Chciała krzyknąć, ale nie mogła.
Choć otworzyła usta, nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W zamian
Lexi boleśnie uświadomiła sobie, że popełniła błąd – woda, która wdarła się
do jej gardła, okazała się wystarczająco wymowną wskazówką.
Wszystko
działo się bardzo szybko. W jednej chwili nie wiedziała już,
gdzie szukać góry, a gdzie dołu. Chłód ją oszołomił, błyskawicznie
przenikając ubranie. Czuła, jak coś ciągnie ją… Och, gdziekolwiek, bo
określenie któregokolwiek z kierunków wciąż pozostawało zagadką. Wrażenie
okazało się równie szokujące, co i moment, w którym zaatakowała
ją dusza, wciągając w wir wspomnień, które nie należały do niej.
Różnica okazała się subtelna, ale wystarczająca: tym razem zamiast
kalejdoskopu obrazów, na Lexi czekały wyłącznie chłód, strach i ciemność.
Chciała
walczyć, ale nie miała pojęcia jak. Spróbowała zmusić ciało do współpracy,
ale i to okazało się wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło.
Uczyła się pływać, ale czym innym było świadome wejście do basenu,
a czym zupełnie innym to, czego doświadczała teraz. Choć prąd okazał się
niewielki, nawet z nim nie potrafiła sobie poradzić.
Spróbowała
wstrzymać oddech, ale obolałe płuca stanowczo zaprotestowały przed takim
rozwiązaniem. Woda, która zdążyła wedrzeć się do gardła i nosa,
zrobiła swoje, prowokując kaszel.
Strach
zdominował ją dopiero później, przybierając na sile wraz z pojawieniem się
jedynego sensownego wniosku: umierała.
Adrien
posłał ją na pewną śmierć.
Coś w tej
myśli sprawiło, że Lexi na moment odzyskała jasność umysłu. To przypominało
przebłysk – zbyt krótki, by się na nim skupić, ale jednocześnie
wystarczający, by przykuć jej uwagę.
Jakby to,
że nie powinna ufać temu mężczyźnie, stanowiło najoczywistszy na świecie
fakt… Jakby wiedziała od samego początku, że…
To nie pierwszy
raz, prawda?
Ale to przecież
nie miało sensu…
Nie powinno
mieć.
Walczyła z paraliżującym
chłodem i ciemnością, mając przy tym wrażenie, że ciśnienie za moment
rozerwie jej płuca. W przypływie paniki zmusiła ręce i nogi do współpracy,
na oślep młócąc wodę. Początkowo nawet nie zarejestrowała momentu, w którym
jednak wydostała się na powierzchnię… tylko po to, by zakrztusić się
gwałtownie zaczerpniętym powietrzem i znów wylądować w głębinach.
Przez
krótką chwilę wydawało jej się jeszcze, że dostrzega nikły blask światła
gdzieś przed sobą – skądkolwiek miały się wziąć – ale ten prawie
natychmiast zniknął. Nie miała pojęcia, czy po prostu się oddalił,
czy może to ona zamknęła oczy. To i tak nie miało
znaczenia.
Wtedy się
poddała.
Czując się
tak, jakby ktoś nagle odciął ją od zapasów energii, rozluźniła mięśnie. Świat
zwolnił, kurcząc się do skrawka przestrzeni, w której utknęła.
Do chłodu, lęku i stopniowo przybierającego na sile uścisku w piersi.
Żelazna obręcz powoli zaciskała się coraz ciaśniej i ciaśniej,
odcinając zapasy tlenu. Była tylko zimna, wszechobecna woda i… cisza. Głucha
cisza, która zmieniała wszystko.
To okazało się
gorsze niż zamieszanie, którego doświadczyła w tartaku. Zbyt długie,
przerażająco spokojne i bolesne. Wypełnione paraliżującym strachem i wątpliwościami,
których za nic nie mogła zrozumieć.
Powinna
walczyć, ale nie potrafiła. Nie potrafiła, bo…
Ból
przybrał na sile. Zawroty głowy na moment przysłoniły wszystko inne,
dając cień nadziei na to, że przy odrobinie szczęścia wszystko dobiegnie
końca. Może gdyby ostatecznie poddała się wszechobecnej pustce i zapadła
w ciemność…?
Z tym, że
to wcale nie było takie proste. Rzeczywistość upomniała się o nią
gwałtownie, wraz z gwałtownym szarpnięciem. Coś wstrząsnęło całym jej ciałem,
rzucając nim z taką łatwością, jakby była co najwyżej bezwładną
marionetką. Płuca płonęły, jakby w każdej chwili mogły zostać rozerwane na kawałki.
Krzyknęła,
choć nie powinna. Przynajmniej próbowała, bo finalnie wyrwał jej się wyłącznie
zdławiony jęk. W następnej sekundzie rozkaszlała się, plując wodą i walcząc
z mdłościami. Kiedy do tego wszystkiego w końcu zaczerpnęła
tchu…
– Oddychaj…
Oddychaj, do diabła!
Ten
głos…
Zakrztusiła się
powietrzem. To zaskoczyło ją bardziej niż cokolwiek innego, zresztą prawie
natychmiast do głosu doszedł chłód. Kaszląc i tylko cudem nie wypluwając
przy tym płuc, zaczęła walczyć o oddech. Z opóźnieniem dotarło do niej,
że ktoś ją trzyma, jednak obecność cudzych ramion okazała się najmniej
znacząca.
Czuła się
jak we śnie. Ledwo zarejestrowała, że pod plecami czuje stabilne podłoże.
W zasięgu jej oczy znów pojawiło się światło; kolorowe plamy poruszyły się
zbyt szybko, by mogła nadać im konkretny kształt.
Ktoś się
nad nią pochylał. Szeptał coś rozgorączkowanym tonem, dziwnie znajomym,
choć przecież…
– …
mogłeś?! Czyś ty na głowę upadł?! Adrien, do diabła, przecież ja cię
zabije! – doszło jakby z oddali.
Z
opóźnieniem rozpoznała wrzaski wyraźnie poruszonej Grace. Brzmiał dziwnie, inaczej
niż wcześniej. Umysł Lexi wciąż zdawał się pracować w zwolnionym tempie,
ale jedno zrozumiała nader szybko: dziewczyna płakała.
Zamrugała,
próbując odzyskać zdolność widzenia. Obraz wciąż się rozmazywał, to zyskując,
to znów tracąc na ostrości. Lexi czuła się, jakby balansowała gdzieś
na granicy, już nie tyle walcząc z napierającą z każdej
strony wodą, ale własnym umysłem. Gdyby jednak zdecydowała się wślizgnąć
w ciemność…
Znów się
rozkaszlała, przez chwilę świadoma wyłącznie palącego gardła i narastających
mdłości. Drżąc na całym ciele, okręciła się na bok i zwymiotowała.
Obraz znów się zamazał, ale zdążyła wychwycić ruch, kiedy ktoś dopadł
do niej, pomagając utrzymać pion. Czuła, jak przelewa się swojemu
opiekunowi w rękach, bliska tego, by znów opaść na ziemię – tym
razem wprost w zawartość swojego żołądka.
Dłonie,
które zdecydowanie zacisnęły się na jej ramionach, skutecznie ją
przed tym uchroniły. Lexi czuła, jak ktoś odciąga ją na bok. Cudze palce delikatnie
przeczesały wilgotne włosy, ogarniając loki z twarzy.
– Już dobrze?
– usłyszała tuż przy uchu. – Jeśli czujesz, że musisz kaszleć, nie powstrzymuj
tego. Lexi…
Potrząsnęła
głową. Mdłości ustąpiły – tylko nieznacznie, ale wystarczająco, by uznała
je za znośne. Choć wciąż miała wrażenie, że coś zalega w jej piersi,
już przynajmniej mogła złapać oddech.
– D-dobrze…
j-już… – Przełknęła z trudem. Własny głos wydał jej się zbyt chrapliwy
i obcy. – Ja…
Nie była w stanie
sklecić żadnego sensownego zdania. Wciąż oszołomiona i niepewna tego, co
działo się wokół je, ostrożnie uniosła głowę i…
Te oczy.
Wpatrywały się w nią ciemne, niemalże całkowicie czarne oczy.
Oddech Lexi
momentalnie przyspieszył, nierówny i urywany. Mdłości wróciły, ale prawie
nie zwróciła na to uwagi. Drżąc – być może z zimna, a może
za sprawą niezrozumiałego obrzydzenia – natychmiast spróbowała się odsunąć.
Przez twarz
Caine’a przemknął cień. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, ale przynajmniej
nie próbował jej zatrzymywać.
Znalazła w sobie
dość siły, by odsunąć się o dodatkowy metr. Skrzywiła się, kiedy
plecami uderzyła o coś, co ostatecznie zidentyfikowała jako pień drzewa.
Przeszkodę przyjęła z mieszanymi uczuciami, z jednej strony wciąż
rwąc się do ucieczki, a z drugiej… Och, miała wrażenie, że
gdyby nie możliwość oparcia, prędzej wylądowałaby na ziemi, aniżeli
faktycznie zdołała gdziekolwiek ruszyć.
Spod na wpół
przymkniętych powiek obserwowała Caina. Oszołomiona czy nie, nie była
w stanie zignorować jednego: tego, że mężczyzna ociekał wodą. Ciemne włosy
kleiły mu się do twarzy, zresztą tak jak spodnie i koszula.
Zrozumiała, kto wyciągnął ją z wody. Uświadomiła sobie, że najwyraźniej
zawdzięczała mu życie, a jednak…
Zamknęła
oczy. Zaledwie na chwilę, ale nie miała innego wyboru, jeśli chciała się
skupić. Dzwoniło jej w uszach. Czuła się tak, jakby próbowała słuchać
rozstrojonego radia. Gdzieś w oddali wciąż słyszała głos Grace, jedynie czasami
przerywany przez nerwowe tłumaczenia Adriena, ale nie była w stanie
rozróżnić poszczególnych słów. Wiedziała jedynie, że ta dwójka właśnie się
sprzeczała.
Oddychając
coraz bardziej spazmatycznie, Lexi mocniej przywarła do drzewa. Zawroty
głosy sprawiły, że poczuła się trochę tak, jakby wciąż opadała w głębiny
rzeki. Czuła miarowe kołysanie i…
Jak
wtedy, uświadomiła sobie. Tamta kobieta… I ktoś, kto mnie uratował.
Natychmiast
otworzyła oczy. W chwili, w której z niedowierzaniem spojrzała
na wciąż spokojnie tkwiącego na swoim miejscu Caina, z całą mocą
dotarło do niej, że zawdzięczała mu więcej, niż początkowo zakładała.
Uratował ją po raz drugi w ciągu zaledwie doby, a jednak…
Czemu…?
Potrząsnęła
głową. Początkowo tylko niepewnie, po chwili o wiele bardziej
gwałtownie. To nie miało sensu. Niechęć, którą go darzyła, zaczynała
doprowadzać ją do szału. Czemu…?!, pomyślała po raz wtóry,
przez moment mając ochotę z całej siły uderzyć głowa w pień drzewa. Pragnęła
krzyczeć, miotać się i zrobić… cokolwiek.
Chciała
zrozumieć. Musiała, a jednak obrzydzenie, które wciąż odczuwała względem
Caina, nie chciało ustąpić.
Mężczyzna
poruszył się. Tylko nieznacznie, ale tyle wystarczyło, by serce
Lexi podeszło do gardła. Zauważyła, że twarz jej wybawcy wykrzywił
grymas, ale poza tym w żaden sposób nie okazał niechęci.
Milczał. Mogła tylko zgadywać, co działo się w jego głowie, ale
tak było lepiej. Jak długo nie próbował się do niej zbliżać,
mogła chociaż udawać, że wszystko w porządku. Na tyle, na ile to w ogóle
wchodziło w grę.
Och, a może
po prostu dużo łatwiej było udawać, że wcale go swoim zachowaniem nie raniła…
– N-nie… –
wykrztusiła, gdy mężczyzna bez jakiegokolwiek ostrzeżenia się przemieścił.
– Nie podchodzę
– odparł oschłym tonem. Dopiero wtedy zauważyła, że nachylił się, by podnieść
porzuconą na ziemi skórzaną kurtkę. – Weź. Będzie ci cieplej.
Nie miała
pewności, co zaskoczyło ją bardziej – jego słowa czy moment, w którym
cisnął ubraniem w jej stronę. Nie zareagowała w porę. Materiał z cichym
pacnięciem opadł na trawę tuż obok niej. Wzdrygnęła się, robiąc taki ruch,
jakby próbowała odsunąć się od czającego się na ziemi,
niebezpiecznego węża.
Weź się
w garść!, warknęła na siebie w duchu. Powinna, a jednak…
Drżącymi dłońmi
chwyciła kurtkę. Dopiero wtedy dotarło do niej, że dygotała. Choć majowy
wieczór nie należał do najchłodniejszych, wilgotne ubranie zrobiło
swoje.
Chciała coś
powiedzieć, ale nie była w stanie. Zdobyła się wyłącznie na to,
by ciasno owinąć się kurtką. Poczuła się lepiej, choć prawie
natychmiast otoczył ją zapach Ciana. Z ulgą przyjęła fakt, że przynajmniej
on jej nie odstręczał. Wręcz przeciwnie – wychwyciła wyjątkowo przyjemną,
jakby piżmową nutę. I choć nie sądziła, że to w ogóle
możliwe, coś w niej sprawiło, że poczuła się bezpieczniej.
Zawstydzona,
spuściła wzrok. Siedziała w bezruchu, bojąc poruszyć się choćby o milimetr.
Świadomość, że Caine znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, nie pomagała.
Wciąż o tym
myślała, kiedy doszedł ją dziwny, głuchy dźwięk. To i cała wiązanka
przekleństw, którą wyrzucił z siebie Adrien. Tyle wystarczyło, by sprowadzić
Lexi na ziemię. Wyprostowała się niczym struna, natychmiast spoglądając
w stronę zaparkowanego auta. Zdążyła prawie zapomnieć, że poza Cianem w pobliżu
znajdował się ktokolwiek inny, choć przecież dobrze słyszała kłócącą się
dwójkę.
Grace już
nie krzyczała. Po prostu tkwiła w miejscu, z wciąż
uniesioną, zawiniętą w pięść dłonią. W chwili, w której Lexi
zauważyła zwijającego się z bólu Adriena…
– P-przestań!
– wykrztusił, jednak dziewczyna w żaden sposób nie zareagowała na pobrzmiewające
w jego głosie ostrzeżenie.
Lexi
zadrżała, bynajmniej nie z zimna. Choć zrozumiała słowa, coś w brzmieniu
głosu Adriena skojarzyło jej się bardziej z gniewnym, wręcz zwierzęcym
warknięciem. Nie w ten sposób brzmieli ludzie, nawet pod wpływem
emocji, a jednak…
„O mnie.
Nie zapytałaś o mnie” – przypomniała sobie z trudem. Adrian
wydawał się coś sugerować, wręcz naciskać, żeby…
Przez chwilę
nie była pewna, co o tym myśleć. Tym bardziej nie potrafiła
stwierdzić, co takiego działo się na jej oczach. Utrzymanie
uniesionych powiek okazało się wyzwaniem, tak jak i skoncentrowanie
na rozgrywającej się tuż przed nią scenie. Początkowo założyła, że
Grace po prostu straciła cierpliwość i w przypływie frustracji
zdecydowała się mężczyznę znokautować, ale… to nie było tak.
Nie tak…
Adrien klęczał
na ziemi, co samo w sobie wydało się Lexi niewłaściwe. W ciągu
zaledwie jego wieczoru widziała zdecydowanie zbyt wiele, a jednak coś
w widoku płaszczącego się przed Grace mężczyzny sprawiło, że
ostatecznie dotarła do granicy. To nie było właściwe. Nie w jego przypadku.
Gdyby sprawy miały się inaczej, może nawet uznałaby, że wszystko gra, ale
nie widząc coś takiego. Co więcej, była gotowa przysiąc, że dziewczyna
nawet palcem nie tknęła obiektu swojej złości – i to mimo tego, że
ten znajdował się w zasięgu jej rąk. Nie uderzyła go,
nie kopnęła, a jednak wciąż była w stanie zadać mu ból.
Tak po prostu.
Jakby za sposobem, w jaki zaciskała palce, kryło się cos więcej
i…
Mężczyzna
szarpnął się, próbując wyrwać… Och, komu? Albo czemu? A jednak Lexi
była gotowa przysiąc, że ruchy Adriena sprowadzały się właśnie do tego.
Wyglądał, jakby walczył z jakąś niewidzialną siłą, której źródło dostrzegał
wyłącznie on.
W następnej
sekundzie z dzikim warknięciem i niepokojącym błyskiem w oczach
skoczył wprost na Grace.
Wszystko
wydarzyło się bardzo szybko. Umysł Lexi nie zdążył w porę przetworzyć
tego, co działo się na jej oczach. Nie miała czasu zastanowić się
nad tym, co chciała zrobić. Usłyszała krzyk, ale nie potrafiła
stwierdzić, do kogo należał, ani czy przypadkiem nie wyrwał się
z głębi jej piersi.
Grace.
Musiała osłonić Grace…
Z trudem
przymuszając ciało do współpracy, rzuciła się do przodu.
Przynajmniej próbowała, bo zesztywniałe mięśnie stanowczo zaprotestowały przed
wysiłkiem. Nawet gdyby chciała, Lexi nie miałaby szansy w porę
dotrzeć na czas. Ciężko opadła na ziemię, wyrzucając przed siebie obie
dłonie, bynajmniej nie po to, by zamortyzować upadek.
– Przestańcie
oboje! – zażądała, samą siebie zaskakując tym, że jednak była w stanie
krzyczeć.
Tylko tyle.
Aż tyle.
To
przypominało grom z jasnego nieba. Lexi miała wrażenie, że coś przetoczyło się
przez całe jej ciało – niczym fala energii, która od dłuższego czasu
kumulowała się w jej wnętrzu, by ostatecznie znaleźć ujście. W następnej
sekundzie Adrien i Grace zostali rozdzieleni, zanim zdążyli się dotknąć.
W ułamku sekundy każde z nich wylądowało po innej stronie
polany, zmiecione przez bliżej nieokreśloną energię.
Lexi z trudem
chwytała oddech. Wciąż oszołomiona, spróbowała usiąść, ale nie była w stanie.
Zmęczenie uderzyło w nią z całą mocą; ciało wydawało się ważyć
tonę, nieubłaganie ciągnięte ku dołowi. Zdołała utrzymać wyłącznie uniesione
dłonie, choć i te po kilku sekundach poddały się, bezwładnie opadając
na ziemię.
Dookoła
zapanowała martwa cisza, ale to wydawało się lepsze. Przynajmniej Lexi
chciała wierzyć, że…
Coś
spłynęło po wilgotnych policzkach. Choć wciąż była przemoczona, coś w tym
stanie dało jej do myślenia. Dla pewności uniosła drżącą dłoń, by otrzeć
twarz.
Na bladej
skórze dostrzegła smugę czerwieni.
– Och… –
wyrwało jej się.
A potem
stało się to, co wisiało nad nią już od jakiegoś czasu i Lexi
w końcu straciła przytomność.
~*~
Dookoła panowała głucha cisza.
Choć ciało Grace aż rwało się do tego, by poderwać się na równe
nogi i przy pierwszej okazji skoczyć na Adriena, powstrzymała się. Po prostu
siedziała na ziemi, przyciskając drżące dłonie do ust i rozszerzonymi
oczyma wpatrując się w nieruchomą postać.
– Lexi… –
wyrwało jej się.
Prawie
natychmiast tego pożałowała. Zaklęła w duchu, przez moment czując się
tak, jakby próbowała połknąć papier ścierny. Szczęka zapulsowała bólem, na moment
wytrącając dziewczynę z równowagi. Choć stróżka krwi, która spłynęła po twarzy
nieprzytomnej Lexi była prawie niewyobrażalna, sama jej obecność wystarczyła,
by wszystko skomplikować.
Niech to szlag.
Grace
natychmiast wbiła palce w ziemię, gorączkowo szukając czegoś, czego
mogłaby się uchwycić. Wstrzymała oddech, ale niewiele pomogło,
zwłaszcza że umysł zdążył już zarejestrować kuszący zapach.
Nawet nie drgnęła,
kiedy Adrien zmaterializował się tuż obok. Bez słowa ujęła
wyciągniętą ku niej dłoń, pozwalając, by mężczyzna pociągnął ją w głąb
lasu. Nie wątpiła, że Caine nie miał ucieszyć się z problemu,
który pozostawili na jego głowie, ale nie miała czasu, by nad tym
myśleć. W tamtej chwili liczyło się jedno: musiała znaleźć się jak
najdalej od rzeki.
Zwolniła,
ledwo nabrała pewności, że może sobie na to pozwolić. Szarpnięciem zmusiła
swojego towarzysza do tego samego. Spojrzał na nią z powątpiewaniem,
ale przynajmniej posłusznie się zatrzymał.
– Na pewno…?
– zaczął, ale jedno spojrzenie Grace wystarczyło, by zamknąć mu usta.
– Jesteś debilem.
Parsknął
nerwowym, ale zaskakująco szczerym śmiechem.
– Tyle
dobrego. Och, Grace… – westchnął, raptownie poważniejąc.
Odsunęła
się, ledwo tylko poluzował uścisk. Warknęła cicho, kiedy w sugestywny
sposób podwinął rękaw, gotów podsunąć jej przegub.
– Nie żartuj
sobie. Prędzej zdechnę, niż pozwolę sobie na to akurat teraz – wycedziła
przez zaciśnięte zęby.
– To ty
nie zachowuj się jak dziecko – obruszył się Adrien. Przez jego twarz
przemknął cień. – Ciesz się, że w ogóle coś ci oferuję. Torturowałaś
mnie, do diabła!
Wzdrygnęła się
na te słowa. Jeszcze jakiś czas temu gniewny błysk w jego oczach
sprawiłby, by zapragnęła zejść mu z oczu. Jakaś jej cząstka wciąż
tego pragnęła, zwłaszcza że miała do czynienia ze swoim stwórcą.
Czegokolwiek nie sądziłaby o Adrienie, odruchy i instynkt robiły
swoje.
Jakkolwiek
by nie było, Grace od dawna nie czuła się jak
bezradna, strachliwa dziewczynka. Tym bardziej nie zamierzała siedzieć z założonymi
rękoma i czekać na rozwój wypadku. Nie w tej sytuacji!
– Ciesz
się, że Lexi mnie powstrzymała. Powinnam…
Urwała. Znów
zakryła usta dłonią, kiedy dotarł do niej pełen sens wypowiedzianych słów.
Poruszyła się niespokojnie, niezdolna ustać w miejscu.
Lexi. O
mój Boże, Lexi…
– O mój Boże
– powtórzyła na głos.
– Obawiam
się, że nie miał z tym nic wspólnego – mruknął z przekąsem
Adrien.
Puściła
jego słowa mimo uszu.
– Chciałeś ją
zabić. A ona…
– Nie chciałem.
Powiedziałem to już – zniecierpliwił się mężczyzna. – To było
pierwsze, co przyszło mi do głowy.
– Wrzucenie
jej do rzeki to twoja metoda?!
– Jakby nie patrzeć,
najwyraźniej skuteczna. Nie wyobrażałem sobie tego tak, ale… – przyznał
niechętnie.
Nie
zamierzała czekać, by usłyszeć usprawiedliwienie. Machnęła ręką, bez wysiłku
posyłając Adriena na najbliższe drzewo. Wyobrażając sobie, że chwyta go za gardło,
ostrożnie zacisnęła palce. Nie potrzebowała fizycznego kontaktu, by go
przydusić.
–
Sprowokowałeś ją. Mnie też – warknęła, obojętnie obserwując szamocącą się postać.
Wierzyła, że tego pożałuje, kiedy w końcu go puści, ale na razie
zamierzała korzystać. Nie było już Lexi ani nikogo, kto zdecydowałby się
wtrącić. – Zadowolony?
– Cholerna
wiedźma… – syknął, walcząc o oddech. – Myślałem…
– Że co? Że
dozna cudownego olśnienia, jeśli spróbujesz ją zabić? Że magicznie się uwolni?
– zapytała, nie kryjąc goryczy. – Gdyby nie Caine, prędzej by się
utopiła. Do cholery, Adrien! To nie działa. Nie widzisz, że to
nie działa? – westchnęła, czując jak opuszczają ją siły.
Zamrugała,
czując zbierające się w oczach łzy. Otarła je gniewnym ruchem wolną
ręką, nie chcąc przypadkiem poluzować uścisku, którym trzymała Adriena w ryzach.
Mimo wszystko uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc by widział,
jak zaczyna się mazać.
Ona też
dobrze. Czekała na cudowne olśnienie i… Och, cokolwiek. Chciała, żeby było
jak dawniej, oczywiście. Sęk w tym, że niektórych rzeczy nie dało się
naprawić. Grace przypominała sobie o tym za każdym razem, kiedy
spoglądała w lustro.
Wbiła wzrok
w ziemię. Wpatrywanie się we własne stopy nagle wydało jej się lepsze
niż nic.
–
Powiedziałeś jej chociaż o nas? – zapytała z powątpiewaniem. – O wampirach
i…
– Nie było
okazji.
Grace
roześmiała się. Zwiesiła ramiona, nie dbając o to, że tym samym
straciła kontrolę nad sytuację. Aż nazbyt wyraźnie wychwyciła moment, w którym
Adrien się przemieścił.
– Świetnie. Jeszcze jakieś dobre wieści, pomijając to, że Caine nas wypatroszy? – rzuciła
grobowym tonem.
Nie była
pewna, czy brak odpowiedzi jakkolwiek ją uspokoił.
Uff… Nie wiem, co tu zaszło, okej? Dawno nie pisałam czegoś aż tak dynamicznego, ale bawiłam się nieźle. No i po cichu liczę na to, że wszystko ładnie się wyklaruje, kiedy już dojdę do meritum. A na razie zostawiam Was z tym i spóźnione wesołych świąt! :D
Hej
OdpowiedzUsuńChciałam się zapowiedzieć, że masz nowego czytelnika i komentarz pod Prologiem :3
Zapowiada się niezła przygoda z Twoją powieścią ^^
O rany, rany. Już pędzę pod prolog. ❤️❤️
Usuń