Kroki zmierzały ku salonowi.
Lexi wyprostowała się, równie poruszona, co i towarzysząca jej dwójka.
Mogła założyć się, że atmosfera w jednej chwili zgęstniała, tak ciężka,
że złapanie oddechu wydało się prawdziwym wyzwaniem. Początkowo nawet nie zauważyła,
że wstrzymała oddech, zaskoczona nagłym uciskiem w piersi.
Dlaczego…?
Nie
pierwszy raz zadawała sobie to pytanie. Nieprzyjemny deszcz przemknął
wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, choć i jego nie potrafiła w żaden
sensowny sposób wytłumaczyć. Skąd to napięcie? Czemu czuła się tak,
jakby siedziała na szpilkach?
– Co tak zamilkliście?
– usłyszała męski, zmęczony głos. – To miła odmiana, ale i tak…
Cokolwiek
przybysz miał do zakomunikowania, urwał jeszcze przed przekroczeniem
progu. Zupełnie jakby również wyczuł, że coś było nie tak. Choćby to,
że tu jestem, uświadomiła sobie, choć taka możliwość sama w sobie
wydała jej się nierealna. Niby dlaczego to ona miałaby stanowić
problem w tej sytuacji.
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której przybysz pojawił się w zasięgu
wzroku zebranych. Zastygł w progu, dłoń opierając na framudze. W ciszy
rozejrzał się dookoła, a jego przystojną twarz jak na zawołanie
wykrzywił grymas. Oczy rozszerzyły się, momentalnie spoczywając na zastygłej
w fotelu Lexi.
Poczuła się
trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Zmuszając się do zaczerpnięcia tchu, bezwiednie spięła się, w następnej
sekundzie podrywając na równe nogi. To było niczym impuls, któremu
mimowolnie się podporządkowała. W jedne chwili siedziała, w następnej
stojąc i żałując, że fotel za plecami uniemożliwiał swobodne
cofnięcie się choćby o kilka kroków.
Czemu?,
pomyślała po raz wtóry, ale sama nie była pewna, czego tak naprawdę
dotyczyło to pytanie.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Wiedziała, że Grace i Adrien wciąż
znajdowali się w tym samym pokoju, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby się
na nich skupić. Wrażenie było takie, jakby dość przestronny salon w ułamku
sekundy skurczył się – i to tak, że ledwo wystarczało w nim
miejsca dla niej i nowo przybyłego. Lexi wpatrywała się w mężczyznę,
choć jakaś jej cząstka chciała odwrócić wzrok. Wodziła wzrokiem po całej
jego sylwetce, próbując zrozumieć, dlaczego sam jego widok
wystarczył, by… poczuła się tak. Cokolwiek to oznaczało. Cokolwiek
powinna o tym myśleć.
Chciała coś
powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie żebyśmy w ogóle
mieli sobie coś do powiedzenia, uświadomiła sobie. I, cholera, nie chodziło
już nawet o to, że przecież widziała go po raz pierwszy.
Nie wytrzymała.
Spuściła wzrok, niezdolna znieść spojrzenia nieznajomego dłużej, aniżeli było
to konieczne. Mimo wszystko zapamiętała jego oczy – ciemne, poważne
i… zaskoczone. Och, nie, to nie było tak. Nie chodziło tylko o to,
że najwyraźniej nie spodziewał się gości. W spojrzeniu mężczyzny
doszukała się czegoś, co była w stanie utożsamić wyłącznie z szokiem.
– Caine… –
doszedł ją spięty głos Grace.
Zabrzmiała
łagodnie, wręcz błagalnie. Lexi była pewna, że dziewczyna się poruszyła,
ale z równym powodzeniem mogłaby dalej tkwić w tym samym
miejscu. To, że w ogóle się odezwała, wydawało się wręcz
nienaturalne.
Mężczyzna –
Caine, jak mogła się przekonać – w żaden sposób nie zareagował.
On po prostu tam stał, milczący i poważny.
– Chyba…
nie jestem tu mile widziana – wykrztusiła w końcu Lexi. Własny
głos wydał jej się dziwny, zdławiony i daleki od sposobu, w jaki
dopiero co zwracała się do Adriena. Mętlik w głowie niczego nie ułatwiał,
wręcz przybierając na sile. – Już sobie idę. Ja… – wymamrotała, gorączkowo
szukając jakieś sensownej wymówki.
– Poczekaj
chwilę.
Zamarła,
słysząc jego głos. To, że w ogóle się odezwał, okazało się gorsze,
niż gdyby wciąż milczał i po prostu się na nią patrzył.
Lexi czuła na sobie jego wzrok – zbyt przenikliwy, zbyt… prawdziwy.
Miała ochotę czymś się osłonić albo najlepiej nakazać mu, by w tej
chwili przestał się na nią gapić. Nie zrobiła tego, wciąż nie potrafiąc
znaleźć właściwych słów.
Chciała
stąd uciec.
Ta myśl
uderzyła w nią z całą mocą, porównywalną do siły tej dziwnej energii
z tartaku. Tym razem przynajmniej nie miała wrażenia, że zapada się
w plątaninę niezrozumiałych wspomnień i cudzych myśli, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że coś było nie tak. Ta atmosfera, ten mężczyzna,
oni wszyscy… Już od chwili, w której zdecydowała się na własną
rękę zbadać ostatnie miejsce, w którym widziała żywą Susie, wszystko szło
w najgorszym możliwym kierunku. Czuła, że wplątała się w coś,
czego wcale nie chciała. Ba! Sam Adrien dał jej to do zrozumienia,
tak po prostu wdzierając się do zamkniętego pokoju i wydając się
bredzić od rzeczy.
A teraz
była tutaj, walcząc z samą sobą i próbując zrozumieć… Tyle że nie dało się
tak po prostu pojąć czegoś takiego!
Uświadomiła
sobie, że drży. Spróbowała nad sobą zapanować, ale napięte mięśnie
ani trochę nie chciały współpracować. Zacisnęła dłonie w pieści
i prawie natychmiast je rozluźniła. Niemalże spazmatycznie chwytała
oddech, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że balansowała gdzieś na krawędzi.
I nie rozumiała.
Ani trochę nie rozumiała, dlaczego ten mężczyzna…
Potrząsnęła
głowa. To nie miało sensu. Nic z tego go nie miało, choć z pełną
mocą dotarło to do niej dopiero w tym domu, w tym małym
salonie. Pomyślała, że najwyraźniej doświadczała jakiegoś opóźnionego szoku
albo czegoś podobnego. To nie byłoby dziwne po tym, czego
doświadczyła w tartaku, a co nabrało zupełnie nowego wymiaru, kiedy
przejrzała podsuniętą przez Adriena gazetę. Jeśli dodać do tego
najwyraźniej prawdziwe spotkanie z kobietą z dwojgiem ust,
zdecydowanie miała prawdo panikować.
– Lexi?
Poderwała
głowę. Podchwyciła zatroskane spojrzenie Grace, z opóźnieniem
uprzytomniając sobie, że dziewczyna niepewnie przesunęła się w jej stronę.
Nawet wyciągnęła rękę, w sposób wystarczająco zachęcający, by Lexi
przez moment miała ochotę ją ująć. Może wtedy poczułaby się bezpieczna,
ale…
Nie, nie tu.
Nie, kiedy obok był ten mężczyzna.
– Muszę
stąd wyjść – wymamrotała, bez zastanowienia kierując się ku wyjściu.
Błąd.
Uświadomiła sobie to w chwili, w której dotarło do niej, że
dotarcie do drzwi oznaczało konieczność przejścia obok Caina. Zamarła w pół
kroku, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Kiedy
odważyła się spojrzeć przed siebie, zorientowała się, że on wciąż tam był
– nie zniknął, a wręcz znalazł się jeszcze bliżej, nadal tkwiąc
w przejściu. Gdyby spróbowała prześlizgnąć obok, otarliby się o siebie.
Coś
przewróciło jej się w żołądku. Ucisk w gardle powrócił, a do Lexi
w końcu dotarło, co tak naprawdę czuła.
Obrzydzenie.
Ni mniej, ni więcej, ale właśnie to. Choć widziała Caina po raz
pierwszy, sam jego widok wystarczył, by wzbudzić w niej niechęć.
Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim, ale to nie miało
znaczenia. W tej sytuacji kolejna niezrozumiała kwestia wydawała się sprawą
drugorzędną.
Czemu?
Może gdyby
zadała sobie to pytanie jeszcze kilka razy, w końcu by zrozumiała.
Podchwyciła
spojrzenie ciemnych oczu. Mogła tylko zgadywać, co wyrażało jej własne
spojrzenie, a tym bardziej wyraz twarzy. Wyraźnie widziała grymas, który
wykrzywił usta Caina – tylko na chwilę, ale wystarczająco długą,
bo zdołała to wychwycić. Poczuła się źle, kiedy dotarło do niej,
że najpewniej go uraziła – w końcu niczym nie zawinił – ale nie potrafiła się
tym przejąć. Nie teraz, dusząc się koniecznością przebywania w jednym
pomieszczeniu.
–
P-przepuść mnie – wykrztusiła, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt
ponad jego ramieniem. Cokolwiek, byleby nie patrzeć mu w twarz.
Już i tak miała wrażenie, że jego rysy rozmazują się przed jej oczami,
wciąż się zmieniając i nie pozostawiając choćby śladu w pamięci.
– Proszę.
Czuła, że
zaczyna brzmieć żałośnie. To, że nagle płaszczyła się przed kimś, kogo
nawet nie znała, okazało się równie niedorzeczne, co i decyzja o przyjeździe
do tartaku. A jednak… nie potrafiła.
Po prostu
nie potrafiła…
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim mężczyzna zareagował. Nie miała
pojęcia, czego się po nim spodziewać, ale i ta kwestia
zeszła na dalszy plan, kiedy Cain tak po prostu się odsunął.
Nie zastanawiając się dłużej, Lexi przemknęła tuż obok niego,
pilnując, by przypadkiem go nie dotknąć. Spięła się, mimowolnie
obawiając, że mężczyzna w ostatniej chwili chwyci ją za ramię, ale nic
podobnego nie miało miejsca.
Na drżącym
nogach popędziła ku wyjściu. Niemalże rzuciła się na klamkę, chcąc jak
najszybciej wydostać się na zewnątrz, ale nie zdołała choćby jej dotknąć.
Krzyknęła,
kiedy Adrien dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. Pojawił się
znikąd, poruszając zbyt szybko, by zdołała to zarejestrować. Lexi
cofnęła się o krok, nie upadając wyłącznie dzięki dłoni, która
nagle owinęła się wokół jej nadgarstka.
– Puść! –
jęknęła, spoglądając na mężczyznę z niedowierzaniem.
– Dokąd się
wybierasz? Do jasnej cholery… – westchnął, bynajmniej niezrażony tym, że
próbowała mu się wyrwać. – Mieliśmy porozmawiać. Lexi, do diabła! –
obruszył się, wyraźnie zniecierpliwiony.
–
Powiedziałam już, że muszę stąd wyjść. Ja…
– Puść ją,
Adrien.
Dreszcz
przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Nie odwróciła się, choć dobrze
wiedziała, że Cain znajdował się tuż za nią. Chciała wierzyć, że
wciąż tkwił w progu salonu, zbyt daleko, by mógł ją dotknąć, ale nie odważyła się
tego sprawdzić.
Przez twarz
Adriena przemknął cień. Gniewnie zmrużył oczy, ani trochę nie śpiesząc się
z poluzowaniem uścisku.
– Żartujesz
sobie? Nie mamy czasu na takie sceny – przypomniał zniecierpliwionym
tonem. – Na twoje humorki też. Ona…
– W ogóle
nie powinno jej tu być – uciął stanowczo Cain. – A teraz ją
wypuść.
To nie była
prośba. Lexi wyraźnie wyczuła zamaskowaną pod przesadnym wręcz spokojem groźbę.
Głos Caina zabrzmiał pusto – bez cienia jakichkolwiek emocji – ale to okazało się
gorsze, niż gdyby faktycznie stracił cierpliwość.
Adrian
zacisnął usta. Spodziewała się, że będzie się kłócił, że powie cokolwiek
i…
A potem
uścisk wokół jej nadgarstka zelżał. W następnej sekundzie Lexi
wypadła na chłodne, nocne powietrze, nie zamierzając sprawdzać, czy którykolwiek
w mężczyzn nagle nie zmieni zdania.
Zbiegła po schodkach,
zatrzymując się na podjeździe. Uderzył w nią chłód nocy, wydając się
przenikać aż do szpiku kości. W rzeczywistości lodowate zimno zdawało się
mieć swoje źródło gdzie indziej, głęboko w jej wnętrzu, ale nad tym
nawet nie próbowała się zastanawiać. Liczyło się, że tutaj była – z daleka
od Caina, jego spojrzenia i obecności.
Zachwiała się.
Czuła, że nogi w każdej chwili mogą odmówić jej posłuszeństwa. Tkwiła
na podjeździe, porażona mętlikiem w głowie i wciąż dającymi się
we znaki mdłościami. Oszołomiona, wsparła obie dłonie na udach, nachylając się
do przodu i próbując złapać oddech. Wszystko w niej aż rwało się
do tego, by wsiąść do samochodu i odjechać z piskiem
opon, ale ostatecznie do głosu przebił się zdrowy rozsądek.
Prawda była taka, że w tym stanie zdecydowanie nie nadawała się
do tego, żeby prowadzić.
Mimo
wszystko zmusiła się do tego, by pokonać dzielącą ją od auta
odległość. Nie oglądając się na dawny pensjonat, doparła do drzwiczek
od strony kierowcy. Ciężko opadła na fotel, po czym ukryła twarz
w dłoniach, kurczowo zaciskając powieki.
O,
szlag… Niech to szlag… Niech to…
Co to było?
Kim był on i dlaczego wzbudzał w niej tak negatywne emocje?
Jasne, czasami spotykała na swojej drodze osoby, które z miejsca
zaczynała darzyć niechęcią. Chyba każdy sporadycznie tego doświadczał – pozbawionego
konkretnych powodów dystansu, którymi darzyło się niektóre nowo poznane
osoby. Uczucie to prędzej czy później znikało, w miarę
wzajemnego poznania, o ile pojawiała się konieczność obcowania ze
sobą więcej niż raz. Lexi uważała to za naturalne i gdyby w grę
wchodziła po prostu ta pozbawiona powodów niechęć, przyjęłaby ją bez zbędnych
emocji.
W przypadku
Caina zdecydowanie nie chodziło o coś tak przyziemnego.
Do domu,
zadecydowała, zaciskając dłonie na kierownicy. Po prostu wrócę do domu…
Nawet nie próbowała
odpalić silnika. Siedziała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przednią
szybę. Iście bajkowy budynek, który miała przed sobą, stracił na znaczeniu,
wydając się rozmazywać Lexi przed oczami. Zamrugała, ale wciąż nie była
w stanie się skupić, w duchu błogosławić jedno – to, że nikt za nią
nie wyszedł. Jedynie palące się światło sugerowało, że ktokolwiek tam był.
Nie
zauważyła dodatkowego auta na podjeździe i to uświadomiło jej, że
Cain musiał przyjść pieszo. Nie żeby to cokolwiek zmieniało, ale i
tak poczuła się odrobinę lepiej. Istniała szansa, że za nią nie pojedzie.
Z jakiegokolwiek powodu miałby to zrobić, ale…
Stuknięcie
w szybę po jej lewej. Podskoczyła na swoim miejscu, z trudem
powstrzymując się od krzyku. Nie chciała się odwracać, ale ciekawość
okazała się silniejsza.
Chyba po raz
pierwszy poczuła się naprawdę szczęśliwa, widząc Adriena.
– Czego? –
wymamrotała, choć wątpiła, by przez zamknięte drzwi mógł ją usłyszeć.
Nawet
jeśli, niechęć w głosie go nie odstraszyła. Lexi zaklęła pod nosem,
kiedy dotarło do niej, że nie zablokowała drzwiczek. Niechętnie
przesunęła się na miejsce kierowcy, pozwalając, żeby Adrien wdarł się
do środka, jak gdyby nigdy nic rozsiadając się u jej boku.
– Musimy pogadać
– oznajmił bez ogródek. – I będziesz słuchać, choćbym miał przywiązać
cię do drzewa i prowadzić monolog – dodał, ledwo tylko otworzyła
usta, by zaprotestować.
– Żartujesz
sobie.
Z jakiegoś
powodu szczerze w to wątpiła. Spojrzenie, które jej rzucił, również
wydawało się mówić samo za siebie. W tamtej chwili Adrien zdecydowanie
nie wyglądał na kogoś, kto miał nastrój do żartów.
Jego
obecność wystarczyła, by poczuła się jak w potrzasku. Dla
pewności odsunęła się, plecami opierając o drzwi po stronie kierowcy.
Korciło ją, żeby wysiąść i pójść w głąb lasu choćby pieszo, ale zanim
pojęła jakąkolwiek decyzję, usłyszała charakterystyczne klikniecie. Gdy z niedowierzaniem
spojrzała na swojego niechcianego gościa, przekonała się, że ten jak
gdyby nigdy nic bawił się kluczykami do jej własnego auta.
– Jak ty…? –
wycedziła, sięgając do kieszeni. Były puste, ale i tak wolała się
upewnić.
Adrien
wzruszył ramionami.
– Uznaj to za moje
przewrażliwienie. Spodziewałem się takiej reakcji… Hm, trochę później, ale jednak
– wyjaśnił jakby od niechcenia. – Nie przewidziałem, że Cain wszystko
popsuje.
– Nie przypominaj
mi o…
Urwała.
Zacisnęła usta, niezdolna wykrztusić tego imienia. Sama nie była pewna, co
bardziej wytrąciło ją z równowagi – fakt, że zachowywała się jak
histeryczka, własne reakcje czy może to, że niczego już nie rozumiała.
Być może dostrzegała to wyłącznie dzięki temu, że Cain zniknął jej z oczu,
ale wszystko w niej aż krzyczało, że przesadziła. Tak po prostu,
bez żadnego powodu. Nie tak reagowało się na nieznajomych,
a jednak…
Z drugiej
strony, nie potrafiła inaczej. Lexi znała siebie wystarczająco dobrze, by to wiedzieć.
Zwykle robiła co mogła, by trzymać nerwy na wodzy. W innym
wypadku już dawno miałaby na sumieniu kilka istnień, od nalegającej
na tamto cholerne ognisko Susie zaczynając.
Tej nocy
coś się zmieniło. W chwili, w której Cain pojawił się w zasięgu
jej wzroku, poddała się czemuś, czego nie potrafiła nazwać.
– Nie będę
naciskał. Ale chcę, żebyś odpowiedziała mi na jedno pytanie. – Adrien
zamilkł, z uwagą lustrując ją wzrokiem. Nawet jeśli czekał na odpowiedź,
nie dał niczego po sobie poznać. – Jak się czujesz?
– Co?
Mężczyzna
westchnął przeciągle. Choć nie znała go długo, momentalnie pojęła, że nie przeprowadzał
takich rozmów na co dzień.
– Po prostu
odpowiedz. I tak, pytam o to, co się stało.
Tym razem
przynajmniej starał się unikać niechcianych wzmianek. Lexi zawahała się,
nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej towarzysz wiedział więcej,
niż mogłaby podejrzewać. No i zdecydowanie coś było z nim nie tak,
zwłaszcza kiedy tak pojawiał się znikąd, ale…
Potrząsnęła
głową. Ułożyła dłonie na udach, naprzemiennie to zaciskając palce, to znów
luzując uścisk. Nie odpowiedziała od razu, ale Adrien
przynajmniej nie próbował poganiać, dając jej chwilę na zebranie
myśli. Do pewnego stopnia była mu za to wdzięczna.
Jak się
czuła? Nie miała pojęcia. Gdyby rozumiała, nie siedziałaby
roztrzęsiona w aucie, gdzieś po środku lasu, na dodatek z facetem,
który zaczynał doprowadzał ją do szału. Nic z tego, co się działo,
nie było normalne, a jednak w jakiś pokrętny sposób wydawało się
dużo bardziej znośne niż konieczność obcowania z Cainem.
– Ja… –
Przełknęła z trudem. – To… skomplikowane – powiedziała w końcu.
Zerknęła na twarz
Adriena akurat w chwili, w której ten przewrócił oczami.
– To żadna
odpowiedź – zarzucił.
– Nie mam
lepszej. Chyba, ale… – Potrząsnęła głową. – Tyle że to nie ma sensu.
Adrien
wciąż wyglądał na poirytowanego. Mimo wszystko coś w jego spojrzeniu
złagodniało na te słowa.
– I tak chciałbym
to usłyszeć.
Uciekła wzrokiem
gdzieś w bok. Znów zacisnęła palce, tym razem na tyle mocno, że aż
zabolało. Czuła wżynające się w skórę paznokcie, ale to okazało się
niczym w porównaniu do ucisku w piersi.
Nie
wiedziała, czy chciała dzielić się z nim czymś takim. Nie, skoro
sama nie rozumiała.
Przycisnęła
dłonie do twarzy. Z trudem zdołała wyrzucić z siebie dwa słowa,
które zawisły gdzieś między nią a Adrienem, boleśnie prawdziwe i niedorzeczne
zarazem.
– Nienawidzę
go.
~*~
Grace milczała. Jakimś cudem
trwała w ciszy, choć w rzeczywistości miała ochotę zacząć rzucać się
na prawo i lewo, kląć, a ostatecznie zacząć krzyczeć w przypływie
frustracji.
Nie zrobiła
żadnej z tych rzeczy. Nie zaprotestowała nawet wtedy, gdy Adrien bez słowa
wyjaśnienia wypadł za Lexi. Co prawda jego ingerencja nigdy nie oznaczała
niczego dobrego, ale ten jeden raz kobieta nie potrafiła się tym
przejąć.
W ciszy
wpatrywała się w Caina. On dla odmiany nie ruszył się ani milimetr,
milczący i tak odległy, jak tylko było to możliwe. Miała ochotę
do niego dopaść i nim potrząsnąć, ale zarazem nie odważyła się
tego zrobić. Sama nie była pewna, jak mogłaby skończyć się taka
próba: jego wybuchem czy może wręcz przeciwnie, gdyby jakimś cudem się
rozpadł.
Wiedziała
za to, że jeśli dalej będą tak stali, ostatecznie trafi ją szlag.
– Cain… –
zaczęła, ale ten zbył ją machnięciem ręki.
– Mieliście
ją w to nie wciągać – wyszeptał, ale mimo wszystko nie zabrzmiało
to jak zarzut. Raczej jakby było mu wszystko jedno.
– Sama się
wciągnęła – obruszyła się Grace. – Zresztą sam widzisz, że to głupota.
Ona… – podjęła, zachęcona tym, że w ogóle odpowiedział.
Jedno
spojrzenie Caina wystarczyło, by zamknąć jej usta.
– Widziałaś,
co się stało. Nie wiem, co wymyślił Adrien i nie interesuje mnie
to. Nie zamierzam się wtrącać – zapowiedział, choć facet, którego
poznała Grace, nigdy nie powiedziałby jej czegoś takiego.
Nie w tej
sytuacji. Nie, skoro chodziło akurat o Lexi.
– Mogłabym…
– Nie.
Poczuła się
trochę tak, jakby ją uderzył. Cofnęła się o krok, porażona
pobrzmiewającą w tym jednym słowie gwałtownością. Usłyszała je wyraźnie –
zmysłami i wewnątrz umysłu. Zwłaszcza mentalny przekaz sprawił, że
zabrzmiało jak rozkaz, którego nie miała odwagi złamać.
Skończony
kretyn, pomyślała, ale w porę ugryzła się w język.
Czuła, że krzyki by nie pomogły. Wręcz przeciwnie – w ten sposób
co najwyżej pogorszyłaby sytuację, o ile to wchodziło w grę.
Chciała coś
zrobić. Może spróbować osobiście porozmawiać z Lexi, ale nie czuła się
na to gotowa. Grace spuściła wzrok, przytłoczona bezradnością tak silną,
jakby mogła jakimś cudem zmaterializować się w pokoju.
Kątem oka
wychwyciła ruch, kiedy Cain tak po prostu się wycofał. Drzwi na piętrze
trzasnęły, ale prawie tego nie zarejestrowała.
Ciężko
opadła na fotel. Zapowiadała się długa noc.
Hmm… To ja po prostu to tutaj zostawię. Teorie mile widziane! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz