Postać przesunęła się naprzód.
Była tam – żywa, na wyciągnięcie ręki i…
Niemożliwe.
Lexi
cofnęła się. Przynajmniej chciała. Wystarczyła chwila nieuwagi, by potknęła się
o własne nogi i jak długa wylądowała na ziemi. Natychmiast
spróbowała się podnieść, ignorując pulsowanie poobijanego ciała.
Kobieta
przed nią zawahała się. Tyle przynajmniej Lexi zdołała wywnioskować z tego,
że nagle przystanęła, rezygnując z prób skracania dzielącego ich dystansu.
Sama nie mogła
oderwać od niej wzroku. Rozszerzonymi oczyma wodziła po drobnej
sylwetce i jasnych włosach. W ciemnościach nie mogła wychwycić
szczegółów, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że kiedy pierwszy
szok minął, do dziewczyny dotarło coś istotnego.
To nie była
Susie, ale…
– Hej. –
Blondynka jednak zdecydowała się odezwać. Wyciągnęła coś, co ostatecznie
okazało się telefonem, którym zdecydowała się rozświetlić okolicę.
Kiedy blask wyświetlacza padł na jej bladą twarz, Lexi nabrała pewności,
że jednak nie miała przed sobą umarłej. – Wszystko gra?
Nie
odpowiedziała. Zdobyła się jedynie na sztywne skiniecie głową, choć i
to przyszło jej z trudem. Nie żeby cokolwiek mogło być w porządku
w tym miejscu i o tak późnej godzinie.
Nieznajoma
wyraźnie się rozluźniła. Nosiła się na czarno, co jedynie
podkreślało smukłe kształty i jasne włosy. Mimo wszystko miała w sobie
coś bardziej drapieżnego niż Susie – rodzaj wyrazistej, łatwo zapadającej w pamięć
urody. Jasne włosy sięgały jej zaledwie do ramion, przy każdym ruchu
muskając smukłe ramiona. To i ciemne, niemalże czarne oczy
zdecydowanie odróżniało dziewczynę od Susie.
Lexi
poczuła, że kamień spada jej z serca. Chociaż tyle. Co prawda myśl o tym,
że Susie mogłaby żyć i jakimś cudem dalej biegać po Rosewood,
wydawała się niedorzeczna, ale… zarazem niepokojąco wręcz realna. Cóż, na pewno
mogła spokojnie konkurować z czymś tak niedorzecznym, jak spacerująca
po lesie kobieta z dwojgiem ust.
Albo,
poprawiła się w myślach Lexi, jednak mi odbiło. Jak jasna cholera.
Przez
moment była gotowa przysiąc, że kąciki ust nieznajomej nieznacznie drgnęły,
zupełnie jakby mogła wychwycić tę myśl. To sprawiło, że dziewczyna poczuła się
jeszcze bardziej nieswojo. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując wziąć się
w garść i przynajmniej spróbować podnieść z ziemi.
– To ciebie
widziałam w lesie – wypaliła pod wpływem impulsu.
Słowa
zawisły gdzieś pomiędzy, ciężkie i jakby nienaturalne. Lexi nie pytała,
nagle nabierając pewności, że tak właśnie było. Również wtedy pobiegła za kimś
do lasu, przekonana, że widzi Susie, ale to nie było tak. Musiało
chodzić o tę dziewczynę.
Widok
nowych twarzy w Rosewood zawsze stanowił swoistą sensację. Może w wielkim
mieście napatoczenie się na kogoś nieznajomego było równie normalne,
co i oddychanie, ale nie w miejscach takich jak to. Nie tu,
gdzie każdy znał każdego. Dopiero patrząc na nieznajomą, Lexi uderzyła
świadomość, że podobne wątpliwości powinny najść ją już w chwili, w której
napotkała Adriena. Z drugiej strony, obecność kogoś takiego jak on nie dziwiła
na imprezie, gdzie mógł ściągnąć go którykolwiek z uczestników, ale…
Nie, nie było
„ale”. Susie nie żyła, a w okolicy nagle pojawiły się dwie
nowe osoby. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby uznać tego za normalne.
– Słabo to wtedy
rozegrałam.
Wzdrygnęła
się, w roztargnieniu spoglądając na wyciągniętą dłoń, która nagle
pojawiła się tuż przed jej twarzą. Otworzyła i zaraz zamknęła
usta. Przez chwilę jedynie patrzyła, nie od razu decydując się ująć
wyciągniętą rękę i pozwolić, by z pomocą dziewczyny dźwignąć się
na nogi. Uścisk nieznajomej okazał się zaskakująco silny, a skóra
chłodna, jednak to wydało się Lexi dziwnie… właściwe.
Odsunęła
się, ledwo miała po temu okazję. To było niczym impuls, któremu
poddała się w chwili, w której znów podchwyciła spojrzenie tych
ciemnych oczu. Ta dziewczyna, jej wygląd, brzmienie głosu… Może
naprawdę zaczynała wariować, ale czuła się przez nie nieswojo.
Zacisnęła dłonie
w pięści. Przez chwilę miała dziwne wrażenie, że symbol, który narysował
na jej nadgarstku Adrien, delikatnie pulsuje, jakby…
Ale to nie było
możliwe.
– Miałam
tutaj przyjść. To znaczy… – Potrząsnęła głową. Odchrząknęła, próbując
oczyścić gardło. – Adrien mi kazał. Gdzie on jest?
– Jakbym
wiedziała – westchnęła dziewczyna. I bez patrzenia na nią, Lexi
mogła się założyć, że ta wywróciła oczami. – Nakopałabym mu do dupy
i… – Nagle urwała. Nie no, nie krępuj się. Skoro tak, jest nas
dwie. – Mam na imię Grace – oznajmiła o wiele łagodniejszym
tonem.
Grace.
Łaska.
To było
ładne imię, bardzo dziewczęce. I choć nie powinno mieć to znaczenia,
Lexi poczuła, że się rozluźnia. Nie chodziło nawet o świadomość
tego, jak powinna nazywać dziewczynę przed sobą. Nie miała pewności, co
tak naprawdę o tym myśleć, jednak z Grace wydawało się być
coś takiego, co sprawiało, że chciała jej ufać.
Co więcej,
dziewczyna najwyraźniej ją znała. Najpewniej od Adriena, ale to bynajmniej
nie czyniło sytuacji jakkolwiek prostszej.
– Więc po co…?
– zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
Miała
pytania. Aż nadto, co już kilka godzin wcześniej wytknął jej Adrien.
Wszystkie wydawały się równie właściwe i zbyt proste zarazem. Kiedy
przyszło co do czego, sama nie była pewna, od czego zacząć. W zasadzie
wątpiła, by cokolwiek z tego, co miała do powiedzenia, okazało się
sensowne. Tym bardziej nie była pewna, czy naprawdę chciała poznać
odpowiedzi, ale…
Ale… Ale jestem
tu, tak?
Zacisnęła
usta. Nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, jakby w nadziei, że sprawca
całego zamieszania nagle pojawi się w zasięgu jej wzroku,
uśmiechając się głupkowato, a potem oznajmi, że właśnie padła ofiarą
żartu. Wtedy mogłaby z czystym sumieniem uderzyć go w twarz i udawać,
że nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Oczywiście
tak się nie stało. W głębi tartaku czekała wyłącznie ciemność i bliżej
nieokreślone kształty.
– Coś jest
nie tak.
Ledwo
zarejestrowała szept Grace. Kiedy spojrzała na dziewczynę, przekonała się,
że ta wciąż wpatrywała się w wyświetlacz telefonu. Zwłaszcza w blasku
ekranu wydawała się nienaturalnie wręcz blada, prawie jak duch, choć to przecież
nie było możliwe. I to nie tylko dlatego, że duchy raczej nie miały
w zwyczaju oferować pomocnej dłoni komuś, kto się potknął.
– Co masz
na…?
– Bądź cicho.
Chłodny
dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Lexi. W normalnym wypadku obruszyłaby
się, gotowa naskoczyć na pierwszą osobę, która zwróciłaby się do niej
tym tonem, ale tym razem sytuacja była inna. W miejscu takim jak to podobne
słowa nie miały prawa zabrzmieć dobrze.
Grace
przesunęła się, wyraźnie czymś poruszona. Już nie spoglądała na telefon,
ale w głąb tartaku, jakby mogła dostrzec tam coś, czego nikt
inny nie miała prawa zauważyć. To niedorzeczne, pomyślała, ale
nie była w stanie przekonać nawet samej siebie. Mimowolnie spięła
się, dla pewności przesuwając bliżej swojej towarzyszki.
Tylko
cisza. To i jej własny urywany oddech. Spróbowała nad sobą
zapanować, ale to okazało się trudne. Jeśli coś tam było…
– Poszło na górę
– oceniła Grace, kolejny raz sprawiając, że Lexi poczuła się, jakby wylądowała
pod lodowatym prysznicem.
–
„Poszło”…? – powtórzyła z powątpiewaniem.
Doczekała się
wyłącznie sfrustrowanego westchnienia. W następnej chwili palce dziewczyny
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia owinęły się wokół jej nadgarstka.
Zanim zdążyła zaprotestować, Grace pociągnęła ją za sobą w ciemność.
– Tędy.
Cokolwiek
to znaczyło. Mogła tylko ruszyć na oślep, tylko cudem w pierwszej
chwili nie potykając się o własne nogi. Potrzebowała chwili, by odzyskać
równowagę i zrównać się z towarzyszką. W nikłym świetle
telefonu zdążyła zauważyć metalowe schody, które z miejsca skojarzyły jej się
z ewakuacją. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie zmierzały
ku wyjściu.
Nie miała
wyboru. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, pozwoliła
poprowadzić się na górę, wprost na metalową platformę. Mogła się
założyć, że widok z góry, gdy tartak jeszcze działał, a cała hala
tętniła życiem, musiał być imponujący, ale… nie, gdy ledwo widziała własne
dłonie.
Nerwowo
spojrzała na Grace, ale ta już ruszyła wzdłuż metalowych barierek,
nie oglądając się za siebie.
Niech to diabli…
Uciekały
czy wręcz przeciwnie? Znała odpowiedź, zwłaszcza że przez cały czas tkwiły
przy wyjściu. Cokolwiek przykuło uwagę dziewczyny, musiało znajdować się gdzieś
na wyciągnięcie ręki. Lexi miała tylko nadzieję, że w grę nie wchodziła
kolejna mistyczna kobieta albo coś równie uroczego. Wystarczyło, że sama
niedowierzała temu, że tak po prostu pozwoliła wplątać się w szaleństwo,
którego nikt nie raczył jej wytłumaczyć. Gdyby chociaż miała pewność,
że dzięki temu pomoże Susie…
Opędziła od siebie
niechciane myśli. Skup się, nakazała sobie stanowczo. Wciąż mogła
zawrócić i spróbować się ewakuować, ale nawet przez moment nie wzięła
takiej możliwości pod uwagę. W zamian ruszyła śladem Grace z impulsywnością
podobną do tej, z jaką podążała przez las, gotowa przysiąc, że śledzi
umarłą.
Cisza
wydawała się nienaturalna. Każdy kolejny krok zostawiał dziwny, metaliczny
pogłos, przynajmniej w przypadku Lexi. Nie miała pojęcia, jakim cudem
krocząca przed nią dziewczyna mogła poruszać się z taką lekkością.
Jakby
tropiła. Albo…
A potem to zobaczyła.
Na początku
pomyślała, że Grace znów posłużyła się telefonem, by oświetlić drogę.
Sęk w tym, że światło wydawało się zbyt intensywne, skoncentrowane i…
inne.
Przystanęła,
z zaskoczeniem spoglądając na dziwne zjawisko. Tuż za barierką,
kilka metrów od miejsca, w którym się znajdowała, zatrzymało się
coś, co na pierwszy rzut oka przypominało błękitny ognik. Kula błękitu
okazała się aż nazbyt wyraźna i prawdziwa, zdecydowanie nie przypominając
czegoś, co można by uznać za świetlny refleks, żarówkę albo zwykłe
przywidzenie. Po prostu tam była, łagodnie unoszą cię w powietrzu,
niczym jakaś dziwna, zawieszona tuż pod sufitem lampa.
Wpatrując się
w błękitny ogień, Lexi czuła przede wszystkim spokój. Przesunęła się bliżej,
palce zaciskając na barierce. Nachyliła się – tylko nieznacznie,
chcąc upewnić się, że światło nie zniknie, jeśli spojrzy na jego źródło
pod innym kątem.
Nie, dalej
tam było. I choć powinno ją zaniepokoić, wzbudzało w niej przede
wszystkim ciekawość.
Nie miała
pewności, czy Grace poszła dalej. To tak naprawdę nie miało
znaczenia. Wciąż oczarowana, Lexi niepewnie wyciągnęła rękę – w zapraszającym
geście, zupełnie jakby sam ten ruch miał wystarczyć, by coś się zmieniło.
Początkowo nic się nie stało, ale po kilku kolejnych
sekundach ognik poruszył się, by po chwili z lekkością
powędrować ku niej. Łagodnie falował, przemieszczając się z miejsca
na miejsce, niczym jakieś figlarne, zachęcone do zabawy zwierzątko.
Naprawdę
wyglądał jak ogień. Prawie jak płomienie ogniska, przy którym nie tak dawno
temu wszyscy bawili się wraz z Susie. Lexi zawahała się, ale gdy
ostatecznie zdecydowała się przybliżyć palce do błękitnego ognia, nie poczuła
gorąca. Od jarzącej się kuli bił chłód i…
Wtedy coś się
zmieniło.
Kula
zadrżała pod jej dotykiem, nagle się płosząc i błyskawicznie
przemieszczając pod jej dotykiem… wprost ku piersi Lexi. Dziewczyna aż
zachłysnęła się powietrzem, przez moment spodziewając uderzenia, jednak
nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian
zaczęła spadać.
To
przypominało zapadanie się w morską toń. Zimną, przejmującą i paraliżującą
całe ciało. Coś ciągnęło ją w dół, coraz szybciej i szybciej, w towarzystwie
bodźców i myśli, które nie należały do niej.
Słyszała,
jak tartak tętni życiem. Słyszała gwar rozmów, hałas pracujących maszyn,
charakterystyczny dźwięk wżerających się w drewno pił… Wiedziała, w jaki
sposób oddychało się wypełnionym drzazgami i zapachem drewna
powietrzem. Pył tarł o gardło, ale po ponad dwudziestu latach
pracy w takich warunkach dało się do tego przyzwyczaić. Wszystko
to było znajome i oczywiste; nic nie miało prawa pójść źle.
Tak
przynajmniej myślał John Carter, lat pięćdziesiąt trzy. Tego dnia – wyjątkowo
parnego, ale czego spodziewać się po sierpniu…? – miał w planach
skończyć pracę tak jak zawsze, w punkt osiemnasta. Zwłaszcza pod koniec
marzył wyłącznie o tym, by wrócić do domu, wziąć zimny prysznic
i zabrać swoją kochaną Kate na wycieczkę nad jezioro. Obiecywał
jej to tyle czasu…
Gwar rozmów.
Zapach drewna. Pracujące piły.
Gwar
rozmów.
Zapach
drewna…
…
pracujące…
… piły.
I chwila
nieuwagi.
Obrazy
przemykały błyskawicznie, równie chaotycznie, co i kolejne myśli. Mieszały się
ze sobą, tworząc niespójny kalejdoskop. Wirowały, z każdą sekundą
zmieniając się coraz bardziej i…
Krzyki.
Metaliczny
posmak.
… pracujące
piły.
~*~
Krzyki. Ktoś krzyczał – coraz
głośniej i głośniej. Głos mógł należeć do mężczyzny bądź kobiety
– to nie miało znaczenia. To, czy w głosie pobrzmiewał ból, czy może
czyste przerażenie, również nie było istotne.
– Lexi…!
Wszystko
urwało się niczym cięte nożem. Chaos zniknął, ale i tak pozostał
żywy w jej pamięci, przypominając odległe echo, nie zaś faktycznie
doznanie. Lexi otworzyła oczy, prostując się przy tym niczym struna i czując
tak, jakby właśnie obudziła się z koszmaru. Potrzebowała chwili, by zrozumieć,
że wydarzyło się coś niedobrego i że coś krępowało jej ruchy.
Kilka
rzeczy dotarło do niej niemal w tym samym momencie. Z całą mocą
uświadomiła sobie, że nie była Johnem, a tym bardziej nigdy nie miała
okazji zobaczyć tętniącego życiem tartaku. Tym bardziej nie miała córki
imieniem Kate, którą mogłaby zabrać na jezioro w jakiś upalny dzień.
Co jednak
ważniejsze, już nie stała na metalowej platformie. Ta za to znajdowała się
tuż nad jej głową, wraz z przerażoną, spoglądającą na nią z góry
Grace.
– C-co…?
Nie była w stanie
dokończyć. Zabrakło jej tchu, zwłaszcza gdy podchwyciła spojrzenie
czarnych, znajomych oczu. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że Adrien trzymał
ją na rękach. Nie miała pojęcia, skąd się wziął, ale nie chciała
o tym myśleć. O wniosku, który w naturalny sposób nasunął jej się
na myśl, tym bardziej.
Spadła. A on
ją złapał, ale…
–
Niekoniecznie to miałem na myśli, kiedy twierdziłem, że już nie będzie
odwrotu – mruknął mężczyzna, wzruszając ramionami. – Cała jesteś?
Nie
odpowiedziała. Nie była w stanie nawet potrząsnąć głową, zbyt
roztrzęsiona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Kiedy
pierwszy szok minął, zaczęła drżeć, jedynie dzięki podtrzymującym ją ramionom
nie lądując na ziemi. Wyczuła, że Adrien wzmógł uścisk, ale to działo się
jakby poza nią. W porównaniu do siły, która przez moment ciągnęła ją
w dół, jego starania wydawały się niczym.
Usłyszała
kroki. Nie miała pojęcia, jakim cudem Grace tak błyskawicznie
znalazła się na dole, ale to nie miało znaczenia. Nagle po prostu
zmaterializowała się w zasięgu wzroku Lexi, niczym rozjuszona kotka
rzucając na przytrzymującego ją mężczyznę.
– Gdzieś
ty, kurwa, był!? – wybuchła.
Adrien
wycofał się, by uniknąć wymierzonego w jego twarz ciosu. Zrobił to z łatwością,
mimo konieczności balansowania z dodatkowym obciążeniem.
– Trzeba
było zaczekać.
– Czekałam
na ciebie wieki – wycedziła przez zaciśnięte zęby Grace. – Musiałam coś
zrobić. Ja…
– Tyle że
to ja pojawiłem się w odpowiednim momencie – przypomniał
cierpko. – Znowu.
Tym razem
to Grace zrobiła taki ruch, jakby ktoś próbował ją uderzyć. Cokolwiek
miała do powiedzenia, wyraźnie się zawahała.
– Ja…
– Oboje się
zamknijcie – jęknęła Lexi, w końcu odzyskując głos. – P-postaw mnie,
Adrien.
Tylko na tyle
było ją stać, ale wystarczyło.
Oboje
spojrzeli na nią tak, jakby zdążyli zapomnieć o jej obecności. Uścisk
Adriena zelżał, choć nie na tyle, by wylądowała na ziemi.
– Dasz
radę? – rzucił z powątpiewaniem, kiedy spróbowała stanąć na nogi.
Nie
odpowiedziała. Nie protestował, wciąż podtrzymując ją, kiedy spróbowała
uchwycić pion. Prawie natychmiast pożałowała swojej decyzji, czując jak nogi
odmawiają jej posłuszeństwa. Osunęła się na posadzkę, drżąc i ledwo
łapiąc oddech.
Co to było?
Co to, do diabła, było…?
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Lexi niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła,
mimo obaw decydując się spojrzeć ku górze. Nie miała pewności, ale była
w stanie mniej więcej określić miejsce, w którym widziała tę dziwną,
niebieską poświatę. Cokolwiek to było, zniknęło, ale dziewczyna i tak miała
niepokojące wrażenie, że wciąż czaiło się gdzieś w ciemnościach.
Nawet jeśli właśnie postradała zmysły, nawet w szaleństwie nie wymyśliłaby
sobie czegoś takiego.
Zachwiała się
nieznacznie, przez moment czując prawie jak pod wpływem alkoholu. Och,
może to wcale nie był taki zły pomysł. Procenty wydawały się
najlepszym rozwiązaniem po czymś takim, a jednak…
– Jedna
rzecz – wyszeptała, unikając spoglądania na któregokolwiek ze swoich
towarzyszy. – To… coś. Było tam, tak?
– Bardzo
jesteś precyzyjna… – mruknął Adrien, jednak puściła złośliwość mimo uszu.
Usłyszała,
że Grace gwałtownie wciąga powietrze.
–
Widziałaś.
– Świeciło się
tak, że chyba inaczej się nie dało – obruszyła się, ale coś w reakcji
dziewczyny sprawiło, że zwątpiła we własne słowa.
Nie
powinna? To znaczyło, że jednak miała przewidzenia, czy może wręcz
przeciwnie – doświadczała czegoś o wiele bardziej złożonego? Skrzywiła
się, porażona kierunkiem, który przybrały jej własne myśli. Przez chwilę
miała ochotę schować się w kącie, ukryć twarz w dłoniach i tak długo
powtarzać, że nie działo się nic wartego uwagi, aż w końcu by w
to uwierzyła.
–
Zobaczyłam dopiero, gdy zaczęłaś krzyczeć. Najwyraźniej uznał, że woli ciebie –
przyznała z wahaniem Grace. – Ehm, Lexi…
– Kim jest
John Carter?
Nie mogła
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Wyczuła, że atmosfera
zgęstniała, ledwo tylko wypowiedziała te słowa na głos. Zamarła w oczekiwaniu,
w duchu odliczając kolejne sekundy. Wciąż unikała spoglądania na kogokolwiek,
ale nie potrzebowała wiele, by zorientować się, że dla odmiany ta dwójka
dosłownie taksowała ją wzrokiem.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Chwyciła się za nadgarstek,
machinalnie zaciskając palce w miejscu, w którym Adrien zakreślił
pisakiem ten dziwny symbol. Przez moment była gotowa przysiąc, że znak
pulsował, mrowiąc coraz to intensywniej.
– To…
dłuższa historia – zadecydowała w końcu Grace.
Lexi zbyła
te słowa parsknięciem. Tak naprawdę miała ochotę się roześmiać – w pozbawiony
wesołości, histeryczny sposób.
– Tylko bez takich.
Po to tutaj przyjechałam, by zadawać pytania.
– Sam cię
do tego zachęcałem. – Kątem oka zerknęła na Adriena. Wzruszył ramionami,
bynajmniej nie sprawiając przejętego jej tonem. Wręcz przeciwnie:
wydawał się usatysfakcjonowany. – Przestań jeszcze na każdym kroku
wpadać w kłopoty, a będziemy w domu.
– A co
to niby miało…? – zaczęła, jednak mężczyzna zbył ją machnięciem ręki.
– Idźcie na zewnątrz.
Uwinę się w pięć minut i wtedy pogadamy, najlepiej w jakimś
przyjemniejszym miejscu.
Nie tego się
spodziewała. Chciała zaprotestować, gotowa wytknąć mu, że sam sprowadził ją do tego
miejsca, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Może w grę
wchodził szok, a może poczucie, że rozsądniej było nie utrudniać,
przynajmniej na razie – nie miała pewności.
Adrien i
tak nie czekał na odpowiedź. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy
popędził w głąb tartaku, kierując się ku schodom.
– Nie poszedł
tego szukać, nie? – zwróciła się do Grace, ale ta jedynie
potrząsnęła głową.
– Ma rację,
chodźmy stąd.
To nie była
odpowiedź. Z drugiej strony, ta tak naprawdę nie była potrzebna.
Starając się o tym nie myśleć, Lexi chcąc nie chcąc
podążyła za dziewczyną, starając się nie rozglądać bardziej niż
to konieczne. Przy drzwiach przez ułamek sekundy znów miała wrażenie, że
widziała unoszącą się gdzieś w powietrzu błękitną kulę energii, ale
ta zniknęła równie szybko, co wcześniej się pojawiła.
Co tu się
stało?, pomyślała w oszołomieniu, ledwo tylko wraz z Grace
znalazła się na świeżym powietrzu. Chłód nocy trochę ją otrzeźwił,
ale nie na tyle, by zdołała się rozluźnić. Wręcz
przeciwnie. I dlatego mam wrażenie, że powinnam wiedzieć…?
– Nie wiem, co planuję Adrien, ale mam nadzieję, że ma dobrą wymówkę – doszedł ją nerwowy szept Grace. Poderwała głowę, by przekonać się, że ta niemalże z troską spoglądała na wyświetlacz telefonu. – Kiedy raz wkroczy się w noc, nie ma już odwrotu. Dawniej tego nie rozumiałam, ale teraz… Ale i tak dobrze cię widzieć, Lexi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz