Milczała, w gruncie
rzeczy sama niepewna, co powiedzieć. W jakiś pokrętny sposób Adriena w jej
domu, na dodatek w tym zamkniętym pokoju, wydawała się normalniejsza niż
wszystko inne. Jakby to, że okazyjnie mógłby wskakiwać na parapet na pierwszym piętrze,
pozostawała najnormalniejszą rzeczą na świecie.
Wciąż o tym
myślała, kiedy mężczyzna podszedł bliżej. Lexi spięła się, ale coś w obecności
przybysza sprawiło, że mimowolnie się rozluźniła. Miał w sobie coś
takiego… Prawie jak podczas tamtej imprezy, gdy ot tak zdecydowała się za nim
pójść.
– Nie
zapytasz o nic? – zniecierpliwił się Adrien. Bez pośpiechu schylił się, by
podnieść porzuconą na podłodze książkę, po czym jak gdyby nigdy nic wyciągnął
ją w jej stronę. Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu, kiedy zajrzał
do środka, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonego tym, jak wyglądały
zawarte wewnątrz informacje. – Ja na twoim miejscu pewnie miałby kilka pytań.
– A na
ile szczerze mi na nie odpowiesz? – zapytała pod wpływem impulsu.
Spojrzał na
nią z zaciekawieniem, bardziej zafascynowany niż faktycznie urażony tym,
że mogłaby podważyć jego prawdomówność. Takie przynajmniej odniosła wrażenie,
bo co tak naprawdę mogła wiedzieć o tym mężczyźnie?
– Słuszna
uwaga. – Zachęcającym gestem wyciągnął rękę z tomikiem. Z uporem
tkwiła w miejscu, nie zamierzając tak po prostu go przyjąć. – Dobra, więc
zacznijmy od początku. Dlaczego tutaj przyszłaś?
Tym razem
prychnęła, przez moment mając ochotę roześmiać się w głos. Żartował sobie?
Obserwowała go z niedowierzaniem, kiedy jak gdyby nigdy nic przysiadł na
skraju biurka, najwyraźniej czując się w gabinecie o wiele zbyt
swobodnie, by mogła uznać to za normalne. Tylko to, że krzykami jak nic
ściągnęłaby tatę, powstrzymało ją od podniesienia głosu.
– Pytasz mnie,
co robię we własnym domu? To chyba ja powinnam od tego zacząć! – wycedziła
przez zaciśnięte zęby. – Kim ty, na litość boską…?
– Obawiam
się, że on nie ma z tym nic wspólnego.
Coś w tonie
Adriena momentalnie zamknęło jej usta. Zwłaszcza w chwili, w której
spoważniał, nagle podrywając się na równe nogi i zaczynając niespokojnie
krążyć, całą sobą poczuła, że było poważny. Miała wrażenie, że taki stan nie
był u niego normą. Zdecydowanie nie przypominał tego rozluźnionego gościa,
którego poznała na ognisku i który wydawał jej się wystarczająco
beztroski, żeby…
Ale był
tutaj. Tak po prostu, jakby to stanowiło najnormalniejszą rzecz na świecie.
Kiedy pierwszy szok minął, do Lexi w końcu dotarło, że odpowiedzi, których
potrzebowała od tamtego wieczoru, najpewniej znajdowały się na wyciągnięcie
ręki. Pal licho, że Adrien dopiero co wkradł się do jej domu, zdecydowanie nie
zachowując jak ktoś, kto nie miał niczego na sumieniu.
– Ty –
wyszeptała, bez zastanowienia doskakując do niego, by móc chwycić go za ramię.
Odskoczył od niej jak oparzony, pośpiesznie chowając obie ręce za plecami. – Co
wiesz? Tylko szczerze, bo naprawdę…
– Naprawdę
co?
– Kryłam
cię przed policją. Przestanę to robić – oznajmiła bez zastanowienia.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że skwituje jej słowa śmiechem –
przyjemnym dla ucha, melodyjnym i… na swój sposób niepokojącym. Coś w tej
reakcji sprawiło, że włoski na ramionach i karku momentalnie stanęły jej
dęba. Zadrżała, instynktownie cofając się o krok. Możliwe, że popełniała błąd,
zwłaszcza że aż za dobrze pamiętała, kto zadeklarował się zająć Susie, kiedy ta
zaczęła się dziwnie zachowywać. Kto widział ją jako ostatni…
Niepojąco
łatwo mogła wyobrazić sobie kogoś takiego jak Adrien w roli potencjalnego
mordercy. Miał w sobie coś, co momentalnie utożsamiła z polującym
drapieżnikiem, dostrzegając to tym wyraźniej w chwili, w której znów
się do niej zbliżył. Może chodziło o jego śmiech, sposób, w jaki się
poruszał, a może świadomość, że tam był – i że faktycznie widział
ofiarę po raz ostatni. Teraz zaś wylądowała z nim sam na sam w zamkniętym
pokoju, bynajmniej nie mając w planach wołać o pomoc, gdyby zaszła
taka potrzeba. Narażanie ojca było ostatnim, na co mogłaby się zdobyć.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym Adrien dosłownie przygwoździł ją do
regału z książkami. Nie miała pojęcia kiedy i w jaki sposób do
tego doszło. Nagle po prostu stała, nerwowo opierając się plecami o przeszkodę
i już nie mając szansy na to, żeby odsunąć się jeszcze bardziej. Serce
tłukło jej się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz, uderzając
zbyt szybko i mocno, by zignorowanie tego wchodziło w grę.
Dlaczego?
Dlaczego, skoro on… po prostu tutaj jest…?
Nie groził
jej. Nie podniósł ręki. Nie miał nawet broni ani czegoś innego, co mogłaby
uznać za niebezpieczne. Ba! Nie zrobił niczego, co byłaby w stanie uznać
za próbę ataku. On po prostu stał, spoglądając na nią w łagodny, niemalże
pobłażliwy sposób. Miała wrażenie, że jego ciemne oczy przenikają ją na wskroś,
zbyt skupione i bystre. Takie spojrzenie mógłby mieć demon, choć ta myśl
wydała się Lexi co najmniej niedorzeczna. Z drugiej strony, co w ostatnim
czasie takie nie było…?
– Och,
Lexi… Lexi – westchnął Adrien i zabrzmiało to niemal serdecznie. –
Przecież sama widzisz, że tego nie zrobisz.
Nie odpowiedziała,
ale najwyraźniej tego nie oczekiwał. Wciąż obserwowała go niespokojnie,
próbując zrozumieć reakcję własnego ciała. To, jak przerażona nagle się
poczuła. Chciała nad sobą zapanować, ale nic nie mogła poradzić na to, że
ogarnęło ją czyste przerażenie. Nagle stała i niekontrolowanie się
trzęsła, dygocąc zbyt gwałtownie, by mogła to ukryć.
Jak miała
rozumieć jego słowa? Czy to nie tak, jakby właśnie przyznawał się do winy…?
– C-co jej
zrobiłeś? – wykrztusiła, choć w gruncie rzeczy sprowadzało się to przede
wszystkim do nieznaczącego ruchu warg. Odchrząknęła, próbując oczyścić gardło.
– Susie. Powiedziałeś, że…
– Nic.
Gdybym to był ja, nie znaleźliby jej tak łatwo.
Powiedział
to z taką swoboda, że początkowo nie dopuściła tych słów do świadomości. Z niedowierzaniem
potrząsnęła głowa, jakby w ten sposób mogła odrzucić od siebie prawdę.
Musiał sobie żartował. Najpewniej doskonale bawił się jej kosztem, choć to
wydawało się co najmniej okrutne. Mówienie takich rzeczy…
Tyle że tak
naprawdę mu uwierzyła. Wszystko w niej aż krzyczało, że ten mężczyzna
mówił poważnie…
I że za nic
nie chciała się przekonać, na co było go stać.
– Chciałbym
potraktować cię łagodnie. Uwierz mi, że tak – podjął ponownie Adrien, nagle
spuszczając z tonu. – Jakkolwiek irytująca byś nie była, ja wciąż… –
Wzruszył ramionami. Na krótką chwilę uciekł wzrokiem gdzieś w bok, z uporem
unikając spoglądania jej w oczy. – Tak byłoby dużo prościej. Ten plan nigdy
nie miał racji bytu i pora w końcu zacząć nazywać rzeczy po imieniu.
Plótł od
rzeczy, a przynajmniej ona nie potrafiła znaleźć w jego słowach
żadnego logicznego wyjaśnienia. Mimo wszystko słuchając Adriena czuła, że
powinna zrozumieć. Że w jego słowach było coś… coś znajomego, ale…
Wzdrygnęła
się, gdy palce mężczyzny bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ujął ją za rękę.
Natychmiast spróbowała oswobodzić się z jego uścisku, ale nie dał jej po
temu okazji, w odpowiedzi wzmagając uścisk. Ich spojrzenia znów się spotkały
i to wystarczyło, żeby unieruchomić ją w miejscu.
– Będzie na
mnie zły, ale nie dbam o to. Prawda jest taka, że jeśli ktoś raz wkroczy w ciemność,
nigdy w pełni się od niej nie uwolni. Wierz mi, wiem coś o tym. –
Uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. Kątem oka zauważyła, że
ściskał niewielki, bliżej niezidentyfikowany przedmiot, nim jednak zdecydowała,
czy powinna zacząć panikować, przekonała się, że to zwykły czarny pisak. –
Chcesz wiedzieć, prawda? Co stało się tamtej nocy. I minionej – dodał, a Lexi
po raz kolejny zadrżała. W ciszy obserwowała Adriana, gdy ten tak po
prostu przytknął końcówkę flamastra do wnętrza jej nadgarstka, pośpiesznie
kreśląc jakieś wzory. – Oczywiście możesz mnie teraz zignorować. Wciąż możesz
uciec na te swoje wymarzone studia, wyjechać z Rosewood i o wszystkim
zapomnieć… To też jakaś opcja. Twoja jedyna, powiedziałbym. Bo jeśli tak dalej
pójdzie, wkrótce i tak nie będziesz miała dokąd wracać.
– O czym
ty…?
– To złe
miejsce, zresztą nie będę rozmawiać, kiedy wyglądasz, jakbyś miała zemdleć. W ten
sposób za daleko nie zabrniemy – stwierdził i zabrzmiało to niemalże tak,
jakby miał do niej o to pretensje. – Jak wspomniałeś, możesz stchórzyć i wyjechać…
Ale ty tego nie zrobisz. – Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Jakoś nie
wątpię, że nie. W końcu altruizm to twoje drugie imię.
Jeszcze
kiedy mówił, poluzował uścisk wokół nadgarstka Lexi. Natychmiast przyciągnęła
do siebie rękę, przyciskając do piersi co najmniej tak, jakby ktoś zamierzał ją
jej odciąć. Nieufnie spojrzała na Adriena, po czym w końcu zdecydowała się
spojrzeć na zapisane na skórze słowa. Uniosła brwi, sama niepewna, co
zaskoczyło ją bardziej – zapisany pośpiesznie adres, czy może nakreślony
starannie rysunek, przedstawiający coś, co skojarzyło jej się z połówkami
dwóch zwróconych w przeciwnych kierunkach kwadratu, połączonych
przecinająca je linią.
– To
miejsce – mruknęła bez przekonania.
– Znasz je?
Z wolna
skinęła głową. Wierzyła, że byłaby w stanie trafić, zwłaszcza że Rosewood
nie było dużym miasteczkiem. Jakby tego było mało, tamta okolica znajdowała się
niepokojąco blisko miejsca, w którym zginęła Susie, ale o tym
zdecydowała się nie myśleć.
– Chcesz,
żebym tam pojechała – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. Z uporem
nie patrzyła na Adriena, jak urzeczona wpatrując się w symbol na
nadgarstku. Miała wrażenie, że powinna go znać. – Powiesz mi dlaczego?
– Możesz
tam pojechać, jeśli moje przypuszczenia są słuszne – poprawił niemalże łagodnym
tonem Adrien. – Pamiętaj tylko, że po naszym następnym spotkaniu nie będzie
odwrotu. Pomyśl o tym, czego naprawdę chcesz, Lexi.
– Jak,
skoro nie dajesz mi żadnych alternatyw?
Nie
widziała jego twarzy, ale była gotowa przysiąc, że się uśmiechnął. Zaraz po tym
wycofał się, w końcu dając jej trochę przestrzeni.
– Będę
czekał. Pora nie gra roli… Do zobaczenia.
W następnej
sekundzie zniknął. Nie wierzyła w to, co widzi, ale naprawdę tak było – w jednej
chwili stał tuż przed nią, by w kolejnej dosłownie rozpłynąć się w ciemnościach.
Stłumiła krzyk, dla pewności przyciskając drżącą dłoń do ust. Wrażenie, że
miała przed sobą demona, wróciło ze zdwojona siłą, choć to w żaden sposób
nie wyjaśniało, dlaczego wyszła z tego spotkania żywa.
Długo
trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w miejsce, w którym
dopiero co widziała Adriena. Przez chwilę miała ochotę przekonywać samą siebie,
że tak naprawdę wszystko było tylko kolejnym dziwnym wrażeniem; iluzją
stworzoną przez już i tak wymęczony umysł, wątpliwe sny oraz dawno
nieodwiedzany gabinet matki, ale dobrze wiedziała, że to nieprawda. Rysunek i adres,
które mężczyzna zapisał na jej skórze, jedynie to potwierdzały.
Potarła
skórę, ale prawie natychmiast wycofała się, kiedy krawędzie napisów się
rozmazały. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, nie chcąc ryzykować, że
przypadkiem zmaże je całkowicie. Adres zapamiętała bez trudu, zresztą
wiedziała, gdzie powinna się udać, ale ten dziwny znak… Czym był? I dlaczego
nie mogła pozbyć się wrażenia, że oznaczał mniej więcej tyle, że mogła zaufać
Adrienowi? Po rozmowie z nim nie mogła być już niczego pewna.
Wyprostowała
się, przez moment działając niemalże jak automat. Książka, którą znalazła,
leżała porzucona na biurku, dokładnie w miejscu, w którym zostawił ją
Adrien. Lexi ujęła ją, przez moment czując się tak, jakby dotykała jakiegoś
niebezpiecznego, jadowitego stworzenia. Potarła grzbiet i zwróciła się ku
regałowi, chcąc odłożyć pozycję na półkę, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian
po prostu przyciągnęła zbiór legend do piersi i w pośpiechu wyszła,
starannie zamykając za sobą drzwi do gabinetu.
Słowa
Adriena podążały za nią niczym cień, dręcząc i skutecznie doprowadzając
dziewczynę do szału. Być może to jednak oznaczało, że postradała zmysły, ale o tym
wolała nie myśleć. Pragnęła rzucić wszystko i podążyć za najbardziej
kuszącą opcją, nieważne jak trudne okazałoby się udawanie, że nie działo się nic
wartego uwagi. Mogłaby to robić, dokończyć formalności związane z wyjazdem
i uciec, raz na zawsze zostawiając nudne Rosewood, wątpliwości i wspomnienia
ostatnich dni. Kto wie, może za miesiąc czy dwa miała wywracać oczami na samą
myśl o tym, że mogłaby śnić o czymś tak idiotycznym, jak kobieta z dwojgiem
ust. Zrzuciłaby to na szok po śmierci Susie, choć przecież nigdy nie były ze
sobą blisko.
Mogłaby,
ale…
„Wciąż
możesz uciec na te swoje wymarzone studia, wyjechać z Rosewood i o wszystkim
zapomnieć… To też jakaś opcja. Twoja jedyna, powiedziałbym. Bo jeśli tak dalej
pójdzie, wkrótce i tak nie będziesz miała dokąd wracać”.
Dreszcze
wróciły. Niemalże słyszała Adriena, starannie wypowiadającego kolejne słowa – z tym
nienaturalnym spokojem, jakby już pogodził się ze wszystkim, co miało nadejść.
Cokolwiek się za tym kryło.
Zamknęła
oczy. Jakkolwiek niedorzecznie brzmiałaby większość tego, co mówił, to wciąż
nie zmieniało najważniejszego: że nie miała wyboru.
Obawiała
się, że Adrien pod wieloma względami miał rację.
Prawda
jest taka, że jeśli ktoś raz wkroczy w ciemność, nigdy w pełni się od
niej nie uwolni…
Nie miała
pewności, w którym momencie tak naprawdę zaczęła kroczyć pośród cieni, ale
to okazało się najmniej istotne. Liczyło się, że niezależnie od wszystkiego
mogła zrobić tylko jedno.
Prawda była
taka, że podjęła decyzję już w chwili, w której – majacząc czy też
nie – słuchała błagań proszącej ją o pomoc Susie.
~*~
Nerwowo potarła nadgarstek.
Niewiele już zostało z adresu, który zapisał tam Adrien, ale to nie miało
znaczenia. Lexi zapamiętała go wystarczająco dobrze, by nie potrzebować
dodatkowych wskazówek. Został jedynie dziwny symbol i choć wciąż nie miała
pojęcia, co oznaczał, w jakiś sposób podnosił ją na duchu.
Spojrzała na
zegarek na desce rozdzielczej. Zbliżała się północ, co jedynie potwierdzało, że
postradała zmysły. Jak inaczej mogła wytłumaczyć to, że zdecydowała się tutaj
przyjechać? Zacisnęła dłonie na kierownicy, przez moment mając ochotę wcisnąć
pedał gazu i gwałtownie zawrócić. Adrien powiedział, że nie będzie
odwrotu, a skoro tak…
Odetchnęła.
Zaraz po tym pośpiesznie wysiadła, z ulgą wdychając chłodne nocne
powietrze.
Okolica
okazała się nienaturalnie wręcz spokojnie. Lexi przekrzywiła głowę, w zamyśleniu
spoglądając na opustoszały tartak. Stał zamknięty odkąd tylko sięgała pamięcią,
choć kiedyś podobno zapewniał pracę sporej części mieszkańców Rosewood. Nie
pamiętała tych czasów, ale słyszała dość, żeby wiedzieć, że niegdyś
zaopatrywali w surowce również pobliskie miejscowości. Zawahała się,
próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale w głowie miała przede
wszystkim pustkę. W gruncie rzeczy to, co kryło się za tym miejscem,
wydało jej się najmniej ważne.
Liczyło się,
że potężny, nadgryziony zębem czasu budynek niezmiennie tkwił w tym samym
miejscu. Zwłaszcza w ciemnościach wyniszczona elewacja i zbite okna wyglądały
co najmniej niepokojąco. Spoglądając na zamknięte główne drzwi, Lexi łatwo było
sobie wyobrazić, że to potężne usta – takie, które w każdej chwili mogły
się rozewrzeć, by móc ją pochłonąć. Ta myśl wydała się aż nadto realna, niemalże
na równi z wyobrażeniem sobie nienasyconej, wiecznie głodnej kobiety z dodatkowym
lokatorem z tyłu głowy.
Wystarczy.
Skrzywiła
się. Musiała się wysilić, by zebrać myśli i skupić na tym, dlaczego tutaj
przyjechała. Zatrzasnęła drzwiczki samochodu, krzywiąc się nieznacznie. Nawet najcichszy
dźwięk przypominał wybuch w panującej dookoła ciszy.
– Świetnie…
I co dalej? – mruknęła bez przekonania.
Ruszyła
przez podjazd, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Co w ogóle robię na
tym odludziu, na dodatek w środku nocy…?, pomyślała w oszołomieniu.
Najpewniej powinna zadawać sobie te pytania przed wymknięciem z domu, ale
wtedy robiła wszystko, byleby je od siebie odepchnąć. Działała jak automat, ot
tak zdobywając się na to, co wydało jej się słuszne. Niezależnie od wszystkiego
czuła, że i tak nie miała wyboru.
Szlag,
Adrien mógł zdobyć się na jakiekolwiek konkretniejsze wyjaśnienia. Powinna
czekać na niego w samochodzie, zapowiedzieć się, czy może wtargnąć do
środka? Miała ochotę go zawołać, nagle dziwnie pewna tego, że mógłby
odpowiedzieć. Jedynie myśl, że wydzierając się w środku nocy, na dodatek w takim
miejscu, naprawdę wyszłaby na wariatkę, skutecznie ją od tego odwiodła.
To oraz
niepokojące wrażenie, że mogłabym przywołać do siebie kogoś, kogo wcale nie
chciała spotkać.
Jeśli to
ma być żart…
Nerwowo
obejrzała się na samochód. Zostawiła telefon i choć czuła, że do niczego
by jej się nie przydał, jego brak nagle zaczął Lexi ciążyć. Z drugiej
strony, co by zrobiła? Zadzwoniła do ojca? Na policję? Nie mogła pozbyć się
wrażenia, że w obecnej sytuacji nie miałaby szansy nawet na to.
Wystarczyło, że samo przyjście do tartaku brzmiało jak najgorsze z możliwych
posunięć. Gdyby przynajmniej powiedziała komuś, gdzie się wybiera…
Naparła na
drzwi. Nie oczekiwała cudów, ale – ku jej zaskoczeniu – ustąpiły niemal
natychmiast. Musiała się wysilić, by odepchnąć je na tyle, by mieć szansę wślizgnąć
się do środka, ale to nie zmieniało faktu, że nie napotkała oporu. Nie były zamknięte.
Może powinna się tego spodziewać po rozpadającym się budynku, który już dawno
musiał stać się dla dzieciaków równie wielką atrakcją, co i polana na
której zorganizowali imprezę, ale i tak poczuła się dziwnie.
Wewnątrz panowała
przede wszystkim ciemność. Uderzył ją zapach kurzu, choć ten nie wydał się aż
tak silny i duszący, jak to czasem bywało, kiedy wchodziło się do długo
zamkniętego pomieszczenia. Nie czuła stęchlizny ani duchoty, choć to mogło być
zasługą wybitych okien. Pokaźnych rozmiarów hala na pewno różniła się od małej,
ciasnej piwniczki.
Albo,
pomyślała mimochodem, nie jestem pierwszą osobą, która weszła tu w ostatnim
czasie.
Przestrzeń
po drugiej stronie drzwi wydała się Lexi zbyt duża i ciemna. Choć przez
okna wpadał nikły blask księżyca, światło okazało się zbyt nikłe, by mogła
zobaczyć cokolwiek. Zastygła w progu, dla pewności zaciskając palce na
drzwiach, by przypadkiem nie zgubić ich w mroku. Nie odważyła się wejść
głębiej niż to konieczne, ale i tak poczuła się jak w potrzasku.
Uświadomiła sobie, że jednak powinna wrócić do samochodu po telefon, choćby
tylko po to, żeby posłużył jej za latarkę. Ewentualnie wciąż mogła dopaść do
kierownicy i stąd odjechać, a później udawać, że wcale nie wpadła na
tak idiotyczny pomysł, jak nocna pogoń za… Za czym tak naprawdę?
To był
tylko pusty, ciemny tartak. W ciemnościach mogło czekać cokolwiek, ale wolała
się z tym nie spotkać. Podążanie za słowami Adriena od samego początku wydawało
się wyjątkowo marnym pomysłem.
Miała się
wycofać, kiedy coś poruszyło się w ciemnościach. Zesztywniała, wysilając wzrok
i próbując dostrzec w ciemnościach cokolwiek, co mogłoby pomóc jej
zidentyfikować intruza. Jakby tego było mało…
– Lexi.
Zesztywniała,
kiedy ktoś wypowiedział jej imię. Mocniej przywarła do drzwi, przez moment
mając wrażenie, że tylko dzięki nim mogła utrzymać się w pionie. Czuła się
tak, jakby coś nieustannie ciągnęło ją w dół, coraz niżej i niżej,
wprost w ciemność.
Ten głos
zdecydowanie nie należał do Adriena. Był łagodny, kobiecy i jakby znajomy,
chociaż nie miała pojęcia, gdzie i kiedy mogłaby go słyszeć. Dochodził
gdzieś z głębi magazynu, wydając się ją wabić i…
Nie miała
pewności, czy naprawdę chciała tam wchodzić.
Nie
musiała. Przekonała się o tym w chwili, w której tuż przed jej
oczyma zamajaczyła jakaś postać. Zdążyła przyzwyczaić oczy do mroku na tyle, by
zdołać dostrzec smukłą sylwetkę i jasne, miękko opadające na ramiona włosy,
które…
Spróbowała się
wycofać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. To przecież nie było możliwe, tak
jak i niemożliwym wydawało się, by mogła zobaczyć ją w lesie.
Susie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz