Świt nastał dużo szybciej, niż
mogłyby sobie tego życzyć. Niebo pojaśniało, powoli przybierając odcienie
szarości, a po czasie pomarańczy i różu. Najwyraźniej dzień
zapowiadał się wyjątkowo pogodnie, ale Lexi nie potrafiła się
tym cieszyć. Była pewna, że skulona na fotelu pasażera Grace tym bardziej.
– To był
zły pomysł – wymamrotała.
Nie
doczekała się odpowiedzi, ale tak naprawdę wcale jej nie potrzebowała.
Przecież i tak nie mogły zawrócić, o znalezieniu jakiejś
kryjówki gdzieś po drodze nie wspominając.
– Po prostu
jedź. Dam sobie radę.
Akurat,
zadrwiła w duchu, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Podejrzewała, że
Grace nie potrzebowała przypomnienia, by zorientować się, że sprawy
prezentowały się marnie. Cóż, przynajmniej dla kogoś, kto spalał się
na słońcu.
Ta myśl
przyszła Lexi równie naturalnie, co i wiele wcześniejszych. Jakby to, że
miała przy sobie kogoś, kto spijał krew i podlegał całej liście żywcem
wyjętych z horrorów praw, było najzupełniej naturalne. Miała wrażenie, że
powinna czuć dzięki temu ulgę, ale efekt okazał się zupełnie inny. Z każdą
kolejną sekundą czuła, że coś utraciła – i to bynajmniej nie z własnej
woli.
Skupiła się
na drodze, choć to okazało się zaledwie wygodną wymówką, dzięki
której mogła ograniczyć spoglądanie na Grace. Nie chodziło tylko o to,
że miała w samochodzie wampirzycę. Nawet o poczucie, że nie pierwszy
raz natrafiła na istotę jej podobną, chociaż zarazem świadomość, że
coś podobnego spotkało tę dziewczynę, napawała ją smutkiem. Czemu…?,
pomyślała po raz wtóry, ale odpowiedź nie nadeszła, jedynie
potęgując odczuwaną przez Lexi frustrację.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której w końcu
wjechała na znajomy podjazd. Zahamowała gwałtownie, zaledwie kilkanaście
centymetrów od prowadzących do głównego wejścia schodów. Na moment
zamarła, nerwowo zaciskając dłonie na kierownicy i rozszerzonymi
oczyma wpatrując się w zamknięte drzwi. Dopiero po chwili
otrząsnęła się na tyle, by rozpiąć pas i zdecydować się
poruszyć.
– Czekaj.
Przyniosę ci jakiś koc – zadecydowała, wyślizgując się na zewnątrz.
– Nie mamy
na to czasu.
Nie zdążyła
zaprotestować. Grace wysiadła, zaklęła i błyskawicznie przymknęła ku
wejściu. Lexi popędziła za nią, nerwowo szukając kluczy, póki nie przypomniała
sobie, że przecież nie ma na sobie swoich ubrań. Serce zabiło jej szybciej,
zwłaszcza gdy wyobraziła sobie próbę dobijania się do drzwi tak długo,
aż – w najlepszym wypadku! – tata wpuściłby je do środka. Nie chodziło
nawet o to, że musiałaby się tłumaczyć z czegoś, czego nie rozumiała,
o powrocie po całonocnej nieobecności nie wspominając.
Niech to szlag.
Instynkt po raz
kolejny doszedł do głosu. Wyminęła Grace, chwyciła za klamkę i stanowczo
ją nacisnęła. W pierwszym odruchu napotkała opór, ale prawie
natychmiast usłyszała satysfakcjonujące kliknięcie. To i łagodny
powiew mocy, którą osobiście przywołała, w myślach wyobrażając sobie jak
ta wnika do zamka i porusza zapadkami. Kiedyś nawet to było
wyzwaniem, ale po kilku kolejnych tygodniach i wspólnych
ćwiczeniach…
Kiedy…?
Jednak i to pytanie
mogła co najwyżej dołączyć do coraz dłuższej listy tych, które dręczyły ją
od minionego wieczora.
– Właź –
poleciła, wpadając do zacienionego korytarza.
Grace nie potrzebowała
dodatkowego zaproszenia. Z wyraźną ulgą wbiegła do przedpokoju,
dysząc przy tym tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Lexi
starannie zamknęła drzwi, po czym ciężko oparła się o nie plecami.
Na oślep wymacała zamek i przekręciła go, starając się zignorować
podejrzenie, że w miejscu takim jak Rosewood tak przyziemne środki ostrożności
i tak miały okazać się zbędne.
Głuche
uderzenie wyrwało ją z zamyślenia. Natychmiast dopadła do Grace,
kiedy ta osunęła się na kolana. Zmierzyła dziewczynę wzrokiem i skrzywiła
się, dostrzegając na jej twarzy i dekolcie zaczerwienienia. Tylko tyle,
ale mogła sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby jednak utknęły na zewnątrz,
zmuszone znaleźć alternatywę dla kluczy.
– Jaka ty jesteś
głupia – wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. Bezskutecznie
próbowała zignorować skręcający się z nerwów żołądek.
– A ty miła
jak cholera – mruknęła w odpowiedzi Grace.
Obdarowała
Lexi uśmiechem, jednak ten prawie natychmiast ustąpił miejsca grymasowi. W ciemnych
oczach pojawiło się coś niepokojącego, trudnego do zinterpretowania
i…
Grace bez ostrzeżenia
poderwała się do pionu. Poruszała się błyskawicznie, aż jej postać
straciła na ostrości. Zmaterializowała się przy schodach, jakby od niechcenia
chwytając za poręcz, ale – Lexi mogła to przysiąc – w geście
tym było zbyt wiele desperacji, by uznać go za naturalny.
No i stała
do niej plecami. To nie musiało o niczym świadczyć, ale…
– Grace. –
Podniosła się, wciąż uważnie przypatrując wampirzycy. – Wszystko w porządku?
–
Absolutnie!
Kłamała. To było
tak oczywiste, jak i fakt, że słońce jakkolwiek mogłoby wpłynąć na ciało
kogoś, komu przyszło żyć w wiecznej nocy. Nawet z odległości Lexi
zauważyła, że ciałem Grace wstrząsnął dreszcz. Pomyślała, że już wcześniej
widziała coś podobnego, ale…
Bezwiednie
dotknęła szyi. Zaskoczona własnym gestem, nerwowo zacisnęła dłonie w pięści
i schowała je za plecami.
– Chodźmy
na górę – zasugerowała cicho. – Pójdę pierwsza i upewnię się, że
okna… Och, no i tata – dodała, nagle zaniepokojona. – Jest wcześnie.
Jeśli śpi to dobrze, ale…
– Nie ma
go tutaj – wtrąciła ze swojego miejsca Grace. Tym razem jej głos zabrzmiał
nieco spokojniej.
– Naprawdę?
Ale…
– Jestem w stanie
to wyczuć – zapewniła wampirzyca. Wciąż zaciskając dłoń na poręczy,
spojrzała ku górze. – Czuję tylko ciebie. To źle?
Lexi
odetchnęła. Może jednak dopisywało im szczęście.
– Nie. Po prostu
nie wspominał mi, że gdzieś się wybiera… Nie aż tak wcześnie.
– Wzruszyła ramionami. – Zapytam go, kiedy wróci z pracy.
Biorąc pod uwagę
wszystko, co się działo, nieobecność ojca okazała się najmniej
istotnym problemem. Kto wie, może w roztargnieniu nawet nie zauważył,
że zniknęła na całą noc. Co prawda to brzmiało jak najbardziej
optymistyczny scenariusz, ale Lexi wciąż miała nadzieję. Wątpiła, by do wieczora
otrząsnęła się na tyle, by wymyślić jakiekolwiek wiarygodne
kłamstwo.
Wyminęła
Grace i popędziła na górę, przeskakując po kilka stopniu na raz.
W pośpiechu zajrzała do sypialni i zasłoniła okno, nie chcąc
ryzykować, że przez przypadek wprowadzi swoją towarzyszkę gdzieś, gdzie będzie
jasno. Dopiero wtedy skierowała kroki do gabinetu matki, nawet przez
moment nie biorąc pod uwagę tego, żeby szukać klucza. Wystarczył
jeden gest, by drzwi stanęły przed nią otworem.
Granatowa
wykładzina tłumiła jej kroki. Przemknęła przez pokój, kierując się ku
oknu… I zaraz przystanęła w połowie drogi, uświadamiając sobie, że te
były zasłonięte. Zostało tylko jedno, przez które zaledwie kilkanaście
godzin temu (czy naprawdę minęło tylko tyle…?)
wślizgnął się Adrien. Ze świtem wypuściła powietrze, wciąż oszołomiona.
Nie zwróciła na to uwagi wcześniej, ale teraz wydało jej się
oczywiste – to, że gabinet Laury mógłby być przygotowany, by swobodnie
przyjmować nieproszonych gości.
– Mogłaś
zawołać.
Nawet nie drgnęła,
słysząc głos Grace. I bez obracania się, pojęła, że dziewczyna
przystanęła w progu gabinetu.
– Wybacz –
rzuciła w roztargnieniu, wciąż wpatrzona w zasłonięte okno. – Ja tylko…
Zawahała
się. Ucisk w gardle powrócił, silniejszy niż do tej pory. Lexi
potrząsnęła głową, przez chwilę świadoma wyłącznie narastających wątpliwości. Poczucie
zagubienia wróciło, w miarę jak zaczęło do niej docierać, jak wiele
kwestii umykało jej przez cały ten czas.
Dlaczego się
nie zorientowała? Szukała usprawiedliwienia, ale żadne nie wydawało się
wystarczające. Nie na tyle, by zdecydowała się go uczepić.
Ile czasu
trwała w tym chaosie, cudownie nieświadoma? Już nawet nie chodziło o to,
co tak naprawdę odebrało jej… Och, miesiące. A może dużo więcej? Jak
bardzo zaślepiona musiała być, skoro przetrwała cały ten czas, ani przez
moment nie zadając pytań? Czekała na możliwość wyjazdu – na ucieczkę
z miejsca, o którym sądziła, że przecież i tak nie miało
jej niczego do zaoferowania – a jednak…
A może tak byłoby
prościej? Czy gdyby nie to nieszczęsne ognisko i śmierć
Susie, w spokoju dotrwałaby dnia wyjazdu? Zostawiłaby wszystko w tyle,
być może nigdy nie dowiadując się, że ktoś namieszał jej w życiu.
I, dobry Boże, nawet mogłaby przejść z tym do porządku dziennego.
– Hej –
rozbrzmiało tuż za jej plecami.
Tym razem się
odwróciła, zwłaszcza że poczuła nacisk cudzej dłoni na ramieniu. Nie usłyszała
niczego, co świadczyłoby o tym, że Grace się przemieściła, a jednak
ta nagle znalazła się tuż obok. Kiedy Lexi skupiła wzrok na jej twarzy,
przekonała się, że ślady oparzeń zniknęły, zupełnie jakby nigdy ich nie było.
Chciała coś
powiedzieć, ale nie potrafiła wykrztusić z siebie nawet słowa. Grace
najwyraźniej tego nie oczekiwała, bo po prostu ujęła Lexi za rękę.
Uśmiechnęła się, choć przyszło jej to z wyraźnym trudem.
– Już
dobrze – zapewniła. Trudno było stwierdzić, kogo tak naprawdę próbowała
przekonać. – Doszłam do siebie. I jakoś się trzymam, więc…
– To wciąż
było głupie – przypomniała Lexi.
Dziewczyna
wywróciła oczami.
– Skupmy się
na tym, po co w ogóle przyjechałyśmy – zasugerowała, zwracając się
ku zastawionym książkami regałom.
Kiedy
ruszyła ku biblioteczce, stało się jasne, że musiała korzystać z niej
już wcześniej. Poruszała się zbyt pewnie i sprawnie, przy pierwszej
okazji materializując się przy aż nazbyt znajomym już Lexi regale.
Wyciągnęła rękę, palcem przesuwając po kolejnych tytułach i wydając się
szukać jednego konkretnego.
Oczywiście.
Lexi z wolna
przestąpiła naprzód. Obeszła biurko, przez chwile obserwując poczynania swojej
towarzyszki. Dopiero gdy ta poruszyła się niespokojnie, wciąż wpatrzona
w zastawioną książkami półkę, zdecydowała się odezwać.
– Mam ją w pokoju
– wyjaśniła, natychmiast ściągając na siebie spojrzenie Grace. – Książkę z legendami…
– Zawahała się na moment. Oczami wyobraźni znów zobaczyła prostą
okładkę i sylwetki dwóch splecionych wokół tytułu lisów. To i zadrukowane
znalezionymi w sieci artykułami kartki, które… – Nie była mojej mamy
– wyszeptała pod wpływem impulsu. Zrozumienie pojawił się nagle,
równie oczywiste, co i sprecyzowanie mocy, którą tak nagle w sobie
odkryła. – Same ją przygotowałyśmy, prawda?
– Och,
Lexi… – W oczach Grace doszukała się wyłącznie niepokoju. – Dobrze się
czujesz?
Wzruszyła
ramionami. Ani trochę, pomyślała, ale i tym razem w porę
ugryzła się w język. Załamywanie rąk i tak prowadziło donikąd.
Jak zresztą miała wyjaśnić Grace to, czego doświadczała?
Czułaś się
kiedyś tak, jakbyś spoglądała na świat przez zamgloną szybę? Z poczuciem,
że doskonale wiesz, co znajduje się po drugiej stronie, bo w końcu
po dokładnym przyjrzeniu widzisz dość, ale… ale jednak niekoniecznie?
Bo ja tak.
Powstrzymała
grymas. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle nie będąc w stanie
znieść przenikliwego spojrzenia stalowoszarych oczu. Bała się, że jeśli sobie
na to pozwoli, jednak skapituluje. Gdyby do tego wszystkiego
dopuściła te wszystkie niespójne myśli i…
Och, nie,
nie teraz. Nie, skoro musiała się skupić.
– Opowiedz
mi – prosiła cicho. Przysiadła na krawędzi biurka, nie ufając nogom
na tyle, by dalej stać. – Próbuję sobie wszystko poukładać. I chwilami
mam wrażenie, że naprawdę wracaj do mnie to, co powinnam pamiętać, ale… –
Potrząsnęła głową. Skup się, nakazała sobie raz jeszcze. – Wiem już, że spotkałyśmy się
wcześniej… I znamy dość długo, żeby się przyjaźnić. Jestem tutaj z tobą
i mogłabym przysiąc, że robiłyśmy tak nie raz, Grace.
Pod wpływem
impulsu chwyciła wampirzycę za rękę. Zachęcająco skinęła głową na wolne
miejsce tuż obok, mimowolnie myśląc o tym, że matka najpewniej
zdenerwowałaby się, widząc jak siedzą na blacie. Sęk w tym, że Laury
nie było i to wystarczająco długo, by wraz z Grace zdążyły
zadomowić się w jej gabinecie.
Zostawiłaś
mnie, zanim mogłam w pełni wszystko zrozumieć… Dlaczego, mamo?
– Nie pamiętam
Adriena, ale coś sprawia, że mu ufam – podjęła, ledwo tylko Grace
zajęła miejsce u jej boku. Z uporem wpatrywała się w zastawiony
książkami regał, próbując skoncentrować myśli na czymś neutralnym. Coś w tej
metodzie i możliwości trzymania przyjaciółki za rękę, okazało się
zbawienne. – No, przynajmniej jeśli chodzi o to, co próbuje mi powiedzieć.
W to, że lepiej trzymać się od niego z daleka, jakoś nie wątpię.
– Adrien to dupek.
– I twój stwórca
– przypomniała, mimowolnie krzywiąc się na te słowa. – To akurat…
stało się później, prawda?
Dłoń Grace
poruszyła się w jej uścisku, jedynie utwierdzając Lexi w przekonaniu,
że trafiła w sedno. Nie musiała dodawać, o co tak naprawdę
pytała.
– Jestem
taka… od roku – przyznała wymijająco.
– Ach.
Na więcej
nie było ją stać. Chyba tak naprawdę nie chciała wiedzieć, w jaki
sposób do tego doszło. Liczyła na nagły przebłysk i bardziej
naturalne wyjaśnienie, ale nic podobnego nie nadeszło. Był tylko niepokój
– wystarczająco silny, by Lexi nabrała pewności, że rok temu musiało
wydarzyć się coś bardzo złego.
Przez
chwilę obie trwały w ciszy. Czuła na sobie spojrzenie Grace, niemalże
pewna, że wampirzyca aż rwała się do tego, żeby coś powiedzieć. Z jakiegoś
powodu tego nie robiła, tak długo, aż przeciągające się milczenie
ostatecznie zaczęło być irytujące.
– Lexi…
– Moja mama
– oznajmiła w tym samym momencie – też dysponowała mocą. Laura była
czarownicą – dodała i znów poczuła się tak, jakby właśnie opowiadała
samej sobie coś, co od początku powinno być oczywiste. – Tak jak i ja.
No i ty… – Zawahała się. Kątem oka spojrzała na Grace. – Zachowałaś
moc?
– Trochę.
Chyba nawet mi dzięki niej łatwiej – przyznała po chwili zastanowienia. –
Wiesz, jestem… dość stabilna i…
Lexi w zamyśleniu
skinęła głową. Mimowolnie pomyślała o napięciu, które wyczuła, kiedy
wprowadziła Grace do domu zaraz po spotkaniu ze słońcem. Chociaż
wydawała się roztrzęsiona, szybko doszła do siebie. Czy gdyby w podobnej
sytuacji znalazł się inny wampir, efekt byłby inny?
Przez
chwilę znów przyłapała się na pragnieniu, żeby dotknąć szyi, ale tym
razem zdołała się powstrzymać.
– To… To dobrze
– zapewniła cicho. Miała wrażenie, że plecie od rzeczy. – Skoro tak… Och,
opowiesz mi o Rosewood, Grace?
Poczuła się
dziwnie, ledwo tylko pozwoliła tym słowom rozbrzmieć. Trafiła w sedno,
co do tego nie miała wątpliwości. Tak naprawdę wszystko kręciło się
wokół tego miejsca, nawet jeśli nie potrafiła sobie przypomnieć w jaki
sposób. Coś było nie tak, ale mimo wszystko…
Zacisnęła
usta, powstrzymując się od uśmiechu. Prawda była taka, że gdyby ktoś
tydzień wcześniej powiedział jej, że uzna Rosewood za jakkolwiek
interesujące, wyśmiałaby go. Z równie wielkim przekonaniem, co i starania
Susie, która tak nagle wpadła na pomysł, żeby zintegrować ze sobą całkowicie
obce osoby. Cóż, tak przynajmniej myślała wtedy, jednak w tej
sytuacji… Czy dlatego czuła się tak dziwnie? Bo nagle straciła
Grace, która podobno była jej kimś bliskim? Lexi czuła, że chodziło o coś
więcej, ale niezależnie od tego, jak bardzo wysilała pamięć,
napotkała opór. Cokolwiek wydarzyło się rok wcześniej, pozostawało
poza jej zasięgiem.
Powstrzymała
grymas niezadowolenia. Raz jeszcze spróbowała wysilić pamięć, ale próba
przywołania jakiegokolwiek wspomnienia przypominała sięganie w pustkę. Nie czuła
nawet bólu głowy – niczego, co mogłoby sugerować, że była na dobrej
drodze. Żadnych pęknięć w odgradzającej przeszłość barierze, zupełnie
jakby ta w ogóle nie istniała.
Zawahała
się, równie sfrustrowana, co i zaniepokojona. Jak potężna magia wchodziła
w grę, skoro doświadczała czegoś takiego? A może w ogóle nie chciała
sobie przypomnieć? Jeśli tak, co się wydarzyło? I jak bardzo było
niepokojące, skoro…?
– Rosewood…
– Głos Grace wyrwał ją z zamyślenia. W roztargnieniu spojrzała na wampirzycę,
próbując skoncentrować się wyłącznie na padających z jej ust
słowach. – Nie wiem, od czego powinnam zacząć – przyznała z niepewnym
uśmiechem Grace. – Zresztą to pytanie, które mogłabyś zadać mamie.
Zrobiłaby to dużo lepiej ode mnie.
– Gdyby
tutaj była – przypomniała chmurnie Lexi.
Uśmiech
Grace momentalnie przygasł.
– No, tak… –
zreflektowała się. – Mogę być bezpośrednia? Wiesz, skoro już ustaliłyśmy, że
jesteśmy wiedźmami…
– Jasne, że
nie pytam, gdzie można dobrze zjeść – wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać.
Zauważyła,
że Grace wywraca oczami. Spróbowała szturchnąć ją w ramie, ale z wprawą się
uchyliła.
– Czasem
jednak się przydają… Wyostrzone zmysły, mam na myśli. – Mrugnęła do Lexi
porozumiewawczo. – Jeśli chodzi o Rosewood… To miejsce, z którego
masz ochotę uciec. Jestem pewna, że nic się nie zmieniło. Jest tak nudne
i małe, że po prostu pragniesz się stąd wyrwać – oznajmiła,
raptownie poważniejąc. – Chyba że…
Urwała, ale
to nie miało znaczenia. Tym razem Lexi nie potrzebowała wskazówki,
żeby pojąć, do czego zmierzała ta rozmowa.
Już o tym
rozmawiałyśmy… Z Grace. Albo z mamą.
Nieprzyjemny
dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa na samą myśl.
– Chyba że –
podjęła cicho, nim Grace zdążyłaby to zrobić – wkroczysz w noc. I zobaczysz,
czym jest naprawdę.
Nie miała
pewności, kto i kiedy zwrócił się do niej tymi słowami, ale i
tak była pewna, że nie należały do niej. Nie zmieniało to jednak
najważniejszego: nagle wydały się Lexi aż nadto właściwe.
– Słyszałaś
kiedyś o Pandorze? O pudełku, w którym podobno zamknięto
wszystkie nieszczęścia tego świata, a które ona przez przypadek uwolniła?
Uznajmy więc, że właśnie tym jest Rosewood. – Grace wzruszyła ramionami. – A w tym
wszystkim byłyśmy my. Przynajmniej tyle powiedziała nam kiedyś twoja mama. Podobno
wiedźmy żyją tu od pokoleń i pilnują równowagi. To mogłoby
być całkiem fajne, gdyby naszą Pandorą kierowała ciekawość, ale… to nie do końca
tak.
– Naszą
Pandorą… – powtórzyła ze ściśniętym gardłem.
Jej myśli jak
na zawołanie powędrowały ku Susie. Przez chwilę oczami wyobraźni znów
widziała jasnowłosą postać, stojącą w blasku płomieni i pokrytą tymi
dziwnymi symbolami. Przypomniała sobie błaganie o pomoc i poczucie,
że powinna rozumieć sytuacje o wiele lepiej, niż mogłaby podejrzewać.
Teraz była już tego pewna, ale wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej.
Wtedy
też wszystko zaczęło się od tego, że ktoś zginął…
Wyprostowała się
niczym struna. Z bijącym sercem poderwała się na równe nogi, ale
nie ruszyła z miejsca. W zamian rozszerzonymi oczyma wpatrywała się
w zastawione książkami regały, zupełnie jakby tam mogła znaleźć odpowiedzi.
– Ktoś…
robi to specjalnie, tak? Te wszystkie istoty tutaj… Nie wzięły się
znikąd. – Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. – Susie zginęła przez nie?
– Susie
zginęła po to, by pudełko pozostało otwarte – poprawiła grobowym
tonem Grace. – Chociaż to za mało. Ona wystarczy na chwilę.
Nie odpowiedziała.
Zdobyła się wyłącznie na nerwowe skinięcie głową, ani trochę nie ufając
już ani swojemu ciału, ani głosowi. Nie, skoro słowa Grace aż nazbyt
dobrze pasowały do tego, co już wcześniej potwierdził jej Adrien.
Gdyby
została na tej imprezie, mogłoby wydarzyć się dosłownie wszystko.
Wątpiła, żeby dla mordercy było istotne, czy w ogóle zdawała sobie
sprawę ze swoich możliwości, jeśli zdecydowałby się ją dopaść. Kto wie,
może dziwna kobieta, którą spotkała w lesie i która omal jej nie zabiła,
wcale nie zamierzała tak po prostu pozbawić ją życia.
– Ja… Niech to szlag…
– wymamrotała. Zanim zdążyła się zastanowić nad tym, co robi,
doskoczyła do Grace i chwyciła ją za ramiona. – Co stało się
rok temu? Kto? I czemu ja…? Czemu to wszystko…?
Ucisk w gardle
pozbawił ją tchu. Urwała, przez chwilę zdolna wyłącznie wpatrywać się wprost
w bladą twarz wampirzycy – błagalnie, niemal desperacko. Liczyła na to,
że dzięki tej rozmowie przypomni sobie cokolwiek, ale to nie wystarczyło.
Wciąż czegoś brakowało, a Lexi pozostawała świadoma wyłącznie coraz
bardziej palącej dziury w pamięci.
– Lexi…
– Po prostu
mi wytłumacz! – zniecierpliwiła się. – Powiedz mi o wszystkim. Jak mam się
bronić, skoro ja… Do diabła, Grace!
Wymowna
cisza. Otworzyła usta, gotowa nadal naciskać, ale powstrzymało ją
muśnięcie palców, które ostrożnie zacisnęły się wokół jej dłoni.
Pozwoliła, żeby Grace oswobodziła ramiona, ale nie odsunęła się, zbytnio
zdeterminowana, by tak po prostu się wycofać.
– Chyba mam
jeden pomysł…
Jak wam mija majówka? :D Osobiście mam wrażenie, że czas pędzi jak szalony, ale może to dobrze. Czekałam na ciepłe dni, a teraz w końcu mogę się nimi cieszyć. Oby jak najdłużej. :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz