25 listopada 2021

Rozdział XII

Kroki zmierzały ku salonowi. Lexi wyprostowała się, równie poruszona, co i towarzysząca jej dwójka. Mogła założyć się, że atmosfera w jednej chwili zgęstniała, tak ciężka, że złapanie oddechu wydało się prawdziwym wyzwaniem. Początkowo nawet nie zauważyła, że wstrzymała oddech, zaskoczona nagłym uciskiem w piersi.

Dlaczego…?

Nie pierwszy raz zadawała sobie to pytanie. Nieprzyjemny deszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa dziewczyny, choć i jego nie potrafiła w żaden sensowny sposób wytłumaczyć. Skąd to napięcie? Czemu czuła się tak, jakby siedziała na szpilkach?

– Co tak zamilkliście? – usłyszała męski, zmęczony głos. – To miła odmiana, ale i tak…

Cokolwiek przybysz miał do zakomunikowania, urwał jeszcze przed przekroczeniem progu. Zupełnie jakby również wyczuł, że coś było nie tak. Choćby to, że tu jestem, uświadomiła sobie, choć taka możliwość sama w sobie wydała jej się nierealna. Niby dlaczego to ona miałaby stanowić problem w tej sytuacji.

Przestała o tym myśleć w chwili, w której przybysz pojawił się w zasięgu wzroku zebranych. Zastygł w progu, dłoń opierając na framudze. W ciszy rozejrzał się dookoła, a jego przystojną twarz jak na zawołanie wykrzywił grymas. Oczy rozszerzyły się, momentalnie spoczywając na zastygłej w fotelu Lexi.

Poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zmuszając się do zaczerpnięcia tchu, bezwiednie spięła się, w następnej sekundzie podrywając na równe nogi. To było niczym impuls, któremu mimowolnie się podporządkowała. W jedne chwili siedziała, w następnej stojąc i żałując, że fotel za plecami uniemożliwiał swobodne cofnięcie się choćby o kilka kroków.

Czemu?, pomyślała po raz wtóry, ale sama nie była pewna, czego tak naprawdę dotyczyło to pytanie.

Cisza dzwoniła jej w uszach. Wiedziała, że Grace i Adrien wciąż znajdowali się w tym samym pokoju, ale nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby się na nich skupić. Wrażenie było takie, jakby dość przestronny salon w ułamku sekundy skurczył się – i to tak, że ledwo wystarczało w nim miejsca dla niej i nowo przybyłego. Lexi wpatrywała się w mężczyznę, choć jakaś jej cząstka chciała odwrócić wzrok. Wodziła wzrokiem po całej jego sylwetce, próbując zrozumieć, dlaczego sam jego widok wystarczył, by… poczuła się tak. Cokolwiek to oznaczało. Cokolwiek powinna o tym myśleć.

Chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie żebyśmy w ogóle mieli sobie coś do powiedzenia, uświadomiła sobie. I, cholera, nie chodziło już nawet o to, że przecież widziała go po raz pierwszy.

Nie wytrzymała. Spuściła wzrok, niezdolna znieść spojrzenia nieznajomego dłużej, aniżeli było to konieczne. Mimo wszystko zapamiętała jego oczy – ciemne, poważne i… zaskoczone. Och, nie, to nie było tak. Nie chodziło tylko o to, że najwyraźniej nie spodziewał się gości. W spojrzeniu mężczyzny doszukała się czegoś, co była w stanie utożsamić wyłącznie z szokiem.

– Caine… – doszedł ją spięty głos Grace.

Zabrzmiała łagodnie, wręcz błagalnie. Lexi była pewna, że dziewczyna się poruszyła, ale z równym powodzeniem mogłaby dalej tkwić w tym samym miejscu. To, że w ogóle się odezwała, wydawało się wręcz nienaturalne.

Mężczyzna – Caine, jak mogła się przekonać – w żaden sposób nie zareagował. On po prostu tam stał, milczący i poważny.

– Chyba… nie jestem tu mile widziana – wykrztusiła w końcu Lexi. Własny głos wydał jej się dziwny, zdławiony i daleki od sposobu, w jaki dopiero co zwracała się do Adriena. Mętlik w głowie niczego nie ułatwiał, wręcz przybierając na sile. – Już sobie idę. Ja… – wymamrotała, gorączkowo szukając jakieś sensownej wymówki.

– Poczekaj chwilę.

Zamarła, słysząc jego głos. To, że w ogóle się odezwał, okazało się gorsze, niż gdyby wciąż milczał i po prostu się na nią patrzył. Lexi czuła na sobie jego wzrok – zbyt przenikliwy, zbyt… prawdziwy. Miała ochotę czymś się osłonić albo najlepiej nakazać mu, by w tej chwili przestał się na nią gapić. Nie zrobiła tego, wciąż nie potrafiąc znaleźć właściwych słów.

Chciała stąd uciec.

Ta myśl uderzyła w nią z całą mocą, porównywalną do siły tej dziwnej energii z tartaku. Tym razem przynajmniej nie miała wrażenia, że zapada się w plątaninę niezrozumiałych wspomnień i cudzych myśli, ale to nie zmieniało najważniejszego: że coś było nie tak. Ta atmosfera, ten mężczyzna, oni wszyscy… Już od chwili, w której zdecydowała się na własną rękę zbadać ostatnie miejsce, w którym widziała żywą Susie, wszystko szło w najgorszym możliwym kierunku. Czuła, że wplątała się w coś, czego wcale nie chciała. Ba! Sam Adrien dał jej to do zrozumienia, tak po prostu wdzierając się do zamkniętego pokoju i wydając się bredzić od rzeczy.

A teraz była tutaj, walcząc z samą sobą i próbując zrozumieć… Tyle że nie dało się tak po prostu pojąć czegoś takiego!

Uświadomiła sobie, że drży. Spróbowała nad sobą zapanować, ale napięte mięśnie ani trochę nie chciały współpracować. Zacisnęła dłonie w pieści i prawie natychmiast je rozluźniła. Niemalże spazmatycznie chwytała oddech, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że balansowała gdzieś na krawędzi.

I nie rozumiała. Ani trochę nie rozumiała, dlaczego ten mężczyzna…

Potrząsnęła głowa. To nie miało sensu. Nic z tego go nie miało, choć z pełną mocą dotarło to do niej dopiero w tym domu, w tym małym salonie. Pomyślała, że najwyraźniej doświadczała jakiegoś opóźnionego szoku albo czegoś podobnego. To nie byłoby dziwne po tym, czego doświadczyła w tartaku, a co nabrało zupełnie nowego wymiaru, kiedy przejrzała podsuniętą przez Adriena gazetę. Jeśli dodać do tego najwyraźniej prawdziwe spotkanie z kobietą z dwojgiem ust, zdecydowanie miała prawdo panikować.

– Lexi?

Poderwała głowę. Podchwyciła zatroskane spojrzenie Grace, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że dziewczyna niepewnie przesunęła się w jej stronę. Nawet wyciągnęła rękę, w sposób wystarczająco zachęcający, by Lexi przez moment miała ochotę ją ująć. Może wtedy poczułaby się bezpieczna, ale…

Nie, nie tu. Nie, kiedy obok był ten mężczyzna.

– Muszę stąd wyjść – wymamrotała, bez zastanowienia kierując się ku wyjściu.

Błąd. Uświadomiła sobie to w chwili, w której dotarło do niej, że dotarcie do drzwi oznaczało konieczność przejścia obok Caina. Zamarła w pół kroku, tylko cudem nie potykając się o własne nogi. Kiedy odważyła się spojrzeć przed siebie, zorientowała się, że on wciąż tam był – nie zniknął, a wręcz znalazł się jeszcze bliżej, nadal tkwiąc w przejściu. Gdyby spróbowała prześlizgnąć obok, otarliby się o siebie.

Coś przewróciło jej się w żołądku. Ucisk w gardle powrócił, a do Lexi w końcu dotarło, co tak naprawdę czuła.

Obrzydzenie. Ni mniej, ni więcej, ale właśnie to. Choć widziała Caina po raz pierwszy, sam jego widok wystarczył, by wzbudzić w niej niechęć. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim, ale to nie miało znaczenia. W tej sytuacji kolejna niezrozumiała kwestia wydawała się sprawą drugorzędną.

Czemu?

Może gdyby zadała sobie to pytanie jeszcze kilka razy, w końcu by zrozumiała.

Podchwyciła spojrzenie ciemnych oczu. Mogła tylko zgadywać, co wyrażało jej własne spojrzenie, a tym bardziej wyraz twarzy. Wyraźnie widziała grymas, który wykrzywił usta Caina – tylko na chwilę, ale wystarczająco długą, bo zdołała to wychwycić. Poczuła się źle, kiedy dotarło do niej, że najpewniej go uraziła – w końcu niczym nie zawinił – ale nie potrafiła się tym przejąć. Nie teraz, dusząc się koniecznością przebywania w jednym pomieszczeniu.

– P-przepuść mnie – wykrztusiła, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt ponad jego ramieniem. Cokolwiek, byleby nie patrzeć mu w twarz. Już i tak miała wrażenie, że jego rysy rozmazują się przed jej oczami, wciąż się zmieniając i nie pozostawiając choćby śladu w pamięci. – Proszę.

Czuła, że zaczyna brzmieć żałośnie. To, że nagle płaszczyła się przed kimś, kogo nawet nie znała, okazało się równie niedorzeczne, co i decyzja o przyjeździe do tartaku. A jednak… nie potrafiła.

Po prostu nie potrafiła…

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim mężczyzna zareagował. Nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać, ale i ta kwestia zeszła na dalszy plan, kiedy Cain tak po prostu się odsunął. Nie zastanawiając się dłużej, Lexi przemknęła tuż obok niego, pilnując, by przypadkiem go nie dotknąć. Spięła się, mimowolnie obawiając, że mężczyzna w ostatniej chwili chwyci ją za ramię, ale nic podobnego nie miało miejsca.

Na drżącym nogach popędziła ku wyjściu. Niemalże rzuciła się na klamkę, chcąc jak najszybciej wydostać się na zewnątrz, ale nie zdołała choćby jej dotknąć.

Krzyknęła, kiedy Adrien dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. Pojawił się znikąd, poruszając zbyt szybko, by zdołała to zarejestrować. Lexi cofnęła się o krok, nie upadając wyłącznie dzięki dłoni, która nagle owinęła się wokół jej nadgarstka.

– Puść! – jęknęła, spoglądając na mężczyznę z niedowierzaniem.

– Dokąd się wybierasz? Do jasnej cholery… – westchnął, bynajmniej niezrażony tym, że próbowała mu się wyrwać. – Mieliśmy porozmawiać. Lexi, do diabła! – obruszył się, wyraźnie zniecierpliwiony.

– Powiedziałam już, że muszę stąd wyjść. Ja…

– Puść ją, Adrien.

Dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Nie odwróciła się, choć dobrze wiedziała, że Cain znajdował się tuż za nią. Chciała wierzyć, że wciąż tkwił w progu salonu, zbyt daleko, by mógł ją dotknąć, ale nie odważyła się tego sprawdzić.

Przez twarz Adriena przemknął cień. Gniewnie zmrużył oczy, ani trochę nie śpiesząc się z poluzowaniem uścisku.

– Żartujesz sobie? Nie mamy czasu na takie sceny – przypomniał zniecierpliwionym tonem. – Na twoje humorki też. Ona…

– W ogóle nie powinno jej tu być – uciął stanowczo Cain. – A teraz ją wypuść.

To nie była prośba. Lexi wyraźnie wyczuła zamaskowaną pod przesadnym wręcz spokojem groźbę. Głos Caina zabrzmiał pusto – bez cienia jakichkolwiek emocji – ale to okazało się gorsze, niż gdyby faktycznie stracił cierpliwość.

Adrian zacisnął usta. Spodziewała się, że będzie się kłócił, że powie cokolwiek i…

A potem uścisk wokół jej nadgarstka zelżał. W następnej sekundzie Lexi wypadła na chłodne, nocne powietrze, nie zamierzając sprawdzać, czy którykolwiek w mężczyzn nagle nie zmieni zdania.

Zbiegła po schodkach, zatrzymując się na podjeździe. Uderzył w nią chłód nocy, wydając się przenikać aż do szpiku kości. W rzeczywistości lodowate zimno zdawało się mieć swoje źródło gdzie indziej, głęboko w jej wnętrzu, ale nad tym nawet nie próbowała się zastanawiać. Liczyło się, że tutaj była – z daleka od Caina, jego spojrzenia i obecności.

Zachwiała się. Czuła, że nogi w każdej chwili mogą odmówić jej posłuszeństwa. Tkwiła na podjeździe, porażona mętlikiem w głowie i wciąż dającymi się we znaki mdłościami. Oszołomiona, wsparła obie dłonie na udach, nachylając się do przodu i próbując złapać oddech. Wszystko w niej aż rwało się do tego, by wsiąść do samochodu i odjechać z piskiem opon, ale ostatecznie do głosu przebił się zdrowy rozsądek. Prawda była taka, że w tym stanie zdecydowanie nie nadawała się do tego, żeby prowadzić.

Mimo wszystko zmusiła się do tego, by pokonać dzielącą ją od auta odległość. Nie oglądając się na dawny pensjonat, doparła do drzwiczek od strony kierowcy. Ciężko opadła na fotel, po czym ukryła twarz w dłoniach, kurczowo zaciskając powieki.

O, szlag… Niech to szlag… Niech to…

Co to było? Kim był on i dlaczego wzbudzał w niej tak negatywne emocje? Jasne, czasami spotykała na swojej drodze osoby, które z miejsca zaczynała darzyć niechęcią. Chyba każdy sporadycznie tego doświadczał – pozbawionego konkretnych powodów dystansu, którymi darzyło się niektóre nowo poznane osoby. Uczucie to prędzej czy później znikało, w miarę wzajemnego poznania, o ile pojawiała się konieczność obcowania ze sobą więcej niż raz. Lexi uważała to za naturalne i gdyby w grę wchodziła po prostu ta pozbawiona powodów niechęć, przyjęłaby ją bez zbędnych emocji.

W przypadku Caina zdecydowanie nie chodziło o coś tak przyziemnego.

Do domu, zadecydowała, zaciskając dłonie na kierownicy. Po prostu wrócę do domu…

Nawet nie próbowała odpalić silnika. Siedziała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przednią szybę. Iście bajkowy budynek, który miała przed sobą, stracił na znaczeniu, wydając się rozmazywać Lexi przed oczami. Zamrugała, ale wciąż nie była w stanie się skupić, w duchu błogosławić jedno – to, że nikt za nią nie wyszedł. Jedynie palące się światło sugerowało, że ktokolwiek tam był.

Nie zauważyła dodatkowego auta na podjeździe i to uświadomiło jej, że Cain musiał przyjść pieszo. Nie żeby to cokolwiek zmieniało, ale i tak poczuła się odrobinę lepiej. Istniała szansa, że za nią nie pojedzie. Z jakiegokolwiek powodu miałby to zrobić, ale…

Stuknięcie w szybę po jej lewej. Podskoczyła na swoim miejscu, z trudem powstrzymując się od krzyku. Nie chciała się odwracać, ale ciekawość okazała się silniejsza.

Chyba po raz pierwszy poczuła się naprawdę szczęśliwa, widząc Adriena.

– Czego? – wymamrotała, choć wątpiła, by przez zamknięte drzwi mógł ją usłyszeć.

Nawet jeśli, niechęć w głosie go nie odstraszyła. Lexi zaklęła pod nosem, kiedy dotarło do niej, że nie zablokowała drzwiczek. Niechętnie przesunęła się na miejsce kierowcy, pozwalając, żeby Adrien wdarł się do środka, jak gdyby nigdy nic rozsiadając się u jej boku.

– Musimy pogadać – oznajmił bez ogródek. – I będziesz słuchać, choćbym miał przywiązać cię do drzewa i prowadzić monolog – dodał, ledwo tylko otworzyła usta, by zaprotestować.

– Żartujesz sobie.

Z jakiegoś powodu szczerze w to wątpiła. Spojrzenie, które jej rzucił, również wydawało się mówić samo za siebie. W tamtej chwili Adrien zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto miał nastrój do żartów.

Jego obecność wystarczyła, by poczuła się jak w potrzasku. Dla pewności odsunęła się, plecami opierając o drzwi po stronie kierowcy. Korciło ją, żeby wysiąść i pójść w głąb lasu choćby pieszo, ale zanim pojęła jakąkolwiek decyzję, usłyszała charakterystyczne klikniecie. Gdy z niedowierzaniem spojrzała na swojego niechcianego gościa, przekonała się, że ten jak gdyby nigdy nic bawił się kluczykami do jej własnego auta.

– Jak ty…? – wycedziła, sięgając do kieszeni. Były puste, ale i tak wolała się upewnić.

Adrien wzruszył ramionami.

– Uznaj to za moje przewrażliwienie. Spodziewałem się takiej reakcji… Hm, trochę później, ale jednak – wyjaśnił jakby od niechcenia. – Nie przewidziałem, że Cain wszystko popsuje.

– Nie przypominaj mi o…

Urwała. Zacisnęła usta, niezdolna wykrztusić tego imienia. Sama nie była pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – fakt, że zachowywała się jak histeryczka, własne reakcje czy może to, że niczego już nie rozumiała. Być może dostrzegała to wyłącznie dzięki temu, że Cain zniknął jej z oczu, ale wszystko w niej aż krzyczało, że przesadziła. Tak po prostu, bez żadnego powodu. Nie tak reagowało się na nieznajomych, a jednak…

Z drugiej strony, nie potrafiła inaczej. Lexi znała siebie wystarczająco dobrze, by to wiedzieć. Zwykle robiła co mogła, by trzymać nerwy na wodzy. W innym wypadku już dawno miałaby na sumieniu kilka istnień, od nalegającej na tamto cholerne ognisko Susie zaczynając.

Tej nocy coś się zmieniło. W chwili, w której Cain pojawił się w zasięgu jej wzroku, poddała się czemuś, czego nie potrafiła nazwać.

– Nie będę naciskał. Ale chcę, żebyś odpowiedziała mi na jedno pytanie. – Adrien zamilkł, z uwagą lustrując ją wzrokiem. Nawet jeśli czekał na odpowiedź, nie dał niczego po sobie poznać. – Jak się czujesz?

– Co?

Mężczyzna westchnął przeciągle. Choć nie znała go długo, momentalnie pojęła, że nie przeprowadzał takich rozmów na co dzień.

– Po prostu odpowiedz. I tak, pytam o to, co się stało.

Tym razem przynajmniej starał się unikać niechcianych wzmianek. Lexi zawahała się, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej towarzysz wiedział więcej, niż mogłaby podejrzewać. No i zdecydowanie coś było z nim nie tak, zwłaszcza kiedy tak pojawiał się znikąd, ale…

Potrząsnęła głową. Ułożyła dłonie na udach, naprzemiennie to zaciskając palce, to znów luzując uścisk. Nie odpowiedziała od razu, ale Adrien przynajmniej nie próbował poganiać, dając jej chwilę na zebranie myśli. Do pewnego stopnia była mu za to wdzięczna.

Jak się czuła? Nie miała pojęcia. Gdyby rozumiała, nie siedziałaby roztrzęsiona w aucie, gdzieś po środku lasu, na dodatek z facetem, który zaczynał doprowadzał ją do szału. Nic z tego, co się działo, nie było normalne, a jednak w jakiś pokrętny sposób wydawało się dużo bardziej znośne niż konieczność obcowania z Cainem.

– Ja… – Przełknęła z trudem. – To… skomplikowane – powiedziała w końcu.

Zerknęła na twarz Adriena akurat w chwili, w której ten przewrócił oczami.

– To żadna odpowiedź – zarzucił.

– Nie mam lepszej. Chyba, ale… – Potrząsnęła głową. – Tyle że to nie ma sensu.

Adrien wciąż wyglądał na poirytowanego. Mimo wszystko coś w jego spojrzeniu złagodniało na te słowa.

– I tak chciałbym to usłyszeć.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Znów zacisnęła palce, tym razem na tyle mocno, że aż zabolało. Czuła wżynające się w skórę paznokcie, ale to okazało się niczym w porównaniu do ucisku w piersi.

Nie wiedziała, czy chciała dzielić się z nim czymś takim. Nie, skoro sama nie rozumiała.

Przycisnęła dłonie do twarzy. Z trudem zdołała wyrzucić z siebie dwa słowa, które zawisły gdzieś między nią a Adrienem, boleśnie prawdziwe i niedorzeczne zarazem.

– Nienawidzę go.

~*~

Grace milczała. Jakimś cudem trwała w ciszy, choć w rzeczywistości miała ochotę zacząć rzucać się na prawo i lewo, kląć, a ostatecznie zacząć krzyczeć w przypływie frustracji.

Nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Nie zaprotestowała nawet wtedy, gdy Adrien bez słowa wyjaśnienia wypadł za Lexi. Co prawda jego ingerencja nigdy nie oznaczała niczego dobrego, ale ten jeden raz kobieta nie potrafiła się tym przejąć.

W ciszy wpatrywała się w Caina. On dla odmiany nie ruszył się ani milimetr, milczący i tak odległy, jak tylko było to możliwe. Miała ochotę do niego dopaść i nim potrząsnąć, ale zarazem nie odważyła się tego zrobić. Sama nie była pewna, jak mogłaby skończyć się taka próba: jego wybuchem czy może wręcz przeciwnie, gdyby jakimś cudem się rozpadł.

Wiedziała za to, że jeśli dalej będą tak stali, ostatecznie trafi ją szlag.

– Cain… – zaczęła, ale ten zbył ją machnięciem ręki.

– Mieliście ją w to nie wciągać – wyszeptał, ale mimo wszystko nie zabrzmiało to jak zarzut. Raczej jakby było mu wszystko jedno.

– Sama się wciągnęła – obruszyła się Grace. – Zresztą sam widzisz, że to głupota. Ona… – podjęła, zachęcona tym, że w ogóle odpowiedział.

Jedno spojrzenie Caina wystarczyło, by zamknąć jej usta.

– Widziałaś, co się stało. Nie wiem, co wymyślił Adrien i nie interesuje mnie to. Nie zamierzam się wtrącać – zapowiedział, choć facet, którego poznała Grace, nigdy nie powiedziałby jej czegoś takiego.

Nie w tej sytuacji. Nie, skoro chodziło akurat o Lexi.

– Mogłabym…

– Nie.

Poczuła się trochę tak, jakby ją uderzył. Cofnęła się o krok, porażona pobrzmiewającą w tym jednym słowie gwałtownością. Usłyszała je wyraźnie – zmysłami i wewnątrz umysłu. Zwłaszcza mentalny przekaz sprawił, że zabrzmiało jak rozkaz, którego nie miała odwagi złamać.

Skończony kretyn, pomyślała, ale w porę ugryzła się w język. Czuła, że krzyki by nie pomogły. Wręcz przeciwnie – w ten sposób co najwyżej pogorszyłaby sytuację, o ile to wchodziło w grę.

Chciała coś zrobić. Może spróbować osobiście porozmawiać z Lexi, ale nie czuła się na to gotowa. Grace spuściła wzrok, przytłoczona bezradnością tak silną, jakby mogła jakimś cudem zmaterializować się w pokoju.

Kątem oka wychwyciła ruch, kiedy Cain tak po prostu się wycofał. Drzwi na piętrze trzasnęły, ale prawie tego nie zarejestrowała.

Ciężko opadła na fotel. Zapowiadała się długa noc.

Hmm… To ja po prostu to tutaj zostawię. Teorie mile widziane! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz