stała, nerwowo opierając się plecami o przeszkodę i już nie mając szansy na to, żeby odsunąć się jeszcze bardziej. Serce tłukło jej się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz, uderzając zbyt szybko i mocno, by zignorowanie tego wchodziło w grę.

Dlaczego? Dlaczego, skoro on… po prostu tutaj jest…?

Nie groził jej. Nie podniósł ręki. Nie miał nawet broni ani czegoś innego, co mogłaby uznać za niebezpieczne. Ba! Nie zrobił niczego, co byłaby w stanie uznać za próbę ataku. On po prostu stał, spoglądając na nią w łagodny, niemalże pobłażliwy sposób. Miała wrażenie, że jego ciemne oczy przenikają ją na wskroś, zbyt skupione i bystre. Takie spojrzenie mógłby mieć demon, choć ta myśl wydała się Lexi co najmniej niedorzeczna. Z drugiej strony, co w ostatnim czasie takie nie było…?

– Och, Lexi… Lexi – westchnął Adrien i zabrzmiało to niemal serdecznie. – Przecież sama widzisz, że tego nie zrobisz.

Nie odpowiedziała, ale najwyraźniej tego nie oczekiwał. Wciąż obserwowała go niespokojnie, próbując zrozumieć reakcję własnego ciała. To, jak przerażona nagle się poczuła. Chciała nad sobą zapanować, ale nic nie mogła poradzić na to, że ogarnęło ją czyste przerażenie. Nagle stała i niekontrolowanie się trzęsła, dygocąc zbyt gwałtownie, by mogła to ukryć.

Jak miała rozumieć jego słowa? Czy to nie tak, jakby właśnie przyznawał się do winy…?

– C-co jej zrobiłeś? – wykrztusiła, choć w gruncie rzeczy sprowadzało się to przede wszystkim do nieznaczącego ruchu warg. Odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. – Susie. Powiedziałeś, że…

– Nic. Gdybym to był ja, nie znaleźliby jej tak łatwo.

Powiedział to z taką swoboda, że początkowo nie dopuściła tych słów do świadomości. Z niedowierzaniem potrząsnęła głowa, jakby w ten sposób mogła odrzucić od siebie prawdę. Musiał sobie żartował. Najpewniej doskonale bawił się jej kosztem, choć to wydawało się co najmniej okrutne. Mówienie takich rzeczy…

Tyle że tak naprawdę mu uwierzyła. Wszystko w niej aż krzyczało, że ten mężczyzna mówił poważnie…

I że za nic nie chciała się przekonać, na co było go stać.

– Chciałbym potraktować cię łagodnie. Uwierz mi, że tak – podjął ponownie Adrien, nagle spuszczając z tonu. – Jakkolwiek irytująca byś nie była, ja wciąż… – Wzruszył ramionami. Na krótką chwilę uciekł wzrokiem gdzieś w bok, z uporem unikając spoglądania jej w oczy. – Tak byłoby dużo prościej. Ten plan nigdy nie miał racji bytu i pora w końcu zacząć nazywać rzeczy po imieniu.

Plótł od rzeczy, a przynajmniej ona nie potrafiła znaleźć w jego słowach żadnego logicznego wyjaśnienia. Mimo wszystko słuchając Adriena czuła, że powinna zrozumieć. Że w jego słowach było coś… coś znajomego, ale…

Wzdrygnęła się, gdy palce mężczyzny bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujął ją za rękę. Natychmiast spróbowała oswobodzić się z jego uścisku, ale nie dał jej po temu okazji, w odpowiedzi wzmagając uścisk. Ich spojrzenia znów się spotkały i to wystarczyło, żeby unieruchomić ją w miejscu.

– Będzie na mnie zły, ale nie dbam o to. Prawda jest taka, że jeśli ktoś raz wkroczy w ciemność, nigdy w pełni się od niej nie uwolni. Wierz mi, wiem coś o tym. – Uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Kątem oka zauważyła, że ściskał niewielki, bliżej niezidentyfikowany przedmiot, nim jednak zdecydowała, czy powinna zacząć panikować, przekonała się, że to zwykły czarny pisak. – Chcesz wiedzieć, prawda? Co stało się tamtej nocy. I minionej – dodał, a Lexi po raz kolejny zadrżała. W ciszy obserwowała Adriana, gdy ten tak po prostu przytknął końcówkę flamastra do wnętrza jej nadgarstka, pośpiesznie kreśląc jakieś wzory. – Oczywiście możesz mnie teraz zignorować. Wciąż możesz uciec na te swoje wymarzone studia, wyjechać z Rosewood i o wszystkim zapomnieć… To też jakaś opcja. Twoja jedyna, powiedziałbym. Bo jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce i tak nie będziesz miała dokąd wracać.

– O czym ty…?

– To złe miejsce, zresztą nie będę rozmawiać, kiedy wyglądasz, jakbyś miała zemdleć. W ten sposób za daleko nie zabrniemy – stwierdził i zabrzmiało to niemalże tak, jakby miał do niej o to pretensje. – Jak wspomniałeś, możesz stchórzyć i wyjechać… Ale ty tego nie zrobisz. – Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Jakoś nie wątpię, że nie. W końcu altruizm to twoje drugie imię.

Jeszcze kiedy mówił, poluzował uścisk wokół nadgarstka Lexi. Natychmiast przyciągnęła do siebie rękę, przyciskając do piersi co najmniej tak, jakby ktoś zamierzał ją jej odciąć. Nieufnie spojrzała na Adriena, po czym w końcu zdecydowała się spojrzeć na zapisane na skórze słowa. Uniosła brwi, sama niepewna, co zaskoczyło ją bardziej – zapisany pośpiesznie adres, czy może nakreślony starannie rysunek, przedstawiający coś, co skojarzyło jej się z połówkami dwóch zwróconych w przeciwnych kierunkach kwadratu, połączonych przecinająca je linią.

– To miejsce – mruknęła bez przekonania.

– Znasz je?

Z wolna skinęła głową. Wierzyła, że byłaby w stanie trafić, zwłaszcza że Rosewood nie było dużym miasteczkiem. Jakby tego było mało, tamta okolica znajdowała się niepokojąco blisko miejsca, w którym zginęła Susie, ale o tym zdecydowała się nie myśleć.

– Chcesz, żebym tam pojechała – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Z uporem nie patrzyła na Adriena, jak urzeczona wpatrując się w symbol na nadgarstku. Miała wrażenie, że powinna go znać. – Powiesz mi dlaczego?

– Możesz tam pojechać, jeśli moje przypuszczenia są słuszne – poprawił niemalże łagodnym tonem Adrien. – Pamiętaj tylko, że po naszym następnym spotkaniu nie będzie odwrotu. Pomyśl o tym, czego naprawdę chcesz, Lexi.

– Jak, skoro nie dajesz mi żadnych alternatyw?

Nie widziała jego twarzy, ale była gotowa przysiąc, że się uśmiechnął. Zaraz po tym wycofał się, w końcu dając jej trochę przestrzeni.

– Będę czekał. Pora nie gra roli… Do zobaczenia.

W następnej sekundzie zniknął. Nie wierzyła w to, co widzi, ale naprawdę tak było – w jednej chwili stał tuż przed nią, by w kolejnej dosłownie rozpłynąć się w ciemnościach. Stłumiła krzyk, dla pewności przyciskając drżącą dłoń do ust. Wrażenie, że miała przed sobą demona, wróciło ze zdwojona siłą, choć to w żaden sposób nie wyjaśniało, dlaczego wyszła z tego spotkania żywa.

Długo trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, w którym dopiero co widziała Adriena. Przez chwilę miała ochotę przekonywać samą siebie, że tak naprawdę wszystko było tylko kolejnym dziwnym wrażeniem; iluzją stworzoną przez już i tak wymęczony umysł, wątpliwe sny oraz dawno nieodwiedzany gabinet matki, ale dobrze wiedziała, że to nieprawda. Rysunek i adres, które mężczyzna zapisał na jej skórze, jedynie to potwierdzały.

Potarła skórę, ale prawie natychmiast wycofała się, kiedy krawędzie napisów się rozmazały. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem zmaże je całkowicie. Adres zapamiętała bez trudu, zresztą wiedziała, gdzie powinna się udać, ale ten dziwny znak… Czym był? I dlaczego nie mogła pozbyć się wrażenia, że oznaczał mniej więcej tyle, że mogła zaufać Adrienowi? Po rozmowie z nim nie mogła być już niczego pewna.

Wyprostowała się, przez moment działając niemalże jak automat. Książka, którą znalazła, leżała porzucona na biurku, dokładnie w miejscu, w którym zostawił ją Adrien. Lexi ujęła ją, przez moment czując się tak, jakby dotykała jakiegoś niebezpiecznego, jadowitego stworzenia. Potarła grzbiet i zwróciła się ku regałowi, chcąc odłożyć pozycję na półkę, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian po prostu przyciągnęła zbiór legend do piersi i w pośpiechu wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi do gabinetu.

Słowa Adriena podążały za nią niczym cień, dręcząc i skutecznie doprowadzając dziewczynę do szału. Być może to jednak oznaczało, że postradała zmysły, ale o tym wolała nie myśleć. Pragnęła rzucić wszystko i podążyć za najbardziej kuszącą opcją, nieważne jak trudne okazałoby się udawanie, że nie działo się nic wartego uwagi. Mogłaby to robić, dokończyć formalności związane z wyjazdem i uciec, raz na zawsze zostawiając nudne Rosewood, wątpliwości i wspomnienia ostatnich dni. Kto wie, może za miesiąc czy dwa miała wywracać oczami na samą myśl o tym, że mogłaby śnić o czymś tak idiotycznym, jak kobieta z dwojgiem ust. Zrzuciłaby to na szok po śmierci Susie, choć przecież nigdy nie były ze sobą blisko.

Mogłaby, ale…

„Wciąż możesz uciec na te swoje wymarzone studia, wyjechać z Rosewood i o wszystkim zapomnieć… To też jakaś opcja. Twoja jedyna, powiedziałbym. Bo jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce i tak nie będziesz miała dokąd wracać”.

Dreszcze wróciły. Niemalże słyszała Adriena, starannie wypowiadającego kolejne słowa – z tym nienaturalnym spokojem, jakby już pogodził się ze wszystkim, co miało nadejść. Cokolwiek się za tym kryło.

Zamknęła oczy. Jakkolwiek niedorzecznie brzmiałaby większość tego, co mówił, to wciąż nie zmieniało najważniejszego: że nie miała wyboru.

Obawiała się, że Adrien pod wieloma względami miał rację.

Prawda jest taka, że jeśli ktoś raz wkroczy w ciemność, nigdy w pełni się od niej nie uwolni…

Nie miała pewności, w którym momencie tak naprawdę zaczęła kroczyć pośród cieni, ale to okazało się najmniej istotne. Liczyło się, że niezależnie od wszystkiego mogła zrobić tylko jedno.

Prawda była taka, że podjęła decyzję już w chwili, w której – majacząc czy też nie – słuchała błagań proszącej ją o pomoc Susie.

~*~

Nerwowo potarła nadgarstek. Niewiele już zostało z adresu, który zapisał tam Adrien, ale to nie miało znaczenia. Lexi zapamiętała go wystarczająco dobrze, by nie potrzebować dodatkowych wskazówek. Został jedynie dziwny symbol i choć wciąż nie miała pojęcia, co oznaczał, w jakiś sposób podnosił ją na duchu.

Spojrzała na zegarek na desce rozdzielczej. Zbliżała się północ, co jedynie potwierdzało, że postradała zmysły. Jak inaczej mogła wytłumaczyć to, że zdecydowała się tutaj przyjechać? Zacisnęła dłonie na kierownicy, przez moment mając ochotę wcisnąć pedał gazu i gwałtownie zawrócić. Adrien powiedział, że nie będzie odwrotu, a skoro tak…

Odetchnęła. Zaraz po tym pośpiesznie wysiadła, z ulgą wdychając chłodne nocne powietrze.

Okolica okazała się nienaturalnie wręcz spokojnie. Lexi przekrzywiła głowę, w zamyśleniu spoglądając na opustoszały tartak. Stał zamknięty odkąd tylko sięgała pamięcią, choć kiedyś podobno zapewniał pracę sporej części mieszkańców Rosewood. Nie pamiętała tych czasów, ale słyszała dość, żeby wiedzieć, że niegdyś zaopatrywali w surowce również pobliskie miejscowości. Zawahała się, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale w głowie miała przede wszystkim pustkę. W gruncie rzeczy to, co kryło się za tym miejscem, wydało jej się najmniej ważne.

Liczyło się, że potężny, nadgryziony zębem czasu budynek niezmiennie tkwił w tym samym miejscu. Zwłaszcza w ciemnościach wyniszczona elewacja i zbite okna wyglądały co najmniej niepokojąco. Spoglądając na zamknięte główne drzwi, Lexi łatwo było sobie wyobrazić, że to potężne usta – takie, które w każdej chwili mogły się rozewrzeć, by móc ją pochłonąć. Ta myśl wydała się aż nadto realna, niemalże na równi z wyobrażeniem sobie nienasyconej, wiecznie głodnej kobiety z dodatkowym lokatorem z tyłu głowy.

Wystarczy.

Skrzywiła się. Musiała się wysilić, by zebrać myśli i skupić na tym, dlaczego tutaj przyjechała. Zatrzasnęła drzwiczki samochodu, krzywiąc się nieznacznie. Nawet najcichszy dźwięk przypominał wybuch w panującej dookoła ciszy.

– Świetnie… I co dalej? – mruknęła bez przekonania.

Ruszyła przez podjazd, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Co w ogóle robię na tym odludziu, na dodatek w środku nocy…?, pomyślała w oszołomieniu. Najpewniej powinna zadawać sobie te pytania przed wymknięciem z domu, ale wtedy robiła wszystko, byleby je od siebie odepchnąć. Działała jak automat, ot tak zdobywając się na to, co wydało jej się słuszne. Niezależnie od wszystkiego czuła, że i tak nie miała wyboru.

Szlag, Adrien mógł zdobyć się na jakiekolwiek konkretniejsze wyjaśnienia. Powinna czekać na niego w samochodzie, zapowiedzieć się, czy może wtargnąć do środka? Miała ochotę go zawołać, nagle dziwnie pewna tego, że mógłby odpowiedzieć. Jedynie myśl, że wydzierając się w środku nocy, na dodatek w takim miejscu, naprawdę wyszłaby na wariatkę, skutecznie ją od tego odwiodła.

To oraz niepokojące wrażenie, że mogłabym przywołać do siebie kogoś, kogo wcale nie chciała spotkać.

Jeśli to ma być żart…

Nerwowo obejrzała się na samochód. Zostawiła telefon i choć czuła, że do niczego by jej się nie przydał, jego brak nagle zaczął Lexi ciążyć. Z drugiej strony, co by zrobiła? Zadzwoniła do ojca? Na policję? Nie mogła pozbyć się wrażenia, że w obecnej sytuacji nie miałaby szansy nawet na to. Wystarczyło, że samo przyjście do tartaku brzmiało jak najgorsze z możliwych posunięć. Gdyby przynajmniej powiedziała komuś, gdzie się wybiera…

Naparła na drzwi. Nie oczekiwała cudów, ale – ku jej zaskoczeniu – ustąpiły niemal natychmiast. Musiała się wysilić, by odepchnąć je na tyle, by mieć szansę wślizgnąć się do środka, ale to nie zmieniało faktu, że nie napotkała oporu. Nie były zamknięte. Może powinna się tego spodziewać po rozpadającym się budynku, który już dawno musiał stać się dla dzieciaków równie wielką atrakcją, co i polana na której zorganizowali imprezę, ale i tak poczuła się dziwnie.

Wewnątrz panowała przede wszystkim ciemność. Uderzył ją zapach kurzu, choć ten nie wydał się aż tak silny i duszący, jak to czasem bywało, kiedy wchodziło się do długo zamkniętego pomieszczenia. Nie czuła stęchlizny ani duchoty, choć to mogło być zasługą wybitych okien. Pokaźnych rozmiarów hala na pewno różniła się od małej, ciasnej piwniczki.

Albo, pomyślała mimochodem, nie jestem pierwszą osobą, która weszła tu w ostatnim czasie.

Przestrzeń po drugiej stronie drzwi wydała się Lexi zbyt duża i ciemna. Choć przez okna wpadał nikły blask księżyca, światło okazało się zbyt nikłe, by mogła zobaczyć cokolwiek. Zastygła w progu, dla pewności zaciskając palce na drzwiach, by przypadkiem nie zgubić ich w mroku. Nie odważyła się wejść głębiej niż to konieczne, ale i tak poczuła się jak w potrzasku. Uświadomiła sobie, że jednak powinna wrócić do samochodu po telefon, choćby tylko po to, żeby posłużył jej za latarkę. Ewentualnie wciąż mogła dopaść do kierownicy i stąd odjechać, a później udawać, że wcale nie wpadła na tak idiotyczny pomysł, jak nocna pogoń za… Za czym tak naprawdę?

To był tylko pusty, ciemny tartak. W ciemnościach mogło czekać cokolwiek, ale wolała się z tym nie spotkać. Podążanie za słowami Adriena od samego początku wydawało się wyjątkowo marnym pomysłem.

Miała się wycofać, kiedy coś poruszyło się w ciemnościach. Zesztywniała, wysilając wzrok i próbując dostrzec w ciemnościach cokolwiek, co mogłoby pomóc jej zidentyfikować intruza. Jakby tego było mało…

– Lexi.

Zesztywniała, kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Mocniej przywarła do drzwi, przez moment mając wrażenie, że tylko dzięki nim mogła utrzymać się w pionie. Czuła się tak, jakby coś nieustannie ciągnęło ją w dół, coraz niżej i niżej, wprost w ciemność.

Ten głos zdecydowanie nie należał do Adriena. Był łagodny, kobiecy i jakby znajomy, chociaż nie miała pojęcia, gdzie i kiedy mogłaby go słyszeć. Dochodził gdzieś z głębi magazynu, wydając się ją wabić i…

Nie miała pewności, czy naprawdę chciała tam wchodzić.

Nie musiała. Przekonała się o tym w chwili, w której tuż przed jej oczyma zamajaczyła jakaś postać. Zdążyła przyzwyczaić oczy do mroku na tyle, by zdołać dostrzec smukłą sylwetkę i jasne, miękko opadające na ramiona włosy, które…

Spróbowała się wycofać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. To przecież nie było możliwe, tak jak i niemożliwym wydawało się, by mogła zobaczyć ją w lesie.

Susie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz