3 maja 2022

Rozdział XVII


Świt nastał dużo szybciej, niż mogłyby sobie tego życzyć. Niebo pojaśniało, powoli przybierając odcienie szarości, a po czasie pomarańczy i różu. Najwyraźniej dzień zapowiadał się wyjątkowo pogodnie, ale Lexi nie potrafiła się tym cieszyć. Była pewna, że skulona na fotelu pasażera Grace tym bardziej.

– To był zły pomysł – wymamrotała.

Nie doczekała się odpowiedzi, ale tak naprawdę wcale jej nie potrzebowała. Przecież i tak nie mogły zawrócić, o znalezieniu jakiejś kryjówki gdzieś po drodze nie wspominając.

– Po prostu jedź. Dam sobie radę.

Akurat, zadrwiła w duchu, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Podejrzewała, że Grace nie potrzebowała przypomnienia, by zorientować się, że sprawy prezentowały się marnie. Cóż, przynajmniej dla kogoś, kto spalał się na słońcu.

Ta myśl przyszła Lexi równie naturalnie, co i wiele wcześniejszych. Jakby to, że miała przy sobie kogoś, kto spijał krew i podlegał całej liście żywcem wyjętych z horrorów praw, było najzupełniej naturalne. Miała wrażenie, że powinna czuć dzięki temu ulgę, ale efekt okazał się zupełnie inny. Z każdą kolejną sekundą czuła, że coś utraciła – i to bynajmniej nie z własnej woli.

Skupiła się na drodze, choć to okazało się zaledwie wygodną wymówką, dzięki której mogła ograniczyć spoglądanie na Grace. Nie chodziło tylko o to, że miała w samochodzie wampirzycę. Nawet o poczucie, że nie pierwszy raz natrafiła na istotę jej podobną, chociaż zarazem świadomość, że coś podobnego spotkało tę dziewczynę, napawała ją smutkiem. Czemu…?, pomyślała po raz wtóry, ale odpowiedź nie nadeszła, jedynie potęgując odczuwaną przez Lexi frustrację.

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której w końcu wjechała na znajomy podjazd. Zahamowała gwałtownie, zaledwie kilkanaście centymetrów od prowadzących do głównego wejścia schodów. Na moment zamarła, nerwowo zaciskając dłonie na kierownicy i rozszerzonymi oczyma wpatrując się w zamknięte drzwi. Dopiero po chwili otrząsnęła się na tyle, by rozpiąć pas i zdecydować się poruszyć.

– Czekaj. Przyniosę ci jakiś koc – zadecydowała, wyślizgując się na zewnątrz.

– Nie mamy na to czasu.

Nie zdążyła zaprotestować. Grace wysiadła, zaklęła i błyskawicznie przymknęła ku wejściu. Lexi popędziła za nią, nerwowo szukając kluczy, póki nie przypomniała sobie, że przecież nie ma na sobie swoich ubrań. Serce zabiło jej szybciej, zwłaszcza gdy wyobraziła sobie próbę dobijania się do drzwi tak długo, aż – w najlepszym wypadku! – tata wpuściłby je do środka. Nie chodziło nawet o to, że musiałaby się tłumaczyć z czegoś, czego nie rozumiała, o powrocie po całonocnej nieobecności nie wspominając.

Niech to szlag.

Instynkt po raz kolejny doszedł do głosu. Wyminęła Grace, chwyciła za klamkę i stanowczo ją nacisnęła. W pierwszym odruchu napotkała opór, ale prawie natychmiast usłyszała satysfakcjonujące kliknięcie. To i łagodny powiew mocy, którą osobiście przywołała, w myślach wyobrażając sobie jak ta wnika do zamka i porusza zapadkami. Kiedyś nawet to było wyzwaniem, ale po kilku kolejnych tygodniach i wspólnych ćwiczeniach…

Kiedy…?

Jednak i to pytanie mogła co najwyżej dołączyć do coraz dłuższej listy tych, które dręczyły ją od minionego wieczora.

– Właź – poleciła, wpadając do zacienionego korytarza.

Grace nie potrzebowała dodatkowego zaproszenia. Z wyraźną ulgą wbiegła do przedpokoju, dysząc przy tym tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Lexi starannie zamknęła drzwi, po czym ciężko oparła się o nie plecami. Na oślep wymacała zamek i przekręciła go, starając się zignorować podejrzenie, że w miejscu takim jak Rosewood tak przyziemne środki ostrożności i tak miały okazać się zbędne.

Głuche uderzenie wyrwało ją z zamyślenia. Natychmiast dopadła do Grace, kiedy ta osunęła się na kolana. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem i skrzywiła się, dostrzegając na jej twarzy i dekolcie zaczerwienienia. Tylko tyle, ale mogła sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby jednak utknęły na zewnątrz, zmuszone znaleźć alternatywę dla kluczy.

– Jaka ty jesteś głupia – wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Bezskutecznie próbowała zignorować skręcający się z nerwów żołądek.

– A ty miła jak cholera – mruknęła w odpowiedzi Grace.

Obdarowała Lexi uśmiechem, jednak ten prawie natychmiast ustąpił miejsca grymasowi. W ciemnych oczach pojawiło się coś niepokojącego, trudnego do zinterpretowania i…

Grace bez ostrzeżenia poderwała się do pionu. Poruszała się błyskawicznie, aż jej postać straciła na ostrości. Zmaterializowała się przy schodach, jakby od niechcenia chwytając za poręcz, ale – Lexi mogła to przysiąc – w geście tym było zbyt wiele desperacji, by uznać go za naturalny.

No i stała do niej plecami. To nie musiało o niczym świadczyć, ale…

– Grace. – Podniosła się, wciąż uważnie przypatrując wampirzycy. – Wszystko w porządku?

– Absolutnie!

Kłamała. To było tak oczywiste, jak i fakt, że słońce jakkolwiek mogłoby wpłynąć na ciało kogoś, komu przyszło żyć w wiecznej nocy. Nawet z odległości Lexi zauważyła, że ciałem Grace wstrząsnął dreszcz. Pomyślała, że już wcześniej widziała coś podobnego, ale…

Bezwiednie dotknęła szyi. Zaskoczona własnym gestem, nerwowo zacisnęła dłonie w pięści i schowała je za plecami.

– Chodźmy na górę – zasugerowała cicho. – Pójdę pierwsza i upewnię się, że okna… Och, no i tata – dodała, nagle zaniepokojona. – Jest wcześnie. Jeśli śpi to dobrze, ale…

– Nie ma go tutaj – wtrąciła ze swojego miejsca Grace. Tym razem jej głos zabrzmiał nieco spokojniej.

– Naprawdę? Ale…

– Jestem w stanie to wyczuć – zapewniła wampirzyca. Wciąż zaciskając dłoń na poręczy, spojrzała ku górze. – Czuję tylko ciebie. To źle?

Lexi odetchnęła. Może jednak dopisywało im szczęście.

– Nie. Po prostu nie wspominał mi, że gdzieś się wybiera… Nie aż tak wcześnie. – Wzruszyła ramionami. – Zapytam go, kiedy wróci z pracy.

Biorąc pod uwagę wszystko, co się działo, nieobecność ojca okazała się najmniej istotnym problemem. Kto wie, może w roztargnieniu nawet nie zauważył, że zniknęła na całą noc. Co prawda to brzmiało jak najbardziej optymistyczny scenariusz, ale Lexi wciąż miała nadzieję. Wątpiła, by do wieczora otrząsnęła się na tyle, by wymyślić jakiekolwiek wiarygodne kłamstwo.

Wyminęła Grace i popędziła na górę, przeskakując po kilka stopniu na raz. W pośpiechu zajrzała do sypialni i zasłoniła okno, nie chcąc ryzykować, że przez przypadek wprowadzi swoją towarzyszkę gdzieś, gdzie będzie jasno. Dopiero wtedy skierowała kroki do gabinetu matki, nawet przez moment nie biorąc pod uwagę tego, żeby szukać klucza. Wystarczył jeden gest, by drzwi stanęły przed nią otworem.

Granatowa wykładzina tłumiła jej kroki. Przemknęła przez pokój, kierując się ku oknu… I zaraz przystanęła w połowie drogi, uświadamiając sobie, że te były zasłonięte. Zostało tylko jedno, przez które zaledwie kilkanaście godzin temu  (czy naprawdę minęło tylko tyle…?) wślizgnął się Adrien. Ze świtem wypuściła powietrze, wciąż oszołomiona. Nie zwróciła na to uwagi wcześniej, ale teraz wydało jej się oczywiste – to, że gabinet Laury mógłby być przygotowany, by swobodnie przyjmować nieproszonych gości.

– Mogłaś zawołać.

Nawet nie drgnęła, słysząc głos Grace. I bez obracania się, pojęła, że dziewczyna przystanęła w progu gabinetu.

– Wybacz – rzuciła w roztargnieniu, wciąż wpatrzona w zasłonięte okno. – Ja tylko…

Zawahała się. Ucisk w gardle powrócił, silniejszy niż do tej pory. Lexi potrząsnęła głową, przez chwilę świadoma wyłącznie narastających wątpliwości. Poczucie zagubienia wróciło, w miarę jak zaczęło do niej docierać, jak wiele kwestii umykało jej przez cały ten czas.

Dlaczego się nie zorientowała? Szukała usprawiedliwienia, ale żadne nie wydawało się wystarczające. Nie na tyle, by zdecydowała się go uczepić.

Ile czasu trwała w tym chaosie, cudownie nieświadoma? Już nawet nie chodziło o to, co tak naprawdę odebrało jej… Och, miesiące. A może dużo więcej? Jak bardzo zaślepiona musiała być, skoro przetrwała cały ten czas, ani przez moment nie zadając pytań? Czekała na możliwość wyjazdu – na ucieczkę z miejsca, o którym sądziła, że przecież i tak nie miało jej niczego do zaoferowania – a jednak…

A może tak byłoby prościej? Czy gdyby nie to nieszczęsne ognisko i śmierć Susie, w spokoju dotrwałaby dnia wyjazdu? Zostawiłaby wszystko w tyle, być może nigdy nie dowiadując się, że ktoś namieszał jej w życiu. I, dobry Boże, nawet mogłaby przejść z tym do porządku dziennego.

– Hej – rozbrzmiało tuż za jej plecami.

Tym razem się odwróciła, zwłaszcza że poczuła nacisk cudzej dłoni na ramieniu. Nie usłyszała niczego, co świadczyłoby o tym, że Grace się przemieściła, a jednak ta nagle znalazła się tuż obok. Kiedy Lexi skupiła wzrok na jej twarzy, przekonała się, że ślady oparzeń zniknęły, zupełnie jakby nigdy ich nie było.

Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła wykrztusić z siebie nawet słowa. Grace najwyraźniej tego nie oczekiwała, bo po prostu ujęła Lexi za rękę. Uśmiechnęła się, choć przyszło jej to z wyraźnym trudem.

– Już dobrze – zapewniła. Trudno było stwierdzić, kogo tak naprawdę próbowała przekonać. – Doszłam do siebie. I jakoś się trzymam, więc…

– To wciąż było głupie – przypomniała Lexi.

Dziewczyna wywróciła oczami.

– Skupmy się na tym, po co w ogóle przyjechałyśmy – zasugerowała, zwracając się ku zastawionym książkami regałom.

Kiedy ruszyła ku biblioteczce, stało się jasne, że musiała korzystać z niej już wcześniej. Poruszała się zbyt pewnie i sprawnie, przy pierwszej okazji materializując się przy aż nazbyt znajomym już Lexi regale. Wyciągnęła rękę, palcem przesuwając po kolejnych tytułach i wydając się szukać jednego konkretnego.

Oczywiście.

Lexi z wolna przestąpiła naprzód. Obeszła biurko, przez chwile obserwując poczynania swojej towarzyszki. Dopiero gdy ta poruszyła się niespokojnie, wciąż wpatrzona w zastawioną książkami półkę, zdecydowała się odezwać.

– Mam ją w pokoju – wyjaśniła, natychmiast ściągając na siebie spojrzenie Grace. – Książkę z legendami… – Zawahała się na moment. Oczami wyobraźni znów zobaczyła prostą okładkę i sylwetki dwóch splecionych wokół tytułu lisów. To i zadrukowane znalezionymi w sieci artykułami kartki, które… – Nie była mojej mamy – wyszeptała pod wpływem impulsu. Zrozumienie pojawił się nagle, równie oczywiste, co i sprecyzowanie mocy, którą tak nagle w sobie odkryła. – Same ją przygotowałyśmy, prawda?

– Och, Lexi… – W oczach Grace doszukała się wyłącznie niepokoju. – Dobrze się czujesz?

Wzruszyła ramionami. Ani trochę, pomyślała, ale i tym razem w porę ugryzła się w język. Załamywanie rąk i tak prowadziło donikąd. Jak zresztą miała wyjaśnić Grace to, czego doświadczała?

Czułaś się kiedyś tak, jakbyś spoglądała na świat przez zamgloną szybę? Z poczuciem, że doskonale wiesz, co znajduje się po drugiej stronie, bo w końcu po dokładnym przyjrzeniu widzisz dość, ale… ale jednak niekoniecznie? Bo ja tak.

Powstrzymała grymas. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle nie będąc w stanie znieść przenikliwego spojrzenia stalowoszarych oczu. Bała się, że jeśli sobie na to pozwoli, jednak skapituluje. Gdyby do tego wszystkiego dopuściła te wszystkie niespójne myśli i…

Och, nie, nie teraz. Nie, skoro musiała się skupić.

– Opowiedz mi – prosiła cicho. Przysiadła na krawędzi biurka, nie ufając nogom na tyle, by dalej stać. – Próbuję sobie wszystko poukładać. I chwilami mam wrażenie, że naprawdę wracaj do mnie to, co powinnam pamiętać, ale… – Potrząsnęła głową. Skup się, nakazała sobie raz jeszcze. – Wiem już, że spotkałyśmy się wcześniej… I znamy dość długo, żeby się przyjaźnić. Jestem tutaj z tobą i mogłabym przysiąc, że robiłyśmy tak nie raz, Grace.

Pod wpływem impulsu chwyciła wampirzycę za rękę. Zachęcająco skinęła głową na wolne miejsce tuż obok, mimowolnie myśląc o tym, że matka najpewniej zdenerwowałaby się, widząc jak siedzą na blacie. Sęk w tym, że Laury nie było i to wystarczająco długo, by wraz z Grace zdążyły zadomowić się w jej gabinecie.

Zostawiłaś mnie, zanim mogłam w pełni wszystko zrozumieć… Dlaczego, mamo?

– Nie pamiętam Adriena, ale coś sprawia, że mu ufam – podjęła, ledwo tylko Grace zajęła miejsce u jej boku. Z uporem wpatrywała się w zastawiony książkami regał, próbując skoncentrować myśli na czymś neutralnym. Coś w tej metodzie i możliwości trzymania przyjaciółki za rękę, okazało się zbawienne. – No, przynajmniej jeśli chodzi o to, co próbuje mi powiedzieć. W to, że lepiej trzymać się od niego z daleka, jakoś nie wątpię.

– Adrien to dupek.

– I twój stwórca – przypomniała, mimowolnie krzywiąc się na te słowa. – To akurat… stało się później, prawda?

Dłoń Grace poruszyła się w jej uścisku, jedynie utwierdzając Lexi w przekonaniu, że trafiła w sedno. Nie musiała dodawać, o co tak naprawdę pytała.

– Jestem taka… od roku – przyznała wymijająco.

– Ach.

Na więcej nie było ją stać. Chyba tak naprawdę nie chciała wiedzieć, w jaki sposób do tego doszło. Liczyła na nagły przebłysk i bardziej naturalne wyjaśnienie, ale nic podobnego nie nadeszło. Był tylko niepokój – wystarczająco silny, by Lexi nabrała pewności, że rok temu musiało wydarzyć się coś bardzo złego.

Przez chwilę obie trwały w ciszy. Czuła na sobie spojrzenie Grace, niemalże pewna, że wampirzyca aż rwała się do tego, żeby coś powiedzieć. Z jakiegoś powodu tego nie robiła, tak długo, aż przeciągające się milczenie ostatecznie zaczęło być irytujące.

– Lexi…

– Moja mama – oznajmiła w tym samym momencie – też dysponowała mocą. Laura była czarownicą – dodała i znów poczuła się tak, jakby właśnie opowiadała samej sobie coś, co od początku powinno być oczywiste. – Tak jak i ja. No i ty… – Zawahała się. Kątem oka spojrzała na Grace. – Zachowałaś moc?

– Trochę. Chyba nawet mi dzięki niej łatwiej – przyznała po chwili zastanowienia. – Wiesz, jestem… dość stabilna i…

Lexi w zamyśleniu skinęła głową. Mimowolnie pomyślała o napięciu, które wyczuła, kiedy wprowadziła Grace do domu zaraz po spotkaniu ze słońcem. Chociaż wydawała się roztrzęsiona, szybko doszła do siebie. Czy gdyby w podobnej sytuacji znalazł się inny wampir, efekt byłby inny?

Przez chwilę znów przyłapała się na pragnieniu, żeby dotknąć szyi, ale tym razem zdołała się powstrzymać.

– To… To dobrze – zapewniła cicho. Miała wrażenie, że plecie od rzeczy. – Skoro tak… Och, opowiesz mi o Rosewood, Grace?

Poczuła się dziwnie, ledwo tylko pozwoliła tym słowom rozbrzmieć. Trafiła w sedno, co do tego nie miała wątpliwości. Tak naprawdę wszystko kręciło się wokół tego miejsca, nawet jeśli nie potrafiła sobie przypomnieć w jaki sposób. Coś było nie tak, ale mimo wszystko…

Zacisnęła usta, powstrzymując się od uśmiechu. Prawda była taka, że gdyby ktoś tydzień wcześniej powiedział jej, że uzna Rosewood za jakkolwiek interesujące, wyśmiałaby go. Z równie wielkim przekonaniem, co i starania Susie, która tak nagle wpadła na pomysł, żeby zintegrować ze sobą całkowicie obce osoby. Cóż, tak przynajmniej myślała wtedy, jednak w tej sytuacji… Czy dlatego czuła się tak dziwnie? Bo nagle straciła Grace, która podobno była jej kimś bliskim? Lexi czuła, że chodziło o coś więcej, ale niezależnie od tego, jak bardzo wysilała pamięć, napotkała opór. Cokolwiek wydarzyło się rok wcześniej, pozostawało poza jej zasięgiem.

Powstrzymała grymas niezadowolenia. Raz jeszcze spróbowała wysilić pamięć, ale próba przywołania jakiegokolwiek wspomnienia przypominała sięganie w pustkę. Nie czuła nawet bólu głowy – niczego, co mogłoby sugerować, że była na dobrej drodze. Żadnych pęknięć w odgradzającej przeszłość barierze, zupełnie jakby ta w ogóle nie istniała.

Zawahała się, równie sfrustrowana, co i zaniepokojona. Jak potężna magia wchodziła w grę, skoro doświadczała czegoś takiego? A może w ogóle nie chciała sobie przypomnieć? Jeśli tak, co się wydarzyło? I jak bardzo było niepokojące, skoro…?

– Rosewood… – Głos Grace wyrwał ją z zamyślenia. W roztargnieniu spojrzała na wampirzycę, próbując skoncentrować się wyłącznie na padających z jej ust słowach. – Nie wiem, od czego powinnam zacząć – przyznała z niepewnym uśmiechem Grace. – Zresztą to pytanie, które mogłabyś zadać mamie. Zrobiłaby to dużo lepiej ode mnie.

– Gdyby tutaj była – przypomniała chmurnie Lexi.

Uśmiech Grace momentalnie przygasł.

– No, tak… – zreflektowała się. – Mogę być bezpośrednia? Wiesz, skoro już ustaliłyśmy, że jesteśmy wiedźmami…

– Jasne, że nie pytam, gdzie można dobrze zjeść – wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać.

Zauważyła, że Grace wywraca oczami. Spróbowała szturchnąć ją w ramie, ale z wprawą się uchyliła.

– Czasem jednak się przydają… Wyostrzone zmysły, mam na myśli. – Mrugnęła do Lexi porozumiewawczo. – Jeśli chodzi o Rosewood… To miejsce, z którego masz ochotę uciec. Jestem pewna, że nic się nie zmieniło. Jest tak nudne i małe, że po prostu pragniesz się stąd wyrwać – oznajmiła, raptownie poważniejąc. – Chyba że…

Urwała, ale to nie miało znaczenia. Tym razem Lexi nie potrzebowała wskazówki, żeby pojąć, do czego zmierzała ta rozmowa.

Już o tym rozmawiałyśmy… Z Grace. Albo z mamą.

Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samą myśl.

– Chyba że – podjęła cicho, nim Grace zdążyłaby to zrobić – wkroczysz w noc. I zobaczysz, czym jest naprawdę.

Nie miała pewności, kto i kiedy zwrócił się do niej tymi słowami, ale i tak była pewna, że nie należały do niej. Nie zmieniało to jednak najważniejszego: nagle wydały się Lexi aż nadto właściwe.

– Słyszałaś kiedyś o Pandorze? O pudełku, w którym podobno zamknięto wszystkie nieszczęścia tego świata, a które ona przez przypadek uwolniła? Uznajmy więc, że właśnie tym jest Rosewood. – Grace wzruszyła ramionami. – A w tym wszystkim byłyśmy my. Przynajmniej tyle powiedziała nam kiedyś twoja mama. Podobno wiedźmy żyją tu od pokoleń i pilnują równowagi. To mogłoby być całkiem fajne, gdyby naszą Pandorą kierowała ciekawość, ale… to nie do końca tak.

– Naszą Pandorą… – powtórzyła ze ściśniętym gardłem.

Jej myśli jak na zawołanie powędrowały ku Susie. Przez chwilę oczami wyobraźni znów widziała jasnowłosą postać, stojącą w blasku płomieni i pokrytą tymi dziwnymi symbolami. Przypomniała sobie błaganie o pomoc i poczucie, że powinna rozumieć sytuacje o wiele lepiej, niż mogłaby podejrzewać. Teraz była już tego pewna, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.

Wtedy też wszystko zaczęło się od tego, że ktoś zginął…

Wyprostowała się niczym struna. Z bijącym sercem poderwała się na równe nogi, ale nie ruszyła z miejsca. W zamian rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w zastawione książkami regały, zupełnie jakby tam mogła znaleźć odpowiedzi.

– Ktoś… robi to specjalnie, tak? Te wszystkie istoty tutaj… Nie wzięły się znikąd. – Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. – Susie zginęła przez nie?

– Susie zginęła po to, by pudełko pozostało otwarte – poprawiła grobowym tonem Grace. – Chociaż to za mało. Ona wystarczy na chwilę.

Nie odpowiedziała. Zdobyła się wyłącznie na nerwowe skinięcie głową, ani trochę nie ufając już ani swojemu ciału, ani głosowi. Nie, skoro słowa Grace aż nazbyt dobrze pasowały do tego, co już wcześniej potwierdził jej Adrien.

Gdyby została na tej imprezie, mogłoby wydarzyć się dosłownie wszystko. Wątpiła, żeby dla mordercy było istotne, czy w ogóle zdawała sobie sprawę ze swoich możliwości, jeśli zdecydowałby się ją dopaść. Kto wie, może dziwna kobieta, którą spotkała w lesie i która omal jej nie zabiła, wcale nie zamierzała tak po prostu pozbawić ją życia.

– Ja… Niech to szlag… – wymamrotała. Zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co robi, doskoczyła do Grace i chwyciła ją za ramiona. – Co stało się rok temu? Kto? I czemu ja…? Czemu to wszystko…?

Ucisk w gardle pozbawił ją tchu. Urwała, przez chwilę zdolna wyłącznie wpatrywać się wprost w bladą twarz wampirzycy – błagalnie, niemal desperacko. Liczyła na to, że dzięki tej rozmowie przypomni sobie cokolwiek, ale to nie wystarczyło. Wciąż czegoś brakowało, a Lexi pozostawała świadoma wyłącznie coraz bardziej palącej dziury w pamięci.

– Lexi…

– Po prostu mi wytłumacz! – zniecierpliwiła się. – Powiedz mi o wszystkim. Jak mam się bronić, skoro ja… Do diabła, Grace!

Wymowna cisza. Otworzyła usta, gotowa nadal naciskać, ale powstrzymało ją muśnięcie palców, które ostrożnie zacisnęły się wokół jej dłoni. Pozwoliła, żeby Grace oswobodziła ramiona, ale nie odsunęła się, zbytnio zdeterminowana, by tak po prostu się wycofać.

– Chyba mam jeden pomysł…

Jak wam mija majówka? :D Osobiście mam wrażenie, że czas pędzi jak szalony, ale może to dobrze. Czekałam na ciepłe dni, a teraz w końcu mogę się nimi cieszyć. Oby jak najdłużej. :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz