19 listopada 2021

Rozdział XI

Pierwszy zgrzyt pojawił się już na starcie, kiedy Adrien zaczął naciskać, by wsiadła do jego samochodu.

– Mam swój – oznajmiła, a przez twarz mężczyzny wykrzywił grymas niezadowolenia.

– Jak ty to niby widzisz?

Wzruszyła ramionami. Mogła być przerażona i zdezorientowana, mogła nawet zawdzięczać temu gościowi życie (cokolwiek stało się w tartaku, kiedy… odpłynęła), ale to jeszcze nie znaczyło, że mu ufała. Nie po tym jak wdarł się do jej domu i zaczął pleść od rzeczy.

Skrzyżowała ramiona. Przez chwilę mierzyła się z Adrienem na spojrzenia, nie zamierzając tak po prostu odpuścić. Co prawda w jego spojrzeniu doszukała się czegoś, czego nie potrafiła nazwać, a co niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze, ale o tym starała się nie myśleć. Gdyby chciał ją skrzywdzić, nie wysłałby się z doprowadzaniem jej aż do tego miejsca.

Chyba. 

– Pojadę za wami – stwierdziła, siląc się na spokój. – Nie zostawię tu samochodu.

– Nie mamy czasu na… – Adrien urwał i zaklął pod nosem. Przyłożył dłoń do twarzy, w nerwowym geście uciskając skrzydełka nosa. – Słuchaj, właśnie tego musimy unikać. Sama widziałaś jak skończyło się ostatnim razem.

– Posłuchałam cię dwa razy. Za pierwszym zginęła Susie. Za drugim… Cholera, nie wiem!

To na dłuższą chwilę zamknęło mu usta. Jeśli do tej pory wydawał się zmęczony, po jej słowach zaczął wyglądać na chętnego, żeby wyjść z siebie i stanąć obok.

Lexi wciąż mogła tylko zgadywać, co stało się w tartaku.  Nie chodziło tylko o to, czego sama doświadczyła, ale przede wszystkim o Adriena. Wiedziała jedynie, że dotrzymał słowa i faktycznie uwinął się w pięć minut, bez zbędnych wyjaśnień wychodząc z budynku i już na wstępie komunikując, że mogą się zbierać.

– Zrób coś – mruknął po dłuższej chwili mężczyzna.

Uświadomiła sobie, że zwracał się do milczącej przez cały ten czas Grace. Dziewczyna w którymś momencie oparła się o dach auta, obserwując ich z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy.

W odpowiedzi na słowa Adriena, jedynie wzruszyła ramionami.

– Wiesz… Ma rację.

– Że co proszę? – obruszył się.

Grace wyprostowała się. Bez pośpiechu obeszła samochód, zatrzymując przy drzwiach od strony kierowcy.

– Jeśli chce, niech jedzie za nami. W czym problem?

– Dziękuję bardzo! – rzuciła Lexi, wznosząc oczy ku górze.

Chyba mogła polubić Grace. Co prawda sposób, w jaki się poznały, zdecydowanie nie sprzyjał budowaniu przyjacielskich relacji, ale i tak zaczynała darzyć dziewczynę sympatią. Nie rozumiała jej, ale… było coś, co wydawało się ją do kobiety przyciągać.

Albo, poprawiła się w myślach Lexi, jednak całkiem postradałam zmysły. Czemu nie?

Jakkolwiek nie brzmiałaby odpowiedź, jednego była pewna: nie zamierzała zostawić samochodu. Nie chodziło nawet o to, że być może miała w którymś momencie zapragnąć się wycofać i wrócić do domu. Bardziej martwiło ją, że gdyby w porę nie podstawiła auta z powrotem na podjazd, jej zwykle spokojny ojciec okazałby się gorszy niż kobieta z dwojgiem ust.

– Świetnie. Róbcie co chcecie. Ja umywam ręce – jęknął Adrien, nagle tracąc cierpliwość.

Jakby na podkreślenie swoich słów, uniósł ramiona ku górze w poddańczym geście. Raz jeszcze spojrzał na Lexi, nim ostatecznie wślizgnął się do samochodu, zajmując miejsce za kierownicą. Natychmiast odpalił silnik, najwyraźniej nie zamierzając tracić więcej czasu, niż to konieczne.

– Nie przejmuj się nim. Czasem zachowuje się gorzej niż baba – wyjaśniła usłużnie Grace. Nawet się nie skrzywiła, kiedy w odpowiedzi Adrien wcisnął klakson. Lexi ledwo powstrzymała się przed odruchowym chwyceniem za serce. – Skup się na drodze. Widzimy się na miejscu – dodała, zajmując miejsce u boku kierowcy.

Już na wstępie szturchnęła go w ramię i to w zdecydowanie niedelikatny sposób. Rzucił jej poirytowane spojrzenie, ale nie odezwał ani słowem. Mimo wszystko coś w ich zachowaniu skojarzyło się Lexi z parą dobrych przyjaciół, którzy mieli w zwyczaju działać sobie na nerwy. 

Poczuła nieprzyjemny uścisk w gardle. Przez chwilę obserwowanie Grace i Adriena okazało się… niemalże bolesne. Zamrugała, zaskoczona tą dziwną myślą. Dlaczego w ogóle się przejmowała? I dlaczego zaczynała żałować, że nie poprosiła dziewczyny, by ta jednak jej potowarzyszyła…?

– Ej, księżniczko! Ruszasz się, czy mamy cię tu zostawić? – usłyszała zniecierpliwiony głos Adriena.

Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrzona w samochód. Nie zauważyła, kiedy mężczyzna rozsunął szybę po swojej stronie, by wyjrzeć na zewnątrz.

– Co…? A, tak. Tak. 

Czuła, że zaczynają palić ją policzki. Bez słowa, uciskając spoglądania na kogokolwiek, popędziła do samochodu. Dopiero gdy zatrzasnęła za sobą drzwiczki i zajęła miejsce za kierownicą, odważyła się spojrzeć na auto przed sobą. Czarny SUV Adriena wciąż stał na swoim miejscu, choć mężczyzna miał dość czasu, by jednak okazać frustrację i odjechać bez niej. Przez chwilę wręcz chciała, żeby to zrobił.

Weź się w garść, nakazała sobie stanowczo. Próbując zapanować nad drżeniem rąk, przy drugiej próbie włożyła kluczyk do stacyjki.

Powinna poczuć ulgę, kiedy zostawili za sobą tartak, ale nic podobnego nie miało miejsca. W pamięci wciąż miała niespójne obrazy, które przetoczyły się przez jej umysł, kiedy ta dziwna niebieska poświata zdecydowała się ją zaatakować. Rzeczy, których wtedy się dowiedziała, choć nie powinna. To i moment, w którym tak po prostu spadła, jakimś cudem lądując w objęciach Adriena…

Musiała być w szoku. Inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć.

I musiała poznać odpowiedzi.

To ostatnie popchnęło ją, by jednak podążyć za Adrienem. Narzucił zdecydowanie tempo, za które ojciec jak nic wytargałby ją za uszy. Lexi co prawda uważała się za dobrego kierowcę, ale nie lubiła prowadzić po zachodzie słońca. Nawet pusta leśna droga, która narzucił jej czarny SUV, nie dodała dziewczynie pewności. Przeciwnie – była niczym kolejny argument, by zdjąć nogę z gazu.

W ostrym świetle reflektorów wszystko wydawało się inne, bardziej dzikie. Lexi obserwowała drogę, niemalże spodziewając się kolejnej zbłąkanej sarny, która wskoczyłaby jej przed maskę. Cholerne Bambie! Z drugiej strony wolała już hamować przed zwierzęciem, niż napatoczy się na… coś innego.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Znów pożałowała, że nie poprosiła Grace o towarzystwo. Choć w pojedynkę łatwiej mogła skupić się na prowadzenie auta, milczenie zaczynało doprowadzać ją do szału. Zbyt wiele się wydarzyło, by mogła zignorować kłębiące się w głowie pytania.

Mocniej zacisnęła palce na kierownicy. Jedno musiała sobie obiecać: że niezależnie od konsekwencji, wyciągnie od tej dwójki odpowiedzi. Nieważne jakie.

Poczuła się nieswojo, kiedy otoczyły ich drzewa. Nie miała pojęcia kiedy i jak do tego doszło, ale zwykle znajome lasy Rosewood nagle wydały jej się obce i zbyt dzikie. Poczuła się trochę tak, jakby z dnia na dzień dostrzegła ich faktyczny stan. Jakby to, co spotkało Susie, ujawniło naturę gęstwiny… A może raczej tego, co kryło się w mroku.

Świetnie. Teraz zaczynam brzmieć jak paranoiczna. Słyszysz już kroki za plecami, Lexi?, zadrwiła w duchu, jednak wcale nie było jej do śmiechu. Czuła się tak, jakby przed oczami przez cały czas miała odpowiedzi. Szlag, jakby wiedziała! Może w grę wchodziła kobieca intuicja albo inne ustrojstwo, ale…

Przestała o tym myśleć w chwili, w której zauważyła, że samochód tuż przed nią zwalnia. Tylne światła SUV-a zalśniły ostrzegawczo. Dostosowała się do zmiany tempa, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że auto szykowało się do skrętu. Zmarszczyła brwi, próbując zorientować się, dokąd zmierzali. Początkowo miała wrażenie, że w okolice fajnego miejsca, ale – całe szczęście! – najwyraźniej się pomyliła.

W zamian wjechali na kolejną leśną drogę, dużo bardziej wyboistą i słabiej widoczną. Lexi wątpiła, by ta w ogóle była przystosowana do jazdy samochodem. Skrzywiła się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że przejazd był zbyt wąski. Oczami wyobraźni widziała nachylone ku niej drzewa i tracę o lakier gałęzie.

Tata mnie zabije. Żegnaj pieszczotliwe „aniołku”

Z jakiegoś powodu nie potrafiła się tym przejść. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, poza kręgiem rzucanego przez reflektory blasku próbując dostrzec coś, co pomogłoby jej określić, gdzie byli. „W lesie” – cisnęło się na usta, ale ta odpowiedź wydawała się mało satysfakcjonująca w miejscu, gdzie drzewa wydawały się być wszędzie. W ciemnościach widziała niewiele, mimo starań nie potrafiąc przypomnieć sobie, by kiedykolwiek zawędrowała aż tak daleko.

Zawahała się. Możliwe, że to było dziwne. Po latach spędzonych w małej mieścinie powinna znać każdy zakamarek, a jednak…

Lexi czuła się tak, jakby minęła całą wieczność, nim w końcu dotarli do celu. SUV na krótką chwilę zniknął jej z oczu, nagle przyspieszając, kiedy natrafił na większą przestrzeń. Z ulgą wtoczyła się za nim na coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak polana. Dopiero po chwili pojęła, że skrawki ziemi został przekształcony na coś, co najwyraźniej miało pełnić funkcję podjazdu.

A potem zauważyła dom i to wystarczyło, by przestała myśleć o czymkolwiek innym.

Zgasiła silnik, ale nie ruszyła się z miejsca. Siedziała wyprostowana, porażona dziwną tęsknotą, która ogarnęła ją na widok budynku. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Piętrowy, w większości z drewna, przez co skojarzył jej się trochę z czymś żywcem wyjętego z bajki. To wcale nie tak, że przypadkowe domki w baśniach zwykle nie zwiastują niczego dobrego…

Powiodła wzrokiem po fasadzie i kamiennym cokole. Dom wyglądał na zaniedbany, ale nie w ten sam sposób, co tartak. Przynajmniej Lexi dużo łatwiej mogła sobie wyobrazić, że ktoś w nim mieszka, nawet jeśli w żadnym z okien nie dostrzegła światła.

Wysiadła powoli, wciąż wpatrzona w górujący nad okolicą budynek. Wzdrygnęła się, słysząc trzaśnięcie drzwiczek SUV-a.

– Żyjesz? – rzuciła zaczepnym tonem Grace, jako pierwsza decydując się przerwać ciszę.

Adrien ruszył w sobie znaną stronę, bez pośpiechu obchodząc dom. Wydawał się czegoś szukać, choć równie dobrze mógł po prostu udawać, wciąż urażony tym, że ktokolwiek mu odmówił.

– Ja… Rany, co to za miejsce? – zapytała wprost, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Była pewna, że widziała je po raz pierwszy. Cholera, zapamiętałaby, gdyby kiedykolwiek wcześniej natrafiła na iście bajkowy domek w środku lasu. Z drugiej strony sama nie była pewna, jak w niewielkiej mieścinie takiej jak Rosewood mogła przegapić coś takiego.

– Jesteśmy w pobliżu rzeki. Płynie tam, kawałek dalej. – Grace niecierpliwie machnęła ręką w odpowiednim kierunku. – Kilometr stąd jest most. 

– Most… – powtórzyła niczym echo Lexi.

Potrzebowała chwili, by pojąć, że Grace zdecydowanie nie miała na myśli tego, który napotykało się na drodze do fajnego miejsca. Był jeszcze jeden, tak rzadko używany, że prawie o nim zapomniała.

Coś ścisnęło ją w gardle. O, tak, już wiedziała. Od pewnego punktu zaczynała przecinać las, odcinając niewielki kawałek – w dziwny, przypominający półokrąg sposób. Tereny w teorii wciąż należały do Rosewood, ale nigdy nie poświęciła im większej uwagi. Może jako dziecko, kiedy jeszcze miała matkę, ale…

Zamrugała. Uciekła wzrokiem na bok, ponownie wbijając wzrok w dom, jednak myślami była daleko.

Mama nie pozwalała chodzić jej nad rzekę. Nie odkąd… coś się stało. Ale co…?

Jakie to w ogóle miało znaczenie…?

– Ten dom był chyba kiedyś pensjonatem. Potem długo stał pusty, kiedy już interes upadł – wyjaśniła usłużnie Grace, najwyraźniej zamierzając pełnić rolę przewodnika. 

– Słabe miejsce jak na jakikolwiek interes – stwierdziła bez przekonania Lexi.

– Kiedyś pewnie miało więcej sensu. Wiesz, ta droga, którą przyjechaliśmy, była wtedy w dużo lepszym stanie.

Lexi puściła te słowa mimo uszu. Nie mogła się skupić, zbyt pobudzona i zdezorientowana.  Wciąż wodziła wzrokiem dookoła, nie mogąc pozbyć się dziwnego, nostalgicznego uczucia.

Jakby już tutaj była. Jakby…

Ponownie spojrzała na dom. Śledziła wzrokiem szczegóły, od ostro zakończonego dachu, bo wychodzącego z najwyższego piętra balkon. Przez chwilę próbowała pojąć, czy te elementy wzbudzały w niej jakiekolwiek skojarzenia, ale w głowie miała pustkę. Cóż, może architektura jednak nie była dobrym wyborem.

– Wejdźmy do środka, co? Mieliśmy porozmawiać – przypomniała z wahaniem Grace.

Lexi podchwyciła jej spojrzenie. Dziewczyna spoglądała na nią dziwnie, jakby z obawą, ale…

– Tak. Dobra – zreflektowała się pospiesznie. – Możemy zacząć od tego nieszczęsnego tartaku.

Chciała zabrzmieć pewnie, choć zdecydowanie się tak nie czuła. Mimo wszystko zmusiła się do tego, by ruszyć się miejsca. Kroki od razu skierowała ku werandzie, zatrzymując się przy drzwiach wejściowych.

– Klucz jest… – zaczęła Grace, jednak Lexi zdążyła już sięgnąć nad framugę.

Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy wyczuła charakterystyczny kształt. Przełknęła z trudem, nerwowo zaciskając palce wokół klucza.

– Chyba znalazłam.

Drzwi ustąpiły bez większych problemów. Zawahała się w przedsionku, ostatecznie przepuszczając Grace w progu. Z wahaniem spojrzała na wciąż zaciśniętą w pięść dłoń, w której spoczywał klucz do drzwi wejściowych.

Po prostu trafiła. Większość kryjówek tego typu bywała wręcz przesadnie oczywista, więc… Tak, mogła trafić. Och, w zasadzie Grace i Adrien powinni jej podziękować. Przynajmniej już mieli pewność, że gdyby ktoś jakimś cudem tu zbłądził, bez problemu dostałby się do środka.

Światło zalało przedpokój. Grace przemknęła dalej, tym samym dając Lexi do zrozumienia, by ruszyła za nią. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, mrugając, by przyzwyczaić oczy do zmiany oświetlenia, przekonała się, że wzmianka o pensjonacie najwyraźniej była prawdziwa. Dostrzegła coś, co przypominało niewielki kontuar, choć naturalnie nikt za nim nie siedział. Lada za to najwyraźniej służyła jako stolik na zbędne rzeczy, począwszy od porzuconej kurtki, po wciąż niewypakowane zakupy.

Dostrzegła kolejne pomieszczenie, dużo bardziej przestronne, ale wciąż przytulne. Dwa fotele, kanapa i – co momentalnie przykuło jej uwagę – kominek wyglądały wystarczająco zachęcająco. Coś w widoku salonu sprawiło, że Lexi udało się rozluźnić. Przyśpieszyła, próbując dotrzymać Grace kroku, ale zawahała się, kiedy ta nagle przystanęła w drzwiach.

– Uważaj na próg.

Usłuchała. Dla pewności spojrzała pod nogi, spodziewając się stopnia albo czegoś równie wymyślnego, co wyjaśniłoby ostrzeżenie, ale nic podobnego nie zauważyła. W zamian w wejściu zauważyła starannie ukształtowaną linię z… soli? Białe drobinki zdawały się łagodnie połyskiwać w świetle.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Przeskoczyła nad niespodziewaną przeszkodą, coraz bardziej zdezorientowana. Może jednak oszalała, ale po tym, czego doświadczyła, takie dziwactwa robiły na niej najmniejsze znaczenie.

Później. Mogła zapytać o to później…

Skupiła wzrok na salonie, szukając wzrokiem czegoś, co pozwoliłoby jej odsunąć niechciane myśli. Kanapa i skórzane fotele wyglądały zwyczajnie, wręcz zachęcająco. Skorzystała z tego przy pierwszej okazji, ledwo tylko Grace dała jej do zrozumienia, że może usiąść. Dla pewności wybrała miejsce najbliżej paleniska, skąd miała dobry widok na sofę, na której rozsiadła się gospodyni. Wtedy też dostrzegła ustawione po drugiej stronie pokoju regały z książkami, zapełnione w równie imponujący sposób, co i biblioteczka w gabinecie mamy.

Coś w tym widoku sprawiło, że poczuła się pewniej. Tylko odrobinę, ale jednak.

– Więc… – zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.

– Jeszcze nie wrócił? – wtrącił Adrien.

Nie zauważyła, kiedy się pojawił. Nie słyszała jego kroków, a jednak kiedy poderwała głowę, przekonała się, że przystanął przy drzwiach, jakby od niechcenia opierając się plecami o ścianę.

– Nie. Mam tylko nadzieję, że nie wpakował się w kłopoty – przyznała Grace. – Mogę zadzwonić, ale…

– Nie ma potrzeby. Tak jest lepiej.

Lexi z powątpiewaniem spojrzała to na jedno, to na drugie. Mogła tylko zgadywać, o kim mówili.

– Może i tak… – Grace nie wyglądała na przekonaną. W następnej sekundzie wyprostowała się, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że miała gościa. – Przepraszam. Masz wiele pytań, prawda? – zreflektowała się, w końcu przechodząc do rzeczy.

– Żeby tylko – westchnęła Lexi. – Wydawało mi się, że po to tutaj przyjechaliśmy?

– Wydawało to dobre słowo. W ostatnim czasie wszystko się pierdoli – stwierdził bez ogródek Adrien, nagle prostując i ruszając z miejsca. – Ostrzegałem cię, ale jesteś tutaj. Pozwól więc, że nie będę prowadził cię za rączkę.

Grace wyglądała na chętną, żeby zaprotestować, jednak mężczyzna nie dał jej po temu okazji. Szybkim krokiem przeszedł przez salon, wprost ku regałów z książkami. Chwilę wodził wzrokiem po półkach, nim ostatecznie wyjął coś, co okazało się kartonowym pudłem. Czegokolwiek tam szukał, znalazł to niemalże od razu.

Znów się przemieścił. Tym razem, ku oszołomieniu Lexi, dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. Tak po prostu – w jednej chwili wstał przy regale, by w następnej pojawić się tuż przed nią ze starą gazetą w ręce.

– Co do…? – wyrwało jej się.

– Proszę. Twoja odpowiedź na to, co stało się w tartaku – oznajmił bez ogródek, zachowując tak, jakby nie wydarzyło się nic wartego uwagi. – Wierzę, że o wiele bardziej rzeczowa, niż artykuł w internecie. Media podobno nie kłamią – dodał z przekąsem.

Bezwiednie zacisnęła palce na gazecie. Jeden rzut oka na pierwszą stronę wystarczył, żeby serce podeszło jej do gardła. Na czarnobiałej fotografii natychmiast rozpoznała tartak – dokładnie ten sam, który opuścili. Co prawda na zdjęciu stali przed nim ludzie, niejako potwierdzając, że kiedyś zakład pracował pełną parą, ale…

Zerknęła na datę. 13 sierpnia 1973.

Lato, uświadomiła sobie i chociaż to pozornie nic nie znaczyło, Lexi poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Pamiętała, że było lato.

Pełna złych przeczuć, w końcu spojrzała na zajmujący pierwszą stronę artykuł.


ŚMIERTELNY WYPADEK W ROSEWOOD

Zgodnie z informacjami udzielonymi przez lokalne władze, do zdarzenia doszło 12 sierpnia w godzinach popołudniowych. Na krótko przed zakończeniem zmiany 57-letni John Carter, pracownik tartaku Rosewood, został wciągnięty przez jedną z maszyn. Mężczyzna zmarł na miejscu. Okoliczności wciąż bada policja. 

 

Siedziała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w gazetę. Dopiero gdy litery zaczęły zamazywać się jej przed oczami, zdołała poruszyć się i spojrzeć na Adriena. Głos uwiązł Lexi w gardle, choć nawet gdyby mogła się odezwać, nie wiedziałaby, co powiedzieć.

Może poza jednym.

– W artykule jest błąd – szepnęła, choć z równym powodzeniem mogła ograniczyć się wyłącznie do nic nieznaczącego ruchu warg.

– Słucham?

– Pięćdziesiąt trzy – wyjaśniła cicho. – W chwili śmierci miał pięćdziesiąt trzy lata. 

Ani Adrien, ani Grace nie zareagowali na tę rewelację. Choć znajdowali się na wyciągnięcie ręki, równie dobrze wcale mogło ich nie być w pokoju. Pewnie i tak nie zauważyłaby różnicy. 

Mętlik w głowie przybrał na sile. Nawet nie zauważyła, kiedy gazeta wyślizgnęła jej się z rąk. Ukryła twarz w dłoniach, pocierając skronie i bezskutecznie próbując zrozumieć.

Co tu się dzieje, do diabła…?

Gdzieś jakby z oddali doszło ją trzaśnięcie drzwi wejściowych. To i ciche przekleństwo Grace.

Ktoś wrócił do domu.

A dzień dobry, dzień dobry. Ja nic nie wiem. Ale chyba wracam z pełną parą. ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz