Pierwszy zgrzyt pojawił się
już na starcie, kiedy Adrien zaczął naciskać, by wsiadła do jego samochodu.
– Mam swój
– oznajmiła, a przez twarz mężczyzny wykrzywił grymas niezadowolenia.
– Jak ty to niby
widzisz?
Wzruszyła
ramionami. Mogła być przerażona i zdezorientowana, mogła nawet zawdzięczać
temu gościowi życie (cokolwiek stało się w tartaku, kiedy…
odpłynęła), ale to jeszcze nie znaczyło, że mu ufała. Nie po tym
jak wdarł się do jej domu i zaczął pleść od rzeczy.
Skrzyżowała
ramiona. Przez chwilę mierzyła się z Adrienem na spojrzenia, nie zamierzając
tak po prostu odpuścić. Co prawda w jego spojrzeniu doszukała się
czegoś, czego nie potrafiła nazwać, a co niezmiennie przyprawiało ją
o dreszcze, ale o tym starała się nie myśleć. Gdyby
chciał ją skrzywdzić, nie wysłałby się z doprowadzaniem jej aż
do tego miejsca.
Chyba.
– Pojadę za wami
– stwierdziła, siląc się na spokój. – Nie zostawię tu samochodu.
– Nie mamy
czasu na… – Adrien urwał i zaklął pod nosem. Przyłożył dłoń do twarzy,
w nerwowym geście uciskając skrzydełka nosa. – Słuchaj, właśnie tego
musimy unikać. Sama widziałaś jak skończyło się ostatnim razem.
–
Posłuchałam cię dwa razy. Za pierwszym zginęła Susie. Za drugim…
Cholera, nie wiem!
To na dłuższą
chwilę zamknęło mu usta. Jeśli do tej pory wydawał się zmęczony, po
jej słowach zaczął wyglądać na chętnego, żeby wyjść z siebie i stanąć
obok.
Lexi wciąż
mogła tylko zgadywać, co stało się w tartaku. Nie chodziło
tylko o to, czego sama doświadczyła, ale przede wszystkim o Adriena.
Wiedziała jedynie, że dotrzymał słowa i faktycznie uwinął się w pięć
minut, bez zbędnych wyjaśnień wychodząc z budynku i już na wstępie
komunikując, że mogą się zbierać.
– Zrób coś
– mruknął po dłuższej chwili mężczyzna.
Uświadomiła
sobie, że zwracał się do milczącej przez cały ten czas Grace.
Dziewczyna w którymś momencie oparła się o dach auta, obserwując
ich z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy.
W
odpowiedzi na słowa Adriena, jedynie wzruszyła ramionami.
– Wiesz… Ma
rację.
– Że co
proszę? – obruszył się.
Grace
wyprostowała się. Bez pośpiechu obeszła samochód, zatrzymując przy
drzwiach od strony kierowcy.
– Jeśli
chce, niech jedzie za nami. W czym problem?
– Dziękuję
bardzo! – rzuciła Lexi, wznosząc oczy ku górze.
Chyba mogła
polubić Grace. Co prawda sposób, w jaki się poznały, zdecydowanie nie sprzyjał
budowaniu przyjacielskich relacji, ale i tak zaczynała darzyć
dziewczynę sympatią. Nie rozumiała jej, ale… było coś, co wydawało się
ją do kobiety przyciągać.
Albo,
poprawiła się w myślach Lexi, jednak całkiem postradałam zmysły.
Czemu nie?
Jakkolwiek
nie brzmiałaby odpowiedź, jednego była pewna: nie zamierzała zostawić
samochodu. Nie chodziło nawet o to, że być może miała w którymś
momencie zapragnąć się wycofać i wrócić do domu. Bardziej
martwiło ją, że gdyby w porę nie podstawiła auta z powrotem na podjazd,
jej zwykle spokojny ojciec okazałby się gorszy niż kobieta z dwojgiem
ust.
– Świetnie.
Róbcie co chcecie. Ja umywam ręce – jęknął Adrien, nagle tracąc
cierpliwość.
Jakby na podkreślenie
swoich słów, uniósł ramiona ku górze w poddańczym geście. Raz jeszcze
spojrzał na Lexi, nim ostatecznie wślizgnął się do samochodu,
zajmując miejsce za kierownicą. Natychmiast odpalił silnik, najwyraźniej
nie zamierzając tracić więcej czasu, niż to konieczne.
– Nie przejmuj się
nim. Czasem zachowuje się gorzej niż baba – wyjaśniła usłużnie Grace.
Nawet się nie skrzywiła, kiedy w odpowiedzi Adrien wcisnął
klakson. Lexi ledwo powstrzymała się przed odruchowym chwyceniem za serce.
– Skup się na drodze. Widzimy się na miejscu – dodała, zajmując
miejsce u boku kierowcy.
Już na wstępie
szturchnęła go w ramię i to w zdecydowanie niedelikatny sposób.
Rzucił jej poirytowane spojrzenie, ale nie odezwał ani słowem.
Mimo wszystko coś w ich zachowaniu skojarzyło się Lexi z parą
dobrych przyjaciół, którzy mieli w zwyczaju działać sobie na nerwy.
Poczuła
nieprzyjemny uścisk w gardle. Przez chwilę obserwowanie Grace i Adriena
okazało się… niemalże bolesne. Zamrugała, zaskoczona tą dziwną myślą. Dlaczego
w ogóle się przejmowała? I dlaczego zaczynała żałować, że nie poprosiła
dziewczyny, by ta jednak jej potowarzyszyła…?
– Ej,
księżniczko! Ruszasz się, czy mamy cię tu zostawić? – usłyszała
zniecierpliwiony głos Adriena.
Uświadomiła
sobie, że od dłuższej chwili tkwiła w miejscu, bezmyślnie wpatrzona w samochód.
Nie zauważyła, kiedy mężczyzna rozsunął szybę po swojej stronie, by wyjrzeć
na zewnątrz.
– Co…? A,
tak. Tak.
Czuła, że
zaczynają palić ją policzki. Bez słowa, uciskając spoglądania na kogokolwiek,
popędziła do samochodu. Dopiero gdy zatrzasnęła za sobą drzwiczki i zajęła
miejsce za kierownicą, odważyła się spojrzeć na auto przed sobą.
Czarny SUV Adriena wciąż stał na swoim miejscu, choć mężczyzna miał dość
czasu, by jednak okazać frustrację i odjechać bez niej. Przez
chwilę wręcz chciała, żeby to zrobił.
Weź się
w garść, nakazała sobie stanowczo. Próbując zapanować nad drżeniem
rąk, przy drugiej próbie włożyła kluczyk do stacyjki.
Powinna
poczuć ulgę, kiedy zostawili za sobą tartak, ale nic podobnego nie miało
miejsca. W pamięci wciąż miała niespójne obrazy, które przetoczyły się
przez jej umysł, kiedy ta dziwna niebieska poświata zdecydowała się
ją zaatakować. Rzeczy, których wtedy się dowiedziała, choć nie powinna.
To i moment, w którym tak po prostu spadła, jakimś
cudem lądując w objęciach Adriena…
Musiała być
w szoku. Inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć.
I musiała
poznać odpowiedzi.
To ostatnie
popchnęło ją, by jednak podążyć za Adrienem. Narzucił zdecydowanie
tempo, za które ojciec jak nic wytargałby ją za uszy. Lexi co prawda
uważała się za dobrego kierowcę, ale nie lubiła prowadzić po zachodzie
słońca. Nawet pusta leśna droga, która narzucił jej czarny SUV, nie dodała
dziewczynie pewności. Przeciwnie – była niczym kolejny argument, by zdjąć
nogę z gazu.
W ostrym
świetle reflektorów wszystko wydawało się inne, bardziej dzikie. Lexi
obserwowała drogę, niemalże spodziewając się kolejnej zbłąkanej sarny,
która wskoczyłaby jej przed maskę. Cholerne Bambie! Z drugiej strony
wolała już hamować przed zwierzęciem, niż napatoczy się na… coś innego.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Znów pożałowała, że nie poprosiła Grace o towarzystwo.
Choć w pojedynkę łatwiej mogła skupić się na prowadzenie auta,
milczenie zaczynało doprowadzać ją do szału. Zbyt wiele się wydarzyło,
by mogła zignorować kłębiące się w głowie pytania.
Mocniej zacisnęła
palce na kierownicy. Jedno musiała sobie obiecać: że niezależnie od konsekwencji,
wyciągnie od tej dwójki odpowiedzi. Nieważne jakie.
Poczuła się
nieswojo, kiedy otoczyły ich drzewa. Nie miała pojęcia kiedy i jak
do tego doszło, ale zwykle znajome lasy Rosewood nagle wydały jej się
obce i zbyt dzikie. Poczuła się trochę tak, jakby z dnia na dzień
dostrzegła ich faktyczny stan. Jakby to, co spotkało Susie, ujawniło
naturę gęstwiny… A może raczej tego, co kryło się w mroku.
Świetnie.
Teraz zaczynam brzmieć jak paranoiczna. Słyszysz już kroki za plecami,
Lexi?, zadrwiła w duchu, jednak wcale nie było jej do śmiechu.
Czuła się tak, jakby przed oczami przez cały czas miała odpowiedzi. Szlag,
jakby wiedziała! Może w grę wchodziła kobieca intuicja albo inne
ustrojstwo, ale…
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której zauważyła, że samochód tuż przed nią
zwalnia. Tylne światła SUV-a zalśniły ostrzegawczo. Dostosowała się do zmiany
tempa, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że auto szykowało się do skrętu.
Zmarszczyła brwi, próbując zorientować się, dokąd zmierzali. Początkowo miała
wrażenie, że w okolice fajnego miejsca, ale – całe szczęście!
– najwyraźniej się pomyliła.
W zamian
wjechali na kolejną leśną drogę, dużo bardziej wyboistą i słabiej
widoczną. Lexi wątpiła, by ta w ogóle była przystosowana do jazdy
samochodem. Skrzywiła się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że przejazd był zbyt
wąski. Oczami wyobraźni widziała nachylone ku niej drzewa i tracę o lakier
gałęzie.
Tata
mnie zabije. Żegnaj pieszczotliwe „aniołku”…
Z jakiegoś
powodu nie potrafiła się tym przejść. Niespokojnie powiodła wzrokiem
dookoła, poza kręgiem rzucanego przez reflektory blasku próbując dostrzec coś,
co pomogłoby jej określić, gdzie byli. „W lesie” – cisnęło się na usta,
ale ta odpowiedź wydawała się mało satysfakcjonująca w miejscu,
gdzie drzewa wydawały się być wszędzie. W ciemnościach widziała
niewiele, mimo starań nie potrafiąc przypomnieć sobie, by kiedykolwiek
zawędrowała aż tak daleko.
Zawahała
się. Możliwe, że to było dziwne. Po latach spędzonych w małej
mieścinie powinna znać każdy zakamarek, a jednak…
Lexi czuła się
tak, jakby minęła całą wieczność, nim w końcu dotarli do celu. SUV na krótką
chwilę zniknął jej z oczu, nagle przyspieszając, kiedy natrafił na większą
przestrzeń. Z ulgą wtoczyła się za nim na coś, co na pierwszy
rzut oka wyglądało jak polana. Dopiero po chwili pojęła, że skrawki ziemi
został przekształcony na coś, co najwyraźniej miało pełnić funkcję
podjazdu.
A potem
zauważyła dom i to wystarczyło, by przestała myśleć o czymkolwiek
innym.
Zgasiła
silnik, ale nie ruszyła się z miejsca. Siedziała wyprostowana,
porażona dziwną tęsknotą, która ogarnęła ją na widok budynku. Na pierwszy
rzut oka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Piętrowy, w większości
z drewna, przez co skojarzył jej się trochę z czymś żywcem
wyjętego z bajki. To wcale nie tak, że przypadkowe domki w baśniach
zwykle nie zwiastują niczego dobrego…
Powiodła
wzrokiem po fasadzie i kamiennym cokole. Dom wyglądał na zaniedbany,
ale nie w ten sam sposób, co tartak. Przynajmniej Lexi dużo łatwiej
mogła sobie wyobrazić, że ktoś w nim mieszka, nawet jeśli w żadnym z okien
nie dostrzegła światła.
Wysiadła
powoli, wciąż wpatrzona w górujący nad okolicą budynek. Wzdrygnęła
się, słysząc trzaśnięcie drzwiczek SUV-a.
– Żyjesz? –
rzuciła zaczepnym tonem Grace, jako pierwsza decydując się przerwać ciszę.
Adrien
ruszył w sobie znaną stronę, bez pośpiechu obchodząc dom. Wydawał się
czegoś szukać, choć równie dobrze mógł po prostu udawać, wciąż urażony
tym, że ktokolwiek mu odmówił.
– Ja… Rany,
co to za miejsce? – zapytała wprost, kręcąc z niedowierzaniem
głową.
Była pewna,
że widziała je po raz pierwszy. Cholera, zapamiętałaby, gdyby kiedykolwiek
wcześniej natrafiła na iście bajkowy domek w środku lasu. Z drugiej
strony sama nie była pewna, jak w niewielkiej mieścinie takiej jak
Rosewood mogła przegapić coś takiego.
– Jesteśmy
w pobliżu rzeki. Płynie tam, kawałek dalej. – Grace niecierpliwie machnęła
ręką w odpowiednim kierunku. – Kilometr stąd jest most.
– Most… –
powtórzyła niczym echo Lexi.
Potrzebowała
chwili, by pojąć, że Grace zdecydowanie nie miała na myśli tego,
który napotykało się na drodze do fajnego miejsca. Był
jeszcze jeden, tak rzadko używany, że prawie o nim zapomniała.
Coś
ścisnęło ją w gardle. O, tak, już wiedziała. Od pewnego punktu
zaczynała przecinać las, odcinając niewielki kawałek – w dziwny,
przypominający półokrąg sposób. Tereny w teorii wciąż należały do Rosewood,
ale nigdy nie poświęciła im większej uwagi. Może jako dziecko, kiedy
jeszcze miała matkę, ale…
Zamrugała.
Uciekła wzrokiem na bok, ponownie wbijając wzrok w dom, jednak
myślami była daleko.
Mama nie pozwalała
chodzić jej nad rzekę. Nie odkąd… coś się stało. Ale co…?
Jakie to w ogóle
miało znaczenie…?
– Ten dom
był chyba kiedyś pensjonatem. Potem długo stał pusty, kiedy już interes upadł –
wyjaśniła usłużnie Grace, najwyraźniej zamierzając pełnić rolę
przewodnika.
– Słabe
miejsce jak na jakikolwiek interes – stwierdziła bez przekonania
Lexi.
– Kiedyś
pewnie miało więcej sensu. Wiesz, ta droga, którą przyjechaliśmy, była
wtedy w dużo lepszym stanie.
Lexi
puściła te słowa mimo uszu. Nie mogła się skupić, zbyt pobudzona i zdezorientowana.
Wciąż wodziła wzrokiem dookoła, nie mogąc pozbyć się dziwnego,
nostalgicznego uczucia.
Jakby już
tutaj była. Jakby…
Ponownie
spojrzała na dom. Śledziła wzrokiem szczegóły, od ostro zakończonego
dachu, bo wychodzącego z najwyższego piętra balkon. Przez chwilę próbowała
pojąć, czy te elementy wzbudzały w niej jakiekolwiek skojarzenia, ale w głowie
miała pustkę. Cóż, może architektura jednak nie była dobrym wyborem.
– Wejdźmy
do środka, co? Mieliśmy porozmawiać – przypomniała z wahaniem Grace.
Lexi
podchwyciła jej spojrzenie. Dziewczyna spoglądała na nią dziwnie,
jakby z obawą, ale…
– Tak.
Dobra – zreflektowała się pospiesznie. – Możemy zacząć od tego
nieszczęsnego tartaku.
Chciała
zabrzmieć pewnie, choć zdecydowanie się tak nie czuła. Mimo
wszystko zmusiła się do tego, by ruszyć się miejsca. Kroki
od razu skierowała ku werandzie, zatrzymując się przy drzwiach
wejściowych.
– Klucz
jest… – zaczęła Grace, jednak Lexi zdążyła już sięgnąć nad framugę.
Serce
podeszło jej aż do gardła, kiedy wyczuła charakterystyczny kształt.
Przełknęła z trudem, nerwowo zaciskając palce wokół klucza.
– Chyba
znalazłam.
Drzwi
ustąpiły bez większych problemów. Zawahała się w przedsionku,
ostatecznie przepuszczając Grace w progu. Z wahaniem spojrzała na wciąż
zaciśniętą w pięść dłoń, w której spoczywał klucz do drzwi
wejściowych.
Po prostu
trafiła. Większość kryjówek tego typu bywała wręcz przesadnie oczywista, więc…
Tak, mogła trafić. Och, w zasadzie Grace i Adrien powinni jej podziękować.
Przynajmniej już mieli pewność, że gdyby ktoś jakimś cudem tu zbłądził,
bez problemu dostałby się do środka.
Światło
zalało przedpokój. Grace przemknęła dalej, tym samym dając Lexi do zrozumienia,
by ruszyła za nią. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, mrugając, by przyzwyczaić
oczy do zmiany oświetlenia, przekonała się, że wzmianka o pensjonacie
najwyraźniej była prawdziwa. Dostrzegła coś, co przypominało niewielki kontuar,
choć naturalnie nikt za nim nie siedział. Lada za to najwyraźniej
służyła jako stolik na zbędne rzeczy, począwszy od porzuconej kurtki,
po wciąż niewypakowane zakupy.
Dostrzegła
kolejne pomieszczenie, dużo bardziej przestronne, ale wciąż przytulne. Dwa
fotele, kanapa i – co momentalnie przykuło jej uwagę – kominek
wyglądały wystarczająco zachęcająco. Coś w widoku salonu sprawiło, że Lexi
udało się rozluźnić. Przyśpieszyła, próbując dotrzymać Grace kroku, ale zawahała
się, kiedy ta nagle przystanęła w drzwiach.
– Uważaj na próg.
Usłuchała.
Dla pewności spojrzała pod nogi, spodziewając się stopnia albo czegoś
równie wymyślnego, co wyjaśniłoby ostrzeżenie, ale nic podobnego nie zauważyła.
W zamian w wejściu zauważyła starannie ukształtowaną linię z… soli?
Białe drobinki zdawały się łagodnie połyskiwać w świetle.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Przeskoczyła nad niespodziewaną przeszkodą, coraz bardziej
zdezorientowana. Może jednak oszalała, ale po tym, czego
doświadczyła, takie dziwactwa robiły na niej najmniejsze znaczenie.
Później.
Mogła zapytać o to później…
Skupiła
wzrok na salonie, szukając wzrokiem czegoś, co pozwoliłoby jej odsunąć
niechciane myśli. Kanapa i skórzane fotele wyglądały zwyczajnie, wręcz
zachęcająco. Skorzystała z tego przy pierwszej okazji, ledwo tylko Grace
dała jej do zrozumienia, że może usiąść. Dla pewności wybrała miejsce
najbliżej paleniska, skąd miała dobry widok na sofę, na której
rozsiadła się gospodyni. Wtedy też dostrzegła ustawione po drugiej
stronie pokoju regały z książkami, zapełnione w równie imponujący
sposób, co i biblioteczka w gabinecie mamy.
Coś w tym
widoku sprawiło, że poczuła się pewniej. Tylko odrobinę, ale jednak.
– Więc… –
zaczęła, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Jeszcze
nie wrócił? – wtrącił Adrien.
Nie
zauważyła, kiedy się pojawił. Nie słyszała jego kroków, a jednak
kiedy poderwała głowę, przekonała się, że przystanął przy drzwiach, jakby od niechcenia
opierając się plecami o ścianę.
– Nie. Mam
tylko nadzieję, że nie wpakował się w kłopoty – przyznała
Grace. – Mogę zadzwonić, ale…
– Nie ma
potrzeby. Tak jest lepiej.
Lexi z powątpiewaniem
spojrzała to na jedno, to na drugie. Mogła tylko zgadywać,
o kim mówili.
– Może i tak…
– Grace nie wyglądała na przekonaną. W następnej sekundzie
wyprostowała się, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że
miała gościa. – Przepraszam. Masz wiele pytań, prawda? – zreflektowała się, w końcu
przechodząc do rzeczy.
– Żeby
tylko – westchnęła Lexi. – Wydawało mi się, że po to tutaj
przyjechaliśmy?
– Wydawało
to dobre słowo. W ostatnim czasie wszystko się pierdoli –
stwierdził bez ogródek Adrien, nagle prostując i ruszając z miejsca.
– Ostrzegałem cię, ale jesteś tutaj. Pozwól więc, że nie będę
prowadził cię za rączkę.
Grace
wyglądała na chętną, żeby zaprotestować, jednak mężczyzna nie dał jej po temu
okazji. Szybkim krokiem przeszedł przez salon, wprost ku regałów z książkami.
Chwilę wodził wzrokiem po półkach, nim ostatecznie wyjął coś, co okazało się
kartonowym pudłem. Czegokolwiek tam szukał, znalazł to niemalże od razu.
Znów się
przemieścił. Tym razem, ku oszołomieniu Lexi, dosłownie zmaterializował się
tuż przed nią. Tak po prostu – w jednej chwili wstał przy
regale, by w następnej pojawić się tuż przed nią ze starą gazetą
w ręce.
– Co do…? –
wyrwało jej się.
– Proszę.
Twoja odpowiedź na to, co stało się w tartaku – oznajmił bez ogródek,
zachowując tak, jakby nie wydarzyło się nic wartego uwagi. – Wierzę,
że o wiele bardziej rzeczowa, niż artykuł w internecie. Media podobno
nie kłamią – dodał z przekąsem.
Bezwiednie
zacisnęła palce na gazecie. Jeden rzut oka na pierwszą stronę
wystarczył, żeby serce podeszło jej do gardła. Na czarnobiałej
fotografii natychmiast rozpoznała tartak – dokładnie ten sam, który
opuścili. Co prawda na zdjęciu stali przed nim ludzie, niejako
potwierdzając, że kiedyś zakład pracował pełną parą, ale…
Zerknęła na datę.
13 sierpnia 1973.
Lato,
uświadomiła sobie i chociaż to pozornie nic nie znaczyło, Lexi
poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Pamiętała, że było lato.
Pełna złych
przeczuć, w końcu spojrzała na zajmujący pierwszą stronę artykuł.
ŚMIERTELNY WYPADEK W ROSEWOOD
Zgodnie
z informacjami udzielonymi przez lokalne władze, do zdarzenia doszło
12 sierpnia w godzinach popołudniowych. Na krótko przed zakończeniem
zmiany 57-letni John Carter, pracownik tartaku Rosewood, został wciągnięty
przez jedną z maszyn. Mężczyzna zmarł na miejscu. Okoliczności wciąż
bada policja.
Siedziała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się
w gazetę. Dopiero gdy litery zaczęły zamazywać się jej przed
oczami, zdołała poruszyć się i spojrzeć na Adriena. Głos uwiązł
Lexi w gardle, choć nawet gdyby mogła się odezwać, nie wiedziałaby,
co powiedzieć.
Może poza jednym.
– W artykule jest błąd – szepnęła, choć z równym
powodzeniem mogła ograniczyć się wyłącznie do nic nieznaczącego ruchu
warg.
– Słucham?
– Pięćdziesiąt trzy – wyjaśniła cicho. – W chwili
śmierci miał pięćdziesiąt trzy lata.
Ani Adrien, ani Grace nie zareagowali
na tę rewelację. Choć znajdowali się na wyciągnięcie ręki,
równie dobrze wcale mogło ich nie być w pokoju. Pewnie i tak nie zauważyłaby
różnicy.
Mętlik w głowie przybrał na sile. Nawet
nie zauważyła, kiedy gazeta wyślizgnęła jej się z rąk. Ukryła
twarz w dłoniach, pocierając skronie i bezskutecznie próbując
zrozumieć.
Co tu się dzieje, do diabła…?
Gdzieś jakby z oddali doszło ją
trzaśnięcie drzwi wejściowych. To i ciche przekleństwo Grace.
Ktoś wrócił do domu.
A dzień dobry, dzień dobry. Ja nic nie wiem. Ale chyba wracam z pełną parą. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz