27 grudnia 2021

Rozdział XIV

Chciała krzyknąć, ale nie mogła. Choć otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W zamian Lexi boleśnie uświadomiła sobie, że popełniła błąd – woda, która wdarła się do jej gardła, okazała się wystarczająco wymowną wskazówką.

Wszystko działo się bardzo szybko. W jednej chwili nie wiedziała już, gdzie szukać góry, a gdzie dołu. Chłód ją oszołomił, błyskawicznie przenikając ubranie. Czuła, jak coś ciągnie ją… Och, gdziekolwiek, bo określenie któregokolwiek z kierunków wciąż pozostawało zagadką. Wrażenie okazało się równie szokujące, co i moment, w którym zaatakowała ją dusza, wciągając w wir wspomnień, które nie należały do niej. Różnica okazała się subtelna, ale wystarczająca: tym razem zamiast kalejdoskopu obrazów, na Lexi czekały wyłącznie chłód, strach i ciemność.

Chciała walczyć, ale nie miała pojęcia jak. Spróbowała zmusić ciało do współpracy, ale i to okazało się wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło. Uczyła się pływać, ale czym innym było świadome wejście do basenu, a czym zupełnie innym to, czego doświadczała teraz. Choć prąd okazał się niewielki, nawet z nim nie potrafiła sobie poradzić.

Spróbowała wstrzymać oddech, ale obolałe płuca stanowczo zaprotestowały przed takim rozwiązaniem. Woda, która zdążyła wedrzeć się do gardła i nosa, zrobiła swoje, prowokując kaszel.

Strach zdominował ją dopiero później, przybierając na sile wraz z pojawieniem się jedynego sensownego wniosku: umierała.

Adrien posłał ją na pewną śmierć.

Coś w tej myśli sprawiło, że Lexi na moment odzyskała jasność umysłu. To przypominało przebłysk – zbyt krótki, by się na nim skupić, ale jednocześnie wystarczający, by przykuć jej uwagę.

Jakby to, że nie powinna ufać temu mężczyźnie, stanowiło najoczywistszy na świecie fakt… Jakby wiedziała od samego początku, że…

To nie pierwszy raz, prawda?

Ale to przecież nie miało sensu…

Nie powinno mieć.

Walczyła z paraliżującym chłodem i ciemnością, mając przy tym wrażenie, że ciśnienie za moment rozerwie jej płuca. W przypływie paniki zmusiła ręce i nogi do współpracy, na oślep młócąc wodę. Początkowo nawet nie zarejestrowała momentu, w którym jednak wydostała się na powierzchnię… tylko po to, by zakrztusić się gwałtownie zaczerpniętym powietrzem i znów wylądować w głębinach.

Przez krótką chwilę wydawało jej się jeszcze, że dostrzega nikły blask światła gdzieś przed sobą – skądkolwiek miały się wziąć – ale ten prawie natychmiast zniknął. Nie miała pojęcia, czy po prostu się oddalił, czy może to ona zamknęła oczy. To i tak nie miało znaczenia.

Wtedy się poddała.

Czując się tak, jakby ktoś nagle odciął ją od zapasów energii, rozluźniła mięśnie. Świat zwolnił, kurcząc się do skrawka przestrzeni, w której utknęła. Do chłodu, lęku i stopniowo przybierającego na sile uścisku w piersi. Żelazna obręcz powoli zaciskała się coraz ciaśniej i ciaśniej, odcinając zapasy tlenu. Była tylko zimna, wszechobecna woda i… cisza. Głucha cisza, która zmieniała wszystko.

To okazało się gorsze niż zamieszanie, którego doświadczyła w tartaku. Zbyt długie, przerażająco spokojne i bolesne. Wypełnione paraliżującym strachem i wątpliwościami, których za nic nie mogła zrozumieć.

Powinna walczyć, ale nie potrafiła. Nie potrafiła, bo…

Ból przybrał na sile. Zawroty głowy na moment przysłoniły wszystko inne, dając cień nadziei na to, że przy odrobinie szczęścia wszystko dobiegnie końca. Może gdyby ostatecznie poddała się wszechobecnej pustce i zapadła w ciemność…?

Z tym, że to wcale nie było takie proste. Rzeczywistość upomniała się o nią gwałtownie, wraz z gwałtownym szarpnięciem. Coś wstrząsnęło całym jej ciałem, rzucając nim z taką łatwością, jakby była co najwyżej bezwładną marionetką. Płuca płonęły, jakby w każdej chwili mogły zostać rozerwane na kawałki.

Krzyknęła, choć nie powinna. Przynajmniej próbowała, bo finalnie wyrwał jej się wyłącznie zdławiony jęk. W następnej sekundzie rozkaszlała się, plując wodą i walcząc z mdłościami. Kiedy do tego wszystkiego w końcu zaczerpnęła tchu…

– Oddychaj… Oddychaj, do diabła!

Ten głos…

Zakrztusiła się powietrzem. To zaskoczyło ją bardziej niż cokolwiek innego, zresztą prawie natychmiast do głosu doszedł chłód. Kaszląc i tylko cudem nie wypluwając przy tym płuc, zaczęła walczyć o oddech. Z opóźnieniem dotarło do niej, że ktoś ją trzyma, jednak obecność cudzych ramion okazała się najmniej znacząca.

Czuła się jak we śnie. Ledwo zarejestrowała, że pod plecami czuje stabilne podłoże. W zasięgu jej oczy znów pojawiło się światło; kolorowe plamy poruszyły się zbyt szybko, by mogła nadać im konkretny kształt.

Ktoś się nad nią pochylał. Szeptał coś rozgorączkowanym tonem, dziwnie znajomym, choć przecież…

– … mogłeś?! Czyś ty na głowę upadł?! Adrien, do diabła, przecież ja cię zabije! – doszło jakby z oddali.

Z opóźnieniem rozpoznała wrzaski wyraźnie poruszonej Grace. Brzmiał dziwnie, inaczej niż wcześniej. Umysł Lexi wciąż zdawał się pracować w zwolnionym tempie, ale jedno zrozumiała nader szybko: dziewczyna płakała.

Zamrugała, próbując odzyskać zdolność widzenia. Obraz wciąż się rozmazywał, to zyskując, to znów tracąc na ostrości. Lexi czuła się, jakby balansowała gdzieś na granicy, już nie tyle walcząc z napierającą z każdej strony wodą, ale własnym umysłem. Gdyby jednak zdecydowała się wślizgnąć w ciemność…

Znów się rozkaszlała, przez chwilę świadoma wyłącznie palącego gardła i narastających mdłości. Drżąc na całym ciele, okręciła się na bok i zwymiotowała. Obraz znów się zamazał, ale zdążyła wychwycić ruch, kiedy ktoś dopadł do niej, pomagając utrzymać pion. Czuła, jak przelewa się swojemu opiekunowi w rękach, bliska tego, by znów opaść na ziemię – tym razem wprost w zawartość swojego żołądka.

Dłonie, które zdecydowanie zacisnęły się na jej ramionach, skutecznie ją przed tym uchroniły. Lexi czuła, jak ktoś odciąga ją na bok. Cudze palce delikatnie przeczesały wilgotne włosy, ogarniając loki z twarzy.

– Już dobrze? – usłyszała tuż przy uchu. – Jeśli czujesz, że musisz kaszleć, nie powstrzymuj tego. Lexi…

Potrząsnęła głową. Mdłości ustąpiły – tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by uznała je za znośne. Choć wciąż miała wrażenie, że coś zalega w jej piersi, już przynajmniej mogła złapać oddech.

– D-dobrze… j-już… – Przełknęła z trudem. Własny głos wydał jej się zbyt chrapliwy i obcy. – Ja…

Nie była w stanie sklecić żadnego sensownego zdania. Wciąż oszołomiona i niepewna tego, co działo się wokół je, ostrożnie uniosła głowę i…

Te oczy. Wpatrywały się w nią ciemne, niemalże całkowicie czarne oczy.

Oddech Lexi momentalnie przyspieszył, nierówny i urywany. Mdłości wróciły, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Drżąc – być może z zimna, a może za sprawą niezrozumiałego obrzydzenia – natychmiast spróbowała się odsunąć.

Przez twarz Caine’a przemknął cień. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, ale przynajmniej nie próbował jej zatrzymywać.

Znalazła w sobie dość siły, by odsunąć się o dodatkowy metr. Skrzywiła się, kiedy plecami uderzyła o coś, co ostatecznie zidentyfikowała jako pień drzewa. Przeszkodę przyjęła z mieszanymi uczuciami, z jednej strony wciąż rwąc się do ucieczki, a z drugiej… Och, miała wrażenie, że gdyby nie możliwość oparcia, prędzej wylądowałaby na ziemi, aniżeli faktycznie zdołała gdziekolwiek ruszyć.

Spod na wpół przymkniętych powiek obserwowała Caina. Oszołomiona czy nie, nie była w stanie zignorować jednego: tego, że mężczyzna ociekał wodą. Ciemne włosy kleiły mu się do twarzy, zresztą tak jak spodnie i koszula. Zrozumiała, kto wyciągnął ją z wody. Uświadomiła sobie, że najwyraźniej zawdzięczała mu życie, a jednak…

Zamknęła oczy. Zaledwie na chwilę, ale nie miała innego wyboru, jeśli chciała się skupić. Dzwoniło jej w uszach. Czuła się tak, jakby próbowała słuchać rozstrojonego radia. Gdzieś w oddali wciąż słyszała głos Grace, jedynie czasami przerywany przez nerwowe tłumaczenia Adriena, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów. Wiedziała jedynie, że ta dwójka właśnie się sprzeczała.

Oddychając coraz bardziej spazmatycznie, Lexi mocniej przywarła do drzewa. Zawroty głosy sprawiły, że poczuła się trochę tak, jakby wciąż opadała w głębiny rzeki. Czuła miarowe kołysanie i…

Jak wtedy, uświadomiła sobie. Tamta kobieta… I ktoś, kto mnie uratował.

Natychmiast otworzyła oczy. W chwili, w której z niedowierzaniem spojrzała na wciąż spokojnie tkwiącego na swoim miejscu Caina, z całą mocą dotarło do niej, że zawdzięczała mu więcej, niż początkowo zakładała. Uratował ją po raz drugi w ciągu zaledwie doby, a jednak…

Czemu…?

Potrząsnęła głową. Początkowo tylko niepewnie, po chwili o wiele bardziej gwałtownie. To nie miało sensu. Niechęć, którą go darzyła, zaczynała doprowadzać ją do szału. Czemu…?!, pomyślała po raz wtóry, przez moment mając ochotę z całej siły uderzyć głowa w pień drzewa. Pragnęła krzyczeć, miotać się i zrobić… cokolwiek.

Chciała zrozumieć. Musiała, a jednak obrzydzenie, które wciąż odczuwała względem Caina, nie chciało ustąpić.

Mężczyzna poruszył się. Tylko nieznacznie, ale tyle wystarczyło, by serce Lexi podeszło do gardła. Zauważyła, że twarz jej wybawcy wykrzywił grymas, ale poza tym w żaden sposób nie okazał niechęci. Milczał. Mogła tylko zgadywać, co działo się w jego głowie, ale tak było lepiej. Jak długo nie próbował się do niej zbliżać, mogła chociaż udawać, że wszystko w porządku. Na tyle, na ile to w ogóle wchodziło w grę.

Och, a może po prostu dużo łatwiej było udawać, że wcale go swoim zachowaniem nie raniła…

– N-nie… – wykrztusiła, gdy mężczyzna bez jakiegokolwiek ostrzeżenia się przemieścił.

– Nie podchodzę – odparł oschłym tonem. Dopiero wtedy zauważyła, że nachylił się, by podnieść porzuconą na ziemi skórzaną kurtkę. – Weź. Będzie ci cieplej.

Nie miała pewności, co zaskoczyło ją bardziej – jego słowa czy moment, w którym cisnął ubraniem w jej stronę. Nie zareagowała w porę. Materiał z cichym pacnięciem opadł na trawę tuż obok niej. Wzdrygnęła się, robiąc taki ruch, jakby próbowała odsunąć się od czającego się na ziemi, niebezpiecznego węża.

Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu. Powinna, a jednak…

Drżącymi dłońmi chwyciła kurtkę. Dopiero wtedy dotarło do niej, że dygotała. Choć majowy wieczór nie należał do najchłodniejszych, wilgotne ubranie zrobiło swoje.

Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Zdobyła się wyłącznie na to, by ciasno owinąć się kurtką. Poczuła się lepiej, choć prawie natychmiast otoczył ją zapach Ciana. Z ulgą przyjęła fakt, że przynajmniej on jej nie odstręczał. Wręcz przeciwnie – wychwyciła wyjątkowo przyjemną, jakby piżmową nutę. I choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe, coś w niej sprawiło, że poczuła się bezpieczniej.

Zawstydzona, spuściła wzrok. Siedziała w bezruchu, bojąc poruszyć się choćby o milimetr. Świadomość, że Caine znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, nie pomagała.

Wciąż o tym myślała, kiedy doszedł ją dziwny, głuchy dźwięk. To i cała wiązanka przekleństw, którą wyrzucił z siebie Adrien. Tyle wystarczyło, by sprowadzić Lexi na ziemię. Wyprostowała się niczym struna, natychmiast spoglądając w stronę zaparkowanego auta. Zdążyła prawie zapomnieć, że poza Cianem w pobliżu znajdował się ktokolwiek inny, choć przecież dobrze słyszała kłócącą się dwójkę.

Grace już nie krzyczała. Po prostu tkwiła w miejscu, z wciąż uniesioną, zawiniętą w pięść dłonią. W chwili, w której Lexi zauważyła zwijającego się z bólu Adriena…

– P-przestań! – wykrztusił, jednak dziewczyna w żaden sposób nie zareagowała na pobrzmiewające w jego głosie ostrzeżenie.

Lexi zadrżała, bynajmniej nie z zimna. Choć zrozumiała słowa, coś w brzmieniu głosu Adriena skojarzyło jej się bardziej z gniewnym, wręcz zwierzęcym warknięciem. Nie w ten sposób brzmieli ludzie, nawet pod wpływem emocji, a jednak…

„O mnie. Nie zapytałaś o mnie” – przypomniała sobie z trudem. Adrian wydawał się coś sugerować, wręcz naciskać, żeby…

Przez chwilę nie była pewna, co o tym myśleć. Tym bardziej nie potrafiła stwierdzić, co takiego działo się na jej oczach. Utrzymanie uniesionych powiek okazało się wyzwaniem, tak jak i skoncentrowanie na rozgrywającej się tuż przed nią scenie. Początkowo założyła, że Grace po prostu straciła cierpliwość i w przypływie frustracji zdecydowała się mężczyznę znokautować, ale… to nie było tak.

Nie tak…

Adrien klęczał na ziemi, co samo w sobie wydało się Lexi niewłaściwe. W ciągu zaledwie jego wieczoru widziała zdecydowanie zbyt wiele, a jednak coś w widoku płaszczącego się przed Grace mężczyzny sprawiło, że ostatecznie dotarła do granicy. To nie było właściwe. Nie w jego przypadku. Gdyby sprawy miały się inaczej, może nawet uznałaby, że wszystko gra, ale nie widząc coś takiego. Co więcej, była gotowa przysiąc, że dziewczyna nawet palcem nie tknęła obiektu swojej złości – i to mimo tego, że ten znajdował się w zasięgu jej rąk. Nie uderzyła go, nie kopnęła, a jednak wciąż była w stanie zadać mu ból.

Tak po prostu. Jakby za sposobem, w jaki zaciskała palce, kryło się cos więcej i…

Mężczyzna szarpnął się, próbując wyrwać… Och, komu? Albo czemu? A jednak Lexi była gotowa przysiąc, że ruchy Adriena sprowadzały się właśnie do tego. Wyglądał, jakby walczył z jakąś niewidzialną siłą, której źródło dostrzegał wyłącznie on.

W następnej sekundzie z dzikim warknięciem i niepokojącym błyskiem w oczach skoczył wprost na Grace.

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Umysł Lexi nie zdążył w porę przetworzyć tego, co działo się na jej oczach. Nie miała czasu zastanowić się nad tym, co chciała zrobić. Usłyszała krzyk, ale nie potrafiła stwierdzić, do kogo należał, ani czy przypadkiem nie wyrwał się z głębi jej piersi.

Grace. Musiała osłonić Grace…

Z trudem przymuszając ciało do współpracy, rzuciła się do przodu. Przynajmniej próbowała, bo zesztywniałe mięśnie stanowczo zaprotestowały przed wysiłkiem. Nawet gdyby chciała, Lexi nie miałaby szansy w porę dotrzeć na czas. Ciężko opadła na ziemię, wyrzucając przed siebie obie dłonie, bynajmniej nie po to, by zamortyzować upadek.

– Przestańcie oboje! – zażądała, samą siebie zaskakując tym, że jednak była w stanie krzyczeć.

Tylko tyle.

Aż tyle.

To przypominało grom z jasnego nieba. Lexi miała wrażenie, że coś przetoczyło się przez całe jej ciało – niczym fala energii, która od dłuższego czasu kumulowała się w jej wnętrzu, by ostatecznie znaleźć ujście. W następnej sekundzie Adrien i Grace zostali rozdzieleni, zanim zdążyli się dotknąć. W ułamku sekundy każde z nich wylądowało po innej stronie polany, zmiecione przez bliżej nieokreśloną energię.

Lexi z trudem chwytała oddech. Wciąż oszołomiona, spróbowała usiąść, ale nie była w stanie. Zmęczenie uderzyło w nią z całą mocą; ciało wydawało się ważyć tonę, nieubłaganie ciągnięte ku dołowi. Zdołała utrzymać wyłącznie uniesione dłonie, choć i te po kilku sekundach poddały się, bezwładnie opadając na ziemię.

Dookoła zapanowała martwa cisza, ale to wydawało się lepsze. Przynajmniej Lexi chciała wierzyć, że…

Coś spłynęło po wilgotnych policzkach. Choć wciąż była przemoczona, coś w tym stanie dało jej do myślenia. Dla pewności uniosła drżącą dłoń, by otrzeć twarz.

Na bladej skórze dostrzegła smugę czerwieni.

– Och… – wyrwało jej się.

A potem stało się to, co wisiało nad nią już od jakiegoś czasu i Lexi w końcu straciła przytomność.

~*~

Dookoła panowała głucha cisza. Choć ciało Grace aż rwało się do tego, by poderwać się na równe nogi i przy pierwszej okazji skoczyć na Adriena, powstrzymała się. Po prostu siedziała na ziemi, przyciskając drżące dłonie do ust i rozszerzonymi oczyma wpatrując się w nieruchomą postać.

– Lexi… – wyrwało jej się.

Prawie natychmiast tego pożałowała. Zaklęła w duchu, przez moment czując się tak, jakby próbowała połknąć papier ścierny. Szczęka zapulsowała bólem, na moment wytrącając dziewczynę z równowagi. Choć stróżka krwi, która spłynęła po twarzy nieprzytomnej Lexi była prawie niewyobrażalna, sama jej obecność wystarczyła, by wszystko skomplikować.

Niech to szlag.

Grace natychmiast wbiła palce w ziemię, gorączkowo szukając czegoś, czego mogłaby się uchwycić. Wstrzymała oddech, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że umysł zdążył już zarejestrować kuszący zapach.

Nawet nie drgnęła, kiedy Adrien zmaterializował się tuż obok. Bez słowa ujęła wyciągniętą ku niej dłoń, pozwalając, by mężczyzna pociągnął ją w głąb lasu. Nie wątpiła, że Caine nie miał ucieszyć się z problemu, który pozostawili na jego głowie, ale nie miała czasu, by nad tym myśleć. W tamtej chwili liczyło się jedno: musiała znaleźć się jak najdalej od rzeki.

Zwolniła, ledwo nabrała pewności, że może sobie na to pozwolić. Szarpnięciem zmusiła swojego towarzysza do tego samego. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej posłusznie się zatrzymał.

– Na pewno…? – zaczął, ale jedno spojrzenie Grace wystarczyło, by zamknąć mu usta.

– Jesteś debilem.

Parsknął nerwowym, ale zaskakująco szczerym śmiechem.

– Tyle dobrego. Och, Grace… – westchnął, raptownie poważniejąc.

Odsunęła się, ledwo tylko poluzował uścisk. Warknęła cicho, kiedy w sugestywny sposób podwinął rękaw, gotów podsunąć jej przegub.

– Nie żartuj sobie. Prędzej zdechnę, niż pozwolę sobie na to akurat teraz – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– To ty nie zachowuj się jak dziecko – obruszył się Adrien. Przez jego twarz przemknął cień. – Ciesz się, że w ogóle coś ci oferuję. Torturowałaś mnie, do diabła!

Wzdrygnęła się na te słowa. Jeszcze jakiś czas temu gniewny błysk w jego oczach sprawiłby, by zapragnęła zejść mu z oczu. Jakaś jej cząstka wciąż tego pragnęła, zwłaszcza że miała do czynienia ze swoim stwórcą. Czegokolwiek nie sądziłaby o Adrienie, odruchy i instynkt robiły swoje.

Jakkolwiek by nie było, Grace od dawna nie czuła się jak bezradna, strachliwa dziewczynka. Tym bardziej nie zamierzała siedzieć z założonymi rękoma i czekać na rozwój wypadku. Nie w tej sytuacji!

– Ciesz się, że Lexi mnie powstrzymała. Powinnam…

Urwała. Znów zakryła usta dłonią, kiedy dotarł do niej pełen sens wypowiedzianych słów. Poruszyła się niespokojnie, niezdolna ustać w miejscu.

Lexi. O mój Boże, Lexi…

– O mój Boże – powtórzyła na głos.

– Obawiam się, że nie miał z tym nic wspólnego – mruknął z przekąsem Adrien.

Puściła jego słowa mimo uszu.

– Chciałeś ją zabić. A ona…

– Nie chciałem. Powiedziałem to już – zniecierpliwił się mężczyzna. – To było pierwsze, co przyszło mi do głowy.

– Wrzucenie jej do rzeki to twoja metoda?!

– Jakby nie patrzeć, najwyraźniej skuteczna. Nie wyobrażałem sobie tego tak, ale… – przyznał niechętnie.

Nie zamierzała czekać, by usłyszeć usprawiedliwienie. Machnęła ręką, bez wysiłku posyłając Adriena na najbliższe drzewo. Wyobrażając sobie, że chwyta go za gardło, ostrożnie zacisnęła palce. Nie potrzebowała fizycznego kontaktu, by go przydusić.

– Sprowokowałeś ją. Mnie też – warknęła, obojętnie obserwując szamocącą się postać. Wierzyła, że tego pożałuje, kiedy w końcu go puści, ale na razie zamierzała korzystać. Nie było już Lexi ani nikogo, kto zdecydowałby się wtrącić. – Zadowolony?

– Cholerna wiedźma… – syknął, walcząc o oddech. – Myślałem…

– Że co? Że dozna cudownego olśnienia, jeśli spróbujesz ją zabić? Że magicznie się uwolni? – zapytała, nie kryjąc goryczy. – Gdyby nie Caine, prędzej by się utopiła. Do cholery, Adrien! To nie działa. Nie widzisz, że to nie działa? – westchnęła, czując jak opuszczają ją siły.

Zamrugała, czując zbierające się w oczach łzy. Otarła je gniewnym ruchem wolną ręką, nie chcąc przypadkiem poluzować uścisku, którym trzymała Adriena w ryzach. Mimo wszystko uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc by widział, jak zaczyna się mazać.

Ona też dobrze. Czekała na cudowne olśnienie i… Och, cokolwiek. Chciała, żeby było jak dawniej, oczywiście. Sęk w tym, że niektórych rzeczy nie dało się naprawić. Grace przypominała sobie o tym za każdym razem, kiedy spoglądała w lustro.

Wbiła wzrok w ziemię. Wpatrywanie się we własne stopy nagle wydało jej się lepsze niż nic.

– Powiedziałeś jej chociaż o nas? – zapytała z powątpiewaniem. – O wampirach i…

– Nie było okazji.

Grace roześmiała się. Zwiesiła ramiona, nie dbając o to, że tym samym straciła kontrolę nad sytuację. Aż nazbyt wyraźnie wychwyciła moment, w którym Adrien się przemieścił.

– Świetnie. Jeszcze jakieś dobre wieści, pomijając to, że Caine nas wypatroszy? – rzuciła grobowym tonem.

Nie była pewna, czy brak odpowiedzi jakkolwiek ją uspokoił.

Uff… Nie wiem, co tu zaszło, okej? Dawno nie pisałam czegoś aż tak dynamicznego, ale bawiłam się nieźle. No i po cichu liczę na to, że wszystko ładnie się wyklaruje, kiedy już dojdę do meritum. A na razie zostawiam Was z tym i spóźnione wesołych świąt! :D

2 komentarze:

  1. Hej
    Chciałam się zapowiedzieć, że masz nowego czytelnika i komentarz pod Prologiem :3
    Zapowiada się niezła przygoda z Twoją powieścią ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, rany. Już pędzę pod prolog. ❤️❤️

      Usuń