10 listopada 2021

Rozdział X

Postać przesunęła się naprzód. Była tam – żywa, na wyciągnięcie ręki i…

Niemożliwe.

Lexi cofnęła się. Przynajmniej chciała. Wystarczyła chwila nieuwagi, by potknęła się o własne nogi i jak długa wylądowała na ziemi. Natychmiast spróbowała się podnieść, ignorując pulsowanie poobijanego ciała.

Kobieta przed nią zawahała się. Tyle przynajmniej Lexi zdołała wywnioskować z tego, że nagle przystanęła, rezygnując z prób skracania dzielącego ich dystansu.

Sama nie mogła oderwać od niej wzroku. Rozszerzonymi oczyma wodziła po drobnej sylwetce i jasnych włosach. W ciemnościach nie mogła wychwycić szczegółów, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że kiedy pierwszy szok minął, do dziewczyny dotarło coś istotnego.

To nie była Susie, ale…

– Hej. – Blondynka jednak zdecydowała się odezwać. Wyciągnęła coś, co ostatecznie okazało się telefonem, którym zdecydowała się rozświetlić okolicę. Kiedy blask wyświetlacza padł na jej bladą twarz, Lexi nabrała pewności, że jednak nie miała przed sobą umarłej. – Wszystko gra?

Nie odpowiedziała. Zdobyła się jedynie na sztywne skiniecie głową, choć i to przyszło jej z trudem. Nie żeby cokolwiek mogło być w porządku w tym miejscu i o tak późnej godzinie.

Nieznajoma wyraźnie się rozluźniła. Nosiła się na czarno, co jedynie podkreślało smukłe kształty i jasne włosy. Mimo wszystko miała w sobie coś bardziej drapieżnego niż Susie – rodzaj wyrazistej, łatwo zapadającej w pamięć urody. Jasne włosy sięgały jej zaledwie do ramion, przy każdym ruchu muskając smukłe ramiona. To i ciemne, niemalże czarne oczy zdecydowanie odróżniało dziewczynę od Susie.

Lexi poczuła, że kamień spada jej z serca. Chociaż tyle. Co prawda myśl o tym, że Susie mogłaby żyć i jakimś cudem dalej biegać po Rosewood, wydawała się niedorzeczna, ale… zarazem niepokojąco wręcz realna. Cóż, na pewno mogła spokojnie konkurować z czymś tak niedorzecznym, jak spacerująca po lesie kobieta z dwojgiem ust.

Albo, poprawiła się w myślach Lexi, jednak mi odbiło. Jak jasna cholera.

Przez moment była gotowa przysiąc, że kąciki ust nieznajomej nieznacznie drgnęły, zupełnie jakby mogła wychwycić tę myśl. To sprawiło, że dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując wziąć się w garść i przynajmniej spróbować podnieść z ziemi.

– To ciebie widziałam w lesie – wypaliła pod wpływem impulsu.

Słowa zawisły gdzieś pomiędzy, ciężkie i jakby nienaturalne. Lexi nie pytała, nagle nabierając pewności, że tak właśnie było. Również wtedy pobiegła za kimś do lasu, przekonana, że widzi Susie, ale to nie było tak. Musiało chodzić o tę dziewczynę.

Widok nowych twarzy w Rosewood zawsze stanowił swoistą sensację. Może w wielkim mieście napatoczenie się na kogoś nieznajomego było równie normalne, co i oddychanie, ale nie w miejscach takich jak to. Nie tu, gdzie każdy znał każdego. Dopiero patrząc na nieznajomą, Lexi uderzyła świadomość, że podobne wątpliwości powinny najść ją już w chwili, w której napotkała Adriena. Z drugiej strony, obecność kogoś takiego jak on nie dziwiła na imprezie, gdzie mógł ściągnąć go którykolwiek z uczestników, ale…

Nie, nie było „ale”. Susie nie żyła, a w okolicy nagle pojawiły się dwie nowe osoby. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby uznać tego za normalne.

– Słabo to wtedy rozegrałam.

Wzdrygnęła się, w roztargnieniu spoglądając na wyciągniętą dłoń, która nagle pojawiła się tuż przed jej twarzą. Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Przez chwilę jedynie patrzyła, nie od razu decydując się ująć wyciągniętą rękę i pozwolić, by z pomocą dziewczyny dźwignąć się na nogi. Uścisk nieznajomej okazał się zaskakująco silny, a skóra chłodna, jednak to wydało się Lexi dziwnie… właściwe.

Odsunęła się, ledwo miała po temu okazję. To było niczym impuls, któremu poddała się w chwili, w której znów podchwyciła spojrzenie tych ciemnych oczu. Ta dziewczyna, jej wygląd, brzmienie głosu… Może naprawdę zaczynała wariować, ale czuła się przez nie nieswojo.

Zacisnęła dłonie w pięści. Przez chwilę miała dziwne wrażenie, że symbol, który narysował na jej nadgarstku Adrien, delikatnie pulsuje, jakby…

Ale to nie było możliwe.

– Miałam tutaj przyjść. To znaczy… – Potrząsnęła głową. Odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. – Adrien mi kazał. Gdzie on jest?

– Jakbym wiedziała – westchnęła dziewczyna. I bez patrzenia na nią, Lexi mogła się założyć, że ta wywróciła oczami. – Nakopałabym mu do dupy i… – Nagle urwała. Nie no, nie krępuj się. Skoro tak, jest nas dwie. – Mam na imię Grace – oznajmiła o wiele łagodniejszym tonem.

Grace. Łaska.

To było ładne imię, bardzo dziewczęce. I choć nie powinno mieć to znaczenia, Lexi poczuła, że się rozluźnia. Nie chodziło nawet o świadomość tego, jak powinna nazywać dziewczynę przed sobą. Nie miała pewności, co tak naprawdę o tym myśleć, jednak z Grace wydawało się być coś takiego, co sprawiało, że chciała jej ufać.

Co więcej, dziewczyna najwyraźniej ją znała. Najpewniej od Adriena, ale to bynajmniej nie czyniło sytuacji jakkolwiek prostszej.

– Więc po co…? – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.

Miała pytania. Aż nadto, co już kilka godzin wcześniej wytknął jej Adrien. Wszystkie wydawały się równie właściwe i zbyt proste zarazem. Kiedy przyszło co do czego, sama nie była pewna, od czego zacząć. W zasadzie wątpiła, by cokolwiek z tego, co miała do powiedzenia, okazało się sensowne. Tym bardziej nie była pewna, czy naprawdę chciała poznać odpowiedzi, ale…

Ale… Ale jestem tu, tak?

Zacisnęła usta. Nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, jakby w nadziei, że sprawca całego zamieszania nagle pojawi się w zasięgu jej wzroku, uśmiechając się głupkowato, a potem oznajmi, że właśnie padła ofiarą żartu. Wtedy mogłaby z czystym sumieniem uderzyć go w twarz i udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca.

Oczywiście tak się nie stało. W głębi tartaku czekała wyłącznie ciemność i bliżej nieokreślone kształty.

– Coś jest nie tak.

Ledwo zarejestrowała szept Grace. Kiedy spojrzała na dziewczynę, przekonała się, że ta wciąż wpatrywała się w wyświetlacz telefonu. Zwłaszcza w blasku ekranu wydawała się nienaturalnie wręcz blada, prawie jak duch, choć to przecież nie było możliwe. I to nie tylko dlatego, że duchy raczej nie miały w zwyczaju oferować pomocnej dłoni komuś, kto się potknął.

– Co masz na…?

– Bądź cicho.

Chłodny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Lexi. W normalnym wypadku obruszyłaby się, gotowa naskoczyć na pierwszą osobę, która zwróciłaby się do niej tym tonem, ale tym razem sytuacja była inna. W miejscu takim jak to podobne słowa nie miały prawa zabrzmieć dobrze.

Grace przesunęła się, wyraźnie czymś poruszona. Już nie spoglądała na telefon, ale w głąb tartaku, jakby mogła dostrzec tam coś, czego nikt inny nie miała prawa zauważyć. To niedorzeczne, pomyślała, ale nie była w stanie przekonać nawet samej siebie. Mimowolnie spięła się, dla pewności przesuwając bliżej swojej towarzyszki.

Tylko cisza. To i jej własny urywany oddech. Spróbowała nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne. Jeśli coś tam było…

– Poszło na górę – oceniła Grace, kolejny raz sprawiając, że Lexi poczuła się, jakby wylądowała pod lodowatym prysznicem.

– „Poszło”…? – powtórzyła z powątpiewaniem.

Doczekała się wyłącznie sfrustrowanego westchnienia. W następnej chwili palce dziewczyny bez jakiegokolwiek ostrzeżenia owinęły się wokół jej nadgarstka. Zanim zdążyła zaprotestować, Grace pociągnęła ją za sobą w ciemność.

– Tędy.

Cokolwiek to znaczyło. Mogła tylko ruszyć na oślep, tylko cudem w pierwszej chwili nie potykając się o własne nogi. Potrzebowała chwili, by odzyskać równowagę i zrównać się z towarzyszką. W nikłym świetle telefonu zdążyła zauważyć metalowe schody, które z miejsca skojarzyły jej się z ewakuacją. Problem polegał na tym, że zdecydowanie nie zmierzały ku wyjściu.

Nie miała wyboru. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, pozwoliła poprowadzić się na górę, wprost na metalową platformę. Mogła się założyć, że widok z góry, gdy tartak jeszcze działał, a cała hala tętniła życiem, musiał być imponujący, ale… nie, gdy ledwo widziała własne dłonie.

Nerwowo spojrzała na Grace, ale ta już ruszyła wzdłuż metalowych barierek, nie oglądając się za siebie.

Niech to diabli…

Uciekały czy wręcz przeciwnie? Znała odpowiedź, zwłaszcza że przez cały czas tkwiły przy wyjściu. Cokolwiek przykuło uwagę dziewczyny, musiało znajdować się gdzieś na wyciągnięcie ręki. Lexi miała tylko nadzieję, że w grę nie wchodziła kolejna mistyczna kobieta albo coś równie uroczego. Wystarczyło, że sama niedowierzała temu, że tak po prostu pozwoliła wplątać się w szaleństwo, którego nikt nie raczył jej wytłumaczyć. Gdyby chociaż miała pewność, że dzięki temu pomoże Susie…

Opędziła od siebie niechciane myśli. Skup się, nakazała sobie stanowczo. Wciąż mogła zawrócić i spróbować się ewakuować, ale nawet przez moment nie wzięła takiej możliwości pod uwagę. W zamian ruszyła śladem Grace z impulsywnością podobną do tej, z jaką podążała przez las, gotowa przysiąc, że śledzi umarłą.

Cisza wydawała się nienaturalna. Każdy kolejny krok zostawiał dziwny, metaliczny pogłos, przynajmniej w przypadku Lexi. Nie miała pojęcia, jakim cudem krocząca przed nią dziewczyna mogła poruszać się z taką lekkością.

Jakby tropiła. Albo…

A potem to zobaczyła.

Na początku pomyślała, że Grace znów posłużyła się telefonem, by oświetlić drogę. Sęk w tym, że światło wydawało się zbyt intensywne, skoncentrowane i… inne.

Przystanęła, z zaskoczeniem spoglądając na dziwne zjawisko. Tuż za barierką, kilka metrów od miejsca, w którym się znajdowała, zatrzymało się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało błękitny ognik. Kula błękitu okazała się aż nazbyt wyraźna i prawdziwa, zdecydowanie nie przypominając czegoś, co można by uznać za świetlny refleks, żarówkę albo zwykłe przywidzenie. Po prostu tam była, łagodnie unoszą cię w powietrzu, niczym jakaś dziwna, zawieszona tuż pod sufitem lampa.

Wpatrując się w błękitny ogień, Lexi czuła przede wszystkim spokój. Przesunęła się bliżej, palce zaciskając na barierce. Nachyliła się – tylko nieznacznie, chcąc upewnić się, że światło nie zniknie, jeśli spojrzy na jego źródło pod innym kątem.

Nie, dalej tam było. I choć powinno ją zaniepokoić, wzbudzało w niej przede wszystkim ciekawość.

Nie miała pewności, czy Grace poszła dalej. To tak naprawdę nie miało znaczenia. Wciąż oczarowana, Lexi niepewnie wyciągnęła rękę – w zapraszającym geście, zupełnie jakby sam ten ruch miał wystarczyć, by coś się zmieniło. Początkowo nic się nie stało, ale po kilku kolejnych sekundach ognik poruszył się, by po chwili z lekkością powędrować ku niej. Łagodnie falował, przemieszczając się z miejsca na miejsce, niczym jakieś figlarne, zachęcone do zabawy zwierzątko.

Naprawdę wyglądał jak ogień. Prawie jak płomienie ogniska, przy którym nie tak dawno temu wszyscy bawili się wraz z Susie. Lexi zawahała się, ale gdy ostatecznie zdecydowała się przybliżyć palce do błękitnego ognia, nie poczuła gorąca. Od jarzącej się kuli bił chłód i…

Wtedy coś się zmieniło.

Kula zadrżała pod jej dotykiem, nagle się płosząc i błyskawicznie przemieszczając pod jej dotykiem… wprost ku piersi Lexi. Dziewczyna aż zachłysnęła się powietrzem, przez moment spodziewając uderzenia, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

W zamian zaczęła spadać.

To przypominało zapadanie się w morską toń. Zimną, przejmującą i paraliżującą całe ciało. Coś ciągnęło ją w dół, coraz szybciej i szybciej, w towarzystwie bodźców i myśli, które nie należały do niej.

Słyszała, jak tartak tętni życiem. Słyszała gwar rozmów, hałas pracujących maszyn, charakterystyczny dźwięk wżerających się w drewno pił… Wiedziała, w jaki sposób oddychało się wypełnionym drzazgami i zapachem drewna powietrzem. Pył tarł o gardło, ale po ponad dwudziestu latach pracy w takich warunkach dało się do tego przyzwyczaić. Wszystko to było znajome i oczywiste; nic nie miało prawa pójść źle.

Tak przynajmniej myślał John Carter, lat pięćdziesiąt trzy. Tego dnia – wyjątkowo parnego, ale czego spodziewać się po sierpniu…? – miał w planach skończyć pracę tak jak zawsze, w punkt osiemnasta. Zwłaszcza pod koniec marzył wyłącznie o tym, by wrócić do domu, wziąć zimny prysznic i zabrać swoją kochaną Kate na wycieczkę nad jezioro. Obiecywał jej to tyle czasu…

Gwar rozmów. Zapach drewna. Pracujące piły.

Gwar rozmów.

Zapach drewna…

… pracujące…

… piły.

I chwila nieuwagi.

Obrazy przemykały błyskawicznie, równie chaotycznie, co i kolejne myśli. Mieszały się ze sobą, tworząc niespójny kalejdoskop. Wirowały, z każdą sekundą zmieniając się coraz bardziej i…

Krzyki.

Metaliczny posmak.

… pracujące piły.

~*~

Krzyki. Ktoś krzyczał – coraz głośniej i głośniej. Głos mógł należeć do mężczyzny bądź kobiety – to nie miało znaczenia. To, czy w głosie pobrzmiewał ból, czy może czyste przerażenie, również nie było istotne.

– Lexi…!

Wszystko urwało się niczym cięte nożem. Chaos zniknął, ale i tak pozostał żywy w jej pamięci, przypominając odległe echo, nie zaś faktycznie doznanie. Lexi otworzyła oczy, prostując się przy tym niczym struna i czując tak, jakby właśnie obudziła się z koszmaru. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, że wydarzyło się coś niedobrego i że coś krępowało jej ruchy.

Kilka rzeczy dotarło do niej niemal w tym samym momencie. Z całą mocą uświadomiła sobie, że nie była Johnem, a tym bardziej nigdy nie miała okazji zobaczyć tętniącego życiem tartaku. Tym bardziej nie miała córki imieniem Kate, którą mogłaby zabrać na jezioro w jakiś upalny dzień.

Co jednak ważniejsze, już nie stała na metalowej platformie. Ta za to znajdowała się tuż nad jej głową, wraz z przerażoną, spoglądającą na nią z góry Grace.

– C-co…?

Nie była w stanie dokończyć. Zabrakło jej tchu, zwłaszcza gdy podchwyciła spojrzenie czarnych, znajomych oczu. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że Adrien trzymał ją na rękach. Nie miała pojęcia, skąd się wziął, ale nie chciała o tym myśleć. O wniosku, który w naturalny sposób nasunął jej się na myśl, tym bardziej.

Spadła. A on ją złapał, ale…

– Niekoniecznie to miałem na myśli, kiedy twierdziłem, że już nie będzie odwrotu – mruknął mężczyzna, wzruszając ramionami. – Cała jesteś?

Nie odpowiedziała. Nie była w stanie nawet potrząsnąć głową, zbyt roztrzęsiona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Kiedy pierwszy szok minął, zaczęła drżeć, jedynie dzięki podtrzymującym ją ramionom nie lądując na ziemi. Wyczuła, że Adrien wzmógł uścisk, ale to działo się jakby poza nią. W porównaniu do siły, która przez moment ciągnęła ją w dół, jego starania wydawały się niczym.

Usłyszała kroki. Nie miała pojęcia, jakim cudem Grace tak błyskawicznie znalazła się na dole, ale to nie miało znaczenia. Nagle po prostu zmaterializowała się w zasięgu wzroku Lexi, niczym rozjuszona kotka rzucając na przytrzymującego ją mężczyznę.

– Gdzieś ty, kurwa, był!? – wybuchła.

Adrien wycofał się, by uniknąć wymierzonego w jego twarz ciosu. Zrobił to z łatwością, mimo konieczności balansowania z dodatkowym obciążeniem.

– Trzeba było zaczekać.

– Czekałam na ciebie wieki – wycedziła przez zaciśnięte zęby Grace. – Musiałam coś zrobić. Ja…

– Tyle że to ja pojawiłem się w odpowiednim momencie – przypomniał cierpko. – Znowu.

Tym razem to Grace zrobiła taki ruch, jakby ktoś próbował ją uderzyć. Cokolwiek miała do powiedzenia, wyraźnie się zawahała.

– Ja…

– Oboje się zamknijcie – jęknęła Lexi, w końcu odzyskując głos. – P-postaw mnie, Adrien.

Tylko na tyle było ją stać, ale wystarczyło.

Oboje spojrzeli na nią tak, jakby zdążyli zapomnieć o jej obecności. Uścisk Adriena zelżał, choć nie na tyle, by wylądowała na ziemi.

– Dasz radę? – rzucił z powątpiewaniem, kiedy spróbowała stanąć na nogi.

Nie odpowiedziała. Nie protestował, wciąż podtrzymując ją, kiedy spróbowała uchwycić pion. Prawie natychmiast pożałowała swojej decyzji, czując jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Osunęła się na posadzkę, drżąc i ledwo łapiąc oddech.

Co to było? Co to, do diabła, było…?

Cisza dzwoniła jej w uszach. Lexi niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, mimo obaw decydując się spojrzeć ku górze. Nie miała pewności, ale była w stanie mniej więcej określić miejsce, w którym widziała tę dziwną, niebieską poświatę. Cokolwiek to było, zniknęło, ale dziewczyna i tak miała niepokojące wrażenie, że wciąż czaiło się gdzieś w ciemnościach. Nawet jeśli właśnie postradała zmysły, nawet w szaleństwie nie wymyśliłaby sobie czegoś takiego.

Zachwiała się nieznacznie, przez moment czując prawie jak pod wpływem alkoholu. Och, może to wcale nie był taki zły pomysł. Procenty wydawały się najlepszym rozwiązaniem po czymś takim, a jednak…

– Jedna rzecz – wyszeptała, unikając spoglądania na któregokolwiek ze swoich towarzyszy. – To… coś. Było tam, tak?

– Bardzo jesteś precyzyjna… – mruknął Adrien, jednak puściła złośliwość mimo uszu.

Usłyszała, że Grace gwałtownie wciąga powietrze.

– Widziałaś.

– Świeciło się tak, że chyba inaczej się nie dało – obruszyła się, ale coś w reakcji dziewczyny sprawiło, że zwątpiła we własne słowa.

Nie powinna? To znaczyło, że jednak miała przewidzenia, czy może wręcz przeciwnie – doświadczała czegoś o wiele bardziej złożonego? Skrzywiła się, porażona kierunkiem, który przybrały jej własne myśli. Przez chwilę miała ochotę schować się w kącie, ukryć twarz w dłoniach i tak długo powtarzać, że nie działo się nic wartego uwagi, aż w końcu by w to uwierzyła.

– Zobaczyłam dopiero, gdy zaczęłaś krzyczeć. Najwyraźniej uznał, że woli ciebie – przyznała z wahaniem Grace. – Ehm, Lexi…

– Kim jest John Carter?

Nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Wyczuła, że atmosfera zgęstniała, ledwo tylko wypowiedziała te słowa na głos. Zamarła w oczekiwaniu, w duchu odliczając kolejne sekundy. Wciąż unikała spoglądania na kogokolwiek, ale nie potrzebowała wiele, by zorientować się, że dla odmiany ta dwójka dosłownie taksowała ją wzrokiem.

Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Chwyciła się za nadgarstek, machinalnie zaciskając palce w miejscu, w którym Adrien zakreślił pisakiem ten dziwny symbol. Przez moment była gotowa przysiąc, że znak pulsował, mrowiąc coraz to intensywniej.

– To… dłuższa historia – zadecydowała w końcu Grace.

Lexi zbyła te słowa parsknięciem. Tak naprawdę miała ochotę się roześmiać – w pozbawiony wesołości, histeryczny sposób.

– Tylko bez takich. Po to tutaj przyjechałam, by zadawać pytania.

– Sam cię do tego zachęcałem. – Kątem oka zerknęła na Adriena. Wzruszył ramionami, bynajmniej nie sprawiając przejętego jej tonem. Wręcz przeciwnie: wydawał się usatysfakcjonowany. – Przestań jeszcze na każdym kroku wpadać w kłopoty, a będziemy w domu.

– A co to niby miało…? – zaczęła, jednak mężczyzna zbył ją machnięciem ręki.

– Idźcie na zewnątrz. Uwinę się w pięć minut i wtedy pogadamy, najlepiej w jakimś przyjemniejszym miejscu.

Nie tego się spodziewała. Chciała zaprotestować, gotowa wytknąć mu, że sam sprowadził ją do tego miejsca, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Może w grę wchodził szok, a może poczucie, że rozsądniej było nie utrudniać, przynajmniej na razie – nie miała pewności.

Adrien i tak nie czekał na odpowiedź. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy popędził w głąb tartaku, kierując się ku schodom.

– Nie poszedł tego szukać, nie? – zwróciła się do Grace, ale ta jedynie potrząsnęła głową.

– Ma rację, chodźmy stąd.

To nie była odpowiedź. Z drugiej strony, ta tak naprawdę nie była potrzebna. Starając się o tym nie myśleć, Lexi chcąc nie chcąc podążyła za dziewczyną, starając się nie rozglądać bardziej niż to konieczne. Przy drzwiach przez ułamek sekundy znów miała wrażenie, że widziała unoszącą się gdzieś w powietrzu błękitną kulę energii, ale ta zniknęła równie szybko, co wcześniej się pojawiła.

Co tu się stało?, pomyślała w oszołomieniu, ledwo tylko wraz z Grace znalazła się na świeżym powietrzu. Chłód nocy trochę ją otrzeźwił, ale nie na tyle, by zdołała się rozluźnić. Wręcz przeciwnie. I dlatego mam wrażenie, że powinnam wiedzieć…?

– Nie wiem, co planuję Adrien, ale mam nadzieję, że ma dobrą wymówkę – doszedł ją nerwowy szept Grace. Poderwała głowę, by przekonać się, że ta niemalże z troską spoglądała na wyświetlacz telefonu. – Kiedy raz wkroczy się w noc, nie ma już odwrotu. Dawniej tego nie rozumiałam, ale teraz… Ale i tak dobrze cię widzieć, Lexi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz