Nie pierwszy raz budzi ją
koszmar. Podrywa się do pionu, tłumiąc krzyk. Nie chce obudzić
rodziców, aż nazbyt świadoma, że tata z samego rana wybiera się do pracy.
Lexi dobrze wie, że już i tak za bardzo się o nią
zamartwia, choć nie jest nic w stanie zdziałać na złe sny. To,
że ona sama nie potrafi powiedzieć mu, czego dotyczą wizje, których
doświadcza po zamknięciu oczu, nie pomaga.
Przyciska
obie dłonie do piersi, przez chwilę świadoma wyłącznie tłukącego się
w piersi serca. „To nic” – powtarza w myślach niczym mantrę. – „Już
zniknęło. Nic się nie dzieje”.
Z wolna
wypuszcza powietrze. Wciąż się trzęsie, ale to wydaje się niczym
w porównaniu do lęku, który towarzyszył jej zaledwie chwilę
wcześniej. Przymyka oczy i bierze kilka głębszych wdechów; i choć
wcale nie czuje się dzięki temu jakoś szczególnie lepiej,
przynajmniej jest w stanie zapanować nad wciąż rozedrganym ciałem. W końcu
rozluźnia miejsce i wyrównuje oddech. Ucisk w piersi znika,
pozostawiając po sobie wyłącznie wciąż drżący oddech.
Tym
razem szybko się uspokaja. Chociaż tyle, mimo że nie jest pewna, czy
to dobrze. Lexi nie sądzi, żeby tak było. W końcu kto lubi się
bać? Ta myśl wciąż ją dręczy, kiedy niepewnie sięga w pustkę,
drżącymi palcami szukając lampki nocnej. Światło rozbłyska, zbyt jasne dla
nieprzywykłych do blasku oczu, ale mimo wszystko kojące. Co więcej
zmienia wszystko, wydobywając z cienia znajome meble, błękitne ściany, jej pokój…
Wciąż siedząc na łóżku, dziewczyna chłonnie każdy najdrobniejszy szczegół,
czerpiąc poczucie bezpieczeństwa.
Jest w domu.
Gdzieś za ścianą spokojnie śpią rodzice. Za kilka godzin nadejdzie
świt i rozpocznie się znajome poranne zamieszanie. Sama również
zwlecze się z łóżka, posłuszna budzikowi, informującemu, że najwyższa
pora zebrać się do szkoły. I choć Lexi dobrze wie, że jeśli nie spróbuje
znów zasnąć, powlecze się na zajęcia zmęczona, jest gotowa czuwać
choćby do rana, skulona w blasku nocnej lampki.
Chociaż
przez chwilę. Kilka minut, zanim…
Zamyka
oczy, ale prawie natychmiast je otwiera. Boi się tego, co mogłaby
sobie przypomnieć, gdyby zbyt długo przyszło jej mierzyć się z mrokiem.
Zupełnie jakby w chwili, w której odcięłaby się od światła,
miało wydarzyć się coś bardzo, ale to bardzo złego. Nie ma
znaczenia, że już od dawna jest za duża, by bać się ciemności.
Teraz czuje się niewiele lepiej niż mała dziewczynka, która z płaczem
biegła do sypialni rodziców, przerażona złym snem.
Sny nie są
prawdziwe. Tego, który miała, nawet nie pamięta, a jednak…
– Lexi?
Wzdryga
się. Natychmiast podrywa głowę. Mocniej obejmuje się ramionami i z bijącym
sercem spogląda wprost na drzwi. Nie słyszała, żeby ktoś je otwierał,
a jednak mama stoi w progu, oparta o framugę i wyraźnie
zmartwiona.
Jest
piękna. Tak przynajmniej sądzi Lexi, nie pierwszy raz porażona zielenią
oczu i gęstością lśniących, płomiennorudych loków Laury. Nie odziedziczyła
ani jednego, ani drugiego. Podobno wdała się w babkę, na dodatek
od strony ojca, ale nigdy nie miała okazji tego zweryfikować. Tę
kobietę zna tylko z kilku zdjęć, zresztą przy matce każdy wydaje się
niewystarczająco dobry. Gdyby mogła wybierać, chciałaby wyglądać jak ona.
Laura
podchodzi bliżej. Na sobie ma długą, zwiewną koszulę nocną, ale nie wygląda
jak ktoś wyrwany ze snu. Lexi jest gotowa założyć się, że mama jak zawsze siedziała
zamknięta w gabinecie, poświęcona sobie tylko znanym sprawą. Tata już
dawno przestał pytać, zupełnie jakby fakt, że jego żona potrafiła zamknąć się
w pokoju na długie godziny, należał do najnormalniejszych
zjawisk na ziemi.
Teraz
jednak mama jest tutaj. Nie pierwszy raz zdaje się wiedzieć, że ktoś
jej potrzebuje. Nie pyta o nic, tylko podchodzi bliżej,
siada na skraju łóżka i zachęcająco wyciąga ramiona.
Lexi nie waha się
ani przez moment. W chwili, w której otaczają ją znajome
ramiona, w pełni dociera do niej, że wcale nie zdołała się rozluźnić.
–
Pamiętasz cokolwiek? – słyszy tuż przy uchu.
Rude
włosy muskają jej policzek. Dziewczyna wtula się w pierś matki,
po czym bardzo niepewnie unosi głowę. Zielone oczy niemalże przenikają ją
na wskroś, lśniące i skupione.
– Nie –
przyznaje po chwili ciszy Lexi. – Ale to tylko sen, prawda? Koszmarów
nie trzeba się bać.
– Nie trzeba.
Ale
Laura nie brzmi na przekonaną. Coś w jej słowach sprawia, że
Lexi czuje się jeszcze bardziej nieswojo.
Coś jest
nie tak. Z jakiegoś powodu ma wrażenie, że to źle, że nie zapamiętała
wszystkiego. Może byłoby prościej, gdyby rozumiała…
–
Zamknij oczy. – Głos matki sprowadza ją na ziemię. Otwiera usta, gotowa
zaprotestować, ale kobieta nie daje jej na to szansy. –
Wszystko jest dobrze. Jeśli czegoś nie wolno się bać, to ciemności,
Lexi.
– Ale…
–
Światło niczego nie zmienia, nawet jeśli czasami takie mamy wrażenie –
oznajmia z przekonaniem Laura. – Powiedziałabym wręcz, że nas rozprasza,
dając fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Czasami dużo więcej widać właśnie w ciemnościach.
– Waha się przez moment. Palcami wraz po raz przeczesuje włosy
wtulonej w nią córki. – Odpowiedzi szukaj w mroku.
Dreszcz
wstrząsa ciałem Lexi. Coś w tych kilku słowach sprawia, że dziewczyna
czuje się jeszcze bardziej nieswojo, choć nie ma pojęcia dlaczego.
Jak ma je rozumieć? Dlaczego w ogóle śni o rzeczach, które uciekają z
jej pamięci w chwili, w której otwiera oczy? Tata zwykle
pocieszał ją zupełnie inaczej, powtarzając, że koszmarom należało dać odejść w zapomnienie
– że znikały wraz z pierwszymi promieniami słońca, co jedynie dowodziło,
że nie miały żadnego znaczenia. Komu w takim razie powinna ufać?
Zaciska
powieki, mimo że wcale nie ma na to ochoty. A jednak coś w spokojnym
oddechu, dotyku i biciu serca matki sprawia, że czuje się spokojniejsza.
Przy niej ciemność nie wydaje się aż taka zła.
–
Przyniosę ci coś, co pomoże. Słyszałaś kiedyś o łapaczu snów, moja
kochana? – dochodzi ją ponownie spokojny głos Laury.
–
Łapacze snów… – Lexi otwiera oczy. Z zaciekawieniem spogląda na matkę.
– Masz taki w gabinecie… Ciebie też dręczą złe sny, mamo? – pyta pod wpływem
impulsu.
Kobieta
wzdycha. Przez jej twarz przechodzi cień.
–
Kobiety w tej rodzinie krążą pośród cieni od dawien dawna… Czasami
mam wrażenie, że koszmary są wpisane w naszą codzienność. – Laura spogląda
na nią niemalże współczująco. – Niedługo sama to zrozumiesz, moja
kochana. Obiecuję, że będę obok i wszystko ci wytłumaczę. Bo widzisz,
Lexi… Obie jesteśmy wyjątkowe.
Lexi kiwa głową. Tej nocy nie ma żadnego powodu, by w te
zapewnienia wątpić.
~*~
Ocknęła się z bólem głowy.
Leżała w bezruchu, rozbudzona i aż nazbyt świadoma. Dłonie bezwiednie
zacisnęła na pościeli, ale nie zdobyła się na nic więcej.
Nad sobą widziała sufit, ale coś w jego kolorze, fakturze i kształcie
wydał się Lexi co najmniej niewłaściwe. Nie przypominała sobie, by sklepienie
w jej sypialni składało się z drewnianych desek, a tym
bardziej opadało pod dziwnym kątem, właściwym dla poddasza, ale nie zwykłego
pokoju na piętrze. Z drugiej strony, spoglądając w wyniszczone
deski, poczuła się dziwnie spokojna, zupełnie jakby to, czego
doświadczała, nie działo się po raz pierwszy.
Zrozumienie
pojawiło się niemal natychmiast, ale nawet wtedy się nie poruszyła.
Tym razem nie próbowała łudzić się, że wspomnienie z tartaku, wizyty
w pensjonacie, a finalnie brzegu rzeki, był co najwyżej snem albo wytworem
wyobraźni. Zacisnęła powieki, próbując walczyć z kalejdoskopem obrazów, te
jednak nie zamierzały tak po prostu odejść w zapomnienie. Nawiedzały
ją raz za razem, zbyt żywe i świeże, by mogła ot tak zacząć
je ignorować.
Jeszcze
zanim zdecydowała się usiąść, zaczęła podejrzewać, gdzie się znajduje.
Co prawda nie miała czasu, by jakoś szczególnie przyjrzeć się pensjonatowi,
do którego przywieźli ją Adrien i Grace, ale zauważyła dość.
Najwyraźniej znajdowała się w jednej sypialni, gdzieś pod spadzistym
dachem, który widziała.
Przez
chwilę nasłuchiwała, ale dookoła panowała cisza. Lexi podniosła się powoli,
mimowolnie krzywiąc, kiedy pulsowanie w skroniach przybrało na sile.
Czuła się zmęczona, prawie jak po długiej chorobie, choć nie pamiętała,
kiedy ostatnim razem doświadczyła czegoś podobnego. Ubranie kleiło jej się
do ciała i to wystarczyło, żeby zamarzyła o prysznicu, to jednak
najwyraźniej musiało poczekać. Dla pewności otarła twarz, zwłaszcza w okolicach
nosa, jednak tym razem nie dostrzegła nawet śladu krwi.
To też
pamiętała. Moment, w którym przez jej ciało przetoczyła się energia,
gdy rzuciła się bronić Grace. I choć najpewniej powinna być
przerażona, ta chwila zmieniła wszystko w sposób, którego Lexi w żaden
sensowny sposób nie potrafiła opisać.
Spuściła
nogi z łóżka. Nachyliła się, wspierając łokcie na udach i na moment
ukrywając twarz w dłoniach. Potarła skronie, wciąż oszołomiona, ale wcale
nie przerażona. Już nie. Zdołała się nawet uśmiechnąć, choć w geście
nie było nawet krzty rozbawienia. Gdyby miała zgadywać, powiedziałaby
raczej, że w grę wchodził szok, choć i to w pełni nie oddawało
tego, co czuła. Nie, to nie było tak. Chodziło o coś innego, ale…
Ulga.
Właśnie
tak. Kiedy w końcu pierwszy szok minął, na Lexi spłynęła nieopisana
wręcz ulga. Zupełnie jakby jakiś zagubiony element układanki w końcu
wskoczył na swoje miejsce, pozwalając jej odzyskać coś, co utraciła
dawno temu. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że czegoś takiego szukała, ale
to już nie miało znaczenia. Przynajmniej na razie mogła skupić się
wyłącznie na tym utraconym aspekcie, choć odzyskanie go przy okazji
sprawiło, że do Lexi dotarł brak czegoś jeszcze. Wciąż nie była
pełna.
Z trudem
dźwignęła się na równe nogi. W pierwszym odruchu zachwiała się,
ale zdołała odzyskać równowagę. Poruszając się trochę jak w transie,
ruszyła ku drzwiom, bez zbędnego wahania wyślizgując na pogrążony w półmroku
korytarz. Nie miała pojęcia, która godzina, a tym bardziej na ile
odpłynęła, ale nie dbała o to. Ciemność jej nie przeszkadzała,
na swój sposób kojąca, mimo że w ostatnim czasie nie zwiastowała
niczego dobrego.
Zdołała
odszukać schody, bynajmniej niezaskoczona, że doprowadziły ją do znajomego
już przedpokoju. Po drodze minęła kilkoro zamkniętych drzwi, ale na żadene
nie zwróciła większej uwagi. Czuła, że pukanie i tak nie miało
sensu. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, czy chciała zwrócić
na siebie czyjąkolwiek uwagę. Na pewno nie Adriena, choć myśląc
o tym, co zrobił, już nie czuła ani gniewu, ani strachu.
Wręcz przeciwnie – do Lexi dotarło, że jakaś jej cząstka była mu
naprawdę wdzięczna.
O Caine’ie
próbowała nie myśleć. Tak było prościej, zwłaszcza że ten mężczyzna
wciąż jawił się w jej pamięci jako cień, wzbudzając najgorsze możliwe
emocje. Tak po prostu, choć przecież zawdzięczała mu życie.
Niepełna…
Wciąż czuła się niepełna i…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której znalazła się
w znajomym już saloniku. Grace skuliła się w fotelu, milcząca i skupiona
na wygaszonym kominku, zupełnie jakby w dawno nieużywanym palenisku
mogła zobaczyć coś, co tylko ona była w stanie zrozumieć. Wyglądała
na całą i to wystarczyło, żeby z ramion Lexi zdjęto ogromny
ciężar. Wciąż czuła dziwne, przysłaniające wszystko inne pragnienie, by zapewnić
tej dziewczynie bezpieczeństwo.
Choć była
pewna, że nie wydała żadnego dźwięku, który mógłby zdradzić jej obecność,
błękitne oczy błyskawicznie zwróciły się ku niej.
– Lexi –
wychrypiała, gwałtownie podrywając się na równe nogi.
Grace
zamarła. W jej spojrzeniu Lexi doszukała się czegoś z pogranicza
niepokoju i ulgi. Zupełnie jakby spodziewała się, że dziewczyna nagle
odwróci się i jednak zdecyduje uciec w popłochu.
Oczywiście,
że by mogła. Gdyby tylko zechciała, wykorzystałaby okazję jeszcze w przedpokoju.
Co prawda problemem mógłby okazać się brak kluczyków, bo ktoś ściągnął z niej
przemoczone ubranie, kiedy straciła przytomność, ale to nie miało
znaczenia. Było niczym dodatkowy szczegół, na który zwróciła uwagę z opóźnieniem,
kiedy spróbowała sięgnąć do kieszeni spodni, by sprawdzić, czy w całym
zamieszaniu pamiętała o wyjęciu kluczyków ze stacyjki. Wtedy pojęła, że
już nie miała na sobie swoich jeansów, ale gładkie leginsy.
Mogła się założyć, że suche ubrania jak nic należały do Grace.
Nosimy
podobny rozmiar. To zawsze wiele ułatwiało.
Zacisnęła
usta. Nie, nad tym teraz na razie nie chciała się zastanawiać.
– Dobrze
widzieć, że nic ci nie jest – rzuciła jak gdyby nigdy nic.
Przestąpiła
naprzód, pamiętając o śladzie z soli, znaczącym próg. Czuła, że
dziewczyna śledziła każdy jej ruch, kiedy ruszyła ku niej, bez większych
obaw pokonując dzielącą je odległość.
– T-tak… –
Grace zamrugała. Nerwowym gestem przeczesała jasne włosy palcami. – A tobie?
Lexi, ja…
– Żyję. –
Wzruszyła ramionami. – Nie patrz na mnie tak dziwnie, bo
zaczynam czuć się nieswojo. Wciąż jakoś się trzymam, jasne?
Nie
wątpiła, że w tej sytuacji jej słowa brzmiały co najmniej dziwnie.
Ona sama tak się czuła, nienaturalnie spokojna, bardziej opanowana niż do tej
pory. Przez chwilę obserwowała Grace, po wyrazie jej twarzy próbując
określić nastrój dziewczyny. Ostatecznie przeniosła wzrok na kominek,
przesuwając się bliżej, choć nie miał jej do zaoferowania absolutnie
niczego. Wygaszone palenisko nie dawało nawet odrobiny ciepła.
Cisza
okazała się zbyt ciężka, by dało się ją ignorować. Kątem oka
widziała, jak Grace nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Wciąż się
w nią wpatrywała, wyraźnie rwąc do tego, by coś powiedzieć, ale najwyraźniej
brakowało jej słów. Co jak co, ale taki stan Lexi w zupełności
potrafiła zrozumieć. Sama doświadczała czegoś pod każdym względem
podobnego.
– Niech szlag
trafi chłopaków – zniecierpliwiła się w końcu Grace. Wykrzywiła usta,
wyraźnie czymś sfrustrowana. – Zostawili mnie z tym samą. Nie żebym
spodziewała się czegoś innego – dodała pospiesznie. Westchnęła cicho,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Plotę od rzeczy.
– Radzisz
sobie niewiele lepiej od Adriena – przyznała z bladym uśmiechem Lexi.
– Bo to
nie jest proste – obruszyła się Grace. Energicznie potrząsnęła głową.
Spojrzenie na powrót utkwiła w swojej rozmówczyni. – Dla żadnego z nas.
Posłuchaj, my…
–
Oczywiście, że nie jest proste – przerwała ze spokojem. Uśmiechnęła się,
choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna. – Zwłaszcza to, że ktoś
najwyraźniej spętał mnie i moją magię.
Jej słowa
zabrzmiały niewinnie, prawie jakby właśnie dyskutowała z Grace o pogodzie.
Przyszły Lexi w pełni naturalnie, niczym stwierdzenie najoczywistszego na świecie
faktu. Tak po prostu, jak i zrozumienie, którego doświadczyła
zaraz po przebudzeniu. Jakby w chwili, w której jeden z wielu
dawno zagubionych elementów wskoczył na miejsce, obraz, na który się
składał – choć wciąż niejasny – przybrał na ostrości. I choć wciąż
nie miała pojęcia, jak powinna to rozumieć, taki stan wydawał się
pod każdym względem właściwy.
Potrzebowała…
czegoś więcej. Wyjaśnień, mimo że obawiała się, iż Grace nie będzie w stanie
udzielić jej aż tylu, by uznała to za wystarczające. Wciąż
czegoś brakowało, ale…
– Lexi…
Grace
poruszyła się niespokojnie. Wyraźnie pobladła, co zwłaszcza z jej jasnymi
włosami dało niepokojący efekt. Drżącą dłoń przycisnęła do ust, wyraźnie
wstrząśnięta, co zresztą wcale nie wydało się Lexi dziwne. Pewnie
podobnie zareagowałaby, gdyby po wydarzeniach ostatniego dnia usłyszała akurat
takie słowa.
Choć nie sądziła,
że będzie do tego zdolna, wysiliła się na blady uśmiech. Aż
nazbyt świadoma niezliczonych, niewypowiedzianych pytań, które zawisły gdzieś
pomiędzy nimi, z wolna podeszła bliżej kominka. Ruchem tak naturalnym,
jakby robiła to wielokrotnie wcześniej, wyciągnęła dłoń. Poczuła
rozchodzące się po ciele ciepło i przyjęła je z ulgą.
Pozwoliła, by wypełniło jej żyły, coraz intensywniejsze i znajome,
choć nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem doświadczyła czegoś
podobnego. Czuła, że nie pamiętała bardzo wielu istotnych rzeczy.
Płomienie
pojawiły się znikąd, zajmując resztki pozostawionego w kominku
drewna. Ogień zapłynął jasnym blaskiem, równy i prawdziwy, choć Lexi nie była
na tyle zdesperowana, by to sprawdzać. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, w pośpiechu opuszczając dłoń. Mimo bijącego od płomieni
ciepła zadrżała i objęła się ramionami, nagle zagubiona niczym
błądzące we mgle dziecko. Chociaż to, co właśnie zrobiła, przyszło jej równie
naturalnie, co i uderzenie sprzed utraty przytomności, wciąż nie tłumaczyło
niczego. Wręcz przeciwnie.
– Czuję
się… rozbita – wyznała, wciąż nie patrząc na Grace. Westchnęła,
krzywiąc się nieznacznie w odpowiedzi na subtelne zawroty głowy.
– Od dawna tego nie robiłam, prawda? Ciało musi się przyzwyczaić.
Nie była
pewna, czy zwraca się do wpatrzonej w nią dziewczyny, czy może
próbuje przekonać samą siebie. Chyba tak naprawdę nie chciała
wiedzieć. Spokój wydawał się lepszy, przynajmniej do pewnego stopnia.
Chciała skupić się na priorytetach, od pensjonatu, ostatnich
wydarzeń i samej Grace zaczynając.
– Tak… Tak.
– Wyczuła ruch, kiedy jej towarzyszka spróbowała wziąć się w garść.
– Więc Adrienowi się udało. Znaczy…
Lexi
parsknęła, nie mogąc się powstrzymać.
– O, tak!
To miał być jakiś średniowieczny test rzeki? – zadrwiła, nie mogąc się
powstrzymać. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, jak źle to zabrzmiało i spróbowała
nad sobą zapanować. Grace tak naprawdę nie była niczego winna. –
Wybacz. Chyba wciąż nie do końca rozumiem, co się dzieje.
– To normalne.
Chyba.
Zabrzmiało
cudownie obiecująco, pomyślała z przekąsem, ale tym
razem zachowała tę uwagę dla siebie.
– Nie wiem,
czy cokolwiek w tym, co właśnie czuję, jest normalne – przyznała
niechętnie. – Mam wrażenie… O rany, nie wiem, jak to opisać. Mam
wrażenie, że obudziłam się ze snu… Albo wciąż śnię – poprawiła się
po chwili zastanowienia. Wzrok na powrót wbiła w płomienie. –
Wróciła do mnie – szepnęła, ponownie wyciągając przed siebie dłoń – i mam
wrażenie, że nigdy tak naprawdę jej nie straciłam, ale wcale nie czuje się
sobą. Mam wrażenie, że wielokrotnie wcześniej gościłam w tym domu, ale jednocześnie
czuje, że jest mi obcy… I że powinnam wiedzieć, co robić, ale nie wiem.
– Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Czy cokolwiek z tego,
co mówię, ma sens?
– Większy
niż mogłoby się wydawać – rozbrzmiało w odpowiedzi.
Wzdrygnęła się
na te słowa, zwłaszcza że nie wypowiedziała ich Grace. Mimo
wszystko nie odwróciła się, aż nazbyt świadoma obecności przenikliwego
spojrzenia Adriena. Był za nią, poza tym brzmiał na wyjątkowo
zadowolonego siebie. Och, zresztą czego się spodziewała po wszystkich
wcześniejszych uwagach i tym, że dopiero co był na dobrej drodze,
żeby ją zabić?
A jednak
nie miała mu za złe. Nie w sposób, którego mogłaby oczekiwać,
choć zarazem ogarnęła ją dziwna, trudna do zinterpretowania gorycz. Wciąż wydawała się
lepsza od niechęci, którą darzyła Caine’a, ale…
– Uważaj –
rzuciła zaczepnym tonem. Z wolna zacisnęła dłoń w pieść, z satysfakcją
obserwując jak płomienie reagują na gest, powoli się wygaszając. W pośpiechu
rozprostowała palce, pozwalając, by ogień znów rozjaśnił palenisko,
radośnie strzelając ku górze. – Następnym razem już mnie tak nie zaskoczysz.
Nie wiem co prawda, czy cisnę tobą akurat do rzeki, ale zawsze
mogę spróbować zabawić się drewnianym kołkiem. Zadziała, prawda?
Na chwilę
zapanowała cisza – przerwana przez moment gwałtownym zaczerpnięciem powietrza
przez Grace, ale jednak. Lexi nieznacznie potrząsnęła głową, aż nazbyt świadoma,
że znów mówiła o rzeczach, które dotychczas były jej obce. A jednak
teraz przychodziły naturalnie, równie oczywiste, co i wszystko inne. Napływały
powoli; suche, pozbawione stosownych wspomnień fakty, które chcąc nie chcąc
zdecydowała się przyjąć.
Adrien
otrząsnął się jako pierwszy. Nagle po prostu się roześmiał i choć
zabrzmiało to nerwowo, w jakiś pokrętny sposób zdawało się właściwsze
niż cokolwiek innego.
– Pewnie
zaraz pożałuję tych słów, ale dobrze mieć cię znów przy sobie, wiedźmo.
Nie
zareagowała na te słowa. Prawie, bo tym razem nie powstrzymała się
przed wygaszeniem płomieni, kiedy gwałtownie zacisnęła dłoń w pięść. Dym
wciąż unosił się nad paleniskiem, leniwie sunąć ku górze.
Lexi w milczeniu
śledziła go wzrokiem. Mimo że wszyscy wokół wydawali się odetchnąć z ulgą,
jej towarzyszyła wyłącznie paląca pustka.
Chwilę mi zeszło, ale ani trochę nie miałam pewności, w jaki sposób zabrać się do tego rozdziału – kluczowego, co pewnie da się wywnioskować. Mam nadzieję, że coś się wyklarowało, chociaż wciąż nie powiedziałam wszystkiego. :D
No nic, ja pędzę do pracy. Mam nadzieję, że do napisania wkrótce, zwłaszcza że teraz powinno być dużo prościej. Miłego dnia, kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz